1."Nie, nie mogłam odmówić wykonania rozkazu"

Info: Rozdział 1+2, poprawione.

|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

*Levi*

Całe szczęście nikt nie miał odwagi mi przeszkadzać, przesiedziałem na tej obskurnej, ledwo kupy trzymającej się ławce około godziny. Udało mi się, w miarę uspokoić, co za tym idzie i ból głowy odrobinę mi zelżał. Naprawdę dawno nikt mnie tak z równowagi nie wyprowadził. Hanji ma talent i tendencje do przesadzania i wyolbrzymiania spraw błahych, ale dzisiaj to przeszła samą siebie.

Po prostu, potrzebuje jej — ale do czego?

Co się takiego stało, że główny, wielki mózg naszych operacji, potrzebuje właśnie Tej kobiety?

Sama nie daje rady? Chodzi o eksperymenty, które ostatnio, rzeczywiście wypadają słabo?

Czy może okularnica, ma jakiś problem osobisty i akurat teraz postanowiła zwierzyć się swojej przyjaciółce?

Nie mam pojęcia, ale jeśli mój zmęczony mózg nadal pracuje prawidłowo, wniosek jest jeden.

To coś ważnego, skoro Erwin rzeczywiście przekonał Miel, by wyruszyła taki kawał drogi KONNO.

Ociężale wstałem, rozejrzałem się dookoła i zauważyłem, że rodzeństwo, które wcześniej stało na straży, zeszło z wieżyczek obserwacyjnych, by narąbać drzewa. Reszta siedziała w domu, a niektórzy na pewno poszli spać. Kierując się do drzwi wejściowych, zastanawiałem się nad plusami całej tej pochrzanionej sytuacji.

Po pierwsze: Ta, kobieta jedzie tu z zaopatrzeniem. Nie trzeba będzie tracić czasu na wychylanie się do miasta i będzie można na spokojnie skupić się nad eksperymentami nad tytanem Erena.

Po drugie: Na pewno ma jakieś wieści albo nawet rozkazy od Erwina.

Gdybym bardziej nad tym pomyślał, plusów na bank znalazłoby się więcej, ale wole na nic się nie nastawiać. Wchodząc do izby głównej mój wzrok napotkał, chrapiącą na kanapie Zoe i siedzącego przy stole kawałek dalej ze schowaną twarzą w dłoniach Moblita. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że jest źle. Bardzo źle.

*Eren*

Zbierałem porąbane przez Mikase drewno, co chwile powtarzając imię kobiety, którą miałem wrażenie, iż znam jednak nie mogłem skojarzyć, w jakich okolicznościach ją poznałem. Najwidoczniej zacząłem irytować nastolatkę swoim zachowaniem, bo co zamachnęła się siekierą wydawała z siebie coś w rodzaju warknięcia, a uderzenia stawały się coraz mocniejsze.

— Mikasa, przestań — zamarła w bezruchu. — Nie mogę się skupić. — odłożyła narzędzie na bok i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.

— A nad czym Ty się tak skupiasz? Albo lepiej nad kim? — ton jej głosu stał się tak lodowaty, że przez moment włoski na moim karku stanęły dęba.

— Nad tą całą Miel. — uniosła jedną brew.

— Znasz tę kobietę? — i brew wróciła na swoje miejsce, tworząc przy tym brzydką zmarszczkę na jej czole.

— Mam wrażenie, że tak jednak nie jestem zupełnie pewien. Moja pamięć ostatnio ma we mnie wyjebane, a ja na to nic nie mogę poradzić jakbym się nie starał. — spojrzenie Ackerman złagodniało. Pomogła mi pozbierać resztkę drewna i zaczęliśmy kierować się na przód posiadłości.

Czarnowłosa starała się mnie uspokoić, zresztą jak zawsze. Od niedawna zauważyłem, że jestem bardziej nadpobudliwy niż zwykle, zapominam istotne fakty, nie raz wyłączam się na świat zewnętrzny co za tym idzie — nie słucham osób chcących się ze mną porozumieć, czy nawet nie rozumiem rozkazów od przełożonych. Sumując, nie potrafię się na niczym skupić, a rozrastające się uczucie żalu, zawiedzenia i gniewu do samego siebie wcale nie jest motywujące tylko odpychające.

Ponadto nadmiar ostatnich wydarzeń, które wokół nas się rozgrywają, komplikują sytuacje Korpusu Zwiadowczego, jak i całej społeczności wewnątrz murów. Dotkliwie poznaliśmy tożsamość Tytana Opancerzonego, Tytana Kolosalnego, jak i wcześniej Tytana Kobiecego. Trójka ludzi, zdrajców ukrywała się pośród nas, przez kilka lat nie wzbudzając co do swoich poczynań żadnych podejrzeń. Lepiej, zaprzyjaźnili się z nami, walczyli razem z nami przeciwko wielkiej niewiadomej, jaką są Tytani, doszczętnie nas wszystkich okłamując i owijając wokół palca, zakłamaną otoczką współczucia oraz wsparcia.

Zapomniałem, iż Ymir również nam się zdradziła, chociaż co do niej, nie mam pojęcia jak ją określić. Chciała przede wszystkim chronić Historię, co za tym idzie, trudno byłoby mi wrzucić ją do tego samego worka co Reinera i Bertholda.

Tylko dlaczego się ukrywała? Może tak jak ja nie wiedziała, że ma taką zdolność albo najzwyczajniej w świecie bała się ujawnić. Kierowało nią coś, czego już niestety się nie dowiemy. Przynajmniej nie od samej Ymir.

Cała ta sytuacja jest powalona i nie daje mi spokoju.

Dlaczego chcieli porwać akurat mnie ? Bo również jestem tytanem, tylko z tą różnicą, że swoje umiejętności wykorzystuje do walki DLA ludzkości? Czy może wiedzieli o mojej nowo odkrytej mocy, dzięki której potrafię rozkazywać tytanom bezmózgim?

Nie mam za cholerę pojęcia, ile Oni wiedzą i jaka przez to dzieli nas przepaść.

Dlaczego to wszystko odbija się na mnie w ten nieznany mi dołujący sposób?

Użalam się nad swoim losem, a przecież inni, w tym na przykład Conny, wcale nie mają lepiej. Jego wioska została zniszczona, a o mieszkańcach słuch zaginął. Istnieje dość prawdopodobna teoria, iż wszyscy zostali przemienieni w tytanów, które znalazły się w obrębię muru Rose.

Chciałbym z nim porozmawiać, ale jakbym miał mu pomóc, skoro sam siebie obecnie nie potrafię ogarnąć.

Mam być Nadzieją Ludzkości, tak?

Bronią Korpusu Zwiadowczego przeciwko tytanom, tak?

To dlaczego czuje się taki pusty w środku? Bo nie jestem nikim wyjątkowym?

Nie jestem jedynym człowiekiem umiejącym zmienić się w tytana i wiem o tym już od jakiegoś czasu, co za tym idzie, przemiana Reinera i Hoovera nie powinna wywrzeć na mnie takiego wrażenia.

Czuje się zawiedziony i wściekły, swoją osobą, nie potrafię wyjaśnić tego kłucia w klatce piersiowej. Dobrze, że boli, przynajmniej wiem, że nadal jestem człowiekiem.

Bo jestem, prawda?

— Słuchasz mnie? — pytanie krótkowłosej wyrwało mnie w odpowiednim momencie z najgorszego toru myśli, w jaki teraz mógłbym się wpakować.

Gdy tylko spojrzała mi w oczy, zrozumiała, iż nie mam pojęcia, o czym mówiła. Cicho przeprosiłem, bo co innego mógłbym zrobić.

— Wracając do Tej kobiety... — i to jest właśnie, to co irytuje mnie najbardziej.

Zapomniałem, o czym zapomniałem!

Przecież cały mój letarg zaczął się od tego, że próbowałem przypomnieć sobie tą całą Miel.

Do cholery jasnej! Co jest ze mną nie tak?

Całą swoją uwagę starałem się skupić na Mikasie, która w dużym skrócie przedstawiła mi swoją wcześniejszą wypowiedź, która niestety przeze mnie stała się monologiem, a nie dyskusją.

Trafnie zaznaczyła, że skoro ona jest w Korpusie Zwiadowczym, to na pewno zdążyłem ją poznać za nim reszta została wcielona z treningowego do właśnie tego wojska. Miało to sens, gdyż ja dołączyłem do korpusu trochę wcześniej niż oni.

Starannie rozrysowałem sobie w głowie wszystkie wydarzenia od sprawy sądowej do teraz mając nadzieje, iż to w jakimś stopniu mi pomoże. Nagle z ponownego letargu wyrwał mnie krzyk. Kobiecy krzyk.

— EREN!! — i nie, to nie była Mikasa.

W chwili, gdy odwróciłem się w kierunku głosu spostrzegłem burze roztarganych na wszystkie strony loków o jasno brązowej barwie i parę lśniących złotem tęczówek. Wtedy sobie przypomniałem.

***

Zamiatałem plac przed starą siedzibą Zwiadowców, gdy zauważyłem idące w moim kierunku dwie postacie. Pierwszą z nich od razu rozpoznałem. Był to Dowódca Erwin Smith, a osobą mu towarzyszącą była niska kobieta o bardzo oryginalnej urodzie. Chyba najbardziej wyróżniającej ją z tłumu cechą były jej włosy. Długie kręcone pasma w kolorze ciepłego brązu sięgały jej, jak mogłem przypuszczać, delikatnie za łopatki. Chociaż miała je spięte w wysoki kucyk, jednak gdyby je rozpuściła, dałbym sobie rękę uciąć o to, że spokojnie sięgałyby jej do wcięcia w talii. Biła od niej przytłaczająca inne osoby pewność siebie, nawet Dowódca wypadał przy niej blado.

— Eren, chciałbym Ci kogoś przedstawić. — swoim głosem Smith odwrócił moje oczy, od nie ma co ukrywać przepięknej istoty, bo stworzeniem ludzkim trudno było ją nazwać. Jednak za nim blondyn zabrał głos ponownie, pałeczkę przejęła właśnie Ona.

— Cześć Eren. Nazywam się Miel. — głos tak ciepły i melodyjny mogący sprawić, iż moje uszy stopniałyby, gdybym się mu dłużej przysłuchiwał.

Drugą upierdliwie hipnotyzującą cechą w jej wyglądzie, były oczy. Kształtem przypominały coś na wzór odrobinę większych migdałów, gęste ciemne rzęsy okalały piwno-zielone tęczówki, które teraz przez promienie słoneczne przybrały złoto podobną barwę.

— Miło mi Cię poznać. — na jej pełne wargi wkradł się szeroki, rozbrajający uśmiech.

Po prostu zarażała optymizmem. W jej osobowości nie było ani krzty fałszu czy najmniejszej namiastki żalu. Czułem to, ciepło wprawiające moje serce w szybsze bicie i znajomy spokój, który przyćmił na kilka wdechów mój zaintrygowany umysł.

Co taka osoba robiła w wojsku? I to jeszcze w Zwiadowcach?

Nie miałem pojęcia i szczerze wolałem się nie dowiedzieć. Bałem się, że taka prywatna wiedza o niej, zniszczy wizerunek „ideału", którym przed chwilą ją nazwałem. Słuchałem z uwagą tego, co mówi, dokładnie udzielałem odpowiedzi, z których nie raz się śmiała. Jednak to prędzej chyba przez to, że jakimś dziwnym cudem nagle zacząłem się przy niej jąkać. Zazwyczaj się tak nie krępuje, w sumie jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło.

— Spokojnie, nie gryzę. — delikatnie potargała moje włosy, z wyraźną satysfakcją patrząc na to jak czerwienie się po same uszy.

Fuknąłem na nią już trochę zirytowany tym, że traktuje mnie jak smarkacza. Rozczulona westchnęła, a na jej buzie wkradł się łagodny uśmiech.

— Przepraszam, po prostu słysząc o żołnierzu mogącym zmienić się w tytana, nie spodziewałam się widoku tak młodego i wybacz za określenie ludzkiego, chłopaka. Cieszę się, że nie stracono tak cennego towarzysza broni. Na pewno uda nam się jeszcze ze sobą porozmawiać, a teraz niestety muszę Cię zostawić. Wzywają mnie. — kiwnęła głową w kierunku Dowódcy i Kapitana Leviego, który pojawił się nie wiadomo kiedy.

Rzuciła mi przepraszający uśmiech, mrugnęła okiem i uciekła w ich kierunku. Nim weszli przez drzwi zamku, kobieta odwróciła się do mnie i zaczęła machać, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

— Eren, nie gniewaj się na mnie! — poczerwieniałem po czubek nosa, nie byłem zły tylko zawstydzony. — Do później!

W mig cała moja irytacja po prostu prysła.

Jakim cudem ta kobieta wpływa aż tak na moje samopoczucie? Gdy tylko zniknęła za wielkimi drzwiami, nie miałem pojęcia, co powinienem ze sobą zrobić.

***

Ten milusi i melodyjny głosik w żadnym stopniu nie przypominał tego, który słyszałem obecnie. Teraz był ochrypły, gorzki w odsłuchu, przerażony — zupełnie inny. Chwile mi zajęło nim, otrząsnąłem się z amoku i spostrzegłem, iż kobieta krzycząca do mnie naprawdę jest roztrzęsiona. Zatrzymała swojego konia razem z wozem transportowym, kilka kroków od nas. Coś mi tu nie grało.

Skoro ma wóz, dlaczego siedzi na grzbiecie tego również zmęczonego zwierzęcia?

— Mikasa chodź! — rzuciłem do czarnowłosej i razem pobiegliśmy do przybyłej zwiadowczyni.

Gdy byliśmy już przy niej, wszystko się wyjaśniło. Bryczka była tak zapakowana skrzyniami, workami oraz jakimiś butlami, że nie było na niej miejsca dla osoby prowadzącej.

— Proszę, pomóż mi zejść z tego biednego konia. — wyjąkała, błagalnie prawie ze łzami w oczach.

Złapałem ją w talii, cała się trzęsła, a ja nie miałem pojęcia czy to spowodował ból, bo przecież ma chory kręgosłup czy po prostu coś ją do tego stopnia przeraziło.

W chwili, gdy chciałem przyciągnąć do siebie kobietę, usłyszałem syknięcie i poczułem dość mocny opór. Przeraziłem się, nie chciałem uszkodzić szatynki jeszcze bardziej, więc wzrokiem zacząłem szukać przyczyny jej reakcji. Moje oczy zatrzymały się na siodle, a to, co tam zobaczyłem sprawiło, że sam poczułem mimo nie chęć ból, który ona odczuwa w tej chwili.

— Ja pierdole... — syknęła, obok mnie równie wstrząśnięta Mikasa.

Miel, od dołu brzucha po same kostki, była przywiązana do siodła czymś podobnym do pasów od trójwymiarowego manewru.

Rzuciłem szybką prośbę w stronę przybranej siostry i od razu zaczęliśmy próbować wyswobodzić rozdygotaną, chyba już na skraju przytomności, kobietę.

Mieliśmy z tym niemały problem, ponieważ przywiązano ją na tyle mocno, że co jakiś czas słyszeć się dało szorstkie tarcia o materiał spodni, gdy próbowaliśmy rozwiązać pasy. W dodatku miała na sobie cały sprzęt do manewrów, co jeszcze bardziej utrudniało sprawę. W niektórych miejscach Ackerman musiała wręcz rozrywać supły, co wcale a wcale nie powodowało ulgi u uwięzionej, a kolejne bolesne przetarcia. Staraliśmy się jak najszybciej z tym uporać, by starsza nie zemdlała na koniu.

— Cholera, kto był na tyle mądry, by tak Ją związać! — Mikasa wyglądała na naprawdę wkurzoną, co chwile zerkała badawczo to na mnie to na brązowowłosą.

— Przecież jakby ktoś Ją napadł po drodze, nie miałaby nawet jak się obronić ! Nosz, cholera jasna... — mocniej szarpnęła za jeden z pasów, co wybudziło poszkodowaną na tyle, że zawyła z bólu.

Nastolatka od razu przeprosiła, po czym z pewnego rodzaju ulgą poinformowała nas o rozwiązaniu problemu. Pośpiesznie odrzuciła sporych rozmiarów pęk lin, chwyciła juzdę konia i krzyknęła do wartowników, którymi okazali się Conny i Historia.

Ja w tym czasie pomagałem, już uwolnionej zejść ze zwierzęcia. Nie było to trudne, gdyż ledwie trzymała się w siodle, a w momencie, gdy lekko ją do siebie przeciągnąłem, po prostu na mnie spadła.

Szczerze? Byłem przekonany, że jest cięższa!

Całe szczęście już się nie trzęsła i oddychała w miarę spokojnie. Zerknąłem na jej twarz, strach całkowicie z niej uleciał, a mięśnie twarzy znacznie się rozluźniły. Gdy postawiłem ją na ziemi, od razu się zachwiała i w panice złapała mnie za szyję, by się nie przewrócić. Kątem oka mimowolnie spojrzałem na Mikase, o dziwo nie próbowała zamordować wzrokiem szatynki tylko patrzyła na nią z współczuciem.

— Dasz radę iść? — zapytałem przenosząc swój wzrok na piwnooką.

— Nie wiem... Nogi mi zdrętwiały. — brzmiała na okropnie smutną i zmęczoną. Nie dziwiłem jej się, przejechanie takiego odcinka drogi w pełnym skrępowaniu musiało ją wyczerpać do cna.

— Dobra, zaniosę Cię. —  nie usłyszałem żadnego sprzeciwu ze strony starszej, ale ze strony Mikasy już tak.

— Eren, nie możesz dźwigać. — powiedziała nad wyraz spokojnie i delikatnie, jak na siebie. — Ja, ją wezmę.

— Nie, Mikasa też nie powinnaś! Masz stłuczone żebra. — zaczęliśmy dość zaciętą wymianę argumentów.

Ja, broniłem swojego zdania tym, że czuje się już lepiej, Miel nie jest ciężka, a do domu nie mieliśmy jakieś dużej odległości, zaledwie kilka kroków. Czarnowloda poza tym była ranna i to ona nie powinna się nadwyrężać. Ja się zregeneruje, ona niestety nie.

Natomiast Mikasa negowała moje argumenty prostymi stwierdzeniami typu „Mi nic nie jest!" — co za uparta baba. Nim rozpętaliśmy kłótnie na dobre, przerwał nam cichy chichot szatynki, która nadal jedną rękę miała zawieszoną na mojej szyi.

— Dzieciaczki, nie kłócicie się. Możecie we dwójkę wziąć mnie pod ręce i damy jakoś radę. — uśmiechnęła się ciepło. Trochę mi ulżyło, teraz już bardziej przypominała tą Miel z pierwszego spotkania, a i też nie chciałem się sprzeczać z Mikasą o coś takiego.

Już bez zbędnych wymian zdań, kiwnięciami głowy zgodziliśmy się na propozycje kobiety. Nie pospieszając jej wolnym krokiem, ruszyliśmy do drzwi wejściowych. Co kilka kroków słyszałem syknięcia i czułem, jak kobieta spina ramiona z bólu.

— Trzeba będzie opatrzeć Pani te rany na nogach. Coś jeszcze Panią boli? — zagadnęła Mikasa, trochę dziwiło mnie jej podejście do dopiero poznanej.

— Dół pleców, pewnie dysk mi wypadł — mruknęła wyraźnie niezadowolona ze swojego stanu fizycznego. — Przysięgam, zapierdole tę wariatkę!

*Levi*

Hanji nadal chrapała na kanapie, a ja i Moblit siedzieliśmy przy stole, czekając jak na ścięcie. Arower kręcił się w kuchni, starając się być jak najciszej na ile, było to możliwe. Sasha i Jean prawdopodobnie śpią, stali na warcie całą noc, więc w stu procentach im się należy. Znudzony co jakiś czas zerkałem przez okno, sprawdzając, czy zaopatrzenie już przyjechało. Ani widu, ani słychu...

— EREN! — głośny przerażony pisk było słychać nawet wewnątrz domu. Znam ten głos i nie, to nie była Mikasa.

Moblit tak się wystraszył, że jebnął kolanem w stół.

Tch, jak nie Hanji to Moblit, co oni mają z tym stołem?

Ignorując jęczącego faceta obok mnie, wyczekująco wierciłem wzrokiem drzwi wejściowe. Jakby miało to przyspieszyć jej pojawienie się w pomieszczeniu. Armin zirytowany wbiegł do izby, mruknął coś o stłuczonym kubku, zerknął przez okno i wrócił do kuchni. Usłyszałem jeszcze jak nastawia wodę na herbatę.

No, masz u mnie plusa młody. Przydałaby się melisa.

Nie mam pojęcia, co im tak długo zajęło, jednak nim weszli do środka wyraźnie, słyszałem zirytowany głos Mikasy, płaczliwe błagania Miel i piski Erena, który próbuje je obie uspokoić. Już zastanawiałem się, nad tym by i ich delikatnie mówiąc pospieszyć, ale nim przemyślałem to rozwiązanie, drzwi frontowe otworzyły się z nie małym hukiem.

— Gdzie ONA jest?! — zachrypnięty i pełen frustracji krzyk oznaczał tylko jedno, dni okularnicy są już policzone.

Zanim pojawili się w izbie głównej, słyszeć dało się jak, wściekła Miel próbuje wyrwać się dwójce Zwiadowców.

— Uspokój się! —ryknął na nią Eren, wierząc, iż to coś da. Głośne protesty i odgłosy szamotaniny, wskazywały na brak współpracy ze strony kobiety.

— Pani, nie jest w stanie ustać samodzielnie na nogach! Proszę się uspokoić, bo... — Mikasa nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż przerwał jej krzyk przerażonego chłopaka.

Po chwili głuchy dźwięk ciała uderzającego o posadzkę rozniósł się po pomieszczeniu.

— Na przeklętego Opancerzonego, ogarnij się kobieto! — syknął spanikowany Jaeger i pospiesznie zaczął podnosić COŚ leżącego na panelach pod jego stopami.

— Możecie do cholery jebanej, przestać się wydurniać i przytaszczyć tu tę szajbuskę! — krzyknąłem na tyle wkurzonym tonem, by zdali sobie sprawę z tego, iż ta sytuacja w każdym calu staje się męcząca, a mnie co do nich wszystkich brakuje już grama cierpliwości.

Poskutkowało, ponieważ od nastolatków dostałem szybkie „Tak jest Kapitanie!", a od zmęczonej znajomej bliżej nieokreślony jęk, który chyba miał znaczyć to samo. Po krótkiej chwili w izbie stała już trójka Zwiadowców. Szatynka pościła ramiona dwójki, stojącej po obu jej stronach i z wielkim wysiłkiem starała się ustać na nogach. Podniosła głowę i koślawo, ale z nie małym zapałem zasalutowała.

— Miel, kapitan i nadzorca działu zaopatrzeniowego Korpusu Zwiadowczego melduje pomyślne zakończenie pierwszego etapu misji, którym było dostarczenie niezbędnych zasobów dla Oddziału Specjalnego pod dowództwem Kapitana Leviego oraz dla oddziału Pułkownik Pojebana Świruska Hanji Zajebie Tę Szmatę Zoë. — patrzyłem na nią w nie małym szoku, ponieważ całą formułkę powiedziała prawie na jednym tchu i co równie mnie zaskoczyło, pierwszy raz poprawnie mi zasalutowała. Chociaż dobrze wiedziała, że nie musi tego robić.

— Odpuść sobie, spocznij idiotko — powiedziałem to chyba na tyle zdziwionym tonem, że wszyscy zdezorientowani na mnie popatrzyli.

Zignorowałem to, zresztą jak zwykle i zacząłem bacznie przyglądać się Kapitan „stojącej" przede mną. Szczerze jej widok wcale nie napawał mnie żadnym optymizmem, wyglądała okropnie wręcz katastrofalnie.

Przyglądałem się kobiecie z pewnego rodzaju, ukłuciem rozczarowania. Zresztą czego się mogłem lub chciałem, spodziewać ?

Kudły potargane na wszystkie możliwe strony świata, twarz tak ściągnięta i blada, jakby była u kresu życia jedynie oczy zdradzały, że coś tam jeszcze świszczy pod kopułą. Przelotnie zerknąłem na jej suche i masakryczne popękane wargi, zagryzała je, co dobitnie wskazywało na to, że coś ją stresowało lub była zdenerwowana.

Z jękiem irytacji oparła się plecami o ścianę za nią, w sumie to po prostu na nią padła.

Dopiero teraz zwróciłem uwagę na rany umiejscowione na udach i u dołu brzucha. Były to przetarcia na tyle mocne, by w poszczególnych miejscach rozerwać materiał spodni oraz trochę nadszarpnąć koszulę, a z niektórych ubytków na odzieży, pomału uwydatniały się maleńkie plamki krwi. Przyznałem przed samym sobą, że trochę mnie to zaniepokoiło. Moje rozmyślanie nad wyglądem lub prędzej nie wyglądem kobiety przerwało warknięcie i wściekły wzrok Miel, która z chęcią mordu w źrenicach wpatrywała się w nadal chrapiąca okularnicę.

Naprawdę nie mam pojęcia jakim cudem, ona się nie obudziła. Jak można spać w takim hałasie ?! Nawet Jean i Sasha zeszli na dół zwabieni dość głośnym zamieszaniem.

— Długo masz zamiar stać pod tą ścianą? Może usiądziesz jak normalny człowiek? — od razu wściekły wzrok został skierowany na moją osobę.

Nie ruszyła się, chociażby o krok, wertując moją twarz non stop tym samym spojrzeniem.

— Przestań, patrzeć na mnie, tak jakbym Ci matkę zamordował — rzuciłem już trochę zirytowanym tonem, co najwidoczniej skutecznie ocuciło szatynkę.

Zrezygnowana z głośnym westchnieniem, oparła dłonie na swoich kolanach i chyba z lekkim niedowierzaniem pokręciła głową na boki. Po chwili w pomieszczeniu można było usłyszeć cichy chichot, zachrypnięty i trochę słaby jak na jej charakter, ale jednak chichot.

— Przecież, dobrze wiem, że nie tknąłbyś jej. — spojrzała na mnie, nadal się śmiejąc.

Fakt, jej matka jest chyba ostatnią kobietą, w ogóle osobą, do której miałbym się o cokolwiek przyczepić. Koniec, końców wychowanie takiego szoguna, jakim jest Miel to nie lada wyczyn. Wzruszyłem ramionami, bo w sumie nie wiedziałem co miałbym jej na to odpowiedzieć.

Po dłuższej chwili odepchnęła się od ściany i powoli z miną męczenniczki, zaczęła sunąć butami, by dojść do stołu. Było to kilka kroków, jednak najwidoczniej dla niej zapowiadała się długa, męcząca podróż. Widziałem jak Jean, chciał zrobić krok w jej kierunku, ale powstrzymał się w chwili, gdy Miel z błaganiem i jeszcze większą irytacją wypiszczała.

— Czy ja mogę zdjąć to „cholerstwo"?! — machała rękami, wskazując na sprzęt do trójwymiarowego manewru.

I to jest, TA kobieta, którą pamiętam. Tylko ona była wstanie, nazwać sprzęt niezbędny do walki z Tytanami, „cholerstwem".

Nie, żeby wcześniej miała jakiekolwiek problemy z manewrem, była w tym naprawdę dobra. Mógłbym nawet powiedzieć, że kiedyś jej umiejętności dorównywały lub nawet w mniejszym stopniu przewyższały moje. Niestety teraz jest to już daleka przeszłość. Obecnie sprzęt jej zawadzał przez ciężar, jaki dodatkowo naciskał na jej słaby kręgosłup.

Kiwnąłem głową na Jeana i Conniego, by pomogli szatynce zdjąć cały sprzęt. We dwójkę szybko się z tym uwinęli i po chwili zielonooka siedziała obok mnie przy stole. Do pomieszczenia wszedł Armin z tacką kubków nadal parującej herbaty.

Kolejny plus za wyczucie młody.

Pani Kapitan, widząc przed sobą napój, momentalnie się ożywiła, natychmiast łapiąc wrzący wywar obiema rękami. Spojrzała na blondyna maślanymi oczami, jakby był jej wybawicielem czy chuj wie, jakim znowu bóstwem.

— Dziękuje dzieciaczku. — zwracając się do blondyna, próbujała na miarę swoich obecnych możliwości, brzmieć słodko. Zmieszany chłopak jedynie się do niej uśmiechnął.

Już chciała zbliżyć kubek do ust, ale mnie udało się ją w porę powstrzymać.

— Gorące, gdzie dzioba pchasz? — warknąłem na nią. Zmrużyła oczy i ukradkiem pokazała mi język.
Na te dziecinną zagrywkę, odpowiedziałem, jedynie przewróceniem oczami. Od razu tego pożałowałem, ponieważ moją czaszkę nawiedził ponownie, ból głowy. A już zaczynałem się cieszyć, że mi przeszło. Tym razem ból rozchodził się od nasady nosa, kurwa cudnie.

Może się jeszcze do kurwy jebanej nędzy przeziębiłem?

Wcześniej tłumaczyłem sobie, że to tylko przez brak snu i taka opcja jak najbardziej, by mi pasowała. Przespałbym się te dwie, trzy godziny i po problemie, jednak w przypadku przeziębienia nawet sześć godzin snu, nie dałoby pożądanego przeze mnie efektu. Chyba pora sięgnąć po coś, czego nienawidzę i jest to dla mnie wręcz ostatecznością.

Leki przeciwbólowe.

Miel przyjechała z zaopatrzeniem, na pewno ma na stanie jakieś medykamenty, w tym interesujące mnie tabletki.

— Aaa ... parzy.  — właśnie wspomniana przeze mnie kobieta jęknęła, machając dłonią przed oparzonymi ustami.

Chciała już coś powiedzieć, ale przerwał jej zduszony śmiech Moblita i Armina. Fakt to było dość zabawne, gdy wkurzona szatynka mordowała, parujący kubek wzrokiem. Jej działania, nie dawały żadnego efektu, gdyż wywar nadal parował i nie miał zamiaru, przystać na prośby czy nawet groźby Zawiadowczyni. Po paru chwilach odpuściła i jedynie z furią, widoczną na twarzy, objęła naczynie obiema rękami.

— Wszystko przeciwko mnie ... nawet herbata.

Praktycznie wszyscy w pomieszczeniu starali się nie wybuchnąć śmiechem. Wszyscy oprócz mnie i oczywiście nadal śpiącej Hanji. Nie miałem zamiaru, czy nawet ochoty na to, by ich uspokajać, ponieważ obecnie przeżywałem męki wręcz tortury spowodowane bólem, który nasilał się coraz bardziej.

Marszcząc brwi, chwyciłem stojący przede mną napój Bogów i szybko, upiłem kilka małych łyków, łudząc się, iż mi to jakoś pomoże. Faktycznie gorące i to w cholerę. Miałem takie szczęście, że nie popatrzyłem się jak siedząca obok mnie Pani Kapitan, która według mnie teraz powstrzymywała się przed tym, by nie przedziurawić mi krtani trzymaną łyżeczką. Szybko zlustrowałem jej, zgarbioną i wrogą sylwetkę, tylko po to, by zaraz prychnąć pod nosem.

Zdziczała czy co? Odjebało jej od tego siedzenia za biurkiem.

— Proszę Pani... — zaczął, niepewnie blondyn, patrząc na kobietę z lekkim przerażeniem. Z zaciekawieniem oderwała ode mnie mordercze spojrzenie kierując ja na chłopca po jej prawej stronie. — Pani krwawi. —  palcem wskazał na najpewniej jej nogi, znajdujące się pod stołem.

Zerknęła we wskazanym kierunku i oglądając swoje uda, westchnęła i lekceważąco machnęła na to ręką.

— Spokojnie, nie wykrwawię się, to rany powierzchowne. — odpowiedziała jakby tłumaczyła małemu dziecku, że komar ją ugryzł.

Wróciła do parującego napoju i zaczęła delikatnie chuchać w kubek, by szybciej ostudzić jego zawartość. Przerwała i cała się najeżyła, w chwili, gdy po pomieszczeniu rozniosło się głośniejsze chrapanie Hanji. Popatrzyła na brunetkę, rozwaloną na kanapie, a po chwili na naczynie w swoich dłoniach.

— A może by tak, wylać jej wrzątek na twarz? — wysyczała pod nosem z przerażającym nawet jak dla mnie, uśmiechem na twarzy.

Już przymierzała się, by wstać jednak ja stwierdziłem, że nie jest to dogodny moment na śmierć okularnicy.

— Aracabeli, siadaj na dupie. — wypowiadając, jej nazwisko prawie język sobie połamałem. Dawno nie zwracałem się do niej oficjalnie, oj bardzo dawno.

— Nie budź jej, całą noc na Ciebie czekała. — starałem się brzmieć spokojnie, ale jak zawsze moje słowa były nad wyraz szorstkie i bez wyrazu. Jedyną osobą, do której rzadko się tak zwracałem, była właśnie ona.

Stanęła w bezruchu, zdziwiona moim beznamiętnym tonem i nadzwyczaj spokojnie usiadła na wcześniej zajmowanym przez siebie krześle. Nie chętnie odłożyła kubek na stół i ociężale schowała twarz w dłoniach.

— Jak ja nienawidzę takich sytuacji. — wyjąkała ledwo wyraźnie.

— To, po jaki chuj tutaj przyjechałaś? — palnąłem na głos, bez zastanowienia. Nie zdążyłem nawet się skarcić za moje przesiąknięte pretensją pytanie.

— A, żebyś kurwa miał pytanie. — trochę uniosła głowę za rąk, jedynie na tyle bym mógł skrzyżować moje kobaltowe tęczówki z jej pięknymi zielonymi mieszającymi się wraz z domieszką brązu.

Jej spojrzenie było tak zirytowane, zmęczone i zawiedzione, iż mimowolnie zakuło mnie sumienie. Przerwałem kontakt wzrokowy, godząc się wewnętrznie z przegranym pojedynkiem na spojrzenia.

— Chcesz, żebym miał pytanie? Proszę bardzo — nie patrzyłem na nią, ale po odgłosie stukających o blat paznokci, byłem pewien, że słucha i czeka na dalszą część wypowiedzi.

— Dlaczego, narzekasz i wkurzysz się na Zoë, skoro zgodziłaś się tutaj przyjechać? Mogłaś odmówi... — przerwało mi chrząknięcie i dźwięk dłoni z impetem uderzającej o stół.

— Nie, nie mogłam odmówić wykonania rozkazu. — wysyczała gniewnie, świdrując moją lekko zdziwioną twarz.

— Tch, ale jak to? Przecież jakbyś pogadała z Erwinem... — znowu mi przerwała.

Przysięgam wyjdę z siebie i stanę obok, jeśli zrobi to jeszcze raz.

— Do kurwy nędzy, Levi. Błagam chociaż Ty, mnie dzisiaj nie denerwuj. — jej głos z przesiąkniętego jadem zmienił się na zażenowany, wręcz błagalny. Wzrok skupiła na swoich dłoniach, które ponownie objęły naczynie ze stygnącą herbatą.

Chwila, od kiedy ona reaguje złością na wzmiankę o Smithcie? Przecież, gdyby się nie zgodziła, to Erwin by jej do tego nie zmusił, a po prostu wysłałby kogoś innego. Najpewniej Eryka Neumanna, w końcu on jest jej zastępcą.

Od tego trefnego wypadku, w którym Miel uszkodziła sobie kręgosłup, co równało się z przekreśleniem jej udziału w ekspedycjach poza Mury, to właśnie Eryk odgrywał rolę kapitana podczas wypraw. Ona kieruje oddziałem zdalnie, wypełniając raporty oraz rozrachunki całego Korpusu.

Może Neumann się rozchorował lub jest ranny ? Nie mam pojęcia, jednak nie zmienia to faktu, że Erwin nie wysłałby jej taki kawał drogi, samej i konno, wbrew jej woli. Za bardzo mu zależy na tej kobiecie, on trzęsie się nad nią, gdy ta kichnie, a co dopiero, jeśli ktoś przy nim powie coś złego na temat szatynki. W takich przypadkach Erwin, po prostu nagle dostanie udaru.

Zastanawiając się nad tą jakże intrygującą sytuacją, w moją przemęczoną głowę, uderzyły nie dawno wypowiedziane słowa Miel.

Błagam, chociaż Ty mnie dzisiaj nie denerwuj.

Nie może być. Niedowierzająco zerknąłem na Kapitan, znacząco przygaszoną Kapitan.

— Nie pierdol, że się pokłóciliście. — bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.

Reakcja kobiety tylko mnie w tym potwierdziła. Skuliła ramiona, odwróciła wzrok i próbując ukryć swoje zmieszanie, wyburczała pod nosem.

— Nie Twój zasrany interes.

ONI SIĘ KURWA NIE KŁÓCĄ. NIGDY.

Są przyjaciółmi od dwunastu lat, ja znam ich od dziesięciu i ani razu nie widziałem, by oni się kłócili. Fakt, byłem świadkiem sprzeczek czy zwykłego obrażania się, co w ich przypadku wyglądało dość zabawnie i dziecinnie, bo nie umieli nie odzywać się do siebie dłużej niż dwie minuty.

Są dla siebie cholernie ważni, traktują się jak rodzeństwo, wiec co się stało?

— Czekaj, nie rozumiem. Pokłóciłaś się z Erwinem, bo Hanji poprosiła go o Twoją pomoc? I teraz chcesz się po prostu wyżyć na okularnicy, tak? — odwróciła się do mnie z delikatnym rozbawieniem na twarzy.

— Czy Ty właśnie bawisz się ze mną w psychologa? — zbaraniałem, co nie uszło uwadze szatynki, a skutkowało rozbrajającym uśmiechem, który od razu wkradł się na jej buzie.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że próbuje wyciągnąć od niej informacje w ten sam sposób, w jaki ona robiła to ze mną, przed laty.

Ja się bawię w psychologa, w chwili, gdy obecnie śmieje się ze mnie Pani Psycholog.

Zrezygnowałem, po prostu zamilkłem, starając się nie myśleć o tym, jak tym jednym pytaniem udało się jej, mnie zgasić.

Skupienie się na czymś innym niż na tym upierdliwym uczuciu zażenowania, może nawet zawstydzenia, wcale nie pomagał mi fakt taki, iż wszyscy ukradkiem patrzą na mnie i czekają Bóg wie na co.

Nie mają nic do roboty? Ja, im zaraz zajęcie znajdę, nie ma problemu.

Jednak nim rzuciłem jakiś rozkaz dla młodych, przeszkodził mi w tym, już kolejny tego posranego dnia, ból głowy oraz miły dla ucha głos Miel.

— Wracając do Twojego pytania, to nie dokońca o to mi chodzi, po prostu muszę z nią sobie coś wyjaśnić. — z błogim westchnieniem, upiła łyk wyczekarnej herbaty.

— Dobrze wiesz, że nie lubię odkładać niejasnych sytuacji. — zerknęła w moim kierunku, powoli odkładając kubek.

Chwile się zawahała i mrużąc oczy, zaczęła uważnie lustrować moją twarz.

— Ej, trochę zbladłeś. Wszystko dobrze? — zapytała nad wyraz zaciekawiona i chyba trochę zmartwiona.

— Huh? O co Ci znowu chodzi? —syknąłem bardziej gniewnie, niż zamierzałem, przez co się trochę zmierzała.

— Wyglądasz niewyraźnie. — powiedziała ta, która ledwo się porusza o własnych siłach.

— Levi, co się dzieje? — przez jej pytanie poczułem się jeszcze gorzej.

Ona ma swoje własne problemy, nie muszę i nie chce dokładać jej swoich.

Zazwyczaj moja butna, trochę bardziej arogancka postawa odpychała osoby ciekawskie, co niestety, nigdy nie działało na tę kobietę, siedząca obok mnie. Nie raz w duchu przeklinałem ją za umiejętności psychologiczne będące chyba już na poziomie wyższym od Zaklinaczy, czy chuj wie czego. Mimo że nie miałem ochoty, gadać o sobie i pewnie, gdyby to był ktoś inny zbyłbym pytanie, jak i tą osobę. To jednak pod naciskiem jej zmartwionego spojrzenia i kojąco dźwięcznego głosu, byłem bezsilny.

Nie mam pojęcia dlaczego, ale ja nie potrafię z nią nie, nie rozmawiać!

— Ta, głowa mnie boli — poza sumieniem, oczywiście.

— Masz jakieś tabletki przeciwbólowe? — na moje słowa dziewczyna, zareagowała jeszcze większym zdziwieniem i prawie zakrztusiła się, pitą herbatą.

— Skoro pytasz mnie o tabletki, to na serio musi być źle... — wydusiła między napadami kaszlu, słowa kierując bardziej do siebie niż do mnie.

Chwile jej zajęło, nim uspokoiła swój organizm, a ja w tym czasie miałem okazje, by wyraźniej się jej przyjrzeć.

Wyglądała naprawdę słabo, zgarbiona i trochę przekrzywiona sylwetka, dobitnie przypominała o jej kalectwie. Chociaż nie chciałem, to niestety nie mogłem tego inaczej nazwać. Była niesprawna, co w bardzo przykry sposób kontrastowało z jej wizerunkiem, w chwili, gdy ją poznałem. Jeszcze kilka lat temu, razem ze mną, ramie w ramie, zabijała tytanów za każdym razem ze starcia z tymi bestiami, wychodząc bez szwanku.

Elitarny żołnierz, najlepszy Zwiadowca, teraz ledwo stoi na nogach i wyglądem bardziej przypomina porcelanową, kruchą filiżankę niż weterana. Ona jest żywym dowodem na to, iż wystarczy chwila nieuwagi, najzwyklejszy pech, by skreślić swoją karierę, stracić zdrowie lub życie.

Całe szczęście, zanim jeszcze bardziej pogrążyłbym się w tym przygnębiającym obrazie kobiety siedzącej obok mnie, mój wzrok machinalnie podążył za odgłosem otwieranych drzwi. Stanęła w nich Historia.

Co, odbywanie warty nudzi przyszłą królową? Ja, jej zaraz zajęcie znajdę, iście królewskie szorowanie kibla, na przykład!

— Twoja warta się jeszcze nie skończyła. Co Ty, sobie myślisz dziewucho? — mierzyłem ją gniewnym spojrzeniem, z delikatną satysfakcją patrząc na to, jak wacha się przed wypowiedzeniem chociaż jednego słowa.

— Wiem o tym Kapitanie. Chciałam tylko zostawić to, tutaj. — wyciągnęła przed siebie trzymaną w dłoni torbę.

— Była przypięta do siodła konia, którym ta Pani przyjechała. W środku są jakieś leki, a że jest to torba podręczna, pomyślałam iż może ich Pani, teraz potrzebować. — wyjaśniła ze stoickim spokojem, jakby kara miała ją ominąć.

Ignorując moje wściekłe spojrzenie, podeszła do właścicielki.

Ona mnie niesamowicie wkurwia...

— Dziękuje, dziecinko. — ja wiem, że Miel uwielbia dzieci, ale bez przesady.

— Jakie wy tu kochane dzieci macie. —pisnęła rozczulona i zerknęła na mnie. Ucząc się na błędach, powstrzymałem się przed wywróceniem oczami.
—Jak masz na imię, kochanie? — złapała ją za ręce, wpatrując się w jej osobę jak w obrazek.

Błagam, kurwa zaraz rzygnę.

— Ee... Historia Reiss. — blondynka wydukała, oblewając się rumieńcem.

Pięknie, wiedźma „dzieci" już zaklina!

— Zapamiętam i jeszcze raz, dziękuje. Lepiej uciekaj na tę wartę, bo Kapitan to Cię chyba zaraz żywcem zeżre. — rzuciła prześmiewczo.

Reiss ma kurwa szczęście, że udało jej się w mgnieniu oka zasalutować i w pędzie opuścić pomieszczenie. W chwili, gdy wyszła, z moich ust uleciało zirytowane westchnięcie, zielonooka przeszukując torbę, spojrzała na mnie ukradkiem, ale nie rzuciła żadnej uwagi w moją osobę.

Żeby była jasność, WSZYSTKO MNIE WKURWIA PRZEZ BÓL GŁOWY.

— Gdybyśmy mieli grzebać w wozie za tabletkami, trochę by to zajęło — odwróciłem twarz do szatynki, która wyciągnęła w moim kierunku dłoń z drewnianym pudełkiem.
— Dam Ci moje tabletki. — przyjąłem od niej dość ciężkie opakowanie.

— A, co to za różnica? — burknąłem od niechcenia, przyglądając się jej reakcji.

Załamała ręce, zmarszczyła brwi i patrząc na mnie jak na idiotę, podjęła próbę, wytłumaczenia mi tej znaczącej różnicy.

— To moje tabletki na ból kręgosłupa, baranie.

— Tch, mam się czuć zaszczycony? Czy jaki chuj, znowu? — syknąłem zirytowany nadal nie jasną, dla moje mózgu, sytuacją.

— Ugh, Levi debilu ciemny, słuchaj uważnie... — brzmiała na naprawdę zmęczona i biedna musi się jeszcze ze mną użerać. — To są leki, które jako jedyne, na chwilę obecną działają na mój organizm, od wypadku. Chodzi mi o to, że są naprawdę mocne.

Otworzyłem opakowanie i ku mojemu zdziwieniu, miało ono wewnątrz dwie przegródki. Części po lewej została podpisana jako „lek przeciwbólowy", a ta po prawej „lek uspokajający". Skoro jej pomagają to mi tym bardziej. Zrobiło mi się trochę głupio, przez fakt, iż użyje jej tabletek tylko na głupią migrenę.

— Dobra, zrozumiałem. To ile powinienem wziąć? — spytałem już łagodniej, co chyba uspokoiło szatynkę.

— Myślę, że na ból głowy wystarczy pół tabletki. Powinna zacząć działać po około dziesięciu minutach, zresztą od razu poczujesz, gdy tak będzie, bo zrobisz okropnie senny. Lepiej dla Ciebie będzie jak po prostu, pojedziesz wtedy spać. Jeśli jednak z jakiegoś powodu nie zadziała, weź drugą połówkę. Taka sama dawka w odstępie czasowym, raczej Ci nie zaszkodzi. Jednak byłabym spokojniejsza, gdybyś się przespał po pierwszej części tabletki. Nie jestem pewna, jakie konkretnie skutki uboczne może wywołać, wiec... — nie patrzyłem na nią, ale słuchałem tego co mówi, jednocześnie przyglądając się zawartości pudełka. Pewien szczegół kluczowo rzucił mi się w oczy.

— Miel, ile miałaś tutaj tabletek na uspokojenie? — zmieszała się i zaczęła nerwowo drapać skórę na swoim nadgarstku.

— Może z dwadzieścia. A co? — zmarszczyłem brwi. Zerknąłem to na nią, to na przegródkę przeznaczoną właśnie na ten medykament.

— To dlaczego są tutaj tylko dwie pigułki? — wydawała się nie rozumieć mojego pytania, więc pokazałem jej pozostałości, przechylając opakowanie w jej kierunku.

— Nie, ja nie mogłam... — wyjąkała w szoku, patrząc pustym, niedowierzającym spojrzeniem na dwie okrągłe, siwawe tabletki.

— Ty, ćpunko nieświadoma. — prychnąłem pod nosem na tyle wyraźnie, by jednak mogła mnie zrozumieć.

Rzuciła się na wcześniej, przyniesioną przez Historie torbę, od razu przegrzebując spód z niezwykłą zaciętością, szukając nie wiadomo czego. Po kilku sekundowej szamotaninie z materiałem musiała coś znaleźć, bo na jej przemęczonej twarzy pojawił się niewielki uśmiech. Z widoczną ulgą jęknęła, oświadczając iż zawartość połowy opakowania wysypała się na sam dół torebki.

Przezwisko, którym ją nazwałem nie wzięło się znikąd i zdawała się o tym pamiętać. Z jednej strony to dobrze, nie ma przynajmniej sklerozy.

|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||

Cześć Wam ! Tak, ta notka jest nowa xD

Odnośnie rozdziałów dużo tutaj nie dopisywałam, chociaż mnie tu w ciul szczegółów brakuje. Stwierdziłam, że jeśli zacznę pisać wszystko od zera ponownie to przedłużę i tak jak wcześniej stanę w kropce. Dlatego póki co ta korekta będzie wyglądała w ten sposób, wybaczcie.

Tak jak wiem, że rozdział następny jest póki co pusty, musiałam zrobić tam miejsce. Nie wiem czy ma to jakiś konkretny sens, posprawdzam to później.

Do następnego kociaki 💙💙💙

Data: 17.05.2022

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top