#1

Wesoły śmiech dziecka sprawił, że Feliks uniósł głowę i z lekką nostalgią zerknął w stronę bawiącego się na chodniku rodzeństwa. Z cichym westchnieniem minął chłopca i dziewczynkę, znowu popadając w zamyślenie. Cieszył się chwilą, gdy nie musiał przyjmować sztucznej, optymistycznej postawy. Zamiast tego rozmyślał o niezbyt przyjemnej sytuacji, w jakiej się znalazł.
Od dłuższego czasu podejrzewał, że cierpi na depresję, zespół zaburzeń lękowych albo rodzaj szoku pourazowego. A może na wszystko. Nie był człowiekiem, więc nie widział, na ile wyczytane przez niego w internecie nazwy i opisy przydatne są komuś takiemu jak on - personifikacji. Mimo to przeglądnął wszystkie znalezione strony i... wyłącznie zaczął bać się bardziej. To, co się z nim działo, dawno przekraczało już wszelkie normy.
Zadrżał, gdy owionął go zimny, jesienny powiew. Przyspieszył, szczelniej otulając się za dużym, czarnym płaszczem. Teoretycznie rzecz biorąc, okrycie nie należało do niego. Sam nigdy nie kupiłby takiego ubrania, nawet w chwili wyjątkowo paskudnego humoru. Płaszcz zostawiony został w jego domu przez Austriaka - chociaż sam Polska nie mógł w to uwierzyć.
Feliks przymrużył oczy, niepewnie przyglądając się stojącej na stole butelce. Czy raczej widzianym butelkom - wypił już wystarczająco dużo, żeby mieć problem ze znalezieniem tej właściwej. Chwilę macał dłonią, aż palce dotknęły zimnego szkła. "Mam cię" pomyślał i nie kłopocząc się przelewaniem alkoholu do kieliszka, z gwinta pociągnął solidny łyk.
- Imprezy u mnie zawsze są najlepsze - wymamrotał niewyraźnie, uśmiechając się w typowo pijacki sposób.
- Roderich też jest w tym całkiem niezły - ni z tąd, ni z owąd dodała stojąca obok niego dziewczyna. Miała długie, brązowe włosy, zielone oczy i szeroki uśmiech. Ubrana była w sukienkę i męska koszulę, należącą do Francisa.
- Roderichhhhhhhhhh! - wrzasnęła nagle Elizaveta, wyrywając zaskoczonego Łukasiewicza z otępienia. Po sekundzie zastanowienia wypiła łyk z trzymanej przez niego butelki i położyła ją na blacie.
W zgodnym milczeniu, lekko się chwiejąc, oboje czekali.
Nie musieli czekać długo. Po chwili rozległ się jęk - wchodzący do kuchni wysoki mężczyzna zahaczył ramieniem o framugę drzwi. Zatrzymał się, obrzucił ścianę pełnym wyrzutu spojrzeniem i stanął przed Węgierką i Feliksem, starając się za wszelką cenę zapiąć guziki rozchełstanej koszuli.
Elizaveta obrzuciła spojrzeniem byłego męża. Wcale się nie zmienił - te same, czarne, ułożone włosy, te same okulary, ta sama elegancka koszula i ta sama sztywna postawa. Przewróciła oczami i z uśmiechem chwyciła leżący obok Austrii czarny płaszcz. Wcisnęła go w ręce Polski.
- To chyba totalnie nie moje, kobieto - odparł Feliks, mrużąc oczy.
- Tak - potwierdził Roderich ze zdziwioną miną. - Znaczy... To... - zachwiał się lekko. - To chyba...
- To już totalnie twoje - odpowiedziała Elizaveta z ironicznym uśmiechem. Dopiero po chwili Feliks zrozumiał, że mówiła do niego. - Przegrałeś w pokera, przypominam. Płaszcz jest już twój. Pamiętasz umowę, prawda?
- Tak generalnie... Przegrałem i jest mój? - Łukasiewicz obrócił się w stronę Rodericha, szukając wsparcia. - A to nie działa w drugą stronę? Przegrałem, więc jest twój?
- Tylko że on jest mój - kobieta postukała palcami o blat. - Znaczy był. A, zresztą nieważne. Zwyczajnie masz go wziąć i przyjść w nim na kongres.
Jej były mąż zmarszczył brwi. Otumaniony alkoholem umysł powoli łączył fakty. Zamiast jednak pełnych stylu słów, wyrażających oburzenie z powodu handlu jego płaszczem, z ust Austrii wydobyło się mało inteligentne "Eee?...".
- Ach, daj spokój - odparła Elizaveta. Masz mnóstwo płaszczy. Odkupię ci - pociągnęła solidny łyk wódki, a potem z lekkim śmiechem i okrzykiem "Chcę się upić w truuuuupaaaaa!" wyciągnęła byłego męża z kuchni, dołączając pewnie do bawiących się piętro niżej krajów.
Feliks obrzucił płaszcz niepewnym spojrzeniem.
- Generalnie, jedzie wodą kolońską - mruknął pod nosem, a później wrzucił ubranie do pralki. Następnego dnia pralka okazała się zlewem pełnym brudnych talerzy i płaszcz naprawdę trzeba było wyprać.
***
Jeżeli Feliks sądził, że Elizaveta zapomniała o obietnicy, którą jej dał, krótka wizytówka pod drzwiami pozbawiła go złudzeń.
- Mój honor jest zagrożony - powiedział sam do siebie, przecierając oczy. - Totalnie do niczego...

Tak więc tydzień później szedł ulicą, otulony czarnym płaszczem Rodericha. Tym razem nie było mu do śmiechu. Obrócił głowę i zadrżał, widząc za sobą znajomą postać. Bał się jej. Bał się panicznie.
Znów była bardzo, bardzo blisko.

***
Chciałabym nadmienić, że początek książki pisany był dużo wcześniej niż jego dalsza część, dlatego poziom pisania podnosi się i normuje parę fragmentów później :).

(Polecam potencjalnym czytelnikom nie zrażać się pierwszymi czterema tekstami, dalej jest dużo lepiej).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top