Pogański rytułał


Huk był ogromny. Samotny, zakapturzony jeździec rozejrzał się wokół. Niestety pora była późna a niebo pochmurne, więc nawet jego sokole oczy nie mogły dostrzec źródła dźwięku. Postanowiwszy pozostać w pełni gotowości przybysz zdjął kaptur, odsłaniając przy tym twarz. A raczej białą maskę, która się na tej twarzy znajdowała. Nie zmienia to faktu iż każdy kto kiedykolwiek miał doczynienia z ową maską wiedział z kim rozmawia, to znaczy z Sadikiem Adnanem czyli personifikacją Imperium Osmańskiego.

Powoli, wytężając wszystkie zmysły, powoli kierował się do domniemanego źródła dźwięku. Nagle zobaczył z daleka trzy cienie najprawdopodobniej rozmawiające ze sobą. Nie był w stanie rozpoznać kto to ale był pewien że to ktoś z nich strzelił i że teraz stoją nad ofiarą. Nagle rozbrzmiał śmiech od którego Sadikowi krew zamarzła w żyłach. Śmiech ten należał do Rosji, jednej z dwóch osób których Adan naprawdę się bał. W momencie gdy już zawracał, by przypadkiem nie odbyć "miłej" pogawędki z Braginskim usłyszał jak do śmiechu Iwana dołączają dwa inne. Gdy się obrócił zobaczył że spotkanie, czy może raczej polowanie lub egzekucja które znając Rosję byłyby lepszymi określeniami, się skończyło i wszyscy zaczęli się rozchodzić, każdy w swoją stronę.

Turek postanowił zaryzykować i poczekał aż wszyscy się rozejdą.

Prawie wyminął się z Austrią ale ten najwyraźniej go nie zauważył, gdyż nawet nie zareagował kiedy ten bezdźwięcznie wyciągnął szablę. Jednakże Turcja nie zaatakował. Bał się że Iwan może ich usłyszeć, a wtedy byłoby po wszystkim.

W takim bądź układzie, nie widząc przeszkód podjechał do miejsca w którym zebrała się ta tamtejsza trójka. Prawie przegapił leżące na ziemi ciało i najprawdopodobniej tak by było gdyby nie to że schodząc z konia potknął się o nie. Wyciągnął brudne od krwi i błota rękce by spojrzeć na twarz nieszczęśnika.

Pierwszą reakcją na to co zobaczył był odruch wymiotny, jednakże udało mu się go powstrzymać. Mimo współczucia dla zamordowanego, nie rozpoznał w nim Feliksa Łukasiewicza, jednej z dwóch osób których naprawdę się bał i jedynej której bałby się bardziej od Rosji.

Sadik wyjął z płaszcza chustę i zaczął czyścić twarz dawnej Rzeczypospolitej. W pewnym momencie wykrzyknął -Na Allaha!- upuszczając przy okazji chustę z przerażenia -Lechistanie co oni ci zrobili?- i wtedy domyślił się, że trzecią osobą będącą na egzekucji był Gilbert.

I wtedy go oświeciło. Przewiesił zwłoki na koniu, sam go dosiadł (konia) i pognał tak szybko jak mógł, nie zważając na czy Iwan go znajdzie czy nie.

Jechał tak przez 3 dni, aż dotarł do pałacu sułtana w Istambule. Biegnąc resztkami sił, niosąc zadziwiająco lekkie ciało, mijał kolejne sale i kolejnych janczarów.

I w końcu dotarł do odpowiedniej komnaty. Była obszerna, ciemna i w większości pusta. Bardzo wyróżniał się stół stojąc po środku pokoju, którego sufit stanowiła kopuła.

-W czym mogę pomóc mój drogi chłopcze?- spytał sędziwy staruszek stojący w cieniu. -Do ciebie ludzie przychodzą tylko w jednym celu- odparł zgodnie z prawdą. -Zawsze się łudzę że może ktoś wpadnie odwiedzić starego przyjaciela. No nic! Połóż go tutaj- mówiąc to wskazał na stół. Dopiero teraz Adnan zorientował się że jest na nim pełno krwi i jakieś kawałki mięsa. A znając "zawód" swojego starszego "przyjaciela" był pewien że to mięso ludzkie. Mimo to wykonał polecenie. -Dobrze, a teraz muszę cię poprosić o wyjście- to polecenie też wykonał od razu, nie miał zamiaru spędzić więcej czasu w tym miejscu niż jest to potrzebne.

Staruszek podszedł do szafek i półek by wyjąć z nich różne preparaty, misę i drewnianą łyżkę. Wszystko położył obok trupa.

Nalał sobie na ręce trochę złotawego płynu konsystencji kremowej i zaczął wcierać go we włosy Łukasiewicza, cały czas mówiąc jakieś skąplikowane zaklęcia. Włosy już po kilku sekundach zaczęły zmieniać barwę na srebrną. Gdy każdy włos się przebarwił zaczął on wlewać do misy różnych eliksirów. Najpierw dużo fioletowego potem kropla czerwonego przez co preparat zmienił barwę na zieloną. Następnie dosypał żółtego proszku i dodał trochę jakiejś niebieskiej żelatyny co sprawiło iż roztwór przybrał barwę burgundową. Na koniec użył jeszcze listka jakiegoś ziela i wszystko zmieszał. 

Nabrał trochę na łyżkę. Jego dzieło miało kolor rudy. Wylał całą miksturę na miejsce w którym było serce Feliksa i następną i następną. Ciało Łukasiewicza stanęło w płomieniach ale on się tym nie przejmował, tylko wylewał kolejne łyżki i kolejne jednak zawsze na to samo miejsce, czyli serce. 

W końcu Polska zaczął krzyczeć z bólu. Nekromanta przestał zalewać go miksturą zamiast tego ugasił płomienie wodą (trzymaną najwyraźniej w tym celu). 

-Ehhh...... Gdzie........ gdzie ja ....... jestem?- spytał zmartwychpowstały -W bezpiecznym miejscu.- odparł starzec -Ale na razie proszę wstać i się w coś ubrać, bo płomienie zniszczyły kompletnie pańskie ubranie-. Łukasiewicz otworzył jedyne zdrowe oko. Nie było to już to samo zielone oko co kiedyś - teraz jest czerwone jak rubin. -No dobrze- odparł odrodzony Polska -ale należą mi się wyjaśnienia.-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top