Przykrości 1#

Shot. Dawny, sprzed prawie roku, pół-historyczny... Wrzucam go, żeby zacząć nim dobrą passę, zanim zabiorę się za zaproponowane tematy. Teoretycznie jest bardzo prosty i niespecjalnie odkrywczy, w praktyce powstał pod głębokim natchnieniem przekopywania Wikipedii. Może ktoś odnajdzie w nim coś wartościowego ;)

***


Pierwsze jej potknięcie zauważył, gdy zachwiała się i zacisnęła dłoń na sercu.

Zatrzymał się, wyciągnął ku niej dłoń. Odtrąciła ją.

- Dam radę iść - powiedziała, zerkając na niego odważnie spod splątanych kosmyków włosów, które uciekły z warkocza. - Dam.

Skinął krótko głową, nie komentując. Poczuł, jak wzbiera w nim litość - stłumił ją szybko i poczekał, aż Elizavieta wróci do szybkiego marszu.

Drugie potknięcie było dużo wyraźniejsze.

Widział dokładnie, jak kobieta wydaje z siebie stłumiony jęk i opada na kolana. Krew spłynęła na ziemię, gdy zakaszlała.

Ukląkł i podniósł delikatnym ruchem odsunął jej włosy.

- Możemy się tu zatrzymać - powiedział delikatnie, przygryzając wargę. Zobaczył, jak gwałtownie kręci głową.

- Nie mogę... Wiecznie... Uciekać, Feliks - jej głos załamał się, jedną ręką odgarnęła włosy. - Pójdę dalej.

Przez chwilę w milczeniu patrzył na jej zakrwawione i ubrudzone dłonie, ze zdecydowaniem zaciśnięte w pięści, a później kiwnął głową. 

- Pójdziesz - zgodził się z namysłem, a później wstał i wciągnął przed siebie rękę. Elizavieta wsparła się na nim i podniosła - chwiała się na nogach, ale już po chwili stanęła pewnie o własnych siłach.

Chciał posłać jej uśmiech, ale wiedział, że w takich okolicznościach będzie on przypominał bardziej drwinę, więc nie zrobił nic więcej poza narzuceniem nieco wolniejszego tempa marszu.

Trzecie potknięcie oznaczało już upadek. 

Złapał Elizabietę, gdy niemal bezwładnie osunęła się na ziemię. Nie musiał sprawdzać, czy oddycha - wiedział, że tak jest. Zamiast tego oparł się plecami o zrujnowaną ścianę budynku i położył sobie jej głowę na kolanach.

- Byliśmy tak blisko miasta - szepnął, zerkając na jej twarz. Przyłożył dłoń do jej czoła -  było gorące, płonęło gorączką. - Ale nie dasz chyba rady walczyć.

Westchnął. Po raz kolejny zerknął na Elivzavietę. Wyglądała bardzo niewinnie, gdy spała.

- Oczywiście, że mogę walczyć - odezwała się nagle z wyraźnym trudem. Podskoczył, a później pokręcił głową. Myślał, że jest nieprzytomna. - Chociaż... Powstanie upada, Feliks. Za chwilę... Za chwilę będzie tu Ivan.

- Za chwilę - szepnął, odsuwając jej włosy. - Musisz wziąć oddech. Ja nie mogę ci pomóc, jestem związany. Chciałbym coś zrobić. Rozpaczliwie. Żałuję, że nie mogę zrobić nic więcej...

- Nie powinnam nazywać cię Polską, prawda? - szepnęła, dalej nie otwierając oczu. - Tylko Polską Rzeczpospolitą Ludową. A ja nie jestem Węgry, jestem Węgierska Republika Ludowa. Nie udało mi się obalić tego imienia. To wszystko piękne kłamstwo, które sami sobie stworzyliśmy...

Nie zaprzeczył. Nie chciał jej okłamywać, sama widziała, że to już koniec. Bez słowa przejechał dłońmi po jej splątanych i brudnych włosach.

- Niestety - odparł. - To nie tamte lata, nie mogę cię wspomóc. Wtedy był tu Bem, moi ludzie...

- ... A ty mogłeś chociaż częściowo zaangażować się w walkę - dokończyła. - Ale byłeś słabszy - szepnęła otwierając zielone oczy. Wyciągnęła dłoń i poczochrała jego włosy. Pozwolił sobie na leciutki uśmiech, ale wiedział, że jego oczy pozostały bez wyrazu. - Byłeś... Martwy. A teraz jesteś... Pusty... Tak jak ja... Boże, Feliks, jak to wszystko się w ogóle stało?

- Nie jesteśmy wolni, to fakt - mruknął. - Ale kiedyś będziemy.

- Ja... Nie potrafię w to teraz wierzyć.

Opuścił głowę i zamknął oczy.

- Wiem - powiedział, a na jego twarzy odmalował się taki ból, że Elizavieta niemal go poczuła. - Uwierz mi, jak nikt wiem, jak to jest. Nie wiem, czy ktoś inny wie to tak, jak ja.

- Ja mam ciebie - mruknęła, znowu zamykając oczy. - Ty byłeś sam.

- Jestem bezużyteczny. Nie pomogę ci w walce - zaznaczył znowu. Chciał być pewien, że kobieta to rozumie - pokiwała głową.

- Wiem - powiedziała tylko.

Przez chwilę siedzieli w ciszy. Dopiero po paru minutach Feliks poczuł specyficzne uczucie i podniósł głowę.

Na końcu ulicy stał Związek Radziecki, wpatrując się w niego zimnymi jak stal oczami.

- Musisz iść - szepnął Elizviecie do ucha. - Umieranie nie jest bardzo bolesne.

Skinęła głową i wsparła się na nim, wstając. Przyciągnął kolana do brody, patrząc, jak kobieta pewnym krokiem, z ogniem w oczach idzie przed siebie. Sprawnym ruchem wysunęła szablę z pochwy, która nagle pojawiła się przy jej pasku.

Nawet na moment nie odwrócił głowy, gdy między Węgierską Republiką Ludową a Związkiem Radzieckim trwało nierówne starcie. Już podczas rozmowy oboje, on i Elizavieta, doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jak to się musi skończyć.

Szeptał modlitwę, patrząc, jak kobieta upada. Głos zadrżał mu, gdy Związek Radziecki przebił Węgry jej własną szablą, ale nie zgubił rytmu i nie przerwał. Zamknął oczy i oparł czoło o kolana. 

- PRL. Idziemy - usłyszał nad sobą.

Wstał spokojnie, zastanawiając się, co może jeszcze zrobić. Wiedział, że tu nie mógł nic zdziałać - ale może, może...

Być może w jego narodzie jest jeszcze wystarczająco dużo ducha.



***

Po powstaniu węgierskim Polacy bardzo zaangażowali się w pomoc Węgrom. W akcję krwiodawstwa zaangażowało się tyle ludzi, że trzeba było otworzyć więcej punktów, łączna pomoc Polski była wyższa niż pomoc USA. Byłam pod wrażeniem, jak o tym przeczytałam, prawie jak wtedy, gdy czytałam o reakcji Węgier na ewentualną agresję Hitlera wobec Polski. Warto pamiętać, że ktoś na tym świecie jeszcze nas lubi... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top