#8

Szedł wąskim korytarzem. Droga przed nim i za nim skryta była w ciemności. W powietrzu unosił się zapach kurzu i jeszcze czegoś. Słodkiego, niepokojącego...

Dużo osób kłóciłoby się, że strach nie ma zapachu. Że to wyłącznie odczucie i prosta reakcja ludzkiego organizmu na niebezpieczeństwo. Polska jednak zbyt dużo razy czuł ten zapach, unoszący się w powietrzu ciężką, słodką wonią, żeby się zgodzić. Strach MIAŁ zapach.

I ten zapach unosił się teraz wokół niego. Otaczał go; przenikał. Udzielał się. Sprawiał, że drżały mu ręce, a zmysły wyostrzały się niebezpiecznie. Wyobraźnia płatała mu figle - słyszał cichy szept i tupot nóg. A przecież nie widział nikogo innego...

Zatrzymał się. Podłoga skrzypiała jeszcze moment, a potem ucichła. Stał przed schodami - właściwie widział wyłącznie parę pierwszych stopni. Nerwowym ruchem rozejrzał się w prawo i lewo. Niby nie poddawał się jeszcze panice, ale zdenerwowanie i wybujała wyobraźnia robiła swoje. Z obu stron widział tylko nieprzeniknioną ciemność. 

Już kładł nogę na pierwszym stopniu, gdy usłyszał szelest i zamarł niczym figura woskowa. Jedynym dźwiękiem, jaki do niego docierał, było bicie jego własnego serca. 

Przez moment stał tak, nerwowo się rozglądając, aż położył nogę na stopniu.

Ogarnęło go nagłe, irracjonalne przerażenie, a potem usłyszał cichy szelest. Plecy przeniknął mu nagły ból; wygiął ciało. Słyszał dźwięk rozdzieranej koszuli. Zamroczony upadł na schody i krzyknął - wrzask odbił się w pustych ścianach głośnym echem.

Dysząc głośno, rozglądnął się po raz kolejny. Drążącą ręką odgarnął kosmyk blond włosów z twarzy i z trudem sięgnął na plecy, teraz przecięte długim i płytkim cięciem jak od noża. Zerknął na ubrudzone krwią palce i ze strachem wytarł je o drewno.

- Mam iść na górę, tak? W porządku, w porządku! - odparł szeptem. 

Chwycił starą, zbutwiałą poręcz i z trudem podciągnął się do pozycji stojącej. Miał wrażenie, że po zaatakowaniu go furia tej dziwnej siły nieco ucichła, jednak słodki, mdlący zapach strachu w powietrzu dalej był mocno wyczuwalny. Z grymasem bólu wyszedł wyżej i skrzywił się ponownie przez głośne skrzypienie schodów. Plecy paliły go mocnym bólem, ale nie zamierzał stawać.

Z trudem wyszedł na ostatni schodek. Dziwaczny powiew powietrza upewnił go w przekonaniu, że powinien skręcić w prawo - zrobił to więc, garbiąc się i drżąc. Czuł się tak, jakby przygniatał go niewidzialny ciężar; tak, jakby całe otoczenie uważało go za intruza. Jakby za wszelką cenę starało się wygonić go z miejsca, w którym był.

Upadł na kolana przed ciemnymi drzwiami, przygnieciony bólem, strachem i jakimś wewnętrznym niepokojem. Z obrzydzeniem zorientował się, że upadł w kałużę czegoś lepkiego.

Podniósł się i delikatnie otwarł drzwi. Za nimi widział tylko ciemność. Postąpił krok naprzód.

Nie zdążył nic powiedzieć ani zrobić. Niewidzialna siła cisnęła nim o pomieszczenie i przydusiła go to ściany. W mroku zamajaczyły mu znajome oczy...

- Przestań! - wrzasnął wbrew sobie, szamocąc się w marnej próbie wydostania się z pułapki. - Zostaw mnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!

Wkrótce wrzeszczał już tylko z bólu.

***

- Polska? Feliks! Feliks, ocknij się!

Blondyn z trudem podniósł głowę. Leżał na zimnej podłodze, a nad nim pochylała się Węgry.

- Uderzyłaś mnie - odmruknął. - Uderzyłaś?

- Przepraszam, trochę przesadziłam - Węgry pomogła mu się podnieść i z wyraźnym zakłopotaniem przeczesała włosy. - Nie sądziłam, że...

- Nie, w porządku... - wokół stali inni, jednak Polska postanowił ich zignorować, wyciągając rękę w stronę Elki. - Płakałaś?...

- Nie chciałeś się obudzić. Gilbert wstał już dawno. Bałam się, że...

- Leniwy nawet wtedy, gdy traci przytomność! - Prusy rzucił się na Feliksa, przygniatając go do podłogi. - Mówiłem, że nie ma się czym martwić!

- Tak... - Polska zmusił się do uśmiechu, pomimo tego, że nadal miał w pamięci obrazy z tego starego domu. Jeden z jego koszmarów. - Oczywiście, że nie ma się czym martwić...




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top