5#

- Feliks, a ty właściwie nie miałeś telefonu? - cicho odezwał się Kanada, gdy opuścili łazienkę i powoli wracali do sali konferencyjnej. Polska właściwie ledwo go słyszał - wszystko zagłuszały mu wrzaski Gilberta, rozwodzącego się nad swoim geniuszem. Westchnął.

- Nie, właściwie to nie - odpowiedział, z udawanym zawstydzeniem przeczesując włosy. - Zapomniałem go z pokoju.

W rzeczywistości komórka Łukasiewicza spoczywała na samym dnie niebieskiego plecaka. Nieprzytomny, nie słyszał dzwonka, a teraz aparat spoczywał przygnieciony zakrwawionymi ubraniami i mężczyzna nie widział sposobu, żeby się do niego dostać, nie zwracając niczyjej uwagi. Nie miał innego wyjścia, jak udawać, że wszystko, co się wydarzyło, było zwykłym wypadkiem. Miał wrażenie, że to, co się z nim dzieje jest zbyt osobiste, żeby tak po prostu komuś o tym opowiadać...

- Trochę tam siedziałeś - wtrąciła się Węgierka. - Nie próbowałeś się wydostać?

- Jasne, że próbowałem, ale generalnie ile można... Wiedziałem, że w końcu ktoś mnie uwolni.

- Nie byłbym tego pewien. Ja tam bym cię nie uwolnił - wrzasnął Gilbert i zarzucił Polakowi rękę na ramiona.

- Ty byś się śmiał i patrzył, Pruska świnio - odburknął obrażonym tonem Feliks, czym prędzej strącając dłoń albinosa. Niby nie dotykał bandaży, ale lepiej dmuchać na zimne...

- Nie ma dnia dobroci dla zwierząt i Feliksów!

- Hmm, hmm... - wymruczał Ludwig. Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że milczy, obracając w rękach zamek do drzwi. Gilbert wybuchnął śmiechem.

- Braciszku Niemcy, a to przypadkiem nie Polacy kradną nawet zamki do drzwi? - krzyknął, dźgając Polskę łokciem. - I nasze auta?

- Aaaa zamknij się, zarazo Pruska...

- O co chodzi? - spytała Węgierka, ignorując coraz głośniejsze wyzwiska, którymi obrzucali się Feliks i Gilbert. Przewróciła oczami. Jak małe dzieci...

- Tak sprawdzam. To jest zamek od drzwi z łazienki... Tych wyłamanych. Razem z framugą - pełne złości spojrzenie Niemiec spoczęło na wrzeszczącym Gilbercie.

- Też sądzę, że framugi i zamka nie musiał już wyrywać... - odpowiedział cicho Kanada, ale zaraz potem uśmiechnął się. - Ale to nie problem. Jesteście moimi gośćmi, a usterka też była moją winą.

- No właśnie... Nie bardzo. Ten zamek wcale się nie zacina. Sprawdzam i sprawdzam... Tutaj nie miało się CO zaciąć.

- Naciskałam klamkę, szarpałam i ciągnęłam - wtrąciła się Węgierka. - Ani drgnęły.

- A możliwe... - Ludwig przyłożył palec do ust. Niebieskie oczy zwęziły się niebezpiecznie. - Że drzwi nie były zacięte, tylko zamknięte od środka?

- Ale to by oznaczało... -  zaczął Kanada.

- ... że Polska zamknął się sam i mnie nabrał - dokończyła cicho Węgry. - Tylko... Po co?

Ludwig wzruszył ramionami.

- Wiesz, Węgry... Zwróć na niego może trochę więcej uwagi, dobrze? Bardzo się przyjaźnicie. Masz prawo się o niego martwić.

- Ale ja się o niego nie martwię... Wydaje się uśmiechnięty - dziewczyna chwyciła w palce kosmyk brązowych włosów i zwróciła w kierunku Feliksa spojrzenie zielonych oczu. Chłopak zajęty był okładaniem Prus plecakiem. Rzeczywiście się uśmiechał. - Chociaż... Ostatnio trochę mało czasu mu poświęcałam. Zbyt zajęta byłam kłótniami z Roderichem i sprawami w Europie...

- Poprosiłbym Gilberta o wybadanie sprawy, ale nigdy nie wiem, czego się po nim spodziewać - Ludwig poklepał Elizę po ramieniu. - Może po prostu zatrzasnął się w łazience i nie ma się czym martwić? Sprawdź. Na wszelki wypadek - odwrócił się i ruszył rozdzielić Prusy i Polskę, którzy byli bliscy zaczęcia poważnej bójki.

- Nigdy nie rozumiałem Europejczyków - powiedział cicho Kanada, patrząc, jak Niemcy próbuje przedrzeć się przez plątaninę rąk i nóg. 

- A ja doskonale - odpowiedziała Węgry, odrzucając włosy do tyłu i uśmiechając się drapieżnie. W jej rękach znikąd zmaterializowała się patelnia. - Ktoś musi ich rozdzielić...

O dziwo kuchenne naczynie okazało się dużo skuteczniejsze niż krzyki Ludwiga.


*** Dziękuję bardzo, naprawione :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top