9# (Anglia, Polska)
Świeży Shot! Świeży Shot! Pisany wczoraj po nocy i dzisiaj w dzień! Polecam zająć sobie bardzo dużo czasu, bo ma on... 3093 słów! Tak jest, to najdłuższy shot w mojej historii.
Jestem z niego dumna. Tym razem komentarze będą dla mnie dwa razy cenniejsze (jeszcze bardziej! :o), bo włożyłam w niego bardzo dużo czasu i starań. Zazwyczaj nie żebram, ale...*kłania się w pas* :D.
UWAGA! DARK! Mafia, trochę przekleństw i niemoralnych zachowań, nie powtarzać w domu ;).
- Teraz idź prosto i skręć w trzecią w prawo. Czekam tu na ciebie.
Młody chłopak w czarnej, skórzanej kurtce pokręcił blond włosami, a następnie rozłączył się jednym ruchem. Denerwowała go już ta nieszczęsna gra w kotka i myszkę. Uśmiechnął się pod nosem, po czym wolno ruszył przed siebie. Jednak czego nie robi się dla pieniędzy?
Zaciągnął się papierosem, a później rzucił go za siebie. W miejscu takim jak to nikt i tak nawet go nie zauważy. Jeden śmieć mniej lub więcej, też coś. On kończy dzisiaj robotę. Poczuł dreszcz ekscytacji. W końcu, po tym wszystkim!...
Rozglądnął się. Jestem w naprawdę paskudnym miejscu, pomyślał. Nie żeby robiło mu to jakąś różnicę. Obracał się w slumsach od ponad dwóch lat, sprawnie balansując między subtelnymi kłamstwami a wygodną prawdą. Czasem myślał, że jest za młody na taką robotę, ale później tylko śmiał się sam z siebie. Byli młodsi od niego, zatrudnieni w tym parszywym dnie.
Słyszał odległy odgłos przejeżdżających aut, mignięcia świateł wielkiego miasta i typowy zapach nagrzanych słońcem, blaszanych dachów, które stygną po zapadnięciu zmroku. Dzielnica slumsów, dzielnica kontenerów handlowych, czarny rynek, miejsce bogatej działalności tutejszej mafii oraz przemytników. Było koło ósmej, okolicę zaczynała spowijać ciemność. Gdyby wpadł na kogoś innego niż ten nieszczęsny, przystojny informator, sytuacja mogłaby zrobić się niebezpieczna... Jednak na razie, zgodnie z jego słowami, w okolicy panował względny spokój.
Obracając w kieszeni popularną wersję pistoletu "Glock" oraz mały, kwadratowy, płaski przedmiot skręcił za róg.
Niemal natychmiast ktoś przydusił go do ściany, unieruchamiając mu ramiona. Szarpnął się odruchowo i już chciał nagadać informatorowi za mało profesjonalne przyjęcie, gdy został uciszony pocałunkiem.
Odurzył go zapach słabego alkoholu, dymu tytoniowego i męskiego potu. Na moment znieruchomiał, żeby zaraz potem chwycić trzymającego go mężczyznę za klapy marynarki. Przez chwilę dawał się całować, ale gdy oboje musieli nabrać powietrza momentalnie wymknął się z uścisku. W ciągu sekundy stał obok i patrzył na mężczyznę zimnym wzrokiem.
- Popierdoliło cię? - spytał rzeczowym tonem. - Mogłem cię zastrzelić.
- Feliks, nie rzucaj się tak - odparł blondyn uwodzicielskim tonem, zalotnie opierając się o ścianę. - Dlatego właśnie trzymałem ci ręce.
Informator nazywał się Arthur, pseudonim "Anglia". Miał krótkie, wiecznie rozczochrane, złote włosy, grube brwi i zielone oczy o zniewalającym spojrzeniu, któremu nie były w stanie oprzeć się kobiety. Cóż... Lgnęły do niego niczym pszczoły do miodu, nieświadome, że dla niego nawet najpiękniejsza panna zupełnie nic nie znaczy.
- Najpierw obowiązki, później przyjemności - odpowiedział zimno Feliks, zakładając ręce i lustrując garnitur Arthura z ironicznym uśmieszkiem.
- Tylko, że ja już jestem prawie po pracy, kolego - Anglia pokazał mu język. - Nie moglibyśmy zacząć od przyjemności?
- Masz mnie zaprowadzić do Rosji - zauważył Feliks, kręcąc głową. - I to jest sprawa priorytetowa.
- Wiem, wiem - Arthur wyglądał jak naburmuszone dziecko, któremu odebrano zabawkę. - Musimy najpierw iść do pana homofoba. Jak ja go nie lubię... Ale cóż! W twarz i współpracownikom się takich rzeczy nie mówi - mężczyzna pokazał dość wymowny gest strzelania w głowę. - Tak to się zwykle kończy.
- Dalej masz mu za złe tamto przyjmowanie cię?
- Kazał mi się lizać ze swoją dziewczyną, żeby sprawdziła, czy nie jestem homo! - Anglia wyrzucił ręce do góry. - Jak mam zapomnieć coś takiego? Ale jak widać Monako jest dość zawodna - mężczyzna pochylił się w kierunku Feliksa. - Nas nie odkryła, co, Polska?
- Eh, te ksywki od państw... - blondyn zalotnie uśmiechnął się w stronę mężczyzny, za wszelką cenę próbując zmienić temat. - Jakieś mało romantyczne, nie sądzisz?
- Sądzę - Arthur zamruczał, a później nagle pokręcił głową, jakby o czymś sobie przypomniał. - Homofob... Dobra, musimy iść, cała reszta może poczekać.
- No w końcu...
- To na początek muszę zawiązać ci oczy.
- Ej! - Feliks odskoczył od Arthura, jakby bał się, że wyciągnięty przez niego z kieszeni czarny kawałek materiału może zrobić mu krzywdę. - Myślałem, że w końcu pójdę jak człowiek!
- Jesteś tylko płotką, Polska. To, że cię wciągnąłem i przez dwa lata bawiłeś się w naszego pomocnika wcale nie oznacza, że na pewno jesteś czysty - Anglia wrócił do służbowego tonu. Znowu stanął prosto i poprawił guziki koszuli. - Oczy.
Feliks niechętnie, krzywiąc się jak małe dziecko stanął przed informatorem. Tamten mocno zawiązał mu oczy i sprawdził, czy przypadkiem nie może podglądnąć.
- Au! Moje włosy - syknął Feliks z urazą, szybko poprawiając blond kosmyki. - Uważaj trochę!
- Po co ci ta szopa? Mówiłem utnij je...
Polska założył ręce. Od razu było widać, że jest obrażony.
- Chyba nie strzelisz focha o coś takiego jak włosy? Feliks, nie bądź babą!
Blondyn konsekwentnie unikał odezwania się. Jednak kiedy Anglia przejechał mu dłonią po policzku, chłopak wzdrygnął się, a jego oddech leciutko przyspieszył.
Arthur zaśmiał się i zaczął przeprowadzać Polskę przez ciemne uliczki. Zaskakująco dobrze sobie radził z informowaniem go o wszelkich przeszkodach, dzięki czemu tym razem Feliks potknął się tylko raz.
Chociaż i tak upadł przy tym na twarz, przeklinając niczym marynarz.
Zrezygnował z wszelkich prób zapamiętania trasy. Nie potrzebował tego. Anglia i koledzy, którzy wpakowali go potem do ciężarówki, doskonale umieli dezorientować prowadzonych przez siebie ludzi. Pewnie nie raz jeździli w kółko, żeby nie wiedział, gdzie jest. Gdy w końcu zdjęto mu opaskę stał przed czarnymi drzwiami i miał przed sobą dwóch napakowanych ochroniarzy.
Drobny chłopak cofnął się odruchowo, wpadając wprost na rozbawionego Arthura.
- Nie bój się, młody, to tylko rewizja osobista. Chyba nie masz stracha, co?
Feliks rzucił absolutnie spokojne spojrzenie na twarz rozbawionego informatora. Miał ochotę zetrzeć mu z twarzy ten ironiczny uśmieszek. Robi to specjalnie, pomyślał.
- Chciałbyś - mruknął pod nosem.
Rewizja była szybka i nadzwyczaj sprawna. Zabrali mu nóż, który od zawsze chował w bucie, telefon komórkowy, scyzoryk i oczywiście Glocka. Drzwi otwierał z paskudnym uczuciem, że jest bezbronny i bezradny jak dziecko. Nie podobało mu się to.
- Wszystko dostaniesz z powrotem, gdy będziemy wychodzić, spokojnie - szepnął mu do ucha Arthur, jakby czytał w jego myślach. - Nikt cię tu nie zje, jeżeli będziesz się zachowywał.
Pokój był normalnej wielkości, ale urządzony w taki sposób, że sprawiał wrażenie małej klitki. Mnóstwo przedmiotów na ścianach, jedno, zasłonięte okno i centralny punkt pomieszczenia - wielkie biurko, za którym ktoś ustawił czarny fotel, ustawiony plecami do wchodzących. Nieźle, pomyślał Feliks. Jak w prawdziwym filmie gangsterskim. Nawet Monako siedzi na biurku jak rasowa mafijna dziwka. Swoją drogą... Ładnie jej w czerwonym. I dobrze całuje.
Skrzywił się, gdy zwrócił uwagę na kolejnych dwóch osiłków, stojących przy ścianach. Mógł się założyć, że byli uzbrojeni.
- Przyprowadziłem Polskę - rzucił Arthur służbowym tonem, lekko popychając chłopaka do przodu. - Miał mieć koordynaty do...
- Wiem, Anglia - głęboki głos przerwał ciszę. Feliks wzdrygnął się. Był pewien, że tej barwy głosu nie będzie w stanie zapomnieć. - Podaj mi je.
- Masz kordy? - mężczyzna pochylił się nad Polską. Ten skinął głową i wyciągnął karteczkę z lewej kieszeni spodni.
Arthur chwycił ją i podszedł do fotela. Pochylił się i służebnym ruchem podał kartkę siedzącemu na fotelu. Feliksowi mignął tylko skrawek jasnego szalika.
Źle, pomyślał, jest źle. Potrzebuję jego nazwiska. Ale jak poznać nazwisko szefa mafii?...
Przez chwilę trwała cisza, gdy Rosja oglądał kartkę. Po chwili w pomieszczeniu znów rozległ się jego głos.
- Możesz odejść.
- A... Z-zapłata? - Feliks wydusił z siebie te parę słów, zanim zdążył stracić odwagę. - Miałem dostać...
- ... pięćdziesiąt tysięcy za dwa lata... pracy - Polska wzdrygnął się, gdy Rosja cicho się zaśmiał. - Anglia, daj mu - machnięcie dłoni w czarnej rękawiczce. - Miło, chłopczyku, że masz odwagę walczyć o swoje. Właśnie takich ludzi mi potrzeba.
Chociaż ton, jakim mafiozo powiedział te słowa był przyjazny, w powietrzy czaiła się niedopowiedziana groźba.
Feliks zadrżał, gdy stanął przed nim Arthur z czarną walizką. Tak długo na to czekał, tak mu na tym zależało, tyle dla tego zrobił!...
Jego podekscytowanie natychmiast opadło, gdy zobaczył zawartość.
- C-co to za żarty? - pieniądze były w nieznanej mu walucie. - To nie są dolary! To nawet nie jest euro!
- Umawialiśmy się, chłopczyku, na pięćdziesiąt tysięcy? To masz pięćdziesiąt tysięcy - Rosja lekko zwiesił głos. - W POLSKIEJ walucie. Złotówkach. Nie było mowy o dolarach, prawda?
- Ale... Ja... - Feliks zrobił krok do przodu. Stojący przy ścianach ochroniarze natychmiast zrobili to samo, oddzielając go od biurka. - Nie tak się umawialiśmy! Ja nawet nie wiem, gdzie leży Polska! To był wyłącznie pseudonim! Ty mi go nadałeś!
- Potraktuj to jak... żart. Możesz już iść.
- Ej, Polska, spokój - Arthur delikatnie odsunął go do tyłu, wciskając mu w dłoń rączkę walizki. - Bierz to i nie narzekaj. Wychodzimy.
- Ale ja...
Anglia brutalnie go popchnął, a później praktycznie wytargał go z pokoju.
- Rada na przyszłość: jak będziesz się szarpał, ktoś po prostu cię zastrzeli - uprzedził Feliksa ze złością, gdy stali już na zewnątrz i oddawał mu rzeczy. - Jak chcesz skończyć z kulką, droga wolna, ale mnie i mojej reputacji przy tym nie narażaj, ok?
Naburmuszony i rozżalony Feliks pozwolił zawiązać sobie oczy i wpakować się do samochodu. Nie ukrywał: był rozczarowany. Przynajmniej jedna część jego planu wzięła w łeb. Dwa lata na marne, bo panu-bossowi-mafi-Rosji zebrało się na żarciki!
Nie był dzieckiem. Zagryzł wargę. Wiedział, na czym polegał ten cholerny żart. Zdobycie takiej ilości obcej waluty nie było trudne dla kogoś takiego jak Rosja, ale jeżeli on, zwykły, szary Feliks pójdzie wymienić pieniądze na ludzką walutę, zgarną go służby policyjne. Jak spróbuje uciec z nimi za granicę, powiedzmy, do tej nieszczęsnej Polski, zatrzymają go strażnicy przy wchodzeniu na lotnisko. Pomijając to, że był niemal pewien, że czekają tam na niego panowie w czarnych garniturach... I odzyskają walizkę zanim w ogóle wykona ruch.
Był w kropce. Poirytowany, zajęty szukaniem rozwiązania, nie zauważył, gdy wysiadał z samochodu. Znowu owiał go zapach slumsów, ulicy, papierosów, śmieci... Przeżył. Przeżył spotkanie z bossem mafii!
Ale nie miał tego, na czym mu zależało najbardziej...
Jeszcze tylko szalony rajd na ślepo po uliczkach, wpadnięcie na ścianę i wrócił do punktu wyjścia. Stał w plugawym zaułku, a Anglia ściągał mu chustkę z oczu.
Zamrugał. Otrzepał kurtkę, sprawdził kieszenie. Obrócił się.
Arthur znowu opierał się o ścianę. Wyglądał na bardziej zdenerwowanego niż wcześniej. Wyciągnął z kieszeni marynarki papierosa, zapalił. W półmroku ulicznej lampy zabłysł płomień. Oboje milczeli, oceniając się wzrokiem.
- Mogę pomóc ci przedostać się do Polski - powiedział w końcu Anglia, odwracając wzrok. - Mam w kieszeni namiary na gościa, który, jeżeli się na mnie powołasz pomoże ci przejść bezpiecznie przez kontrole. To co masz w tej walizce to nic wielkiego, ale i tak jesteś dość bogaty. Możesz tam żyć jak król. Bezpiecznie.
- Co za to chcesz? - odparł ciężko Feliks, wkładając dłoń do kieszeni. Objął Glocka palcami. - Czego potrzebuje ktoś taki jak ty?
- Ty wiesz - Arthur przybliżył twarz do twarzy chłopaka. Oczy mu błyszczały, znowu pachniał drogim tytoniem i męskim potem. - Dasz mi to?
Pocałował go dziko, mocno, gwałtownie. Polska położył ręce na jego piersi, ale nie próbował go odpychać. Dopiero po chwili wyczuł pod palcami mały, kwadratowy przedmiot. Szarpnął delikatnie, poruszając połami marynarki.
Anglia odsunął się kawałek - na jego twarzy widać było uśmiech satysfakcji. Najwyraźniej potraktował jego ruch jako zaproszenie. Zbliżył się...
Zagrał dzwonek telefonu. Feliks odsunął się, lekko dysząc, a potem lewą ręką odebrał komórkę.
- Tak? - spytał, cały czas obserwując Anglię kątem oka. - No, już skończyłem. Mam to, czego potrzebujecie, tak - podrzucił maleńką kamerkę, złapał, a później schował do kieszeni. - Zaraz wam to prześlę. Jego imienia nie znam, ale myślę, że po twarzy uda wam się go namierzyć - widział, jak oczy Arthura rozszerzają się w niedowierzaniu. - Szefie! Przecież szef wie, że to delikatna robota. Tak, yhym... Nie potrzebuję awansu, wystarczy mi premia... Hahhah... Proszę tak nie mówić! Jak to jak? No, że uwiodłem biedaka tylko dla własnych korzyści... Do niczego wielkiego nie doszło, a ja go tylko... wykorzystałem. Podam wam jego imię i nazwisko. To właściwie dobry człowiek, wsadzicie go na dwa lata, a później możecie go zostawić. Racja, chyba że mafia znajdzie go wcześniej, yhym - Anglia zamarł. - Yhym. Zaraz się odezwę, tak - Polska rozłączył się i schował telefon do kieszeni. Prawą ręką cały czas ściskał pistolet.
- Co to, kurwa, miało być? - zapytał Anglia, wyraźnie wściekły. - "Uwiodłem go dla własnych korzyści?" "Szefie"? "Wykorzystałem"? "Zamkniecie go na dwa lata?" Jesteś pierdolonym zdrajcą!
Feliks westchnął, a później pokręcił głową, aż zawirowały jego blond włosy.
- Można tak powiedzieć - powiedział pewnie. Po chwili wzruszył ramionami. - Właściwie policjantem wydziału antynarkotykowego do spraw prewencji i zapobiegania, przeniesionym czasowo na służbę pod pseudonimem... - na jego ustach zatańczył lekki uśmieszek - ...Polska.
- Ty... - chłopak dostrzegł, że Arthur robi krok do przodu, sięgając do kieszeni.
Był szybszy. Rozległ się odgłos strzału, Anglia chwycił postrzelone ramię, oparł się o ścianę i krzyknął z bólu. Po rękawie czarnej marynarki spływała czerwona krew.
- Nie każ mi się zabijać, Arthur! - Feliks opuścił Glocka. Czuł, że oczy mu wilgotnieją. - Naprawdę jesteś porządną osobą, nie zasługujesz na śmierć z moich rąk!
Anglia był blady, oddychał z lekkim charkotem, chociaż postrzelony był w ramię. Na jego czole perlił się pot, zielone oczy błyszczały wściekłością. Polska dostrzegł w nich też... łzy.
- Jak śmiałeś... tak bawić się... moimi... uczuciami... Jak śmiałeś... tak... pogrywać... Bawić się... Oszukiwać... Przez cały ten czas... JAK MOGŁEŚ!
Feliks zacisnął wargi. Nieraz wyobrażał sobie, co się wydarzy, gdy w końcu powie Arthurowi prawdę, ale żadne wyobrażenia nie mogły oddawać tego, co widział i słyszał. Co czuł.
- Zasługujesz na życie! - powtórzył rozpaczliwie, widząc, jak Anglia lewą, zakrwawioną dłonią sięga po pistolet. - Zasługujesz na kogoś, kto naprawdę cię kocha, na kogoś lepszego i starszego niż ja, uczciwszego, ARTHUR DO CHOLERY, NIE RÓB TEGO! STRZELĘ! NIE CHCĘ CIĘ ZABIJAĆ! - wrzasnął, kompletnie nad sobą nie panując. Drżał, nie chciał tego robić...
Arthur był jak w malignie, niczym żywy odpowiednik zombi z filmów, myślących tylko o jednym, zakrwawionych i żądnych krwi. Kiedy chwycił za pistolet, Feliks nie miał wyboru - pewnie chwycił Glocka oboma rękami, wycelował i nacisnął spust.
Polska poczuł odrzut, usłyszał strzał, widział, jak ścianę opryskują kawałki tkanek i mózgu. Powoli opuścił pistolet - obserwował, jak ciało Arthura zjeżdża po ścianie i nieruchomieje w groteskowej pozycji.
Odkrył, że drży. Zabezpieczył Glocka i objął się ramionami, jakby było mu zimno. Nie mógł oderwać oczu od człowieka, którego zabił. Ten obraz był hipnotyzujący, ohydny i fascynujący zarazem. Bolesny. Arthur...
Klap - klask, klap - klask, rozległ się w półmroku. Feliks otarł oczy i odwrócił się, wpadając prosto na mężczyznę w policyjnym mundurze. Miał brązowe, półdługie włosy zawiązane w kucyk, zielono - niebieskie oczy i drobną posturę. Patrzył poważnie na Polskę i trupa, jakby wydawało mu się to strasznie dziwne.
- No i załatwiłeś informatora - zauważył z westchnięciem.
Polska zmusił się do obojętności.
- I tak mamy Rosję, więc on nam nie był do niczego potrzebny, Toris - zwrócił się do bruneta. Szybko obrócił jednak wzrok. Nie potrafił patrzeć tamtemu w oczy. - Po co tu przyszedłeś?
Jego policyjny partner, przyjaciel i były współpracownik pod pseudonimem "Litwa", wyłącznie się uśmiechnął.
- A wiesz, usłyszałem strzały, byłem w okolicy i postanowiłem sprawdzić, czy mój ukochany partner nie wrąbał się znowu w jakieś kłopoty. Mówiąc szczerze trochę liczyłem, że uratuję ci dupę, ale najwyraźniej poradziłeś sobie sam - odparł tamten spokojnie.
Toris zawsze taki był. Cichy. Spokojny. Beznamiętny. Idealny do mokrej roboty, ale z jakiegoś powodu skończył w policji. Feliks nigdy tego do końca nie zrozumiał. Jednak... Nie pytał.
- Daruj sobie, mój drogi - westchnął. - Szef cię przysłał, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie spieprzam znowu z oddziału, co?
Litwa tylko kiwnął głową. Polska parsknął, ciągle uparcie odsuwając od siebie wizję zastrzelonego Anglii, który leżał tuż obok.
- Najważniejsze jest - powiedział ironicznie, przeczesując palcami blond włosy - ile słyszałeś?
- Wystarczająco - Toris minął go i podszedł do zwłok. Zaczął oględziny fachowym okiem. - Dość, żeby wiedzieć, że znowu spróbujesz zniknąć.
Feliks zamarł, a później zaczął przetrząsać kieszenie.
- I co z tym faktem zrobisz? - spytał z udawaną obojętnością, przeszukując kieszenie. - Wydasz mnie?
- To zależy wyłącznie od ciebie - Litwa zaczął obszukiwać trupa. Polska jakoś nie mógł na to patrzeć. Sięgnął po leżącego niedaleko papierosa, którego upuścił Arthur, włożył go do ust i chwycił rączkę czarnej walizki.
- Ode mnie?
Toris odwrócił głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
- Chciałbym zawrzeć z tobą umowę. Nie wydam cię pod jednym warunkiem - wrócił do swojego zajęcia.
Feliksowi nie podobała się przedłużająca się cisza.
- No?
- Weźmiesz mnie ze sobą.
Czegoś takiego Polska zupełnie się nie spodziewał. Po raz pierwszy tego wieczoru uśmiechnął się całkiem szczerze. Propozycja miała swoje plusy...
- Chcesz po prostu wydać zarobiony przeze mnie hajs, co? - spytał półżartem. Toris również wyszczerzył zęby. Wyglądało to trochę przerażająco, jakby uśmiechał się do trupa.
- Można tak powiedzieć... Ale ja też dużo zarobiłem. Mamy co wydawać - Litwa odwrócił się, podszedł i wyjął Polsce z palców papierosa. Zaciągnął się. - To jak?
- Jedziemy - Feliks kiwnął głową. - Anglia powinien mieć w kieszeni...
- Miał - Toris kiwnął głową. - Dziś szefostwo wpłaci nam premię za tą robotę. Ty masz hajs w walizce. Ja mam pieniądze z napiwków, które sobie nielegalnie brałem, ty pewnie też. Tu jest sposób na ucieczkę z kraju - pomachał skrawkiem papieru - a ja mam jeszcze na sobie strój policyjny. Żyć nie umierać, partnerze.
Umierać... Polska z goryczą oglądnął się na martwego Arthura. Nie chciał, żeby to tak się kończyło. Nie w ten sposób.
- Nie rób sobie wyrzutów - odezwał się Toirs, źle rozumiejąc spojrzenie chłopaka. - On był praktycznie martwy. Z naszych akt wynika, że miał na imię Arthur Kirkland i urodził się dwadzieścia osiem lat temu. W napadzie na bank stracił młodszego braciszka imieniem Matthiew i matkę. Ojca nie znał. Tu urywa się nasz trop. Tyle o nim wiemy. Prawdopodobnie zwiał, zanim dostał się do sierocińca, bo nie ma go w rejestrach, wpadł w złe kręgi, zaczął ćpać lekkie narkotyki, palić... Nie ma go nawet kto zakopać, najprawdopodobniej jego ciało tu zgnije. Dla świata i tak jest martwy, nikogo nie obchodzi, nie poniesiesz za niego żadnych konsekwencji. Spokojnie - poklepał Polskę po plecach.
Feliks czuł, jak coś zaciska mu gardło, a głowa bezwiednie kiwa się w potakującym geście. Wszystko, co powiedział Litwa, było prawdą. Nikt nie będzie pamiętał Arthura. Nikt. Może to właśnie dlatego Anglia tak uporczywie się go trzymał, jak ostatniej deski ratunku. Pomagał, troszczył się jak o młodszego brata, ale jednocześnie darzył jednostronną, pełną nadziei miłością. Może myślał, że w końcu znalazł kogoś, komu naprawdę na nim zależy. A on... zdradził go i zastrzelił. Tak po prostu. Jak zwierze.
Zacisnął palce na rączce walizki i ruszył za pogwizdującym radośnie Litwą. I tylko puste spojrzenie Arthura widziało, jak otarł łzę i w myślach mu podziękował.
Przez te dwa, wyjątkowo trudne lata zdążył uświadomić sobie bardzo ważną rzecz: ludzie źli to nie zawsze ludzie o złych intencjach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top