Rozmowa po węgiersku

Elizabeth czekała i czekała i czekała. Miała po dziurki w nosie tego czekania. Herbata wystygła, jabłecznik zaczęły obsiadać muchy, jednak ona nie zamierzała opóścić salonu Łukasiewicza i to bynajmniej z kilku powodów. Po pierwsze bardzo martwiła się o Feliksa, ostatnio zachowuje się co najmniej dziwnie, więc musiała się upewnić że wszystko z nim w porządku. Po drugie on sam jej coś obiecał po tej rozmowie a ona bardzo tego chciała. Po trzecie nie pozwalał jej zwykły upór. Czwartym i zarazem najbardziej błachym powodem jest to że musiałaby wrócić na posiedzenie Rady Europejskiej co zajmuje na jej liście najskrytszych pragnień ostatnie, wielomiliardowo-milowe miejsce. Spojrzała na drzwi pokoju Polski. Wisiał nad nimi krzyż. Nigdy nie mogła pojąć jak może on jeszcze wierzyć w te bezsensowne bzdety? Ona już dawno, bo  '56, przekonała się że coś takiego jak Bóg po prostu nie istnieje. Nie mogła pojąć tego że pomimo większych cierpień jego wiara została niezachwiana. Będzie musiała go o to później spytać, nie po to żeby się nawrócić lecz  prostu z czystej ciekawości. 

Nagle usłyszała przeraźliwy huk! Wbiegła jak burza do pokoju i zamarła. Na łóżku wił się piękny, ogromny wypalający się feniks. Strasznie krzyczał z bólu. Jednak  to nie na nim madziarka skupiła swój wzrok. W cieniu pokoju przy łóżku leżało coś a raczej ktoś. Tym kimś była miłość jej życia, teraz brocząca we własnej  krwi. Uklękła przy nim. Powoli z przestrachem chwyciła ciało ukochanego i spojrzała mu w twarz. Nie musiała spoglądać na leżący obok pistolet, by zorientować się że Feliks sam odebrał sobie życie. Przytuliła się do zwłok. Wtedy fala goryczy przemogła tamę woli. Zaczęła płakać i bić pięścią w Łukasiewicza a on (co nie jest zaskoczeniem) nie reagował. -TY TĘPY CHUJU!- krzyczała nadal go bijąc -TY TĘPY JEBANY CHUJU!- wtuliła się w niego jeszcze mocniej. -Dlaczego? J.....jak? Po co? Czy to moja wina? Może to Ludwig albo Iwan?- jednak on nie odpowiadał.

Z bezsilności puściła go a ten upadł z głuchym hukiem na podłogę. Oparłwszy się o łóżko rozejrzała się po pokoju. Nie było w nim nic nowego poza umierającym feniksem, starym pistoletem i Łukasiewiczem oczywiście.

Ela raześmiała się na całe gardło, podniosła broń, przystawiła ją do głowy i nacisnęła spust.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top