3.„Przepraszam, ale nie chce teraz o tym rozmawiać"

Informacja: Wcześniej rozdział 5, poprawiony.
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

*Levi*

Trochę minęło nim czterooka, zaczęła kontaktować ze światem zewnętrznym, na pytanie jej zadawane, odpowiadała krótko i na tyle markotnie, iż ja i Moblit całkowicie zrezygnowaliśmy z prób wyjaśnienia jej obecnej sytuacji. Usiadłem przy stole i dopiero teraz odczułem, jak bardzo jestem zmęczony. Tabletki, ból mojej głowy zlikwidowały już dawno, ale ku mojemu zdziwieniu, odczuwalne zmęczenie i wszechogarniającą senność poczułem dopiero teraz. Nim się spostrzegłem, moje powieki same zaczęły opadać a mózg się po prostu wyłączać na bodźce, które powinny działać na mnie z zewnątrz.

***

Od dwóch tygodni należymy do Korpusu Zwiadowców, co za tym idzie od czternastu dni jesteśmy na powierzchni. Utrzymujemy wizerunek „normalnych" rekrutów z ciężką przeszłością, nikt jak na razie nie przyuważył tego, iż kręcimy się obok Smitha. Naszym zadaniem jest skonfiskowanie dokumentów Lobova i zabicie Erwina Smitha, który rzekomo te dokumenty posiada. Imając się tego zlecenia, w życiu nie pomyślałbym, iż będzie ono tak czasochłonne.

— Levi chodź, bo spóźnimy się na trening. — wyrwał mi kubek z resztką herbaty z dłoni i kładąc ją na stertę pustych już talerzy, Farlan pobiegł, odstawić brudne naczynia.

Jak na zawołanie Izabela poderwała się z krzesła i odwróciła się przodem do mnie, chyba chcąc mnie pospieszyć. Wszystko ich tutaj w nadmierny sposób ekscytuje, całkowicie to rozumiałem, jednak dzisiaj to już przechodzą samych siebie. Trzy dni temu zakończyliśmy zajęcia teoretyczne z wiedzy o wyprawach i tytanach, dzisiaj zaczynamy treningi fizyczne, jak i jazdę konną.

W trójkę zaczęliśmy kierować się na zbiórkę, młodsza od nas dziewczyna nie dawała rady przed okazywaniem swojego zachwytu na wieść o zajęciach z jeździectwa, Church nieudolnie starał się ją uspokoić by, chociaż przestała skakać jak nadpobudliwe dziecko.

— Przestań, bo jeszcze wezmą nas za jakichś dzikusów przez Ciebie! — warknął na nią, już widocznie tracąc cierpliwość do rudowłosej.

Nastolatka udając obrażoną, fuknęła pod nosem i w uroczy sposób zmarszczyła nosek, po kilku minutach względnie się ogarnęła. Stanęliśmy na placu wśród reszty żołnierzy, wysłuchaliśmy cholernie nudnego i w moim mniemaniu niepotrzebnego przemówienia Shadisa.

Po rozgrzewce w postaci kilku nastu okrążeń podzielono nas na grupy. Jedna z nich udała się do stajni, natomiast drugą skierowano do lasu w celu, sprawdzenia naszego manewru. Razem z Farlanem trafiliśmy do drugiej grupy.

— Mam nadzieje tylko, że Isi nie rozniesie całej stajni. — powiedział blondyn, przyglądając się rozradowanej nastolatce, która z grupą żołnierzy zmierzała do budynku, w którym znajdowały się konie.

— Nowi do mnie! — osobą wołającą naszą dwójkę był nie kto inny jak nasz, o pożal się Sino, Kapitan Flagon.

Niechętnie podeszliśmy do Zwiadowcy, na szybko wytłumaczył nam, jak ma wyglądać trening przeprowadzony na makietach, wcześniej podając nam potrzebne do tego ostrza. Po dokładnych instrukcjach jak używać tych mieczy i jak w razie potrzeby je wymienić podeszliśmy do miejsca, z którego mieliśmy startować.

— Ruszajcie jak będziecie gotowi. — rzucił wyczekująco się nam przyglądając.

Ja, spoglądając na przymocowane do uchwytów ostrza, szybko oceniłem ich ciężar i sprawnym ruchem obróciłem je do wewnątrz. Ten sposób trzymania noża był nie tyle, co lepszy, a dla mnie znacznie wygodniejszy.

— Ej, tych ostrzy się tak, nie trzyma! Przestań się wygłupiać i weź się do roboty! — irytujący głos Flagona zatrzymał mnie w miejscu.

Już miałem mu coś odpyskować, gdy w zdanie wciął mi się dość melodyjny, kobiecy chichot. Razem ze starszym stopniem mężczyzną skierowaliśmy głowy w tamtym kierunku. Niewiele niższa ode mnie dziewczyna o intrygująco innej urodzie z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, przyglądała się nam.

Włosy w jasnobrązowym kolorze splecione w gruby i długi do pasa warkocz, duże zielone oczy ze złotym błyskiem i szeroki uśmiech uwydatniający dołeczki w policzkach, który znacznie przykuwał uwagę. Delikatnie opalona skóra na dobrze zbudowanej, umięśnionej i mimo to nadal bardzo kobiecej sylwetce, emanowała pozytywnym i pewnym siebie nastawieniem. Co dodatkowo zaznaczała, chociażby przewieszona przez jej prawe ramie kurtka.

— Flagon nie spinaj się tak, bo Ci jeszcze żyłka na tej płaskiej dupie pęknie. — rzuciła, nadal się szczerząc, a wspomniany Zwiadowca aż poczerwieniał na twarzy.

Z wyraźną satysfakcją patrzyła na to, jak rozzłoszczony Kapitan próbuje się jakkolwiek logicznie wysłowić. Gdy ten niewyobrażalnie się męcząc, chciał wypowiedzieć chociaż jedno słowo, dziewczyna oparła jedną dłoń na swoim biodrze i uśmiechnęła się wyzywająco.

— No, dawaj. — powiedziała, jakby chciała rzucić mu jakieś wyzwanie.

— Spróbuj wypowiedzieć moje imię, nie łamiąc sobie języka. — wyczekująco uniosła obydwie brwi, cierpliwie czekając.

Nie rozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi, ale byłem na tyle zaciekawiony zachowaniem tego faceta, iż przystanąłem i czekałem na rozwój ten pochrzanionej sytuacji. Szatynka, chyba odrobinę zrezygnowana odezwała się ponownie.

— Moje brwi się wyżej nie podniosą. — pospieszyła swojego rozmówcę.

Ten w końcu już z iście widocznym wkurwem na twarzy i zażenowaniem, prychnął pod nosem i odwrócił głowę w przeciwnym kierunku od dziewczyny. Młoda kobieta, czując triumf nad zmieszanym mężczyzną, zaśmiała się krótko i swoje zwycięskie spojrzenie skierowała na moją lekko zdziwioną twarz. W momencie, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały w moje nozdrza, uderzył dość intensywny kawowy aromat.

***

— Levi... — poczułem mocne szarpnięcie na moim ramieniu, które nagle i całkowicie skutecznie spowodowało moje ocknięcie.

— Wybacz, że Cię budzę, ale zaraz będzie śniadanie. — zmieszany głos Zoë odbijał się echem w mojej lekko otumanionej głowie.

Dopiero w tamtym momencie zorientowałem się, że zasnąłem z głową na stole. Wyprostowałem się, dłonią szybko przetarłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Naprzeciw mnie siedziała czterooka razem z Moblitem, którzy teraz przyglądali się mojej wciąż ospałej twarzy. Hanji uśmiechnęła się przepraszająco i z pewnego rodzaju błyskiem rozczulenia w źrenicach, przekrzywiła głowę.

— Przepraszam, jednak mogłam przenieść Cię na tę kanapę. — westchnęła, wyglądając naprawdę na przejętą.

Całkowicie zignorowałem jej osobę, przypominając sobie, co mi się śniło czy może bardziej przypomniało. Zacząłem się zastanawiać dlaczego, akurat teraz w mojej głowie zarysowało się wspomnienie sprzed dziesięciu lat w którym, pierwszy raz spotkałem Miel.

To było tak dawno, jednak moja pamięć w niezawodny sposób przedstawiła mi, tak wyraźny i dokładny obraz z tamtej sytuacji. Może to po prostu przez zmęczenie, mój mózg próbuje mi uświadomić czy może przekonać mnie, że sen może być nawet relaksujący. Chociaż wspomnienia o moich już dawno nieżyjących przyjaciołach, od czasu do czasu nadal bolą to, jednak były one i nadal są jednymi z najprzyjemniejszych czasów z mojej przeszłości. Wtedy czułem jednocześnie miłą dla duszy nostalgie, ale też kujący ból w piersi, te dwie sprzeczności non stop się nawzajem przeważały.

Raz chciałbym po prostu zapomnieć ich i nie czuć tego bólu straty, a za drugim razem nawet się cieszyłem, iż było mi dane żyć razem z nimi. Tak samo było z szatynką, jednak ona nadal żyje i gdybym miał ochotę się z nią zobaczyć czy nawet chwile porozmawiać, nie stanowi to żadnego problemu. Jest na wyciągnięcie ręki, chociaż ona.

— Levi?! — pisk i głośne uderzenie w drewniany stolik, zmusiły mnie do spojrzenia w tamtym kierunku. Jakie było moje zdziwienie gdy, po przeciwnej stronie siedziała wyraźnie zmartwiona Zoe.

— No co? — odezwałem się w swój beznamiętny sposób, a ta głośno westchnęła, jakbym w mig rozwiał jej wszystkie zmartwienia.

— Zacznę się o Ciebie naprawdę martwić. — jej ton był nad wyraz poważny, na co zmarszczyłem brwi.

— Pytam się Ciebie o coś już trzeci raz. — zainteresowany skinąłem głową w jej stronę, tym samym dając jej do zrozumienia, iż tym razem na pewno słucham.

— Czy mógłbyś obudzić Miel na śniadanie? — wyszeptała błagalnie delikatnie zażenowana.

Machinalnie chciałem powiedzieć stanowcze „nie" jednak pchany chęcią zadania zielonookiej kilku konkretnych pytań i faktu, iż Hanji czeka dość niemiłe powitanie ze strony młodszej kobiety, skinąłem głową. Wdzięczności i ulga w źrenicach brunetki, aż poraziły mnie w oczy. Wstałem z krzesła wcześniej, ze stołu zabierając opakowanie zapałek i nim wyszedłem na korytarz, rzuciłem jeszcze do czterookiej.

— Hanji, radzę Ci zdjąć okulary. — piwnooka rozumiejąc sens moich słów, zatrzęsła się i w odpowiedzi jedynie przytaknęła.

Czując, iż kobieta żadną wypowiedzią mnie już nie uraczy, powoli zacząłem kierować się do pokoju zajmowanego przez Miel. W mojej wyobraźni nie wiedzieć czemu znowu pojawił się ten błysk przedstawiający jej obraz z naszego pierwszego spotkania. Z ciepłem na duszy, przypomniałem sobie jak Magnolia z zachwytem i zazdrością komplementowała jej piękny warkocz, który swoją drogą później okazał się splotem z pierdyliarda małych warkoczyków.

Skarciłem się w myślach, znowu się zamyśliłem przez co, prawie wszedłem w drewniane drzwi. Trochę zirytowany na samego siebie, zapukałem chyba trochę za mocno, gdyż drewno wydało z siebie dziwny, piskliwy dźwięk.

— Momencik! — zaspany głos szatynki, dobitnie uświadomił mi, że dopiero co się obudziła.

Po krótkiej chwili odkręciła kluczyk w zamku i delikatnie uchyliła drzwi. Momentalnie uderzyła we mnie fala gorąca, gdy spostrzegłem te roztargane i napuszone od poduszki włosy, zmrużone i przyćmione niedawną drzemką źrenice, zaczerwienione i napuchnięte policzki, to zdecydowanie najsłodsze wydanie Miel, jakie ponownie mogłem zobaczyć. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie i szerzej otworzyła drzwi, od razu robiąc mi miejsce, bym mógł wejść do pomieszczenia.

Stanąłem na środku niedużego pokoju, wyłapując tylko jedną nieprawidłowość w stanie czystości tego pomieszczenia, a mianowicie były to, leżące przy łóżku brudne spodnie kobiety. Wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów i pudełko zapałek z zamiarem oddania ich właścicielce. Młodsza zamknęła z powrotem drzwi, nie rozumiałem po co do momentu gdy, bardziej przyjrzałem się jej sylwetce. Miała na sobie jedynie koszule i to nie do końca poprawnie zapiętą, materiał zasłaniał tylko górną cześć jej klatki przez co, płaski brzuch i koronkowe wycięte majtki były na widoku. Moim oczom nie umknęły zadrapania u dołu brzucha szatynki, które całe szczęście nie potrzebowały opatrunku, jednak uda się bez tego nieobeszły.

— Auć... — pisnęła, rozmasowując materiał pod biustem.

— A Tobie co znowu? — zerknęła na mnie, nie zaprzestając gnieść dłonią tego samego miejsca.

— Cycki mnie bolą... — jęknęła, krzywiąc się jeszcze bardziej w chwili gdy, dotknęła się trochę wyżej.

— Pierdole, nienawidzę spać w staniku. — delikatnie szarpnęła za wymienioną cześć bielizny.

Zrezygnowany westchnąłem, przyglądając się poczynaniom szatynki. Starała się za wszelką cenę poprawić biustonosz tak, by ten nie zaciskał się za mocno na jej skórze. Nie raz, przez właśnie górną cześć bielizny, miała oparzenia skórne pod biustem czy pod pachami. Nie mogąc, patrzeć jak się męczy i najzwyczajniej nie daje rady sama poluzować ramiączek, podszedłem do niej.  Wcześniej chowając do kieszeni papierosy i paczkę zapałek.

Rozumiejąc, iż chce jej pomóc, odwróciła się do mnie plecami i całkowicie rozpięła koszule, zsuwając ją sobie do łokci. Jej ładnie opalona skóra, naznaczona była kilkunastoma bliznami, które rozmiarami i kolorem znacząco się od siebie różniły. Długie lata służby wojskowej rysowały historie na ciele każdego żołnierza, jednak w moich oczach sylwetka Miel wcale przez to nie traciła kobiecej zmysłowości. Fakt, obecnie sporo się różni od tej, której lata temu miałem okazje się przyglądać. Wcześniej umięśnione ramiona teraz, zostawiły po sobie nadal widoczny, jednak znacznie delikatniejszy zarys mięśni. Plecy, chociaż dotknięte kłopotliwym urazem z wypadku nadal pozostały proste, gdy stała na nogach na przykład salutujący czy chociażby spacerując, krzywizna nie była w ogóle widoczna. Ukazywała się tylko wtedy gdy, szatynka siedziała co niestety robić musi często, przez prace biurowe, które są jej głównym obowiązkiem. Z zaciekawieniem przyjrzałem się jej nadal szczupłej talii, według mnie przez siedzącą pracę powinna przytyć, a nie na odwrót. Gdy niedawno jej dotykałem nie zwróciłem na to uwagi, ponieważ na celu miałem inny ważny aspekt w jej sylwetce. Mimowolnie moje oczy zjechały trochę niżej, na jej idealnie zaokrąglone biodra i widoczne przez koronkową bieliznę pośladki, które nadal mógłbym określić jako „zajebiste".

Szybko skarciłem się za tak uporczywe przyglądanie się tej kobiecie. Przecież  miałem tylko poprawić jej ramiączka od biustonosza, a nie skanować i oceniać jej ciało.

Palcami chwyciłem jedno z nich, od razu chcąc zwiększyć obszar między bielizną a ramieniem przyjaciółki, pociągnąłem łączenie przy zapięciu i zsunąłem je ku dole. Na reakcje z jej strony nie musiałem czekać długo, delikatnie się spięła na kontakt z moimi chłodnym rękoma. Nigdy nie lubiła zimna więc, by nie sprawić jej jeszcze większego dyskomfortu, szybko zrobiłem to samo z drugim ramiączkiem. Chcąc upewnić się, iż zapięcia są odpowiednio umiejscowione ponownie, chwyciłem w palce obydwa ramiączka i zacząłem się im przyglądać.

— Jest dobrze, dziękuje. — powiedziała z zamiarem odwrócenia się do mnie przodem.

Przechyliła głowę w moim kierunku i delikatnie się uśmiechnęła, puściłem górną cześć jej bielizny. W momencie gdy chciałem się odsunąć samoistnie, moje kobaltowe tęczówki skrzyżowały się z tymi jej w odcieniu ciepłej zieleni. W ułamku sekundy jakby jej buzia się całkowicie rozbudziła, na policzkach kobiety pojawiły się wyraźne rumieńce, a jej źrenice znacznie się powiększyły. Obróciła się do mnie stojąc prawie że nago, patrząc mi żywo w oczy które, nim rzuciła mi się na szyje, dobitnie się zaszkliły. Mocno objęła mnie ramionami, trzymała mnie blisko a ja nie rozumiejąc sytuacji nie wiedziałem co mam zrobić.

— Cieszę się, że żyjesz. — wyszeptała cicho przy moim policzku, delikatnie drżącym głosem.

W mojej głowie pojawił się przebłysk z ostatniej wyprawy, cały mój oddział został wymordowany i szatynka wiedziała o tym, najpewniej z raportów. Ostatni raz, gdy się widzieliśmy było to, właśnie przed tą ekspedycją. Ze świadomością, iż ona nadal, pomimo upływu tych czterech lat, martwi się o mnie zrobiło mi się znacznie cieplej. Położyłem dłonie na jej tali oddając uścisk, delikatnie ją do siebie przycisnąłem. Schowała głowę w zagłębieniu mojej szyi, opierając ją przy tym na swoim ramieniu i głośno westchnęła.

— Levi... tak mi przykro. — mówiła bardzo cicho, poczułem jak jej ręce delikatnie się trzęsą. Była bliska płaczu co znacząco odcisnęło się na mojej przyspieszonej reakcji.

— Miel przepraszam, ale nie chce teraz o tym rozmawiać. — powiedziałem może trochę za chłodno więc, w rekompensacie by nieczuła, że ją od siebie odtrącam, przytuliłem ją mocniej i delikatnie pogłaskałem jej plecy.

Mruknęła cicho i ledwo wyczuwalnie skinęła głową, dając mi tym samym znak, iż rozumie i nie będzie naciskać. Dobrze wiedziała, że gdybym chciał o tym porozmawiać po prostu, zacząłbym mówić. To zrozumienie i zaufanie między nami przez dziesięć długich lat znajomości stało się na tyle silne i trwałe, iż wątpię, by można było je jakoś naruszyć. Potrafiła zrozumieć mnie bez słowa, jednym spojrzeniem wyłapać co się ze mną dzieje co nieraz, bywało dla mnie irytujące. Zawsze pytała, ale nigdy nie zmuszała mnie do zwierzania się jej. Fakt, były sytuacje, w których musiała pociągnąć mnie za język, ale robiła to w dobrej wierze i tylko wtedy, gdy czuła, że sam nie daje sobie z czymś rady.

Została mi tylko Ona.

Nagle w okolicach mojej szyi poczułem, drganie jej brody nienawidziłem, gdy płakała.

— Tylko się nie rozrycz. — rzuciłem ostrzegawczo na co w odpowiedzi otrzymałem cichy śmiech szatynki.

Powoli odsunęła swoją głowę, jednak nie cofnęła się ani o krok, poluźniałem uścisk na jej szczupłej tali i spojrzałem w jej błyszczące od łez oczy. Powstrzymywała je, a ja zacząłem się zastanawiać nad tym, kiedy ona stała się taka wrażliwa. Jedną z dłoni zabrała z mojego karku, przymknęła powieki i szybko starła pojedyncze kropelki, nie pozwalając spłynąć im swobodnie po policzkach. Uniosła brodę i wyraźnie zaciekawiona zaczęła przyglądać się mojej twarzy. Wolną dłoń przyłożyła do mojego policzka i delikatnie przetarła kciukiem pod moim lewym okiem.

— Spałeś prawda? — uśmiechnęła się zadowolona, nie przerywając zaczętej czynności.

— Ta, ale obudzono mnie, bym Cię sprowadził na śniadanie. — zmarszczyłem brwi na co, szatynka zabrała dłoń i jak na zawołanie odezwał się jej brzuch, burcząc dość głośno.

— Fakt trzeba coś zjeść. — mruknęła zawstydzona i spuściła swoje oczy na podłogę.

Pościłem jej przyjemnie ciepłą sylwetkę i ponownie wyjąłem z kieszeni dwie paczki, które miałem oddać jej już wcześniej. Kobieta, widząc co trzymam w ręku uniosła jedną brew do góry i najwidoczniej zdziwiona wyszeptała.

— O cholibka, a już myślałam, że tego nie zrobi. — zmieszana podrapała się po karku i zabierając mi z dłoni paczkę z papierosami od razu je otworzyła jakby, chciała sprawdzić, czy to nie atrapa.

— Spaślak jebany... — fuknęła pod nosem i zmarszczyła brwi.

— Poważnie, nadal tak na niego mówisz? — zapytałem, nie okazując większego zainteresowania, tym bardziej, iż wiedziałem jakiej odpowiedzi mogę się spodziewać.

— Tylko gdy mnie denerwuje. — wzruszyła ramionami i wyjęła zębami jednego papierosa, wystawiła dłoń w moim kierunku, upominając się o zapałki.

Oddałem jej pudełko i oparłem się o biurko znajdujące się pod ścianą, zrezygnowany patrzyłem na to jak podchodzi do okna i otwiera je na rozcież. Usiadła na parapecie z zamiarem odpalenia nadal trzymanej w ustach używki. Pod presją mojego nieustępliwego spojrzenia, zatrzymała się i zerknęła na mnie.

— Nie paliłaś już pięć lat, po co znowu zaczęłaś? — syknąłem w jej kierunku, chwile zajęło nim uzyskałem odpowiedź.

— Nerwy mnie dopadły, to wszystko. — odwróciła wzrok i szybko zapaliła patyczek, by zaraz przyłożyć go do papierosa.

Mocno się zaciągnęła i wyraźnie rozluźniona, oparła plecy o ścianę za sobą, w tym samym czasie wypuszczając z ust dużą chmurę.

— Niech zgadnę, kazał mnie z tym pilnować. — bardziej stwierdziła niż zapytała, zerkając na mnie za dymu, który pomimo otwartego okna i tak rozchodził się wewnątrz pomieszczenia.

Skinąłem głową, potwierdzając jej przypuszczenia, korciło mnie, by zapytać o powód ich kłótni, jednak widząc jej rozdrażnienie przy wzmiankach o Erwinie, powstrzymałem się. Mając w głowie obraz jej spotkania z okularnicą, nie chciałem teraz jej jeszcze bardziej rozjuszyć, a jeśli rzeczywiście nikotyna działa na nią uspokajająco tym razem, przymknę na to oko. Na moment przyjęła zamyślony wyraz twarzy, ugryzła się w wargę i delikatnie pochylając się w moim kierunku zaczęła nowy temat.

— Jak ma na imię ta dziewczyna, która przyprowadziła mnie do tego pokoju? — trochę zdziwiła mnie nagłym entuzjazmem w swoim głosie.
— Muszę jej podziękować.

— Sasha Braus, daj jej wór ziemniaków będzie szczęśliwa. — szatynka słysząc moje słowa zaśmiała się melodyjnie, ukazując swój przepiękny wyszczerz i bardzo widoczne, urocze dołeczki w policzkach.

— Na poważnie, dziewczyna jest genialna. Tak mnie wymasowała, że nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam. — rzuciła z wyraźnym zachwytem w głosie.

— Nie dało się nie słyszeć Twojego zadowolenia. — mina jej zrzedła, poczerwieniała po same uszy i całkowicie zawstydzona skuliła ramiona. Mało brakowało a sam, przez jej reakcje, zaśmiałbym się.

— Wcale nie, ja cicha myszka jestem. — próbowała udawać obrażoną co w ogóle, jej nie wyszło, gdyż nadal w jej źrenicach iskrzyło się rozbawienie.

— Ależ oczywiście. — rzuciłem sarkastycznie, na co ta ponownie wybuchła śmiechem i spojrzała na mnie błagalnie bym, przestał się z niej nabijać.

Dobrze wiedziała, że lubię dogryzać jej pod tym kątem, gdyż doskonale wiem, że „cichą myszką" ona w żadnym stopniu nie jest. To określenie nigdy do niej nie pasowało i pasować nigdy nie będzie, jest ostatnią kobietą, którą mógłbym tak nazwać. Potrafiła być urokliwie prowokująca, a jej intrygująca uroda tylko jej w tym pomagała. Przyciągała męskie spojrzenia, a u kobiet wzbudzała potworną zazdrość przez swoją pewność siebie. Dobitnie uświadamiała, że to ona ma kontrole nad sytuacją, co niektórych amantów po prostu płoszyło. Bywała bezpośrednia w swoich wypowiedziach przez co, szybko doprowadzała do zmieszania tych śmiałków, którzy myśleli, że dadzą jej radę. Pomimo przyjaznej i rozczulająco miłej aury rozsiewającej wokół siebie nie dała sobie w kasze dmuchać. Umiała się kłócić o swoją rację, strzelając tak trafnymi argumentami, iż nie jednemu cwaniakowi poszło w pięty lub nawet w zęby.

— Dzięki, uznam to za komplement. — rzuciła, uśmiechając się wyzywająco.

Trzymając papierosa w ustach zaciągnęła się ponownie i wypuściła dym nosem, dłońmi przerzuciła swoje roztargane loki na jedno ramie i delikatnie zaczęła przeczesywać je palcami. Za nic w świecie nie rozczesałaby, ich w ten sposób, o czym dobrze wiedziała, bo po chwili jej dłonie zaczęły je jakby wygładzać, by pozbyć się chociaż napuszenia.

— Skąd wytrzasnęłaś te całe zaopatrzenie? — dobrze wiedziałem, że Dowódca nie wysłałby jej sam z siebie z większym wyposażeniem od tego, które zabieramy na wyprawy poza mur.

Kobieta zaprzestała prób poprawienia swojej fryzury i usadawiając się wygodniej na parapecie, udzieliła mi ciekawiej odpowiedzi, której faktycznie nie wziąłem pod uwagę.

— Odmroziłam rodzinne kontakty, byli mi coś winni. — delikatnie się zaśmiała i wzruszyła ramionami.

Jej rodzina posiada ogromny kompleks handlowy który, zasięg ma na obszarze wszystkich trzech murów, teraz niestety już tylko dwóch. Dodając do tego fakt, iż od prawie trzydziestu lat zaopatrują oni całe wojsko, sam mogłem się tego domyślić. Stąd też taka, a nie inna posada Miel w Zwiadowcach, prostując szatynka, jest łącznikiem między naszym Korpusem a handlarzami którzy, zgodzili się udostępniać nam swój towar.

Oczywiście jest ich znacznie mniej niż tych, co pomagają na przykład Stacjonarce i Żandarmerii, przez co w sytuacjach kryzysowych Miel kontaktuje się z nimi osobiście, całe zamówienie biorąc na siebie. Podejrzewam, że tak właśnie było tym razem.

W mojej głowie pojawił się obraz całkowicie zapakowanego wozu i zielonookiej siedzącej na koniu, przywiązanej do siodła. Westchnąłem głośno, co nie uszło uwadze kobiety. Spojrzała na mnie i z lekkim zmartwieniem na twarzy zapytała, o co chodzi.

— Miel, co się stało, że musieli Cię związać? — zmieszała się odwróciła głowę i skierowała ją na zewnątrz okna.

— Czy ma to jakiś związek z Twoją kłótnią ze Smithem? — skuliła ramiona co mogło być potwierdzeniem na moje pytanie.

Jednak nim wyciągnąłbym jakieś wnioski, które mogłyby być nie prawdziwe, czekałem aż dziewczyna powie coś więcej.

— Levi przepraszam, ale nie chce teraz o tym rozmawiać. — zerknęła na mnie zmieszana i nie wiem, dlaczego wydała mi się być trochę smutna.

Skoro ona na mnie nie naciskała, ja też nie zamierzałem tego robić. Nawet nie zwróciłem szczególnej uwagi na to, że powtórzyła moje słowa. Chociaż miał to być chyba sygnał dla mnie, iż ten temat jest dla niej równie ciężki, jak dla mnie to, co wydarzyło się na wyprawie.

— Masz od niego jakiś informacje, rozkazy coś cokolwiek? — zapytałem zrezygnowany.

— W sumie to... KURWA! — pisnęła i na szybko zeszła z parapetu od razu, rzucając się do swoich poszatkowanych spodni.

Przeszukiwała kieszenie z widocznym zdenerwowaniem, a ulga na jej twarzy w momencie gdy, znalazła złożony w mały kwadracik papier, była nie do opisania. Trzymając w dłoni kartkę, podeszła do mnie.

— Przepraszam, powinnam była dać Ci to od razu, ale całkiem zapomniałam. — powiedziała skruszona i zerknęła na mnie znacząco.

— Nic się nie stało. — zapewniłem, odbierając od niej wiadomość zapisaną na papierze.

Rozłożyłem ją i od razu zacząłem czytać, przeskakując po literkach najpewniej zapisanych w biegu, nie raz musiałem przybliżać pergamin do twarzy, by móc dokładnie zrozumieć tekst. Czułem ciekawskie oczy Miel, przyglądające się moim poczynaniom co, trochę mnie dekoncentrowało.

— Spróbuj przeczytać na głos, może będzie Ci łatwiej. — zaproponowała, opierając się o parapet.

Chciałem syknąć na nią coś w stylu „skoro jesteś, taka mądra to sama to zrób" jednak przypomniałem sobie, że jeśli chodzi o czytanie i pisanie to Miel, bez okularów jest ślepa jak kret. Nie chętnie poszedłem za jej radą, zacząłem czytać na głos chaotycznie sklecaną wiadomość od blondyna. Dało to efekt na tyle dobry, iż zrozumienie słów na pierwszy rzut dla oka całkowicie niejasnych, wypowiadane zaczynały nabierać sensu. Zielonooka oparta o parapet, kończyła już palić używkę, a przysłuchując się mojemu głosowi, nie raz marszczyła brwi w zdziwieniu. Według Erwina powinniśmy zostać w wynajętej dla Zwiadowców posiadłości przez cały tydzień, nie wychylając się do miasta, ani za obszar nam przeznaczony. Jednym słowem jesteśmy uziemieni i mamy skupić się na treningu oraz eksperymentach nad Tytanem Erena. Zaznaczył dodatkowo, iż Miel powinna wykonać psychologiczne rozeznanie wśród naszych oddziałów, a skoro my sami nie wiemy co jest przyczyną niepowodzeń przeprowadzanych badań to całkiem możliwe, iż właśnie ona zdoła wyłapać problem. Smith oznajmił również, że jeśli szatynka zauważy zgrzyt pod kątem jej specjalizacji ma przejąć stanowisko dowódcze nad naszymi zespołami jak i mną i Hanji.

Zerknąłem na kobietę i jej reakcja wcale nie różniła się od mojej, obydwoje byliśmy na tyle zszokowani, iż jedynie patrzyliśmy na siebie, na moment zostając w całkowitej ciszy. Aracabeli jest nad wyraz utalentowana w dziedzinie psychologi, jak i pedagogi, więc faktycznie, jeśli w tym tkwi caly sęk w naszych wpadkach może być pomocna. W tej kwestii nikt nie podważy jej umiejętności, jednak od dawna nie kierowała tak dużym zespołem co już wywoływało lekkie wątpliwości.

W jej obecnej postawie widziałem delikatnie zirytowanie, ale i tak oczy bardziej obrazowały zestresowanie może i nawet zagubienie. Zacisnęła usta w wąską linię, spojrzała za okno po chwili z powrotem na mnie i głęboko westchnęła, chcąc najwyraźniej się uspokoić. Nie do końca rozumiałem jej zdenerwowanie, nie wiedziałem, czy jest zła na przyjaciela do tego stopnia, iż nie potrafi się opanować nad wypowiadanymi teraz przekleństwami, czy po prostu obecna sytuacja ją na tyle przygniotła, że nie wie jak ma zareagować. Jej rozchwiana emocjonalność, jak i nadmierna wrażliwość, na prawdę, zaczynały mnie martwić czego przy niej nie potrafiłem stłamsić, tak jak przy reszcie towarzyszy.

— Oj, uspokój się — mój oziębły ton zadziałał na nią otrzeźwiający sposób.

— Jeszcze w stu procentach nie jest pewne to, że będziesz musiała przejąć dowodzenie. — odgarnęła wolną dłonią pojedyncze loczki, które opadły na jej policzki i uśmiechnęła się do mnie przepraszająco.

— Mam nadzieje, że nie będę musiała. — jej buzia trochę przygasła, a ton był zaskakująco poważny.

— Naskrobał coś jeszcze ten grubas powalony czy to wszystko? — brodom wskazała na papier nadal trzymany w mojej dłoni.

Spojrzałem na już trochę pogięty pergamin i z niechęcią spostrzegłem post skryptu ulokowany praktycznie na skraju karteczki. Ponownie zacząłem czytać na głos, a treść dopiski napsuła mi krwi. Blondyn tak jak wcześniej Hanji przeprasza mnie za nagłą insynuację spotkania z Miel bez mojej wiedzy oraz wyznaje, iż nie chciał w żadnym stopniu stawiać nas, w tak niekomfortowej sytuacji. Moje wkurwienie, skutkowało wybuchem śmiechu ze strony zielonookiej. Burza negatywnych emocji po prostu z niej prysła i dobitnie przeniosła się nad moją osobę.

— Nie masz się o co na niego wściekać, jakby nie patrzeć nadal nie wie, jak to się między nami zakończyło. — powiedziała, gdy już całkowicie opanowała chichot i wzruszyła ramionami.

— Chwila, dalej nic mu o tym nie powiedziałaś? — zdziwiłem się na tyle, iż moje brwi uniosły się odrobinę ku górze, a sylwetka oparta o biurko delikatnie przechyliła się do przodu.

— Nie, po jakimś czasie przestał na mnie naciskać. — sprecyzowała i zaczęła żywo, gestykulować jedną dłonią.

— Myślę, że zrozumiał, iż dopytując za bardzo by się wytrącił w naszą relację. — po tych słowach na jej ustach pojawił się subtelny uśmiech.

Teraz nabrało to sensu, jak i przypomniało mi, że czterooka ciekawska, szajbuska również przestała męczyć mnie o wyjaśnienia odnośnie do tamtej sytuacji. Obydwoje przepraszali, bo nie wiedzieli, że ja i Miel wszystko sobie wyjaśniliśmy do tego stopnia, iż jest między nami w porządku. Szeroki uśmiech na twarzy stojącej przede mną kobiety tylko utwierdził mnie w słuszności mojego stwierdzenia. Mimo to wiadomość Erwina zrodziła w mojej głowie niepokój.

Czy nasz wspólny przyjaciel myślał, że Miel nie chce tutaj przyjechać ze względu na mnie? Bo ja tutaj jestem?

Zachowanie kobiety przeczyło tej tezie, jednak jak wcześniej zaznaczyła, chciała, odmówić wykonania rozkazu. Możliwe, że po prostu bała się o swój kręgosłup, który do jazdy konnej nie bardzo się nadaje. Mimo to chciałem ją o to zapytać, jednak nim otworzyłem usta, drzwi od pomieszczenia otworzyły się na rozcież. Z delikatną paniką skierowałem swój wzrok w tamtym kierunku myśląc, iż to Hanji przyszła skonfrontować się z Miel. Jednak ku mojej wewnętrznej uldze w progu stała Mikasa.

Była najwidoczniej zdziwiona tym, iż drewno otworzyło się z taką lekkością, a dostrzegając cień zmieszania na jej twarzy, wiedziałem, że nie zrobiła tego celowo. Faktycznie ja mogłem naruszyć zawiasy wcześniej, waląc w nie za mocno. Czarnowłosa spojrzała na naszą dwójkę tylko na moment, bo zaraz uciekła oczami do podłogi.

— Przepraszam, ale kazano mi po Państwa przyjść i powiedzieć, że śniadanie jest już gotowe. — mówiła wyraźnie, jednak dało się wyczuć w barwie jej głosu zawstydzenie. — Nie chciałam Państwu przeszkadzać.

Zachowanie tej szczeniary wydawało mi się bardzo dziwne, nastolatka wyglądała, jakby chciała jak najszybciej opuścić to pomieszczenie i więcej nie widzieć nas na oczy. Mimowolnie mój wzrok z czarnowłosej przeniósł się na moją przyjaciółkę i dopiero wtedy zauważyłem konkretny szczegół, a mianowicie, Miel nadal się do końca nie ubrała. Stała przede mną prawie w samej bieliźnie, a obecnie będąca w progu Zwiadowczyni mogła odebrać to znacznie inaczej niż jak było w rzeczywistości.

Zapanowała między nami dość niezręczna cisza, młoda Ackerman jakby sparaliżowana jakimś lękiem nie ruszyła się o milimetr, ja, zamiast odpowiedzieć lub po prostu wyjść, nie byłem wstanie zrobić czegokolwiek. Sytuacje uratował, ponownie burczący brzuch szatynki, która na reakcje swojego organizmu zaśmiała się dźwięcznie. Przyznała, że faktycznie pora coś zjeść i odwróciła się od nas, podeszła do okna chyba w celu dogaszenia resztki używki. Zgniotła ją o zewnętrzną cześć parapetu i już chciała wyrzucić niedopałek przez otwarte okno gdy, z trochę oddalonego salonu dało się słyszeć zirytowany i cierpiący głos Zoë.

— KURWA MAĆ!! — brunetka musiała w coś solidnie jebnąć, gdyż huk i jej panikujące piski wprawiały wręcz w lekki przestrach.

Stojąca przy parapecie Pani Kapitan słysząc głos przyjaciółki jakby momentalnie przypomniała sobie o jej istnieniu i niewyjaśnionej sprawie z nią związanej. Cała się najeżyła, w jej źrenicach zatańczyły niebezpiecznie ogniki a zęby mocno zacisnęły się na dolnej wardze. W mgnieniu oka obróciła się na pięcie i szybszym krokiem skierowała do wyjścia z pokoju, nim minęła się ze mną zdążyłem złapać ją za łokieć.

— Jeśli idziesz już robić rozpierduchę, to się przynajmniej ogarnij, kobieto. — wysyczałem, na co zielonooka zmarszczyła brwi, sygnalizując niezrozumienie mojej uwagi.

— Miel, ja Cię błagam... — westchnąłem zirytowany jej zachowaniem, chwyciłem leżące na biurku dresy, należące zapewne do Sashy i rzuciłem nimi w szatynkę. — ... tylko nie świeć tyłkiem. — na moje słowa wyraźnie się zmieszała, jednak nie przyćmiło to nadal widocznego zdenerowownia u kobiety.

Na szybko zaczęła ubierać spodnie i zapinać guziki od koszuli, która również prosiła się o pranie, jednak starałem się nie zwracać na to uwagi. Zielonooka ogarnęła się w zastraszającym tempie i nim ponownie skierowała się do drzwi, zerknęła na mnie przez ramie.

— Nie waż się wtrącać. — syknęła na tyle chłodnym i wypranym z emocji głosem, że mimowolnie włoski na moim karku najeżyły się.

Mając w głowie dwa scenariusze, w odpowiedzi rzuciłem jedynie, że tego obiecać jej nie mogę i wzruszyłem ramionami. Kobieta syknęła pod nosem i przyspieszonym krokiem opuściła pokój, gniew aż z niej kipiał co, wcale a wcale nie było dobrym sygnałem. Mimo to ja mając tą pierdoloną nadzieje, iż nie dojdzie między kobietami do rozlewu krwi, powoli skierowałem się do izby głównej, a za mną podążyła nastolatka.

Nadzieja matką głupich...

— ZAJEBIE CIĘ KURWA!! — głośny, wkurwiony ryk rozbrzmiał chyba w całym domu, a mi włączył się jebany alarm.

Na tyle ile pozwoliła mi niesprawna kostka, przyspieszyłem by, być na miejscu, jeżeli zrobi się nie za ciekawie. Przeklinałem się za moją przyćmiona pamięć, bo niby jak mogłem zapomnieć, że Miel swojego czasu była mistrzynią w walce wręcz. Wtedy ja nie dawałem jej rady a teraz może i jest osłabiona co, nie znaczy, że nie pamięta jak się bić, dodatkowo przemęczony organizm Hanji obecnie nie miałby żadnych szans z szatynką. Podminowany odgłosami szamotaniny liczyłem tylko sekundy do momentu, w którym Zoë zacznie wyć o pomoc.

Będąc w progu wspólnego pokoju moim oczom, ukazał się dość zaskakujący widok Miel przypartej do paneli i wiszącej nad nią Hanji z zakrwawioną wargą. Szybko wzrokiem objąłem wszystkich będących w pomieszczeniu, stali nieruchomi i nie rozumiejąc zachowania tych starych bab, jedynie gapili się na nie.

Hanji Ty jebana idiotko! Nie parter...

Nie dałem rady nawet w myślach skarcić okularnicy za jej zbyt pochopny ruch, bo Aracabeli przystąpiła do działania. Kopnęła kobietę w kolano, na którym ta wspierała cały swój ciężar i w momencie zachwiania się jej postury wolną dłonią szarpnęła za jej ramie, przyciągając ją do siebie. Nim brunetka całkowicie na nią padła drugą ręką chwyciła ją za włosy z tylu głowy, uniosła swoją drobniejszą sylwetkę i zamieniając się z nią miejscami obróciła ją, dodatkowo trzymając za włosy dociskając jej głowę do podłogi. Po większym pokoju rozniósł się głuchy dźwięk uderzenia i stłumiony jęk bólu z ust okularnicy. Zielonooka górując nad przeciwniczką nie czekała aż ta się zorientuje w sytuacji i nie tracąc czasu zaczęła uderzać łokciem w głowę Hanji. Starsza nieudolnie próbowała zakryć się rękoma co chwile krzycząc i wyzywając atakującą ją, kobietę, która niewzruszona nie zatrzymała się nawet na moment.

Szatynka zachowywała się jakby była w transie, nic do niej nie docierało a ciosy, które zadawała starszej, zaczęły nabierać na sile. Hanji wierzgała nogami, by jak kol wiek odgonić od siebie atakującą kobietę, ku mojemu zdziwieniu dało to minimalny efekt, bo udało się jej wyciągnąć nogę spod uda Miel. Okularnica wydawała się mieć jakiś plan w którym, na bank nie ma nic o walce w parterze. I tak ma szczęście, że szatynka nie założyła jej dźwigni, ja się z jej chwytów wydostać nie umiałem to co dopiero ona miałaby zrobić.

Pułkownik nieznacznie odepchnęła stopą przeciwniczkę, kopiąc ją w bok brzucha. Uniosła głowę najwidoczniej chcąc, wstać na proste nogi jednak, nim ta zdążyła zrobić co w moim mniemaniu zamierzała Miel chwyciła ją za nadgarstki i szarpnęła w swoim kierunku. Była nad nią i trzymała się na zgiętych kolanach, spowodowało to, że przyciągnięta Zoë spotkała się z bolesnym uderzeniem ze strony niższej kobiety, po prostu zajebała jej z czółka. Chwilowo zaćmiona brunetka już nawet nie siliła się na sygnalizację głosową w momencie gdy, drobna pieść Aracebeli zaczęła ją okładać po twarzy.

Zerknąłem porozumiewawczo na Moblita stojącego pod przeciwległą ścianą, przytaknął i zaczął przyglądać się napieprzającym się wariatką czekał na odpowiedni moment do interwencji. Ja zrobiłem to samo, chociaż nie uśmiechało mi się oberwać od Miel to jednak śmierć Hanji w tym miejscu byłaby na tyle smutna i bezsensowna, że aż mnie w piersi zakuło.

Na moje nieszczęście akcje rozdzielenia tych furiatek rozpocząć musiałem ja, gdyż Miel nadal górowała nad okularnicą. Powoli zacząłem zbliżać się do atakującej kobiety której, pieść już po woli zabarwiała się krwią i ku mojemu już wkurwieniu zauważyłem, iż z bioder szatynki spadają spodnie. Dresy Sashy okazały się o wiele za szerokie na sylwetkę Aracabeli obecnie, przez trwający pojedynek między kobietami, dolna część ubioru zsunęła się aż na jej uda tym samym odsłaniając jej tyłek. Szybko podszedłem od tylu do szatynki i w momencie, gdy ponownie zamachnęła się pięścią, złapałem jej wiszący w powietrzu nadgarstek i szarpnąłem w swoim kierunku. Pociągnąłem ją, ale ogarnęło mnie czyste przerażenie gdy, nie poczułem żadnego nawet minimalnego ciężaru. Po prostu nic!

Jakbym trzymał szmacianą lalkę...

Z przytłaczającego zaniepokojenia prawie wypuściłem jej dłoń, ale w miarę szybko ponowiłem chwyt, a rozwścieczona dziewczyna obróciła się w moją stronę, próbując się wyszarpać.

— Miałeś się nie wtrącać!! — pisnęła zachrypniętym głosem.

— Uspokój się, wystarczy! — spodziewałem się uderzenia w twarz czy jakiej kol wiek agresji w moją osobę, ale z każdym kolejnym szarpnięciem słabła i to znacząco.

Kątem oka zauważyłem jak, Moblit klęka przy poobijanej brunetce i przygląda się jej stanowi. Nie wiem, czy z szoku, ale ona w przeciwieństwie do Miel, była spokojna i mrużąc oczy, próbowała przypatrzeć się trzymanej przeze mnie kobiecie. Całkiem możliwe, że zauważyła to samo co ja, chociaż prędzej by to wyczuła podczas ich bójki. Z trzymanej przeze mnie dłoni kobiety sączyła się krew, zdarła sobie skórę na kłykciach i wyglądało to okropnie, a przez jej chaotyczne ruchy spodnie coraz bardziej jej spadały. Przestała się kręcić i wyrywać dopiero w momencie gdy, subtelnie zwróciłem jej o to uwagę.

— Dupsko Ci widać! Mogłabyś się porządnie ubrać. — spięła się przez chłodny ton mojego głosu, jednak zaintrygowana zatrzymała się i zerknęła na swoje nogi.

Stwierdziłbym, że poczerwieniała ze wstydu jednak bardziej trafnym określeniem byłoby, że to przez zmęczenie.

— Już? Uspokoiłaś się? — upewniłem się, a gdy przytaknęła głową, pościłem jej rękę.

Szybko naciągnęła spodnie trochę wyżej nad biodra i agresywnie szarpnęła za sznurki mocno je zawiązując, nie tylko ja z niemym skupieniem przyglądałem się sylwetce kobiety. Hanji jakby w transie nie spuszczała z niej wzroku który, przez brak okularów był praktycznie zerowy. Twarz brunetki była lekko opuchnięta, dolna warga krwawiła obficie tak samo, jak jej łuk brwiowy z lewej strony, a na jej czole majaczył niewielki siniak. Mimo to i tak nie wyglądała aż tak źle, porównując ich wcześniejsze potyczki, oczywiście.

Chociaż Aracabeli wyglądała już spokojnie to, stałem zaraz obok by, na wszelki wypadek móc zareagować. Skończyła ogarniać swój ubiór, głośno westchnęła i patrząc na Hanji, syknęła do niej.

— Musimy jeszcze pogadać. — zagryzła wargę i zacisnęła pieści. Drżała, ale nie wiedziałem z jakiego powodu może, adrenalina już ją pościła.

— A żebyś kurwa wiedziała, że musimy. — ton głosu czterookiej była na tyle lodowaty i przesączony jadem, że mnie zamurowało.

Nie tylko mnie, wszyscy byli na tyle zdezorientowani głosem, jak i iście wkurwionym spojrzeniem Zoë, którym wierciła dziury w sylwetce swojej przyjaciółki, chyba jeszcze przyjaciółki.

||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

Hejka wam! 💙💙💙

Rozdział poddany korekcie już jest dla was dostępny. Mam nadzieje, że nie irytuje was tym przenoszeniem tekstu, jeżeli tak to o jeszcze odrobinkę cierpliwości będę musiała was poprosić. Naprawdę nie zostało mi tego dużo, jeszcze trochę i będę zabierała się za pisanie nowych rozdziałów. Miłego dnia!! 💙💙💙

Data: 27.05.2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top