20#
Wyjątkowo długi, końcowy rozdział raz proszę! ;) Cóż... Wszelkie komentarze, podziękowania itd. zostawiam na "Zakończenie".
Wdzięczna byłabym za komentarzyki, choćby krótkie. Kończymy, a opinia o tym fragmencie jest dla mnie dość ważna :D. Ale nie lubię żebrania, więc jak jak zawsze, miłego czytania!
***
Węgry otworzyła oczy. Przez moment wpatrywała się w jasny sufit. Nie rozumiała, co ją obudziło. W końcu było cicho...
Usiadła i rozglądnęła się nerwowym ruchem. Leżała na materacu, rozłożonym tuż pod ścianą sali. Zerknęła na posłanie obok i przez chwilę patrzyła na śpiącego eks-małżonka. Austria. Wyglądał tak dziwnie bez swoich prostokątnych okularów. Niewinnie. Słabo.
Odwróciła głowę, gdy do jej uszu dotarł jakiś dźwięk. Porzuciła rozważania i rozejrzała się, a potem poderwała na nogi i zerwała do biegu.
W ciągu chwili była już przy łóżku Polski. Zamiast spać, półnagi Feliks stał koło posłania, chwiejąc się niebezpiecznie w przód i w tył. Spojrzenie miał dziwnie nieobecne, jak lunatyk, ale próbował podnieść się jak całkiem przytomny człowiek. Zacisnęła ręce na szorstkich bandażach, którymi okryty był jego tors. Chwyciła go dosłownie w ostatnim momencie, obejmując i z trudem utrzymując w pionie.
- Feliks! - szepnęła. - Co ty wyrabiasz?!
- Pozwól mi stanąć.
W cichym głosie Polski Elizavieta wyczuła desperację. W pełni na niej polegał, stojąc tylko i wyłącznie dzięki jej pomocy. Zaskoczona, zmarszczyła brwi. Przez idiotyczny incydent z pomyleniem leków była szczęśliwa, że w ogóle się obudził - spał jak zabity około ośmiu godzin. Jej radość mąciła jednak nutka szaleństwa, którą wyczuła w głosie przyjaciela.
- Co masz na myśli? - odpowiedziała niepewnie. - Powinieneś leżeć. Jesteś jeszcze za słaby.
- Pozwól mi iść o własnych siłach! - odparł Feliks z naciskiem. - Ja muszę wstać! Muszę... Muszę to zrobić! Nie mogę... Znowu... Spałem przecież tak długo...
Ostatnie słowa znowu znaczyła desperacja. Węgry czuła, jak Polska zaciska palce na materiale jej koszuli. Drżał. Przed jej oczami na nowo pojawił się obraz Anglii, opowiadającego jej o Zjawie, która zapewne stała gdzieś w pobliżu i sączyła jad w uszy jej przyjaciela. Miała wrażenie, że widzi za mężczyzną widmo tej ciemnej, złowróżbnej postaci. Przygryzła wargę i przygarnęła Feliksa bliżej do siebie, wczepiając palce w jego włosy. Wyglądało na to, że znowu coś jest nie tak.
- Nie słuchaj tego! - odpowiedziała ostro. - Nie wiem, co widzisz i słyszysz, ale nie zwracaj na to uwagi! Ja tu jestem. Słuchaj mnie! Nie tego!
- Ale... Ja... Węgry! Nie mogę! Nie potrafię! - odszepnął. Głos miał lekko płaczliwy i przestraszony. - Nie panuję nad tym! On...
- Potrafisz! - szepnęła mu do ucha. Nie rozumiała. Sytuacja lekko ją przerastała. - Słuchaj mnie. Jak dawno jesteśmy przyjaciółmi? Zawsze byłeś twardy i uparty. Nieugięty. To się nie zmieniło, prawda? Dasz się stłamsić jakiemuś potworowi? Nie wiem, co się dzieje, ale możesz to zignorować!
- Ja... widzę... przeszłość. I obrazy. To mi się już miesza, Elka. To jak koszmar, ale tym razem trwa nawet po obudzeniu. Muszę się podnieść, muszę, wtedy też nie mogłem...
Delikatnie odsunęła od siebie Feliksa na odległość wyciągniętych ramion. Wzrok dalej miał nieobecny, a na jego twarzy widać było desperację i przerażenie zwierzęcia, które zostało bezpowrotnie zamknięte w klatce. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że mężczyzna płacze. Jej również zachciało jej się płakać. Jeszcze nigdy, w trakcie żadnej wojny, żadnego konfliktu - nigdy nie widziała go w takim stanie psychicznym. Był twardy, twardszy od większości z nich. A teraz...
- Nie mogę... - zasłonił twarz ręką. - Proszę, zostaw mnie...
- Nie! - znowu mocno go przytuliła. Czuła, jak z jej oczu spływają łzy i skapują na jego ramię. - Po prostu nie, nie, nie! Feliks! To nie jesteś ty! Wróć do mnie, proszę!
W ciszy słychać było tylko ich oddechy i bicie serc. Trwali tak długą chwilę, podtrzymując się nawzajem. Nagle Węgry zorientowała się, że coś się zmieniło. Polska obejmował ją inaczej, delikatniej, nie drżał też tak bardzo. Mimo to nie puszczała go, dalej stojąc w tej samej pozycji. Chciała tylko, żeby nic mu nie było. Żeby wszystko było w porządku. Jak dawniej.
Nagle poczuła, jak Feliks uwalnia rękę z uścisku i delikatnie przejeżdża po jej włosach. Bandaże zahaczały o pasma włosów, ale Elizavieta nie miała nic przeciwko. Po chwili zebrał się na odwagę i zerknęła na niego kątem oka.
Dostrzegł jej wzrok i uśmiechnął się ciepłym, niewymuszonym uśmiechem. W ciągu sekundy zaszła w nim niesamowita zmiana. Znowu był Polską.
Odsunęła się i poświęciła chwilę, żeby przestudiować rysy jego twarzy, kształt zielonych oczu, wykrój ust. Chwyciła pasmo blond włosów i powąchała ostrożnie. Pachniały żytem i pszenicą. Cudownie.
Nagle na twarzy Feliksa pojawił się niepokój. Puścił jej włosy i przejechał palcem po policzku, zaburzając linię, którą zakreśliła spadająca łza. Zmarszczył lekko brwi.
- Płakałaś... - mruknął. - Nie powinnaś. W końcu nic się nie stało. Wszystko jest w porządku. To... dzieje się co jakiś czas. Trochę już przywykłem.
Popchnęła go, aż usiadł na łóżku i uklękła, żeby znaleźć się tuż przed nim. Był zaskoczony, ale o dziwo nic nie mówił. Odetchnęła głęboko, przymknęła oczy, a potem zadała Polsce krótkie pytanie.
- Gdzie twój krzyżyk?
Dostrzegła na jego twarzy wyraz konsternacji. Sięgnęła za koszulkę i pokazała Feliksowi mały bursztynowy przedmiot, który miała na szyi, symbol jej wiary. Mężczyzna westchnął i przeczesał włosy palcami.
- Ach, ten... - rzucił z udawaną obojętnością. - Ja... Mam go. Ale go nie noszę. Leży gdzieś w mojej kawalerce, w Warszawie.
Nie okłamał jej... W zamyśleniu ściągnęła krzyżyk i chwilę patrzyła na niego w półmroku. Ten niepozorny przedmiot, tak maleńki na ludzkiej dłoni, dużo dla niej znaczył. Miała go do samych początków chrześcijaństwa. Z nim przeżywała wojny i pokój, z nim śmiała się i płakała. Być może w tym momencie jej kraj nie był krajem katolickim, tylko państwem wyznającym wolność religijną, ale dawniej zdominowany był przez chrześcijan. To w niej zostało.
Przejechała palcem po gładkim, złotym bursztynie i podjęła nagłą decyzję. Uniosła głowę i patrząc w zielone oczy Polski, chwyciła jego dłoń. Położyła na niej krzyżyk i zamknęła.
- To - powiedziała cicho - jest symbol nie tylko naszej wiary, ale również tego, przez co przeszłam. Tak samo jak twój. Biorąc go, bierzesz na siebie też moje problemy i wspomnienia. Jednak... Chciałabym, żebyś go miał, Feliks. I nosił.
Przez chwilę Polska przyglądał się nietypowemu podarunkowi, a potem zawiesił go na szyi. Ze wzruszeniem spojrzał w jej oczy. Był świadomy, że przedmiot nie był tylko rzeczą - był symbolem.
- Dziękuję - powiedział. - A czy ty weźmiesz mój krzyżyk? Myślę, że tak będzie w porządku. Wymiana. Kiedy to wszystko się skończy, po prostu się spotkamy i ci go dam. Budapeszt nie jest w końcu tak daleko od Warszawy.
Pokiwała głową z uśmiechem. Na krzyżyk na szyi Polski padło światło księżyca. Przedmiot zamigotał jasnym, złotym blaskiem. Pomyślała, że to do niego pasuje. To złoto, cenne, ale i jasne.
Nie widziała, że za jego plecami smukła postać rozmywa się w ciemności nocy. Znika, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu.
- A poza tym... To ci pomoże.
Otwarł usta, jakby chciał o coś zapytać, ale nagle zamarł i rozejrzał się z szokiem wypisanym na twarzy.
- On... Ja... To...
Korzystając z zaskoczenia przyjaciela podniosła się z kolan i usiadła na skraju jego łóżka. Jakoś nie miała ochoty spać. Patrzyła, jak Feliks patrzy na nią, a potem przenosi wzrok na krzyżyk i lekko się uśmiecha.
- Czyli... w końcu zaznam trochę spokoju? - spytał cicho. Pokiwała głową.
- Tak mówił Anglia. Że TO zostawi cię w spokoju.
Na twarzy Polski pojawiła się wyraźna ulga.
- Nie wiem, skąd o wszystkim wiecie, ale dziękuję.
- Nie ma za co. Jestem pewna, że ty też byś to dla mnie zrobił.
- Oczywiście. Ale to nie umniejsza przecież twoich zasług - dostrzegł, że lekko się zmieszała. Uśmiechnął się pod nosem. Nic się nie zmieniła. Dalej peszyły ją komplementy. - A ten bursztyn nie jest przypadkiem znad Bałtyku? - zażartował, próbując rozluźnić nieco atmosferę.
- Może - odparła nieco figlarnie, przekrzywiając głowę. - Nie sprawdzałam.
Uśmiech Polski nagle zrzedł - mężczyzna wydawał się mocno zamyślony. Puścił talizman i zapatrzył się w ciemność.
- Elka? - spytał po sporej chwili przyjaznej ciszy. - Myślisz, że kogoś tak poranionego jak ja da się kochać? Nie... Czy kogoś takiego da się w ogóle lubić?
Spojrzeli na siebie. Węgry nawet nie udawała, że rozumie - uniosła wyłącznie brwi.
- O czym ty mówisz?
Polska opuścił wzrok na dłonie.
- Bo wiesz... Nie jestem zbyt lubiany. Mam problem z porozumiewaniem się z ludźmi. Jestem cały w bliznach. Psychicznych i fizycznych. Każdy, z kim się związywałem, prędzej czy później mnie zostawiał. Jesteś jedyną osobą, która naprawdę... nigdy mnie nie opuściła. A tak... Większość, gdy poznawała moje wady, odpuszczała. Jak Litwa. Jak Ukraina. Jeszcze Włochy był dla mnie dobry, ale rozumiesz... Czasem ciężko mi się z tym wszystkim... Pogodzić.
Patrzyła na niego bez słowa. To nie był ten załamany Feliks, z którym rozmawiała ostatnimi czasy. To był Feliks całkiem szczery, spokojny. Zaangażowany w rozmowę nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że chce. Zwierzający się jej z głębi serca.
- Każdy z nas jest poraniony, wiesz o tym.
- Chciałabyś... chciałabyś zobaczyć moje blizny? - spytał nagle Polska, patrząc na nią wzrokiem pełnym determinacji.
Serce zabiło jej mocniej. Propozycja całkowicie ją zaskoczyła.
Przez moment zapatrzyła się w ciemność. Każde z nich, państw, miało na ciele wiele blizn. Były to ślady po toczonych przez wieki walkach, po powstaniach, wojnach, zarazach. Każde zdarzenie, które odciskało piętno na ludziach, odciskało również piętno na personifikacji. Na co dzień blizn nie było widać. Gdy patrzyła na ręce swoje, lub Feliksa, były całkiem gładkie, bez skazy.
Wiedziała jednak, że ukrywanie ran przeszłości jest jedną z umiejętności personifikacji. Państwo mogło pokazać swoje blizny - było to jednak niezwykle... intymne. Patrząc na rany, można było na chwilę spotkać się z bardzo dziwnym zjawiskiem. Ze zrozumieniem.
Węgry już dwukrotnie widziała cudze blizny. Za każdym razem doznawała dziwnego uczucia wnikania w przeszłość tego, na kogo patrzy. Nagle widziała wszystkiego jego wady i zalety, wydarzenia, przez które przeszedł... Wszystko. Poznawała tego kogoś dogłębnie. Wiedziała, jak myśli, jak się czuje, jak działa... Właśnie z tego powodu należało bardzo uważać, komu się zwierza. To wszystko mogło być bardzo niebezpieczne. Z czasem uczucie znikało, ale przez jakiś czas było całkiem wyraźne.
Popatrzyła na Feliksa i krótko kiwnęła głową. Uśmiechnął się, wyraźnie zestresowany, a później zamknął oczy w wyrazie skupienia.
Przez chwilę nic się nie działo. W pewnym momencie Elizavieta zdała sobie sprawę, że na szyi, twarzy i przedramionach Polski, w miejscach, które nieprzykryte były bandażami, pojawiają się szramy.
Nagle spłynęło olśnienie. Patrzyła i... zrozumiała. Całe zachowanie przyjaciela, to, przez co przeszedł, jego relacje z innymi... Obraz Feliksa stał się dla niej pełny. Zupełnie pełny.
- Feliks...
Poczuła, jak coś chwyta ją za gardło. Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jednej z blizn. Mężczyzna wzdrygnął się pod jej dotykiem. Jechała palcem, przyglądając się dawnym ranom, napawając się uczuciem rozumienia innej osoby oraz zgadując, skąd wzięły się poszczególne szramy. W końcu doszła do jednej po z wyjątkowo szkaradnych blizn. Gilbert, przeczytała, ocierając wierzchem płynące po jej policzkach łzy. Roderich. Ivan. Ludwig.
- Ludwig też?...
- Chyba nikt inny jeszcze tego nie widział - o dziwo w głosie Feliksa nie było smutku. Uśmiechał się lekko. Był całkowicie opanowany. - Jesteś pierwsza.
- To jest - pociągnęła nosem - straszne...
- To przeszłość, Elka - dodał. - Nie ma się co nad nią rozwodzić.
Węgierka kiwnęła głową i puściła jego ramię. Lubiła, jak tak na nią mówił. Otworzył oczy i spojrzał na nią przyjaźnie, z lekkim strachem.
- Wyglądasz, jakbyś się bał - powiedziała, chłonąc obraz Feliksa takim, jakim był naprawdę. Podobało jej się to, co widziała. Dostrzegała nie tylko złote włosy, zielone oczy i słowiańskie rysy twarzy, ale również szlachetność, honor i dumę orła, którego miał za znak. Widziała zawziętość, buntowniczość, ignorancję i złośliwość. Smutek. Niezaleczone rany. Zwycięstwa i upadki. Wspólne spędzone chwile. - Czego?
- Że nie spodoba ci się to, co widzisz - westchnął. Miała wrażenie, że jest spięty. - Że uciekniesz, czy coś...
Zaśmiała się; jej palce powędrowały do guzików koszuli. Lekko się zarumieniła.
- Chyba też powinnam ci się pokazać, prawda?...
- Jak nie chcesz, nie musisz - mruknął Polska z charakterystycznym, delikatnym uśmiechem. Tak dawno nie widziała, żeby się tak uśmiechał... - Do niczego cię nie zmuszam!
- Ja... Chcę. Tylko się trochę obawiam. Może potrzebuję czasu. Rozumiesz...
- Rozumiem.
Chwycił dłoń Węgierki i uniósł do ust w staromodnym, uroczym geście. Musnął wargami wierzch jej dłoni i uśmiechnął się zawadiacko.
- Nic nie musisz - szepnął. - Mamy czas. Bardzo dużo czasu.
Spojrzała na Polskę i poczuła, jak udziela jej się jego spokój. Oparła głowę na jego ramieniu, z którego powoli znikały blizny; zamknęła oczy. Poczuła, jak Feliks lekko ją obejmuje.
- Tylko mi tu nie zaśnij - szepnął jej do ucha. - Jak ja cię niby zaniosę do łóżka?
Zaśmiała się i wsłuchała w rytm ich oddechów. Nie chciała wstawać. Czuła się naprawdę bezpiecznie, jak mało kiedy. Takiego spokoju nie zaznała od paru dekad...
- Dziękuję. I wiesz... kogoś takiego jak ty da się kochać - szepnęła cicho, oddychając coraz wolniej. - Da się lubić...
***
Usnęła.
Zauważył to od razu, gdy zaczęła zsuwać się z jego ramienia. Chwycił ją, syknął z bólu i przez chwilę przyglądał jej się w ciemności. Odgarnął włosy z twarzy Elizaviety, a potem wyprostował się i westchnął.
- Co mam zrobić? - mruknął do siebie, delikatnie kładąc dziewczynę na swoim łóżku, tak jak siedziała, oraz przeczesując nerwowo swoje jasne włosy.
Śpiąca Węgierka nie udzieliła mu odpowiedzi.
Sprawa była jasna: nie mógł się ruszyć i nie zamierzał spać z nią w jednym w jednym łóżku. Nie bez jej wcześniejszej zgody. No, i Węgry ma tu mnóstwo adoratorów... A on nie chciał narobić sobie wrogów.
Zaciskając zęby, wciągnął nogi dziewczyny na łóżko i położył jej głowę na poduszce. O dziwo wcale się nie obudziła, tylko dalej spała jak zabita. Zmarszczył brwi i przesunął się o parę centymetrów...
Stracił równowagę i z solidnym rumorem runął na ziemię. Przez chwilę przeklinał, leżąc na zimnej podłodze, aż w końcu zorientował się, że szybkim ruchem, próbując się ratować, zabrał Elce kołdrę. Leżała teraz obok niego, tak kusząco ciepła...
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie powinien wykazać się rycerskim gestem i nie przykryć dziewczyny, ale doszedł do wniosku, że wykazał się wystarczającym taktem, oddając jej całe swoje łóżko. Zawinął się w kołdrę, ciągle przeklinając z powodu lekkiego bólu, i zamknął oczy.
W ostatniej chwili, przed zaśnięciem, uśmiechnął się lekko i chwycił palcami krzyżyk, który miał na szyi, obiecując sobie, że nigdy go nie zdejmie.
***
Edit. 20. 06. 2018- dalej tu jestem i jakby co, można komentarze/do mnie pisać^^. Pamiętajcie, gwiazdkowanie też widzę... :D
A to oczywiście największa nagroda i duma dla autora, jak komuś się podoba! Więc nie ma się co ograniczać... Chociaż nawet i dwa słowa w komentarzu, żebym była świadoma, co sądzicie! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top