„Yazmin Aracebeli"
Rozdział 9, po korekcie.
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
*Levi*
Nie czułem ręki, upierdliwe zdrętwienie i nadal nierozluźnione mięśnie wprawiły mnie w nie małe zaskoczenie. Dodatkowo palący ból w klatce piersiowej, jak i drażniąca suchość w gardle, przy każdej próbie głębszego wdechu powodowały napad kującego, nieprzyjemnego kaszlu. Zielonooka słysząc i widząc jak ciężko, jest mi oddychać, zareagowała niemal natychmiast. Pochyliła się nade mną i ułożyła dłoń pod moim karkiem.
— Usiądź... — pomogła mi się podnieść, ale ostatecznie jej dłoń nadal spoczywała na mojej skórze. — Pochyl głowę do dołu... — instruowała, jednocześnie samej ustawiając mnie pod swoje zalecenia. Trzymając dłoń z tyłu mojej szyi, delikatnie i powoli odcisnęła mi ją do dołu, tym samym nakazując mi się schylić. — Teraz, oddychaj głęboko, ale przez nos. — z jakiegoś powodu chciałem się jej posłuchać, jej metody zadziałały w przypadku Farlana, więc czemu nie miałyby być skuteczne u mnie.
Dawkowanie powietrza do płuc tym sposobem było zadziwiająco lżejsze, a drapiący kaszel po kilku powtórzeniach znikł całkowicie. Gdy znormalizowałem swój oddech, usiadłem prosto i obróciłem głowę w stronę szatynki. Przyglądała mi się będąc w lekkim zamyśleniu, zmrużone oczy delikatnie pociemniały, a usta o idealnie pełnym kształcie zastygły w niewielkim uchyleniu. Ciasne uczesanie uległo sporemu rozpadowi, napuszony warkocz uwolnił ze swojego splotu dość dużą ilość włosów. Poprzyklejane do spoconego czoła ułożyły coś na wzór roztrzepanej grzywki, a pojedyncze kosmyki opadające po bokach zarumienionej twarzy, zachowując moim zdaniem naturalny skręt, śmiesznie sterczały, delikatnie burząc nieskazitelny wizerunek kobiety. Mimowolnie uniosłem sprawną rękę do swojego żabotu, by chociaż trochę go poluzować. Szyja również mnie bolała i to dość upierdliwie mocno, chwile zastanawiałem się nad tym, czy całkowicie zdjąć ściskający mnie materiał.
Ostatecznie moje skupienie znalazło inny punkt zaczepienia, a mianowicie stan moich ubrań. Liczne plamy o zielonym zabarwieniu oraz te maleńkie upierdliwe szczątki piasku na białych spodniach, wywoływały u mnie spazmy wewnętrznego wkurwienia. Biały materiał ogólnie ciężko jest wyprać, a ciekawe, w jaki sposób mam się pozbyć zabrudzeń spowodowanych trawą ... Zirytowany dłoń z szyi przeniosłem na swoje udo i zacząłem strzepywać szczątki trawy i ziarenek piasku.
— Levi, co z Twoją ręką? Coś nie tak... — ukradkiem zerknąłem na dziewczynę, która trochę bardziej niż powinna była do mnie nachylona. Wytrącony ze swojego pochłaniającego zajęcia, na bliskość szatynki zareagowałem dość intensywnym spięciem wymęczonych już mięśni.
Właśnie wtedy przypomniałem sobie o wcześniej ściskanej przez wtedy moją przeciwniczkę ręce, promieniujący ból od łokcia po palce dłoni pojawił się w momencie, gdy lekko ruszyłem ramieniem. Z moich ust uciekło ciche warknięcie, a ja chcąc zniwelować dziwne uczucie mrowienia, powodujące w mojej głowie obrzydliwy obraz zapierdalających po mojej kończynie robaków czy mrówek, z powrotem ułożyłem dłoń na swojej klatce piersiowej. Ból odrobinę zelżał, ale nie ustąpił całkowicie, co zaczynało mnie już trochę niepokoić, zresztą nie tylko mnie.
Długowłosa nie odsunęła się ode mnie ani o milimetr i z delikatnym przestrachem przypatrywała się mojej trzęsącej ręce. Usta zacisnęła w wąską linię, przechyliła głowę, jakby chciała nie dotykając mnie, znaleźć główny powód takiego, a nie innego bólu. Nie wydaje mi się by ręka była złamana, jednak sam fakt, iż nie mogę nią jakkolwiek ruszyć był nadwyraz dziwny.
— Chyba powinien zobaczyć to lekarz... — stwierdziła, powoli zwiększając dystans między nami, na co moje mięśnie odrobinę się rozluźniły. Nie zdążyła powiedzieć nic więcej, gdyż w słowo wszedł jej krzyk Farlana.
— Wow, daliście popis! — rozradowany z iskierkami zachwytu w oczach, podszedł do nas. — To było niesamowite, jesteście na językach połowy korpusu... — zaczął pieprzyć jak katarynka, żywo gestykulował dłońmi patrząc raz na mnie raz na kobietę siedząc obok mnie.
— Tch, utkaj ten pysk na moment, chociaż... — wtrąciłem się dość brutalnie w ślinotok przyjaciela, na co on trochę zażenowany, spojrzał na mnie i westchnął jakby chciał się wewnętrznie i zewnętrznie sprowadzić do porządku.
— Twój kolega ma racje, pogadacie o tym później teraz, zabieram go do skrzydła szpitalnego. — zielonooka powiedziała wskazując na mnie palcem, a z moich ust mimowolnie uciekło te charakterystyczne prychnięcie.
Cała sytuacja zaczynała działać mi już mocno na nerwy, do tego jeszcze to paplanie Churcha napsuło mi niepotrzebnie krwi. Mimo wszystko pomoc medyczna będzie mi potrzebna, stan mojej ręki leży pod znakiem zapytania, a stwierdzenie, że tak po prostu to mi przejdzie, byłoby w cholerę głupie i nierozważne.
Umiejętności tej „Laleczki" jak to zdarzyło się już nazwać te wybitnie utalentowaną kobietę, przewyższały moje zdolności w walce wręcz o całą głowę. Był to jeden albo może i nawet jedyny, tak ciężki i wymagający pojedynek w moim życiu. Nie chce mi się wierzyć w to, że ta kobieta była w stanie rzucać mną jak szmatą, ale taka była prawda. Poległem i na domiar złego jestem ranny, mimo to nie czułem się jakoś okropnie przytłoczony tą porażką. Niedenerwował mnie fakt, iż nie dałem jej rady, bo tak jak przeczuwałem jej styl walki zdecydowanie odbiegał od normy wojskowej. Silna, szybka, elastyczna z wyuczoną reakcją na praktycznie każde uderzenie kierowane w jej osobę, niewyobrażalny refleks i ta, zadziwiająco spokojna postawa, po prostu żołnierz idealny.
Będąc w swoim zamyśleniu, nie zwracałem uwagi na Farlana, który zdążył ukucnąć naprzeciw mnie, jak i też na długowłosą, która nie wiedzieć kiedy podniosła z trawy nasze kurtki. Całkowicie ocknąłem się, dopiero gdy poczułem już dość znajomy materiał zwiadowczego umundurowania na swoich ramionach. Osoba, która ułożyła go na mnie stanęła za Churchem i zakładała swoją kurtkę z różanym emblematem oznaczającym przynależność do Korpusu Stacjonarnego. Ten aspekt co do dziewczyny nadal mi nie pasował.
— Ej, Levi co Ci jest? — przyglądał mi się z lekkim zaniepokojeniem, a fakt, że sam nie wiedziałem co mi się tak naprawdę dzieje i dlaczego moja ręka się mnie nie słucha spowodował, iż jedyną odpowiedzią, jaką on usłyszał było moje prychnięcie. — Idę z wami. — stwierdził i już chciał pomóc mi wstać, jednak z jakiegoś powodu chciałem go przed tym powstrzymać.
— Obejdzie się, idź się ogarnąć, bo sam nie wyglądasz lepiej. — przypomniałem blondynowi, na co ten z pół uśmiechem na twarzy pokręcił głową na boki.
— Spokojnie, poradzę sobie z nim. — delikatnie rozbawiony głos szatynki i jej ręka na ramieniu mojego przyjaciela, spowodowała niezwykle widoczne rumieńce na twarzy chłopaka.
Wstał wpatrując się w nią jakby był zahipnotyzowany, co nawet dla zielonookiej wydało się już dziwne, gdyż z wyraźnym zmieszaniem swój wzrok z blondyna przeniosła na mnie. Jej twarz, aż krzyczała "O co mu chodzi? Czy ja coś zrobiłam?". Ja jedynie wzruszyłem ramionami, czego do końca nie przemyślałem, gdyż przy wykonaniu tej czynności spiąłem mięśnie też tej rannej ręki. Zabolało jeszcze bardziej niż wcześniej, a ponowne uczucie mrowienia było nie do wytrzymania. Dziewczyna reagując na mój stan pościła ramie wyższego od niej chłopaka, posłała mu przepraszający uśmiech i ukucnęła przede mną. Przez swoje ramiona przewiesiła moją sprawną rękę, drugą dłonią chwyciła mnie w pasie i sprawnie pomogła mi wstać.
Nienawidzę być od kogoś zależny, zawsze radziłem sobie sam więc do wszelakiej chęci pomocy z czyjeś strony, byłem po prostu nieprzyzwyczajony. Zachowanie dosłownie obcej mi kobiety, jednak było dla mnie zrozumiale. Bądź co bądź to ona spowodowała mój obecny stan i jakby na to nie spojrzeć, mogła czuć się w jakimś stopniu zobowiązana, by zareagować. W momencie, gdy z jej pomocą stanąłem na prostych nogach, zdałem sobie sprawę jak obolały i zmęczony jestem. Tak jak wcześniej szatynka powiedziała, ta „rozrywka" była nad wyraz wyczerpująca, a dla mnie dodatkowo skończy się wizytą w gabinecie pielęgniarskim. W sumie dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nawet nie wiem, gdzie on się znajduje. Chcąc nie chcąc musiałem skorzystać z pomocy dziewczyny, co trochę zaczynało mnie już irytować.
Nim ruszyliśmy, zerknąłem jeszcze na Farlana, który widocznie zmieszany chciał coś jeszcze powiedzieć, jednak uparcie się powstrzymywał. Dobrze wiedziałem, że chłopak nie bardzo miałby się czym teraz zająć, a siedzieć samemu mu się na pewno nie chce, więc ostatecznie zwróciłem się do niego już spokojniejszym tonem.
— Isabella powinna już kończyć sprzątać stajnie, jak się pospieszysz to może ją tam spotkasz. — rozluźnił się i delikatnie skinął mi głową. Już chciał ruszyć do narzuconego przeze mnie miejsca, jednak zatrzymała się w pół kroku i zaczął jakby szukać czegoś w trawie.
— Levi? — obrócił się do mnie ton, jakim wypowiedział moje imię mógłbym określić jako delikatnie przerażony. Zmarszczyłem brwi, spojrzałem na niego wyczekując kontynuacji tego o co chciał mnie zapytać. — Masz wszystkie zęby, prawda? — dokończył, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
— Mówiłam, że nikomu zębów nie wybije! — zielonooka pisnęła zaraz przy moim uchu, na co trochę się skrzywiłem, bo nie bardzo miałem jak się od niej odsunąć.
Po słowach dziewczyny usłyszałem tylko bardzo zażenowany śmiech mojego przyjaciela, by moment później patrzeć na to, jak ten, po prostu zaczyna od nas uciekać. Widząc tak dziecinne zachowanie u blondyna, zdębiałem na kilka chwil i musiałem kilka razy zamrugać, by tylko utwierdzić się, że to, co się teraz wydarzyło wcale mi się nie uroiło. On tak o sobie, spierdolił po prostu.
— Czy ja go wystraszyłam? — zdumiony i przyciszony głos, jeszcze bardziej potwierdził prawdziwość tego zdarzenia.
— A chuj go wie... — odpowiedziałem już swoim całkowicie beznamiętnym tonem, co tylko spotęgowało dziwność tej sytuacji.
W żadnym stopniu nie rozumiałem zachowania Farlana, dziewczyna mu się spodobała i co, tak nagle stracił zdolność kontrolowania samozachowawczego... Miałem ochotę uderzyć się ręką w czoło, nie znam się na technikach podrywu i tym podobnym, ale jestem w świecie przekonany o tym, że w ten sposób raczej on, jej nie zaimponuje.
Trochę się zdziwiłem, gdy przy moim uchu usłyszałem jakże dźwięczny śmiech szatynki. Kątem oka zerknąłem na nią, a moim oczom ukazał się moment, w którym młoda kobieta prawie płakała z rozbawienia. Widząc ją w takim wydaniu, mogłem jednoznacznie stwierdzić, iż posiada ona najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. Sam nie wiedząc jak zareagować, jedynie przyglądałem się jej a z moich ust mimowolnie uciekło ciche prychnięcie. Długowłosa jakby słysząc je, momentalnie próbowała się uspokoić i zdusić w sobie całe gromadzące się w niej, rozbawienie tą niezwykle odmienioną sytuacją. Gdzieś tam, głęboko w sobie też może miałem i ochotę się tak po prostu zaśmiać, ta scena na bank zarysuje się w mojej pamięć jako jedna z najzabawniejszych. Jednomyślnie stwierdziłem, że zauroczenie Farlana będzie licznym ciągiem tak nieprawdopodobnie głupich, jak i śmiesznych, w swojej żałosności wpadek.
Gdy wystarczająco się uspokoiła, nadal mając przewieszoną moją rękę przez swoje ramiona, ruszyła w kierunku wejścia do kwatery. Mijaliśmy żołnierzy, którzy oglądali nasz pojedynek i jakby nie mieli innego zajęcia, podchodzili do nas i z jakże, upierdliwym zachwytem komentowali nasze umiejętności. Pomimo że przegrałem, również zyskałem ich zainteresowanie, nie raz słysząc pochwały i inne tego typu słowa. Trochę byłem zdziwiony jednak, z tego, co wywnioskowałem byłem pierwszą osobą, która wytrzymała tak długo podczas sparingu z tą kobietą. Szatynka z każdą kolejną zaczepką, tak samo, jak ja zaczynała się bardziej niecierpliwić może nawet i irytować. Może i nie było tego po niej aż tak widać, ale również była zmęczona, a podejrzewam, iż trening nie był jej jedynym zajęciem na dzisiaj. Chociaż z początku starała się grzecznie spławiać ludzi jej gratulujących, tak już przy którymś razie nie wytrzymała i prawie warcząc, na jakiegoś małolata, rzuciła tekstem.
„Dziękuje bardzo, ale teraz się spieszę mam rannego do odeskortowania."
Stałem się wymówką do nieprzeciągania niepotrzebnych dialogów, nawet mi to pasowało. Byłem zmęczony i obolały, a jedyne, o czym teraz myślałem to wizyta u lekarza i sen. Tak, zrobiłem się okropnie śpiący, co u mnie jest rzadkością i to ogromną. Nim się obejrzałem przekroczyliśmy próg dużego, szerokiego korytarza, który wprowadzał nas na łącznik, dzieląc możliwe do wybrania drogi, na prawo i lewo. Dziewczyna westchnęła jakby z męczeńską ulgą, lekko wyprostowała plecy i poprawiła chwyt na mojej sylwetce. Przejście na prawo chyba pokierowałoby nas na hol główny, nie miałem nawet okazji utwierdzić się w tej myśli, gdyż kobieta skręciła w drugą stronę.
— Spokojnie, zaraz będziemy na miejscu. Ręka nadal boli? — zerknęła na mnie, doszukując się jakiejś reakcji, która miałaby potwierdzić lub zaprzeczyć jej przypuszczeniom, z takową się nie spotkała. Swoje zielonkawozłotawe tęczówki przeniosła więc na nadal trzymaną w bezruchu przez mnie rękę.
— Jak nią nie ruszam to nie. — obojętny ton głosu, jak i brak konkretnych emocji z mojej strony był spowodowany tylko i wyłącznie tym iż, czułem się przy niej dziwnie.
Nie licząc Farlana i Isabelli to pierwszy raz miałem styczność z takim zachowaniem wobec mojej osoby. Podejście dziewczyny dziwiło, krępowało, ale też, trochę kruszyło moją wewnętrzną blokadę. Sama w sobie nie denerwowała mnie, wręcz przeciwnie przyjacielskie usposobienie wsparte lekkim i odrobinę zadziornym humorem, dawało pozytywny wydźwięk. Dodając do tego wiele umiejętności, pewność siebie, jak i odparte wrażenie, że kobieta potrafi i wie praktycznie wszystko, było dla mnie nie tyle, ile przytłaczające a po prostu inne. W ogóle jej nie znam, a jestem wstanie stwierdzić iż, ona ma predyspozycje do tego by, złamać każdy stereotyp dotyczący płci pięknej. Sprzętem do trójwymiarowego manewru posługuje się precyzyjniej i efektowniej niż Zwiadowcy, w walce wręcz radzi sobie dobitnie lepiej niż członkowie Korpusu Żandarmerii, a fakt, iż dołączyła do Stacjonarki nie dawał mi spokoju. Zresztą ona cała nie dawała mi spokoju.
— Tego również nauczyli Cię ojciec i brat? — zapytałem, ta cisza między nami z lekka działa mi na nerwy, normalnie nie miałbym nic przeciwko, jednak jej persona za bardzo mnie ciekawiła. W odpowiedzi otrzymałem lekki uśmiech i krótkie skinienie głową, nie wydawała się nawet zdziwiona, a całkiem możliwe było, że jest po prostu zmęczona. Dopiero teraz zauważyłem to przygaszenie w jej zachowaniu, walcząc z nią nieoszczędzałem sił co za tym idzie prawdopodobnie zdobyła kilka siniaków. — To ja nie chcę wiedzieć kim jest Twoja matka, może jeszcze jakimś pierdolenie wybitnym nożownikiem albo strzelcem. — nie pytałem, a bardziej mamrotałem pod nosem. Dość głośny i już trochę znany mi chichot rozbrzmiał nagle i poniósł się wzdłuż opustoszałego korytarza.
Bylem świadomy tego, iż szatynka mogła to usłyszeć, ale nie bardzo rozumiałem taką reakcję. Śmiała się tak bardzo aż w pewnym momencie musiała przystanąć gdyż, nie była wstanie opanować trzęsącego z emocji ciała. Przyglądałem się jej z niedowierzaniem, tym bardziej, gdy przyuważyłem maleńkie kropelki spływające po jej policzkach. Przyznam, iż zdeczka spanikowałem widząc płaczącą dziewczynę, nie wiedziałem jak mam się zachować i czy w ogóle powinienem zrobić cokolwiek. Ostatecznie zdecydowałem się na lekkie szturchnięcie jej ramienia, na co ta, momentalnie przystąpiła do wycierania twarzy, wierzchem wolnej ręki, którą wcześniej zabrała z mojego pasa. Rozbawiony grymas nadal pozostawał na jej buzi, a szkliste oczy mimo sytuacji nie odzwierciedlały żadnych negatywnych emocji.
Ona popłakała się ze śmiechu?
Moja aspołeczność nie raz utrudniała mi rozumienie zachowań, jak i reakcji ludzi będących wokół mnie. W obecnej sytuacji po raz kolejny nie wiedziałem jak, powinienem się zachować, w moim mniemaniu to było dość dziwne. W swoich własnych słowach nie wychwyciłem niczego zabawnego, a odmienny i całkowicie niespodziewany odzew ze strony szatynki, został mi wyjaśniony dopiero w momencie, gdy ta się uspokoiła, a po widocznym rozemocjonowaniu nie było prawie śladu.
— Przepraszam, ja heh... — pisnęła, ścierając resztkę słonych łez z twarzy, a szeroki uśmiech jakby minimalnie się powiększył ukazując dołeczki w policzkach. — Muszę Cię rozczarować. Moja mama jest po prostu krawcową. — rzuciła, delikatnie zachrypniętym głosem, jej policzki nadal pokrywały lekkie rumieńce. — Chociaż nie powiem mnie samą nie raz przeraża to jak sprawnie posługuje się igłom i drutami. — zagryzła popękaną, dolną wargę siląc się, by ponownie nie wybuchnąć śmiechem.
Prychnąłem nadal lekko wytrącony z równowagi jak i ciagle będąc w nie małym szoku. To ją tak rozbawiło? Chociaż kontrast przedstawiony przez ze mnie, a teraz powiedziana mi rzeczywistość faktycznie dobitnie się od siebie różniły, nadal nie orientowałem się czemu ta tak wybuchła?
Nie wiedziałem, czy powinienem zamykać jej zachowanie, w tej samej szufladzie z podpisem „Należy zapoznać się z drobnym drukiem", czy ona po prostu ma tak pokręcone poczucie humoru. Może spowodowane to było zmęczeniem, a może było to u niej naturalne? Nie mam pojęcia, w ogóle nie mam pojęcia, dlaczego te wszystkie aspekty w tej dziewczynie mnie tak interesują. Czemu nie jest mi aż tak obojętna, jak reszta osób, których nie znam?
Trzeba było przyznać, iż ta młoda kobieta miała w sobie coś intrygującego coś, co przykuwało uwagę i wręcz kazało się z nią integrować. Tu już nawet nie chodziło o jej urodę, czy idealną sylwetkę a o usposobienie do otaczającego ją świata i ludzi. Melodyjny głos tylko jej pomagał, nigdy nie zwracałem uwagi na coś takiego, ale podczas rozmowy z nią, byłem w stanie wychwycić to, jak manipuluje strunami głosowymi podkreślając swoje wypowiedzi, by te zostały odebrane w zamierzony przez nią sposób. Przypuszczam, iż u niej była to już wyuczona, najprawdopodobniej od najmłodszych lat, maniera i sama tego umyślnie nie kontrolowała przez co, wychodziło jej to, jak najbardziej naturalnie i samowolnie. Przykładem była sytuacja sprzed kilku chwil, gdy śmiała się bezopamiętania, pomimo pewnego zmęczenia wysilając struny głosowe do wydobycia dźwięcznego odgłosu, odkrywającego jej uczucia. Wszystko wyrzucała na wierzch, odsłaniała swoje samopoczucie, tworząc obraz naturalnej i zupełnie szczerej kobiety, godnej zaufania, jak i uwagi.
— Ech, Levi? Czemu mi się tak przyglądasz? — z moich myśli wyrwało mnie pytanie zadane przez szatynkę, które jakby uświadomiło mnie w tym, że faktycznie podczas natłoku różnych rozmyślań w swojej głowie, przypatrywałem się kobiecie zdecydowanie zbyt intensywnie. — O co chodzi? Mam coś na twarzy? — delikatnie zmarszczyła brwi, a na jej buzi pojawiło się widoczne zmieszanie, może nawet lekkie zawstydzenie.
— Tch, masz zaschniętą krew pod nosem. — rzuciłem od razu po tym, jak na szybko zeskanowałem stan jej oblicza. Wydawała się zapomnieć o tej małej ranie, gdyż zaskoczona szybko zasłoniła nos, próbując namacać placami już skorupkowatą strukturę na jej skórze. Drugą rękę nadal trzymała z tylu moich pleców, co zaczynało mi już trochę zawadzać, poczułem się już znacznie lepiej wiec taki zasięg wydawał się już zbędny. — Możesz mnie już puścić, dam radę iść sam. — poinformowałem dziewczynę i powoli zabrałem swoją rękę z jej ramion.
— Na pewno? — dopytała z lekkim niedowierzaniem i pomimo, że wyswobodziła moją sylwetkę ze swojego uścisku, nie odsunęła ręki z moich pleców na daleką odległość. Skupiła się na asekuracji i upewnieniu, iż może mi na to pozwolić tak bardzo, że nie przyuważyła tego, jak zahacza paznokciem, o co dopiero powstałego strupka pod nosem. — Cholera... — syknęła, patrząc na jej palec byłem wstanie zauważyć tą już zaschniętą ale też całkowicie świerzą posoke.
Przez nieuwagę, rozdrapała ranę, z której teraz żywo i o dziwo szybko, zaczęła sączyć się krew. Spływała ciurkiem prawie dostając się do jej ust, dziewczyna delikatnie spanikowała i starając nie rozmazywać czerwonej cieczy na całej swojej brodzie, przytkała ranę dwoma palcami. Skrzywiłem się widząc poczynania szatynki, zdrową ręką sięgnąłem do kieszeni swojej kurtki i wyjąłem z niej białą chusteczkę.
— Trzymaj. — wyciągnąłem dłoń w jej kierunku, oferując materiał na co ta z widoczną ulgą chwyciła za niego i przyłożyła do swojej poranionej skóry.
— Dzięki, później ją wypiorę i oddam, gdy wyschnie. — jej policzki pokrywał delikatny rumieniec, a usta wykrzywiły się w delikatnym, ale wdzięcznym uśmiechu.
— Nie musisz, zostaw ją sobie. — miałem kilka takich chusteczek, brak jednej był mi bez różnicy, a gdzieś z tyłu głowy miałem wrażenie, że długowłosej może się bardziej przydać niż mnie.
Zawstydzona uciekła na moment wzrokiem gdzieś w kierunku okna, ale jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej tworząc dołeczki w policzkach. Widok jak z obrazka, zmiana z hardej, lekko uszczypliwej kobiety w zarumienioną po uszy, zawstydzoną i zakłopotaną osóbkę, było dla mnie zaskakująco miła dla oka. Nie wiem dlaczego, jednak zrobiło mi się trochę cieplej gdy, ponownie spojrzała na mnie i chcąc podziękować, skinęła głową. Z jakiegoś powodu też przez tą jej zmianę w postawie i zachowaniu, poczułem się dość niezręcznie.
— Po cholerę Ci to było? — zapytałem, widząc jak biel chusteczki ustępuje miejsca czerwonym zabarwieniom. — Te wszystkie pojedynki? — bardziej sprecyzowałem pytanie, gdyż na twarzy mojej towarzyszki widniało niemałe zmieszanie. Chwile zastanawiała się nad odpowiedzią lub po prostu krwotok z nosa, przeszkadzał i dekoncentrował ją na tyle, iż zabranie głosu było dla niej kłopotliwe.
— Tak jak mówiłam wcześniej, chciałam po prostu poćwiczyć. — rzuciła na prędce, próbując jak najszybciej ogarnąć podrażnioną rankę, jednak zbyt mocne przetarcia przy skórze spowodowały tylko mocniejszy wylew czerwonej cieczy. — W Stacjonarce ciężko o partnera czy partnerkę do treningów fizycznych i sprawnościowych. Wiem, może się to wydawać upierdliwe i irytujące, przyjechałam nie wiadomo skąd, jestem nie wiadomo kim i robię wokół siebie szum, szukając kogoś z kim mogłabym się potarzać i po siłować na trawie. Jednak tego mnie właśnie nauczono, by zdobywać okazje do samodoskonalenia się. - skończyła i krótko zerknęła na mnie za zabarwionej chusteczki, którą miętoliła przewracając i składając ją, na co raz to różniejsze sposoby, by przy przyłożeniu do otwartej ranki, ta wchłonęła jak najwięcej.
Zmrużyłem oczy, byłem zmęczony, ale temat zaczęty z zielonooką wydawał się mi być na tyle ciekawy, iż chciałem go kontynuować. Z drugiej strony wypadałoby też zaczekać, aż ta okiełzna ten upaćkany nos, a skoro nie przeszkadza jej to w rozmowie to czemu miałbym nie zamienić z nią chociaż kilku słów. Sam czułem się już trochę lepiej, ból gardła ustąpił tylko czasem przypominał o sobie delikatnie piekąc, a ręka, gdy ją nie ruszałem była na tyle nie problematyczna, iż prawie nie zawadzało mi miejscowe odrętwienie. Sumując gabinet pielęgniarski może jeszcze chwile zaczekać.
— To jak długo zajęło Ci szkolenie tych umiejętności? Kiedy zaczęłaś? — uniosła kącik ust ku górze, w jej oczach mogłem dostrzec delikatnie świecące się ogniki, które rozlały się tym samym rozjaśniając zielonkawe tęczówki bardziej żywym i ciepłym kolorem. Uśmiech mi przedstawiony momentalnie się powiększył, a twarz młodej kobiety znacznie złagodniała jakby zamknęła się w swoim, spokojniejszym świecie.
Nostalgia?
— Byłam jeszcze dzieckiem, miałam ledwo skończone dziesięć lat. Za każdym razem, gdy ojciec razem z bratem wychodzili, by trenować, przyglądałam się im. Byli niesamowici, a ja za cel postawiłam sobie, by kiedyś być taka jak oni. Ojciec, gdy usłyszał z jak wielkim zachwytem mówię o tym mamie, stwierdził, iż wysiłek fizyczny mi nie zaszkodzi i za zgodą mojej rodzicielki, wcielił mnie w ich program. Z początku traktowałam to jaką zwykłą zabawę, możliwość do spędzenia czasu razem z tatą i starszym bratem, nie przeszkadzały mi zdarte kolana i liczne siniaki. Według mojego ojca „człowiek ciężką pracą jest wstanie zdobyć wszystko", a mała ja wzięła to sobie chyba trochę za bardzo, może zdecydowanie za wcześnie do serca. — mogłem spokojnie stwierdzić, że to jak szatynka wspomina o swoim dzieciństwie wprawiło mnie w nie małe zaskoczenie. Pytając o to, nie spodziewałem się tak nostalgicznie odkrytej karty z jej życia.
Długowłosa, przenosząc swoje lekko zamglone tęczówki na moją twarz, jakby w moment zrozumiała, iż lekko się zapędziła w swoich słowach. Nie miałem jej tego za złe, sam swoje „dzieciństwo" wspominam ni jak, było jakie, było i nic na to poradzić nie mogłem, a historia przedstawiona mi przez kobietę stojącą przede mną w znacznie milszym tonie odbiegała od tej mojej. Może byłbym w stanie jej tego zazdrościć, tej kochającej i ciepłej rodziny, jednak świadomość tego, iż pochodzimy z całkiem różnych miast zamkniętych w tych wielkich trzech murach, nie pozwalała mi na to.
— Wybacz, głównie chodzi mi o to, że słowa mojego ojca zostały ze mną do tej pory. Mój trening razem z nimi trwał niecałe trzy lata, nadeszła wyprawa, z której obydwoje nie wrócili, a ja nie chcąc by te wszystkie wspólne chwile i ich starania, bym jednak coś z tych ćwiczeń wyciągnęła, tak po prostu odeszły razem z nimi, postanowiłam zaciągnąć się do Korpusu Treningowego. Chciałam non stop doskonalić kiełkujące we mnie umiejętności i pomimo ich śmierci, dokonać swojego celu. — skończyła naprosotowywując i udzielając konkretnej odpowiedzi, która, pomimo że, piękna i zarazem imponująca to w pewnym stopniu mi nie pasowała.
— A nie masz takiego wrażenia, że pomyliłaś Korpus? — zapytałem, dając się już całkowicie wciągnąć w rozmowę z tą kobietą. Jak i chcąc zażegnać te upierdliwie mącącą mi w głowie zagadkę.
Zielonooka ze wciąż przyciśniętą chusteczką pod nosem, zaśmiała się delikatnie i przytaknęła na moje słowa, wcale nie kryjąc swojego rozbawienia.
— Zdaje sobie z tego sprawę, jednak w tej kwestii miałam dość zmniejszone pole do manewru. — zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc to co, ma na myśli po czym, nie spuszczając swoich oczu z twarzy kobiety czekałem aż rozwinie swoją wypowiedź. — Cóż, podejrzewam, że gdybym dołączyła do Żandarmerii mój zapał do nauki jak i treningów w pewnym momencie by się wypalił. Niby najlepsi z najlepszych, a gówno potrafią i gówno robią. Chociaż znałam osoby, które będąc jeszcze ze mną w Treningówce, chciały dołączyć do tego Korpusu z iście szlacheckimi pobudkami, jednak po fakcie te ich wartości i cele wyparowały. Nie chciałam by ze mną stało się to samo. — skończyła, patrząc na mnie z ukosa, ale z bardzo łagodnym wyrazem twarzy.
Co do jej stwierdzenia odnośnie do tego Korpusu miałem podobne zdanie, a dzięki jej słowom byłem w stanie spojrzeć na tych żołnierzy z szerszej perspektywy osób będących na powierzchni. Z jednej strony duma i chwała, jednak z drugiej gówno i wstyd. Chciałem już zapytać o Zwiadowców, jednakże nim otworzyłem usta, szatynka zdążyła mnie wyprzedzić.
— Brat, jak i ojciec byli Zwiadowcami, z początku to właśnie do nich chciałam dołączyć. Powstrzymała mnie przed tym matka... — uśmiech, schowany za czerwonawym materiałem, przygasł. Powoli odwróciła wzrok i zmrużyła lekko swoje powieki, jakby chciała coś w sobie stłumić. — Zrobiłam to za jej prośbą, nie mam jej niczego za złe, gdyż jestem jej jedynym żywym dzieckiem. Zresztą tylko mnie o to po prosiła, zaznaczyła, iż mogę zdecydować sama mimo to, nie czułam się jeszcze wtedy wystarczająco silna. — delikatny zawód może i nawet smutek, przemknął po jej twarzy, by po chwili na jej buzi zawitał grymas bólu.
Źródłem problemu okazało się przysychające zadrapanie, ciągle drażniące zabrudzoną już chusteczką. Zielonooka odsłoniła zaczerwieniony nos, jak i skórę dookoła niego, zerknęła na mnie i skinęła głową w głąb korytarza, dając mi znak, iż możemy iść dalej. Ponownie po opustoszałym, wąskim holu rozbrzmiał stukot żołnierskich butów. Szliśmy równym tempem w odpowiednim dla nas dystansie, zranioną rękę nadal trzymałem zaciśnięta przy klatce piersiowej, a wcześniej obolała szyja przestała mi tak doskwierać.
Patrząc na wygląd korytarza, którym szliśmy, musiałem się zgodzić w pewnej kwestii. Kwatera potrzebowała remontu, nie wspomnę już o generalnym sprzątnięciu całego syfu, który w niektórych kątach aż się nawarstwiał. Jednak faktycznie, po co teraz sprzątać to wszystko na błysk, skoro zaraz przez renowacje tego syfu będzie jeszcze więcej. Sumując, na chwilę obecną musiałem przecierpieć ten latający kurz, chrzęszczący piasek pod podeszwami, jak i pierdyliard pajęczyn znajdujący się w górnych częściach zabudowania. W momencie, gdy po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz tłumionej irytacji, która wręcz pragnęła wybuchnąć i ogarnąć ten bajzel, przypomniałem sobie, iż najpierw powinienem ogarnąć samego siebie. Brudne ciuchy to jedno, ale przepocone ciało drażnione przez maleńkie ziarenka piasku to drugie, o wiele gorsze odczuwalne wyobrażenie mojej klęski w pojedynku z szatynką. Chciałem się wściekać i najchętniej to w dupie miałbym tego lekarza, uciekłbym do łazienki i się wyszorował, jednak niepokojący stan mojej ręki mi na to nie pozwalał.
Westchnąłem z irytacją, swoje już trochę zmęczone spojrzenie, przeniosłem na idącą obok mnie kobietę. Nadal miętoliła w dłoni podbarwioną chusteczkę, a rana pod nosem wydawała się już przyschnąć. Sama dziewczyna, tak jak zresztą ja przed chwilą, wydawała się pogrążona w swoich myślach. Szła ze spuszczoną głową i co chwile nadgryzała swoją dolną wargę, myśląc nad czymś intensywnie. Gdy wyczuła, że się jej przyglądam, swoje zielonopiwne tęczówki skierowała na moją twarz, a jej mina nie wyrażała nic innego jak zmieszanie. Na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, a usta uchyliły się na moment, tak jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak ostatecznie nie wypowiedziała żadnego słowa.
— Słuchaj, ja wiem, że już to mówiłam, ale... — zmrużyła delikatnie powieki i w wielkim skupieniu, ucichła na krótką chwilę by, dobrać odpowiednie słowa. — Dziękuje Ci. — powiedziała z uniesionymi kącikami swoich ust, tworząc na swojej buzi przyjazny uśmiech.
Lekko się zdziwiłem i aż musiałem kilka razy mrugnąć, nie rozumiałem co niby, uczyniłem by ta musiała mi za to dziękować.
— Huh? — rzuciłem zgodnie ze swoimi myślami. Czułem się tak trochę wytrącony z przebiegu rozmowy albo czegoś nie usłyszałem i teraz mogłaby to zrozumieć tak, że wcale mnie nie interesuje jej historia, albo po prostu moje wyobcowanie i nieobycie w toczeniu długich dialogów daje mi się we znaki.
— No za ten pojedynek, cholera już prawie zrezygnowałam, a wtedy Ty się zgodziłeś i... — urwała, a jej poliki aż zapłonęły istną czerwienią, chcąc pohamować swoją emocjonalność i dłonie, którymi prawie zaczęłaby wymachiwać, zacisnęła mocniej na materiale trzymanej chusteczki. — Cholera jasna, gdyby nie to, że udało mi się Ciebie chwycić, teraz tak myśląc o tym, na bank bym przegrała. Od dawna nie byłam tak zmęczona po sparingu, czuje każdy z mięśni, który pracował i w końcu jestem usatysfakcjonowana treningiem. Tak naprawdę usatysfakcjonowana! Do groma jasnego, dlaczego każdy inny facet nie potrafił zmierzyć się ze mną z całych sił? Nie mam pojęcia, czy ja coś robię źle? - rzuciła pytaniem w przestrzeń zaciskając mocno palce na już całkowicie ubrudzonej i pogiętej chustce.
— Źle? Widziałaś się w lustrze? — rzuciłem jakże sarkastycznie, a dziewczyna jakby nie zdołała tego wyłapać i spojrzała się na mnie z ukosa. — Nie wiem, może włosy zetnij na krótko. — nie byłem może mistrzem w sarkastycznych wypowiedziach, gdyż ta patrząc na mnie, tylko marszczyła brwi. — Albo całkiem na łyso.
— Czekaj, serio myślisz, że to przez mój wygląd? — była nad wyraz zdziwiona i może lekko nie dowierzając na zmianę unosiła i marszczyła brwi. Wolną dłonią sięgnęła do swobodnie opadający, przy policzkach, loków. Przeczesała je palcami wywołując w strukturze pasemek lekkie napuszenie, by moment później patrząc na to jak te wracają do poprzedniego skrętu, podskakując przy tym, jak sprężynki. Skinęła na mnie swoją brodą, czekając na potwierdzenie lub bym po prostu rozwiną swoją myśl.
W sumie co ja tutaj miałem do rozwinięcia? Kobieta jest niezwykle piękna i ma ciekawe wręcz intrygujące spojrzenie na świat ją otaczający. Aż dziwi mnie fakt, że sama o tym nie wie.
— Poważnie? Wyglądasz jak porcelanowa Laleczka. Dziwisz się im że nie chcieli popsuć zabawki, która mają może i nawet nadzieje, by wykorzystać do własnych celów. — odpowiedziałem to co mi ślina na język przyniosła, postawiłem na stu procentową szczerość, jednak takiej reakcji ze strony szatynki się nie spodziewałem.
Słyszalne dla mnie jeszcze przed chwilą kroki dziewczyny ustały, a gdy się odwróciłem zrozumiałem iż, powinienem był się chyba ugryź w język. Znieruchomiała, wpatrywała się w jeden punkt przed sobą, a oczy kobiety niemiły się już w żadnen sposób. Pomimo nadal hipnotyzująco zielonozłotawej barwy wyrażały nieokreślaną i niezrozumiałą dla mnie pustkę. Wcześniej uroczo zaczerwienione policzki, teraz lekko blade lico i trzęsące się ręce, jedna z nich lekko przysłoniła usta dziewczyny, a druga ledwo utrzymywała ściskaną w palcach chusteczkę. Stan, w jakim po usłyszeniu tych kilku słów za dużo, ogarnął moją towarzyszkę, był dość niepokojący. Czułem jak w tyle mojej głowy miejsce znajdują małe igiełki, które za zadanie miały symbolizować mi rosnące wyrzuty sumienia.
— Wykorzystać jak zabawkę... — szepnęła ledwo wyraźnie, jakby ścisk w gardle lub cokolwiek innego nie pozwalało jej na powiedzenie tych słów głośniej.
— Tch, ja nie... — moje usta uchyliły się same tak jakby chciały usprawiedliwić za wszelką cenę, moją osobę.
— Em, co? — w moment kobieta wróciła na ziemie, jej już całkiem przytomny może delikatnie zagubiony wzrok zwrócił się ku mojej twarzy. — Wybacz to ja... — zaczęła panikować i w chwili gdy, uśmiechnęła się szerzej i szybko zabrała dłoń sprzed swoich ust jakimś cudem zahaczyła o skórę pod nosem. Już któryś raz w mojej obecności syknęła soczyście i szybko przyłożyła już wysłużony materiał do ranki. — To ze zmęczenia, spokojnie zrozumiałam co miałeś na myśli i faktycznie powinnam była bardziej uważać. — szybko wyjaśniła, machając jedną ręką i posyłając mi znacznie szerszy uśmiech, który uwydatnił dołeczki w jej policzkach.
Westchnąłem jakby z ulgą, skinąłem dziewczynie i patrząc teraz na jej zachowanie z jakiegoś powodu uważałem iż jest trochę przerysowane. Ten letarg, w który wpadła na pewno nie był żadnym miłym wspomnieniem, a obecne słowa, jak i gesty kobiety były bardziej niezdarne i chaotyczne.
Wystraszyła się?
Tylko znowu czego? Naprawdę ta kobieta, mimo iż powiedziała mi o sobie sporo, nadal jest dla mnie ogromną zagadką.
Stwierdziłem jednak, że nie będę dociekał co miała znaczyć ta reakcja. Patrząc na to jak wcześniej bezproblemowo opowiedziała mi o swoim dzieciństwie, po prostu się przede mną odsłoniła, a teraz nawet nie próbuje rozwinąć tego tematu byłem pewien iż, dopytywanie byłoby nie na miejscu. Kurczę jak dużo można się nauczyć w rozmowie z jedną osobą? Udało mi się ją jakimś cudem rozśmieszyć, wzbudzić chęć podzielenia się nostalgicznymi wspomnieniem związanymi z rodziną i teraz nawet przyprawić prawie o zawał. Na te chwile byłem w świecie przekonany, że rozmowy z ludźmi wychodzą mi nijak, wyjątkami są Isabella i Farlan, chociaż tutaj to oni bardziej dostosowywali się do mnie niż ja do nich. Może o to właśnie chodziło? Nie mam bladego pojęcia, jakoś nie miałem siły, by się nad tym głębiej zastanowić.
Zarówno ja, jak i, szatynka byliśmy pogrążeni w swoich ładnych myślach, stojąc naprzeciw siebie i tępo wpatrując się w kamienną podłogę. Prychnąłem widząc ten iście diabelsko wkurwiający brud na kaflach jak i, między nimi. Uniosłem głowę i w tym samym momencie długowłosa ożywiła się i z trochę zażenowanym wyrazem twarzy zachichotała.
— Chodźmy do tego gabinetu nim zemdlejesz przez utratę większej ilości krwi. — zaproponowałem, a powaga w moim głosie może i faktycznie sprawiła, iż mogło zabrzmieć to dość śmiesznie. Śmiech dziewczyny znacznie zyskał na sile, a nadal ścierana przez nią ciecz w dalszym ciągu nie dawała za wygraną i spływała ciurkiem po jej skórze nim ta ją starała.
— Racja, chodźmy nim całkiem stracisz czucie w ręce i trzeba będzie ją amputować. — odgryzła się z szerokim uśmiechem na ustach, a jej powieki lekko się zmrużyły przybierając trochę bardziej zadziorny, koci kształt.
W odpowiedzi jedynie prychnąłem i nie czekając na zielonooką, ruszyłem przed siebie. Nie musiałem długo czekać by, ta zrównała ze mną krok. Po już naprawdę krótkiej przeprawie korytarzem, przed nami zamajaczyły duże dwu – skrzydłowe drzwi. Mam nadzieje, że ktoś za tymi wrotami tam będzie, gdyż nie widzi mi się czekanie lub może nawet wracanie tutaj za kilka godzin. Całe szczęście, gdy obydwoje pchnęliśmy drewniane drzwi, przy ścianie w zaskakująco dużej białawej sali, stała trochę wyższa ode mnie drobnej budowy blondynka w długim lekarskim kitlu. Słysząc skrzypienie tych już chyba nawet wiekowych drzwi, odwróciła się do nas i uśmiechnęła szeroko co było nawet widoczne z dzielącej nas odległości. Sala świeciła pustkami, a idąca w naszą stronę kobieta wydawała się bardzo znudzona.
— W końcu żeście przyszli, długo Wam to zajęło. — rzuciła lekceważąco, a nasza dwójka z lekkim niedowierzaniem zaczęła się jej przyglądać. — Nazywam się Julia Boska, jestem lekarzem głównym w Korpusie Zwiadowczym, służę do pomocy. — przedstawiła się nadzwyczaj formalnie, jednak dało się w tym wyczuć nutkę rozbawienia.
Kobieta nie mogła być dużo starsza ode mnie, a nie doszukałem się oznak użytkowania jakichś kosmetyków czy czegoś podobnego. Lekko rumiana cera, duże niebieskoszarawe oczy i mały zadarty nosek. Twarz lekarki wzbudzała raczej pozytywne odczucia, a tytuł dowodzącej wcale nie psuł tego wrażenia. Wygodne uczesanie w postaci ciasno spiętego koka z tyłu głowy, jak i przewieszone na zapięciu od koszuli, okulary prezentowały schludną i prostą osobę, godną powierzenia swojego zdrowia może i nawet życia. Może widzę to tak, gdyż pierwszy raz mam styczność z prawdziwym lekarzem. W Podziemiu ciężko było o specjalistę, który nie tyle, ile miał wiedzę, a i środki, którymi mógł jakkolwiek pomóc. Natomiast tutaj w Zwiadowcach profil lekarski powinien być znacznie bardziej poszerzony o osoby wykwalifikowane i mające zapał do opieki nad żołnierzami, którzy jakimś cudem wracają z wypraw. Takie właśnie cechy widziałem w tej drobnej kobiecie, miałem tylko nadzieje, iż za bardzo się nie pomyliłem.
Zaprowadziła nas pod jedno z łóżek, obok którego znajdowało się przejście do osobnego pomieszczenia zapewne z wszelkiego rodzaju medykamentami i kazała nam na nim usiąść. Stojąc przed nami na szybko wyjaśniła iż, z tego właśnie otwartego okna miała idealny widok na plac treningowy, na którym się pojedynkowaliśmy i w żadnym stopniu nie ukrywała tego, że przyglądała się większości pojedynków, gdyż o tej godzinie nie miała nic do roboty.
— Co Wam dolega? — zapytała, poprawiając jakieś słoiczki będące na jeżdżącej szafce. Kątem oka zerkała na nas jakby chcąc zapwenić o tym że, słucha i jest chętna, by zacząć działać.
— Cóż, kolega ma problem z ręką i chyba ma zdartą skórę na szyi, a ja potrzebuje plastra. Chociaż teraz jak usiadłam dopiero poczułam jakieś kłucie w okolicach żeber. — szybko i sprawnie wytłumaczyła dziewczyna siedząca obok mnie, zdecydowała odezwać się za nas dwoje co mi było w sumie na rękę.
— Dobra, najpierw zajmę się Twoim nosem. — rzuciła, a szatynka odsłoniła podrażnioną skórę i ku mojemu zdziwieniu schowała brudną chusteczkę do kieszeni swojej kurtki.
Smukłe dłonie lekarki szybko uporały się z oczyszczeniem i zdezynfekowania niewielkiej ranki. Przy obmywaniu, nasączonym preparatem o alkoholowej woni, młodsza kobieta delikatnie się wzdrygnęła, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku świadczącego o bólu czy dyskomforcie. Po zaklejeniu rany u dziewczyny blondynka odwróciła się w moją stronę i popychając szafeczkę przed siebie, uśmiechnęła się pod nosem. Gołym okiem było widać, że kobieta czerpie radość ze swojej pracy.
— Sprawdźmy Twoją rękę. — zatrzymała szafkę po mojej prawej stronie i przysunęła sobie krzesło, które wcześniej stało przy pobliskim łóżku. Usiadła na nim i od razu lekko pochyliła się w moim kierunku. — Jakie dolegliwości odczuwasz? — zapytała, nim zrobiła co kolwiek, patrzyła na mnie uważnie i musiałem to przyznać, ale z jakiegoś powodu spiąłem wszystkie mięśnie.
— Nie mogę nią ruszać, ledwo ją czuje. — starałem się, by wypowiedziane przez mnie słowa brzmiały tak jak zawsze, czyli nijak. Chyba się udało, zresztą czułem się strasznie dziwnie, najprawdopodobniej to przez zmęczenie.
Lekarz skinęła głową i już chciała chwycić mnie za dłoń, ale zatrzymała się momentalnie i spojrzała na mnie z ukosa.
— Spróbuj poruszyć samymi palcami. — zaproponowała i w skupieniu zerkała to na moją twarz, to na moją dłoń.
Wykonanie polecenia blondynki o dziwo nie było bolące, podczas poruszania palcami czułem jedynie lekkie mrowienie. Chwilowe odczucie ulgi szybko minęło w momencie, gdy musiałem wyprostować całą rękę, a promieniujący ból biegnący od nadgarstka do łokcia spowodował drganie całej kończyny i niemożliwy do powstrzymania grymas na mojej twarzy. Lekarka oparła moją dłoń luźno na moim udzie co faktycznie, trochę zniwelowało te nieprzyjemne odczucia, jednak nie na tyle by, ból stał się nieodczuwalny. Odpięła guzik przy moim rękawie i nadwyraz delikatnie podwinęła materiał koszuli nad łokieć. Trzymając moją rękę zaczęła ją powoli obracać by, dokładniej przyjrzeć się uszkodzonej kończynie. Cicho westchnęła i z ukosa spojrzała mi w oczy.
— Nie jest złamana ani skręcona. To tylko skurcz mięśniowy, niepokojące jest jednak to, że utrzymuje się tak długo i w takim natężeniu. Odkąd dokąd go odczuwasz? — mówiła spokojnie i czekając na moją odpowiedź, wyprostowała się.
— Od nadgarstka do łokcia. — rzuciłem krótko, chcąc jak najszybciej pozbyć się tego niewyobrażalnie uziemiającego drgania i mrowienia.
Skinęła głową w geście zrozumienia i jedną ze swoich dłoni ułożyła na moim przegubie, natomiast w drugą chwyciła staw łączący przedramię z ramieniem. Delikatnie zaczęła je rozmasowywać kulistymi ruchami, na zmiennie ściskając jak i rozluźniając moje mięśnie w obydwu częściach mojej ręki. Ból, pomimo iż był nadal obecny miarowo ustępował, a razem z nim drganie, jak i te upierdliwe mrowienie. Masaż wykonany przez kobietę potrwał jeszcze chwile, dopóki ta nie miała stuprocentowej pewności, że dolegliwości już nie występują. Byłem trochę zdziwiony tym jak takię smukłe palce są w stanie wykonać taki rodzaj pracy i to na tyle sprawie, iż po zaledwie trzech minutach męczący mnie przez bodajże pół godziny ból, po prostu minął. Niech mnie w jakiś magiczny sposób jeszcze wyleczy z bezsenności i tych pierdolonych koszmarów, to nazwę ją aniołem. W sumie nazwisko chyba do czegoś nawiązuje ...
— Takie skurcze mogą nawracać, więc teraz użyje maści, która wspomoże mięśnie. — ostrzegła z delikatnym uśmiechem na ustach i obróciła się do szafeczki, którą miała po naszej lewej stronie.
Przez moment szukała wspomnianego medykamentu, a gdy go znalazła, sięgnęła po niewielki ręczniczek i zanurzyła go w misce z wodą. Dokładnie go wycisnęła i z powrotem usiadła do mnie przodem, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, iż moja ręka szczytem świeżości i czystości nie jest, a Julia ma zamiar ją względnie oczyści z przylepionego piasku do mojej skóry. Z jakiegoś powodu poczułem dziwne ukłucie, które już raz dzisiaj mi towarzyszyło przy siedzącej obok mnie szatynce. Zawstydzenie czy zmieszanie, odczuwałem naprawdę rzadko i ciężko było mi stwierdzić, które z nich obecnie mnie ogarnęło. Z zamyślenie wybudziło mnie dopiero odczucie chłodnego, jak i niezwykle kojącego materiału w okolicach mojego nadgarstka.
— Jesteś nowy prawda? — nagłe pytanie zadane przez lekarkę, zmusiło mnie do oderwania wzroku od jej dłoni. — W skrzydle szpitalnym widzę Cię pierwszy raz.
— Ta, nowy. — mruknąłem jedynie, nie bardzo rozumiejąc co ma na celu te pytanie.
— Skąd jesteś? — zmarszczyłem brwi i wręcz powstrzymałem się przed prychnięciem, nie spodziewałem się aż takiej dociekliwości ze strony lekarki, jednak patrząc na to, jak sumiennie i dokładnie oczyszcza moją skóre całe negatywne napięcie jeszcze trzymało się w ryzach. Kobieta nie usłyszawszy z mojej strony żadnej odpowiedzi, nie ugięła się i krążyła temat. — Gdzie wcześniej mieszkałeś ?
— W Mitras. — odpowiedziałem, mając wrażenie, że blondynka nie jest z tych, które odpuszczają tak łatwo w kwestii rozmów, to skupienie na mojej osobie zaczynało mnie już trochę irytować. Widząc jej z lekka niedowierzającą minę i zagryzione w zamyśle wargi, przewróciłem oczami. — Dokładniej to w Podziemiu.
Warunki, na których zwerbowano nas do wojska za propozycją Smitha, musiały zostać zaakceptowane przez innych dowódców, a wśród wymienionych zasad kwestia naszego pochodzenia nie została wspomniana. Zresztą plotki o „Trójce z Podziemia" i tak rozeszły się dość szybko, a połączenie faktów wcale nie było takie trudne. Jeszcze bardziej w tym utwierdziła mnie reakcja niebieskookiej.
— No właśnie jest Was trójka prawda? — w odpowiedzi jedynie skinąłem głową, a kobieta uśmiechnęła się szerzej z niezrozumiałą dla mnie ulgą. — Będę musiała Cię poprosić byś jutro przed śniadaniem przyszedł tutaj razem z nimi. Muszę przeprowadzić Wam bilans. — rzuciła i skończywszy mycie mojej ręki, odłożyła zabrudzony ręcznik na szafce.
Chwyciła niewielkie pudełeczko z glutkowatą zawartością i na szybko, zaczęła mi tłumaczyć na czym, ten cały bilans ma polegać. Trochę byłem zaskoczony tym jak, lekarze Korpusu pilnują i w sumie dbają o takie aspekty w żołnierzach jak waga i co półroczne badanie wzroku.
Używając maści rozmasowała moje zbolałe mięśnie, a pod wpływem jej szczupłych i zwinnych palców, całe spięcie z mojego ciała wprost wyparowało. Masaż był na tyle przyjemny, iż gdyby nie fakt, że muszę siedzieć i słuchać, najpewniej bym zasnął. Może nie tyle, ile rozbudziło, a zaciekawiło mnie stwierdzenie lekarki o tym, że skurcz, który nawiedził moją rękę może być spowodowany brakiem niektórych witamin w moim organizmie, a i ich niedobór znacząco uwydatniał się przy wyczerpującym wysiłku fizycznym.
Żyjąc w Podziemiu, nie zwraca się uwagi na takie aspekty, tam trzeba po prostu przeżyć. Chociaż wydostaliśmy się na powierzchnie tylko i wyłącznie za sprawą Lobova, mamy do wykonania niełatwe i też ryzykowne zadanie, za nic w świecie nie chciałbym by Isabella razem z Farlanem musieli wracać do tego kurwidołka. Zauważyłem, iż zdążyli się przyzwyczaić i nawet dostosować do wojskowej rutyny, jednocześnie pamiętając po co tu jesteśmy.
— Skończyłam. — głos blondynki przywrócił mnie na ziemie, puściła moją rękę i wstała z krzesła. — Idę umyć ręce i wrócę tutaj zaraz z bandażem. — nim zniknęła mi z oczu, zabrała ze sobą jeszcze brudny ręcznik i misę z niedawno używaną wodą.
Westchnąłem ociężale, czując coraz bardziej ogarniające mnie zmęczenie i o dziwo senność. Ciszę w pomieszczeniu przerwało krótkie ziewanie, które zdecydowanie nie należało do mnie. Kątem oka zerknąłem na siedzącą obok, z widocznie podkrążonymi oczami, szatynkę.
— Kurde, prawie zasnęłam. — mruknęła cicho, a jej organizm jakby chciał nadać wiarygodności jej słowom, zmusił dziewczynę do zasłonięcia ust dłonią, z których wydobyło się kolejne znacznie dłuższe ziewnięcie. — Przepraszam. Pani Lekarz ma bardzo usypiający głos.
W odpowiedzi jedynie mruknąłem, mój limit towarzyski na chwilę obecną musiał się już wyczerpać. Nie wiedziałem nawet jak miałbym sensownie odpowiedziec na to dziewczynie, a ta chyba wyczuwając już moją nie moc, parsknęła cichym i krótkim śmiechem. Siedzieliśmy w ciszy, nie była ona jakoś specjalnie przytłaczająca, a w niewielkim stopniu dawała mi chwile spokoju. Po krótszej chwili jedynym drażniącym elementem, który dość dotkliwie ten moment mi zakłócił był przewiązany na mojej szyi żabot. Zdarta skóra boleśnie za szczypała, gdy spróbowałem zdrową ręką rozwiązać materiał, który jak na złość zacisnął się mocniej.
— Daj pomogę Ci. — zielonooka zbliżyła się do mnie nieznacznie, a chcąc nie chcąc przyjąłem jej propozycje.
Szybko poradziła sobie z uwolnieniem mojej zranionej szyi, ściągnęła z niej materiał i ułożyła go obok mojej dłoni. Skinąłem głową w jej stronę, a ta uśmiechając się delikatnie odpowiedziała tym samym. Dobitne wyczerpanie podejrzewam, iż biło od nas na kilometr, żadne nie wysiliło się na dalszą wymianę zdań lub jakąś inną interakcję. Na dziś mieliśmy dosyć.
— Oj tylko mi tu nie zaśnijcie. — wyczuwalne rozbawienie w głosie wracającej do nas Julii odbiło się echem po kamiennych ścianach. — Postaram się uwinąć z tym jak najszybciej i będziecie mogli pójść, się zdrzemnąć.
Postawiła na szafce kilka bandaży i od razu zabrała się za owijanie mojej wysmarowanej ręki. Nie zajęło jej to dużo czasu, a solidny opatrunek miał na celu spowodować lepsze i szybsze wchłonięcie maści w skórę. Blondynka bez zbędnych ceregieli oczyściła i zdezynfekowała przetarcia na mojej szyi, zakleiła je dwoma plastrami i zaleciła ściągnąć je na noc, by skóra nie nabawiła się odparzeń. Nim wstałem wcisnęła mi w rękę pudełko z wcześniej używaną maścią i trzy zwinięte bandaże, nakazując nie nadwyrężać ręki pracą fizyczną i smarować ją maścią przez następne trzy dni. Przypomniała mi jeszcze o jutrzejszym badaniu, na które mam się pojawić razem z przyjaciółmi, a następnie prawie wygoniła mnie wzrokiem.
— Koleżanka musi się rozebrać, więc uciekaj już. — obydwie się krótko zaśmiały, a ja nie komentując po prostu ruszyłem przed siebie.
Zatrzymałem się jednak po nie całych pięciu krokach i odwróciłem się do kobiet siedzących na łóżku szpitalnym. W moją głowę uderzył dość ważny fakt, o którym zdążyłem zapomnieć. Sam nigdy do takich świat nie przywiązałbym wagi, jednak patrząc na to jak traktowane i obchodzone są one tutaj, zdałoby się w małym stopniu do nich dostosować.
— Tak przy okazji, wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet. — powiedziałem na tyle głośn, by były w stanie zrozumieć, a widząc ich reakcje zrobiło mi się dziwnie ciepło na duszy.
Obydwie z widocznymi rumieńcami na policzkach, uśmiechnęły się do mnie szeroko i wręcz chórkiem podziękowały. Czując ten dziwny gorąc, spowodowany taką, a nie inną formą odpowiedzi na zwykłe życzenia, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem ze skrzydła szpitalnego.
Drewniane drzwi skrzyknęły za mną dość głośno, a z moich ust uciekło kolejne męczeńskie westchnienie. Odbiłem się plecami od drzwi i mocniej chwyciłem bandaże w swojej dłoni, przy okazji sprawdziłem, czy w kieszeni kurtki mam pudełko z maścią. Było na swoim miejscu, więc skierowałem się wzdłuż korytarza. Zamrugałem kilkukrotnie oczami, przechodząc obok wysokiego, odsłoniętego okna, słońce pomimo wczesnego wieczora nie schowało się prawie wcale. Nadal promieniście rozświetlało w ciepłych barwach plac, z którego większość żołnierzy zaczęła wracać do wnętrza kwatery. Przystanąłem na chwile by, spróbować wypatrzeć dwójkę moich przyjaciół, jednak po krótszej chwili musiałem z tego zrezygnować. Słońce raziło mnie prosto w twarz, a zmęczone oczy pod wpływem mocnego światła, zaczęły niemiłosiernie szczypać. Przetarłem je dłonią i patrząc na swoje ujebane buty, z niesmakiem wypisanym na twarzy, ponownie ruszyłem do przodu.
— Levi! Zatrzymaj się na chwile. — usłyszałem za placami, więc z lekkim wkurzeniem odwróciłem się do tyłu.
Osobą biegnącą za mną okazała się długowłosa, zmarszczyłem brwi w ogóle, nie rozumiejąc o co może jej znowu chodzić. Stanęła kilka kroków przede mną i robiąc głębsze oddechy, ułożyła dłoń na klatce piersiowej. Cała zdyszana wyraźnie chciała mi coś powiedzieć, jednak zajęło jej to kilka chwil.
— O co chodzi? — przypatrywałem jej się z niedużym zdziwieniem, na prawdę co było niby takie ważne by ta musiała biec przez pół korytarza.
— Zapomniałeś. — oznajmiła i w tym samym momencie uniosła dłoń, w której trzymała dobrze znany mi materiał.
Jedyną i ostatnią rzeczą, której w życiu nigdzie bym nie zostawił był mój żabot. Pierwszy raz o nim zapomniałem, aż trudno było mi uwierzyć w to, iż nie zabrałem go z łóżka szpitalnego. Fakt taki, że młoda kobieta pomimo widocznego wycieńczenia, zaraz po wizycie w skrzydle szpitalnym zmusiła się do takiej przeprawy by, oddać mi ten skrawek koszuli, wywołał w moim ciele dziwne dreszcze. Nie miałem pojęcia czy były one przyjemne, czy niekomfortowe, po prostu przebiegły po całych moich plecach i został tam na dłuższą chwilę.
— Tch, dzięki. — mruknąłem, odebrałem od niej moją własność, nadal nie dowierzając, iż byłem w stanie o nim zapomnieć.
Skinęła głową i uśmiechnęła się delikatnie, mój wzrok samoistnie zjechał niżej na jej rękę, która znajdowała się na brzuchu dziewczyny.
— Emm, będę miała po Tobie jednka trochę większego siniaka niż jak zakładałam. — rzuciła, z trochę większym uśmiechem na twarzy.
Patrząc na szatynkę z lekkim wkurwieniem stwierdziłem, iż za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć jej imienia. Poczułem się jak ostatni dureń, spędziłem z nią pół dnia i ani razu nie zwróciłem się do niej tak jak należy. Bylem w stu procentach pewny, iż wczoraj wyjawiła mi swoją godność, jednak z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, wyparowało mi ono totalnie z pamięci. Bijąc się z myślami, postanowiłem, iż ten jeden raz mogę się zbłaźnić.
— Twoje imię? — rzuciłem, a jej brwi uniosły się delikatnie do góry, jednak po krótkiej chwili uśmiechnęła się znacznie szerzej.
— Yazmin Aracebeli. — przedstawiła się i z lekkim zmieszaniem wyciągnęła prawą dłoń w moim kierunku.
Spojrzenie skierowałem w jej zielonkawozłote tęczówki i uścisnąłem swoją dłonią te znacznie mniejszą. Przyjemnie ciepła skóra zderzyła się z tą moją chłodniejszą, w jej oczach widziałem pewne zrozumienie, zupełnie tak jakby się tego spodziewała. Nie ukrywam, imię dziewczyny, chociaż brzmiało bardzo urokliwie, było nie zwykle ciężkie do wypowiedzenia nie wspominając już o nazwisku.
— Levi. — to jak bezbarwnie i sucho wypadało moje miano, przy tak abstrakcyjnym należącym do szatynki, aż mnie w jakimś stopniu zabolało. Czując narastający dyskomfort sytuacją, puściłem jej dłoń.
— Nie przejmuj się tym wiem, iż moje imię ciężko jest zapamiętać, jak i wymówić. — powiedziała, nadzwyczaj miłym tonem. — Przyzwyczaiłam się do bycia bezimienną. — zaśmiała się krótko, jednak ja nie widziałem w tym nic śmiesznego. Mnie po prostu wydawało się to dość przykre. Na moment spojrzała gdzieś za mnie, a jej oczy lekko zamigotały chcąc wyrazić jakby ulgę a może i nawet zachwyt. Z powrotem skrzyżowała nasze spojrzenia, a na jej policzkach pojawił się dość spory rumieniec. — Jeszcze raz dzięki za dzisiaj. Mam nadzieje, że za niedługo zechcesz ponownie się ze mną zmierzyć, jednak teraz muszę już uciekać. Do zobaczenia, Levi.
— Ta... — zdążyłem powiedzieć tylko tyle, gdyż dziewczyna zaraz mnie wyminęła i truchtem ruszyła do wyjścia z kwatery, w której progu stał Smith. — Dziez... — westchnąłem zirytowany, prawie gryząc się w język przez to, że próbowałem wypowiedzieć jej imię.
Idąc w stronę baraków, zawaliłem kilka kolejnych prób, aż w końcu uznałem to za bezsensowne zajęcie. W niedowierzaniu lekko pokręciłem głową.
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Hejka, tak to znowu ja. Powiem wam, że korektowanie na laptopie jest bardzo wygodnę. Jakimś cudem dopiero teraz się do tego przekonałam.
Dobra mogę ostatecznie ogłosić, że korekta dobiegła końca. Dzięki, że jesteście i czekacie, aż się z tym wszystkim ogarnę i ponownie będę wrzucać tu dalsze rozdziały. To chyba odpowiedni moment, by wrócić. Oficjalnie poinformuje was o tym w postach.
Teraz uciekam, miłej nocki.
Data: 30.08.2022
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top