Dodatek specjalny
DODATEK SPECJALNY :D
Długo myślałam, czy to wrzucić, ale po prostu chcę, żeby to tu było. Bez przedłużania. Napisane jako pierwszy prolog. Później wzgardzone. Powraca do łask. Proszę, jeżeli znajdzie się ktokolwiek zainteresowany.
UWAGA PolHun.
Fanatykanime zadedykuję ci potem, jak wrócę do komputera, bo na komórce nie umiem tego zrobić ;)
***
Z namysłem sięgnąłem po pióro i przyłożyłem stalówkę do białej kartki zeszytu.
Przez chwilę wpatrywałem się w kratki z zastanowieniem. Jak powinno się zacząć pisanie dziennika? Drogi dzienniczku? Nie, to dobre dla dzieci...
Usiadłem wygodnie, nogi kładąc na biurku i przyłożyłem koniec pióra do ust w głębokim namyśle. Jak można zacząć dziennik kogoś takiego jak ja? "Urodziłem się, a właściwie pojawiłem, gdzieś w IX wieku, jak twierdzi Wikipedia?"
Westchnąłem i odgarnąłem blond włosy z czoła. Zastukałem w blat. Zamknąłem oczy. Jeszcze raz popatrzyłem na kartkę, przyłożyłem stalówkę i zacząłem pisać.
"Myślicie, że macie ciężkie życie? Cieszcie się. Jest wam dane umierać. Jest wam dane zakończyć swoje istnienie.
Mnie nie."
Skreśliłem wszystko szybkim ruchem. Dla pewności przeciąłem literki jeszcze parę razy, tworząc chwiejną linię. Chęć przeklęcia narastała we mnie falą. Nikt nie mówił, że będzie prosto, zganiłem sam siebie, a potem z westchnięciem spróbowałem po raz kolejny.
"Mieliście paskudny dzień? Być może. Pewnie pokłóciliście się wtedy z rodzicami. Może przyjaciółmi. Może z psem. Może dostaliście złą ocenę lub zgubiliście jakąś ważną dla was rzecz.
Ja w jednym ze swoich najgorszych dni zgubiłem... życie."
Pokiwałem głową z satysfakcją wypisaną na twarzy. Lepiej. Nie wspaniale, ale lepiej. Ucieszony chwilowym sukcesem, próbowałem dalej.
"To wydaje się śmieszne. Jak można zgubić życie? Macie rację, to nie są kluczyki od samochodu czy nawet szczoteczka do zębów. To całe istnienie. Fakt... jak można zgubić coś takiego? Sam zadaję sobie to pytanie. Od wieków..."
Spojrzałem w sufit i już miałem kontynuować, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Wstałem, przycisnąłem notes do serca i poszedłem otworzyć.
W drzwiach spotkałem się Węgierką. Na jej widok uśmiechnąłem się tylko i mruknąłem "wchodź". Weszła, rozglądając się z ciekawością.
- Wyglądasz mizernie. Chyba znowu schudłeś - rzuciła zaczepnie, dźgając mnie palcem. Przewróciłem oczami.
- A ty za to... - dostrzegłem jej morderczy wzrok - ... wyszczuplałaś! - ugryzłem się w język w ostatnim momencie.
Uniosła kąciki ust, ale jej uśmiech nie objął oczu.
- Serio? - spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem. - Hmmm. Pewnie to przez tą całą sytuację z lipca.
- Kto wie... - wzruszyłem ramionami. - Herbaty?
Weszliśmy do jednego z czterech pokoi w mojej kawalerce. Był to mały, skromnie umeblowany gabinet, którego centrum zajmowało pokaźnych rozmiarów biurko, wiecznie zawalone stosami papierów. Ba, WIEŻAMI z przeróżnych przedmiotów. Nie umiałem tego posprzątać, za żadne skarby. Nie ważne, ile się starałem, kartki pojawiały się wszędzie niemal samoistnie. Elka przewróciła oczami, patrząc na zawalone krzesło.
- Eeee... Feliks? - spytała z naganą w głosie. Uśmiechnąłem się krzywo, podszedłem i jednym ruchem zrzuciłem wszystkie papiery na ziemię. Zaszeleściły i ułożyły się na podłodze w oryginalne wzory.
- Siadaj.
Usiadła, wzdychając wymownie, a ja rzuciłem notes na biurko i obróciłem się, żeby wyjść. Herbata w końcu sama się nie zrobi...
- Feliks? - pytającym głosem powtórzyła Węgierka. Zamarłem.
- Tak?
- Dlaczego nie wypijemy tej herbaty u ciebie w kuchni? Wiesz, jak większość ludzi?
Zaśmiałem się cicho i wzruszyłem ramionami.
- Bo tam jeszcze nie posprzątałem - wyjaśniłem. - Jak zobaczysz ten syf, raczej uciekniesz.
Nie czekałem na odpowiedź, tylko wyszedłem, wymykając się przez półotwarte drzwi.
Mała kuchnia naprawdę zagracona była tak, że to wydawało się wręcz niemożliwe. Nawet ja krzywiłem się na jej widok, ale ciągle nie miałem czasu jej posprzątać. Jedynie kawałek blatu z czajnikiem i herbatą wyglądał jako tako, nie zapełniony brudem, śmieciami i starymi rzeczami. Podejrzewałem, że w stosie mogło wylęgnąć się życie. Albo przynajmniej jakiś nieznany dotąd gatunek pleśni.
Westchnąłem, mimowolnie chwytając krzyżyk, który miałem na szyi. To wszystko pamiątka po depresji i Zjawie.
Z trudem udało mi się znaleźć dwa czyste, wolne kubki. Na szczęście nie musiałem ruszać stosu przy zlewie. Poczekałem, aż woda się zagotuje, zalałem torebki z herbatą i wyszedłem, wchodząc na wąski korytarzyk.
Po drodze dostrzegłem wysokie lustro. Już miałem po prostu je minąć, gdy zatrzymałem się i zwróciłem wzrok na taflę. Średniego wzrostu zielonooki blondyn popatrzył na mnie neutralnym wzorkiem. Faktycznie byłem... zbyt szczupły. Fioletowa koszulka wisiała na mnie jak na za małym manekinie, a ręce wydawały się chude jak patyki. Co prawda już kiedyś widziałem się w gorszym stanie, więc nie było tak źle... jednak mimo to dopadła mnie nostalgia. Jeszcze niedawno to lustro przykryte było materiałem...
Wszedłem do gabinetu i z wrażenia o mało nie upuściłem kubków.
- Nie czytaj tego! - wrzasnąłem, rzucając się przed siebie. - Ani się waż!
Elka rzuciła mi specyficzne spojrzenie, a potem zaczęła czytać na głos z trzymanych w ręce kartek.
- Od kiedy pamiętam, ciemność zawsze mi towarzyszyła. Zawsze była niedaleko. Tamtego dnia wszystko było ciemne. Czarne. Straszne.
Jak udało jej się do tego dostać, pytałem się w duchu, kładąc kubki na blacie. Nabrałem nagłej ochoty, żeby zatkać uszy.
- Towarzyszył mi wszędzie. Zawsze był obok. Szeptał. Tłamsił. Straszył. Zsyłał koszmary. Wyniszczał.
- Nie czytaj tego - powtórzyłem, tym razem bez strachu. Kategorycznie. - Ani się waż. Nie chcę tego.
Przerwała.
- Z kiedy to?
- Z czasów Zjawy - usiadłem i założyłem ręce. - Tylko pisanie utrzymywało mnie czasem przy zdrowych zmysłach, ale proszę cię, nie chcę tego teraz czytać. Mam nowy dziennik - pomachałem brązowym notesem - i to TU chcę spisać swoją historię. Tamtego nie chcę nawet widzieć na oczy.
Zanim się spostrzegłem, nie miałem już w ręce zeszytu.
- Idiotyczny dziennik? - spytała sceptycznie Elka. Przewróciłem oczami.
- Nie mogłem wymyślić lepszej nazwy.
- Też tak sądzę - zaśmiała się i zmieniła pozycję, zakładając nogę na nogę. Mieszałem herbatę, gdy w końcu skończyła czytać króciutki fragment. - Kłócenie się z psem? Nigdy nie zgubiłam też szczoteczki do zębów - skomentowała sceptycznie. - A poza tym porównanie tego do gubienia życia jest raczej...
- Literackie? Barwne? Ciekawe? Oryginalne? - podsuwałem jej, nachylając się nad blatem.
- ... idiotyczne - skończyła, tłukąc mnie po głowie moim własnym zeszytem. Jęknąłem cicho.
- Ej. Nie mam doświadczenia! Poza tym pomysł pisania był TWOIM pomysłem.
- Wiem - na twarzy Elki pojawił się cień. Spojrzała na mnie, porzucając na chwilę radosną postawę i żarty. - Cieszę się, że już wszystko jest w porządku, Feliks.
-Ta, ja też - uciekłem spojrzeniem. - W każdym razie... To, co proponowałaś, czyli pisanie dziennika, naprawdę przypadło mi do gustu. Może faktycznie mi to pomoże.
Węgry z ciekawością zaglądnęła do innego zeszytu. Odłożyła go, nie znajdując nic ciekawego, więc szybko chwyciła inny. Obserwowałem ją w milczeniu.
- Ile razy zaczynałeś pisać?
- Parę - wzruszyłem ramionami, napiłem się herbaty i zapatrzyłem w otwarte okno. - Ale to nie było takie łatwe. Miałem sporo problemów z początkiem. Nie jest łatwo się tak otworzyć, nawet jeśli chodzi tylko o kartki papieru.
Poczułem na plecach jej wzrok.
- Rozumiem - mruknęła, a potem chyba znalazła coś ciekawego, bo zaczęła czytać na głos. - "Kiedy wszystko się skończyło, to jest sytuacja terrorystyczna z lipca została już rozwiązana, Elka upewniła się, że dotarłem do domu. Zostawiłem ją pod drzwiami, chociaż wyglądało na to, że liczyła na herbatę." Liczyłam na herbatę?
- To mój pamiętnik - skomentowałem słabo. - Nie powinnaś go czytać, a skoro to robisz, to tylko na własną odpowiedzialność.
- "W domu panował syf. Naprawdę, gdy wszedłem do środka, zapragnąłem uciec. Nie zdawałem sobie sprawy, co ze sobą zrobiłem. Na myśl, że mam posprzątać to wszystko, zrobiło mi się słabo." Ach, ty słabeuszu...
- Spadaj... Nawet sobie nie wyobrażasz, jak to wyglądało - przeczesałem włosy palcami i przewróciłem oczami.
- Nie muszę sobie wyobrażać, opisałeś to przecież - przeleciała wzrokiem tekst, mrucząc coś pod nosem. - O! To jest ciekawe. "Lustro. Było w mieszkaniu już wtedy, gdy je kupiłem. Zawsze czułem się nieswojo, gdy w nie patrzyłem. Czasem miałem wrażenie, że ktoś za mną stoi. Jakaś postać. Później zrozumiałem, że to nie jest przywidzenie. To właśnie wtedy, gdy w nie patrzyłem, odezwał się po raz pierwszy." Nie rozumiem. To mój automatyczny tłumacz polskiego się popsuł, czy napisałeś o Zjawie per "on"?
- Zjawa w polskim jest rodzaju żeńskiego, a to był on. Często się przez to myliłem.
- Ach... Pierwszy raz rozmawiałeś z potworem przez lustro?
- No... Mam teraz lekki uraz do luster.
- Jakoś ci się nie dziwię... "Niedługo potem zakryłem je ciemnym materiałem. Koszmary wróciły, dwa razy bardziej uciążliwe. Budziłem się zlany potem, przerażony, ledwo żywy, często miałem przywidzenia. Przeszłość. Wiedziałem, że to ona mnie goni. Zjawa była symbolem tego wszystkiego, przez co przeszedłem i co bolało nawet wtedy, gdy już dawno odeszło." To faktycznie jest przerażające.
- To nie jest najstraszniejsze. W końcu pisałem to, gdy byłem już w pełni poczytalny. Są gorsze rzeczy.
Uniosła oczy znad kartki, odsunęła brązowe włosy i popatrzyła na mnie przenikliwie.
- Gorsze?
- Zapiski z czasów, gdy Zjawa mnie prześladowała. Z jakiegoś powodu kartki pochowane są po całym domu. Ostatnio znalazłem jedną pod dywanem - uśmiechnąłem się niepewnie i odruchowo chwyciłem w palce krzyżyk. Węgry dostrzegła ten gest i sama wyciągnęła spod koszuli mój wisiorek, tak, żeby był widoczny. Nie.. Już jej.
- Ale radzisz sobie?
- Nawet lepiej niż podejrzewałem. Herbata ci stygnie - próbowałem zmienić temat.
Pokiwała głową i chwyciła w palce kubek. Widziałem w jej oczach ciekawość.
- Nie jest ci ciężko o tym mówić?
- Nie - położyłem nogi na biurku. - Jeśli tylko nie uważasz mnie za wariata, nie mam z tym problemu.
- Nie uważam. A powiedz, co było na tej kartce, którą znalazłeś pod dywanem?
Sięgnąłem do szuflady i wyciągnąłem stronę, wyrwaną z zeszytu. Węgry chwyciła ją i przyjrzała się z fascynacją.
- To wygląda tak, jakbyś pisał "pomocy" aż do momentu, gdy skończył się tusz w piórze.
- Też doszedłem do takiego wniosku, chociaż kompletnie nic z tego nie pamiętam - podrapałem się po głowie, a później spod rzuconych przez Elkę papierów odgrzebałem "idiotyczny dziennik". Otwarłem go i dorzuciłem głośno - mam wrażenie, że w tych zapiskach jest coś ukryte, ale boję się tego szukać.
- Coś?
- Patrz - nachyliłem się i obróciłem kartkę w jej rękach, pokazując lewy dolny róg. - "E"
- Na każdej jest coś takiego?
- Na każdej jest inna litera.
- Fascynujące...
- Nie. To jest upiorne - wzruszyłem ramionami i otwarłem dziennik. Po chwili skrobałem już notkę. - Jak chcesz, możesz się rozejrzeć, wszystkie zapiski, które udało mi się znaleźć, leżą gdzieś tam - machnąłem ręką w bliżej nieokreślonym kierunku. - Charakteryzują się czarnym lub czerwonym pismem.
"Elka z ciekawością zaczęła przeglądać stosy papieru. Przyjrzałem jej się znowu. Była kobietą mniej więcej mojego wzrostu, z długimi, brązowymi włosami, zielonymi oczami i radosnym uśmiechem. Szczupła i wysportowana, doskonale nadawała się na wojowniczkę. Ba - dzięki charakterkowi od dawna nią była. Dziś miała na sobie zieloną suknię i czerwoną koszulkę. Wyglądała ładnie. Tak... Kwitnąco. Dlaczego nie dostrzegałem tego wcześniej?"
Obserwowałem, jak tanecznym, lekkim, kobiecym krokiem przechodzi z jednego końca pokoju do kolejnego, zbierając porozrzucane kartki. W końcu przestałem ją obserwować, zamknąłem dziennik i wstałem. Po chwili opierałem się o parapet, postukując trzymanym w lewej dłoni zeszytem. Pogoda była wręcz śliczna - aż chciało się żyć. Słońce świeciło, ptaki śpiewały... Na ile mogłem to ocenić z perspektywy bloku na piątym piętrze.
Zamyślony, zauważyłem nagle, że Węgry stoi tuż koło mnie, mówiąc coś ożywionym głosem i wymachując kartkami. Jakoś nie potrafiłem się opanować. Przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. Strony wypadły jej z dłoni i rozsypały się na podłodze. Na początku nieco się opierała, ale po chwili i ona delikatnie mnie objęła. Również i mnie dziennik wymknął się z rąk...
Rozległ się odgłos okładki, zsuwającej się z parapetu. Jak na rozkaz oderwaliśmy się od siebie i nachyliliśmy się za okno, żeby zobaczyć, jak brązowy notes spada, głośno szeleszcząc kartkami. Imponujący lot skończył się dość gwałtownie na płytach chodnika. Zaskoczeni, przez chwilę po prostu patrzyliśmy w dół.
- Spadł - zauważyłem beznamiętnie, unosząc brwi. - Dobrze, że nie trafił nikogo w głowę.
- Dostać po głowie "idiotycznym dziennikiem"? To by był dopiero pech...
Spojrzeliśmy po sobie i jednocześnie wybuchnęliśmy śmiechem. Węgry chwyciła pasmo moich włosów i uśmiechnęła się ciepło, jeżdżąc po nim palcami.
- Zamierzasz teraz po niego iść, czy możesz trochę poczekać?...
"Zawsze się zastanawiałem, dlaczego po rozstaniu z Roderichem Elka nie chciała nikogo innego. Dlaczego ciągle była sama, pomimo tego, że niejeden uśmiechał się do niej wystarczająco znacząco.
Zawsze łudziłem się, że po prostu czekała... na mnie. Miałem nadzieję, że ma tą słynną kobiecą cierpliwość i od wieków czeka, aż w końcu zdecyduję się i podejdę.
Może kiedyś mi o tym opowie. Może kiedyś.
Mamy w końcu tak wiele czasu... "
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top