Żegnaj
Zawiera spoilery i cytat z Trylogii Henryka Sienkiewicza! I tak trochę to zmodyfikowałem.
@BalladynaRules Masz dedyka, bo mnie zainspirwałaś swoim France x Joanna D'Arc
-Requiescat in pace!-
Zabiły kościelne dzwony. Procesja pogrzebowa wyruszyła z wiejskiego kościoła. Jednak zebrane tłumy i ich pozycja społeczna znacznie przewyższały populację typowej wiejskiej parafii.
Na czele przed księdzem, z największym szacunkiem niesiono dwie trumny, za nimi szła pewna brązowowłosa wdowa, niczym w amoku, stale i cicho, bezświadomemi usty powtarzając -Nic to!-. Za rękę - niczym syn, prowadził ją niski, kruchy blondyn, który nie bał się kryć łez po tak wielkich ludziach.
Dalej chłopi, mieszczanie, szlachta, żołnierze niższego szczebla jak i wyższego, szli w tym wielkim pochodzie aby pożegnać pierwszego żołnierza Rzeczpospolitej i Hektora kamienieckiego. Był Pan Zagłoba i mości państwo Kmicicowie. Ściągneła nawet cała familia Skrzetuskich pomimo, iż drogę mieli aż z Białowieży oraz obawy rychłej napaści tureckiej.
Gdy dotarli do grobu ksiądz Kamiński wypowiedział, z taką mocą aby go słyszano i na końcu pochodu.
-Requiescat in pace!-
Basieńka, bo tak się wdowa zowiła, nie wytrzymawszy bólu wyrwała się młodzieńcowi i padłwszy na kolana, skryła swoją piękną twarzyczkę w dłoniach aby szloch ukryć. Wierny młodzieniec przytulił ją i pomógł jej wstać. Tylko on słyszał jak cichutko, osłabiona szeptała -Już, już mi go zabiorą!-
Wtem ozwało się warczenie bębna.
Zdumieli się słuchacze. Ksiądz Kamiński zaś bił w bęben jakby na trwogę; nagle urwał i nastała cisza śmiertelna. Poczem warczenie ozwało się po raz drugi, trzeci; nagle ksiądz Kamiński cisnął pałeczki na ziemię co pochłonąć ich miała, podniósł obie ręce w górę i zawołał
-Panie pułkowniku Wołodyjowski!-
Odpowiedział mu krzyk spazmatyczny Basi. Na pogrzebie uczyniło się po prostu straszno. Pan Zagłoba na współkę z panem Muszalskim wynieśli omdlałą niewiastę z dala od tłuma.
Tymczasem ksiądz wołał dalej
-Dla Boga, panie Wołodyjowski! Larum grają! Wojna! Nieprzyjaciel w granicach! A ty się nie zrywasz? Szabli nie chwytasz? Na koń nie siadasz? Co się stało z tobą, żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?-
Wezbrały rycerskie piersi i płacz powszechny zerwał się i zrywał się jeszcze kilkakrotnie, gdy ksiądz cnotę, miłość ojczyzny i męstwo zmarłego wysławiał, a i kaznodzieję porwały własne słowa. Twarz mu pobladła, czoło okryło się potem, głos drżał. Uniósł go żal nad małym rycerzem, żal nad Kamieńcem, żal nad zgubioną rękoma wyznawców księżyca Rzeczpospolitą i taką wreszcie kończył swoją mowę modlitwą
-Kościoły, o Panie, zmienią na meczety i koran śpiewać będą tam, gdzieśmy dotychczas Ewangelię śpiewali. Pogrążyłeś nas, Panie, odwróciłeś od nas oblicze Twoje i w moc sprosnemu Turczynowi nas podałeś. Niezbadane Twoje wyroki, lecz kto, o Panie! teraz opór mu stawi? Jakie wojska na kresach wojować go będą? Ty, dla którego nic nie jest w świecie zakryte, Ty wiesz najlepiej, że niemasz nad naszą jazdę! Która Ci, Panie, tak skoczy, jako nasza skoczyć potrafi? Takich-że obrońców się pozbywasz, za których plecami całe chrześcijaństwo mogło wysławiać imię Twoje? Ojcze dobrotliwy! Nie opuszczaj nas! Okaż miłosierdzie Twoje! Ześlij nam obrońcę! Ześlij sprosnego Mahometa pogromcę, niech tu przyjdzie, niech stanie między nami, niech podniesie upadłe serca nasze, ześlij go, Panie!...-
W tej chwili rum uczynił się wśród luda, który zaczął się rozstępować. Przybył pan hetman Sobieski. Oczy wszystkich zwróciły się na niego, dreszcz wstrząsnął ludźmi, a on szedł z brzękiem ostróg ku trumnom, wspaniały, z twarzą Cezara, ogromny...
Zastęp żelaznego rycerstwa szedł za nim...
-Salvator!- krzyknął w proroczem uniesieniu ksiądz.
A on klęknął przy martwych i począł się modlić za Wołodyjowskiego.
Gdy jegomość hetman modły swe zakończył blondyn, który wcześniej Basieńce wytrzymać pomagał do trumien poszedłwszy zwrócił się do ciała pana Ketlinga kładąc mu lewą dłoń na trumnie.
-Dziękuję ci Szwedzie coś został Polakiem, rześ własną krwią grzechy swojego narodu wymazać próbował. Zapamiętam cię, obiecuję. Ale teraz - żegnaj.
Młodzieniec odczekał chwilę zbierając myśli, a potem położył swoją prawicę na trumnie porucznika.
-Dziękuję ci pierwsza szablo Rzeczpospolitej, rześ wiernie strzegł honoru Boga, Ojczyzny i swojego. Niestety w końcu dopadł ciebie wróg którego nie mogłeś pokonać. Śmierć czeka każdego z nas, z wszystkich tutaj obecnych, z całego kraju, z całego świata. Nawet ja kiedyś odejdę! Jednak możemy mieć tylko nadzieję, że zbliżymy się do ofiary chrystusowej jaką nam złożyłeś. Pomszczę cię, przysięgam na Boga! Ale teraz...-
Głos młodzieńca się załamał a trumnę zaczęły skrapiać jego łzy.
-Żegnaj Mały Rycerzu-
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top