Rozdział 2 - "Przebudzenie mocy"
*Rozdział po poprawce*
[Rin]
Siedzieliśmy naprzeciw siebie. Oboje patrzyliśmy sobie w oczy. Z każdą kolejną sekundą czułem się coraz bardziej spięty. Szybko skierowałem swój wzrok na miecz. Chciałem go już otworzyć i mieć to z głowy. Czułem buchającą od niego potęgę. Moją potęgę.
- Rin...prosiłbym cię, żebyś teraz uważnie mnie słuchał. - odezwał się Staruszek.
Szybko skierowałem na niego swój wzrok. Teraz wyglądał jeszcze gorzej. Łatwo było dostrzec, że nie ma ochoty tego mówić. Skinąłem mu jedynie głową na potwierdzenie.
- Mephisto ci powiedział...kim tak naprawdę jesteś. I...uważam, że mimo wszystko...to był dobry wybór...nie bylibyśmy w stanie dłużej ukrywać tego kim naprawdę jesteś. - mówił z wyraźnym bólem w głosie. - Siódmy Królu Gehenny.
Po jego słowach ponownie nastała cisza. Starałem się ze wszystkich sił, żeby wyglądać na zaskoczonego. Miałem nadzieję, że mi to wychodziło. Nie jest to jednak proste. Znam ten sekret od lat.
- A ten miecz, który tutaj widzisz...w nim są zapieczętowane twoje moce. Niebieski płomień. Symbol władcy Gehenny, zagłady, potęgi oraz śmierci. - tłumaczył. Powoli wystawił miecz w moją stronę. Poczułem gorąco. - Należy do ciebie...i chciałbym ci go przekazać.
Powoli wręczył mi miecz. Kiedy tylko go dotknąłem poczułem niesamowitą siłę oraz falę ciepła. Czułem, jakbym trzymał w swoich rękach swoje własne serce. Nigdy nie czułem tak wspaniałego uczucia.
- Jednak...nie wolno ci go nigdy otworzyć. Jeśli to zrobisz...już nigdy nie będziesz człowiekiem. - ostrzegł mnie.
- Obiecuję, że nie ważne co się stanie...nie otworzę go. Nigdy. - powiedziałem chcąc go uspokoić.
Na twarzy staruszka pojawił się uśmiech. Zauważyłem, że coś do siebie wymamrotał. Niestety byłem zbyt daleko od niego, żeby usłyszeć. Miałem jednak dziwne wrażenie jakby on się cieszył, że tutaj zostaję. W końcu...od piętnastu lat traktuje mnie jak swoje dziecko. Mimo tego, że to nie jest mój ojciec...przyzwyczaiłem się do jego obecności w moim życiu. Mam nadzieję, że mi się przewidziało.
- Pójdę już...mam trochę rzeczy do zrobienia. - rzuciłem i szybko opuściłem salon.
W drodze do pokoju patrzałem na miecz. Wydawał mi się naprawdę wspaniały. Miał na sobie wyjątkowe ładne zdobienia. Jednak najważniejszy był środek. Czułem jak się we mnie gotuje. Nie wiem czy dam radę wytrzymać bez otwierania. Jakaś wewnętrzna siła każe mi go otworzyć tu i teraz.
Dość szybko znalazłem się w swoim pokoju. Miałem zamiar położyć się na łóżku i czekać na dalsze informacje w kwestii misji. Wtedy moje oczy ujrzały siedzącego naprzeciw mnie Mephisto z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Co ty tu jeszcze robisz? - spytałem z lekkim zdenerwowaniem. - Nie miałeś czasem załatwiać demona?
- Spokojnie...Astaroth już się tym zajął. - odpowiedział.
- Zaganiasz innych do roboty?
- I tak się opierniczał ostatnio...pobiega trochę dobrze mu to zrobi. - zaśmiał się.
- Czekaj...czyli, że on...tu przyjdzie? - spytałem lekko zakłopotany.
Mephisto od razu rzucił mi podejrzliwe spojrzenie.
- Czy to jakiś problem?
- Absolutnie. - rzuciłem od razu. W środku jednak czułem coś innego.
Faktycznie. Astaroth i ja byliśmy strasznie blisko. Kiedy dowiedziałem się o swoich mocach i pochodzeniu przybył mi na pomoc. Był ze mną całe moje dzieciństwo. Wspierał w ciężkich chwilach. Niejednokrotnie pomagał mi w ćwiczeniu mojej mocy. Przeżyliśmy razem wiele naprawdę wspaniałych przygód. Muszę przyznać, że do tej pory na samo wspomnienie tamtych czasów na mojej twarzy pojawia się uśmiech.
Jednak...nie widziałem go już z dobre pięć lat.
- Będę się już zbierać. - odezwał się nagle Mephisto. - Nie chcę narażać naszej misji.
Nie zdążyłem nawet powiedzieć ostatniego słowa. Nie zdążyłem nawet mrugnąć, a stojący obok mnie demon zniknął.
Odetchnąłem z ulgą. W tym momencie naprawdę potrzebowałem chwili samotności. Musiałem przemyśleć na spokojnie wiele spraw. Wszystko dzieje się zdecydowanie za szybko.
Położyłem się na łóżku. Swój wzrok wlepiłem w sufit. Szybko jednak oderwałem od niego swój wzrok. Mój wzrok powędrował na leżący obok mnie miecz. Wziąłem go do swojej ręki. Znowu poczułem jak moje serce uderza szybciej. Miałem naprawdę silną ochotę już go otworzyć. Moje ręce automatycznie zaczęły się trząść.
Nie mogłem w to uwierzyć. Czekałem piętnaście lat, żeby móc wrócić do domu. Mieszkać z moją prawdziwą rodziną. Być tym kim przeznaczone jest mi być. Pracowałem naprawdę ciężko, żeby mogło się to ziścić. Jednak mimo mego trudu...nie dało to żadnego skutku. W pewnym momencie straciłem już nadzieję, że to się uda.
I oto trzymam w ręce klucz do celu. Czy to dzieje się naprawdę?
[Astaroth]
Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tyle ruchu w swoim życiu. Wszystko zaczęło się od zwykłego pojawienia się Samaela. Rzadko można go zobaczyć w Gehennie. Większość swojego czasu spędza w Assiah i tej swojej akademii klauna. Teoretycznie przychodził tutaj tylko wtedy kiedy dotyczyło to interesów. Miałem nadzieję, że tym razem może odrobinę się nami zainteresował.
O dziwo...nie pomyliłem się, aż tak bardzo.
Przyszedł tutaj głównie w sprawie Rina i jego mocy. Uważał, że to najwyższy czas na ich przebudzenie. Ciężko było mi się z nim nie zgodzić. Rin jest synem Szatana. Gdyby tego było mało posiada jedną z najbardziej niszczycielskich mocy jakie istnieją na tym świecie. Jednak nie tylko to było powodem. Chodziło również o ojca. Jemu nigdy nie było dane móc go przytulić. Pogadać z nim. Czy chociażby go zobaczyć.
Faktycznie...to był dobry pomysł. Rin nigdy nie pasował do Assiah...ludzie od zawsze widzieli w nim demona. Poza tym nigdy nie sprawiał szczęśliwego życiem w tamtym świecie. Wiele razy mówił mi jak bardzo ma ochotę go opuścić. Próbowałem robić co mogłem, ale to nigdy nie wystarczało. Starałem się go wspierać jak mogłem. Wtedy właśnie stan zdrowotny ojca się pogorszył. Musiałem wrócić na stałe do Gehenny. Odszedłem tak nagle bez słowa.
Codziennie się o to obwiniam. Jeszcze bardziej boję się jego reakcji jak mnie zobaczy. Wybaczy mi? A może znienawidzi?
Właśnie dlatego oboje postanowiliśmy wcielić nasz plan w życie. Powiadomiliśmy o wszystkim ojca...nie chcieliśmy działać za jego plecami. Ton jego głosu podczas rozmowy z nami był spokojny, ale z jego twarzy dało się wyczytać wielką radość.
Przygotowywanie tego planu zajęło miesiące. W środku czułem silną niepewność. Ostatecznie nie byłem w stanie stwierdzić czy to na pewno jest dobry pomysł. Faktycznie...plan, który opracowaliśmy uwzględniał wszystko. Jednak...zawsze znajdzie się coś co to zepsuje. Chyba nigdy się tak nie stresowałem.
Jednak...nie mogę już od tego uciec. Zwłaszcza, że wszystko jest gotowe.
- Astaroth-sama! - krzyknął jakiś głos obok mnie. Poczułem silne szturchnięcie. Niemalże natychmiast obudziłem się ze swoich myśli. - Wszystko w porządku? Odpłynąłeś.
Koło mnie stała dość wysoka kobieta. Miała długie, strasznie poczochrane, brązowe włosy. Jej oczy wręcz świeciły ciemną zielenią.
- Tak...zamyśliłem się. Przepraszam. - odpowiedziałem.
- Nic się nie stało. - powiedziała z uśmiechem.
Wtedy kontynuowała swoje tłumaczenie. Sam nawet nie wiedziałem co do mnie gada. Odpadłem gdzieś w połowie...ale dotyczyło to chyba jakiegoś jej nowego sprzętu. Kiedy tylko zaczęła gadać ponownie odpłynąłem w swoich myślach. Naprawdę nie miałem dzisiaj ochoty na słuchanie gadki Azusy.
Chciałem po prostu przejść już do działania i pozbyć się tego stresu.
Wtedy jak na zawołanie poczułem wibracje w mojej kieszeni. Szybko wyjąłem swój telefon i przeszedłem w sekcję wiadomości. Moim oczom od razu rzuciła się wiadomość kontaktu zapisanego jako "Klaun". Szybko ją przeczytałem. Była krótka, ale za to bardzo treściwa.
Wszystko gotowe. Możemy działać.
Szybko poderwałem się z krzesła. Azusa niemalże natychmiast zwróciła na mnie swój wzrok. Wyglądała na dość mocno zdziwioną.
- Wybacz mi Azusa, ale będziemy musieli dokończyć to innym razem. - wytłumaczyłem, zakładając mój płaszcz. - Mam coś ważnego do zrobienia.
- Co takiego? - zapytała wyraźnie zaciekawiona. Ja jednak pośpiesznym krokiem udałem się w stronę wyjścia. Mogłem usłyszeć jej krzyki z daleka, ale postanowiłem je zignorować.
Pora przejść do misji.
[Rin]
Usłyszałem głośny huk. Niemalże natychmiast się poderwałem. Musiałem przyznać, że trochę wytrąciło mnie to z równowagi. Nawet się odrobinę przestraszyłem. Mephisto nie mówił nic o tym, że ktoś ucierpi podczas tego planu. W akcie nerwów wziąłem mój miecz do ręki. Już chciałem wyjść z pokoju, ale ktoś mnie wyprzedził.
- Rin...dostałem pilne zgłoszenie. Demon wyższej klasy. Muszę się tym zająć. - powiedział mega szybko. Już miał wychodzić kiedy zauważył moją postawę. - Ty zostajesz tutaj. I nie rób nic głupiego.
- Możesz być spokojny. - odpowiedziałem mu lekko zrezygnowany.
Po moich słowach od razu wyszedł. Mogłem usłyszeć jak nerwowo zbiera wszelkiego rodzaju broń jaką posiada. Jego szybkie i nerwowe kroki było słychać chyba na cały dom. Aż delikatnie się zaniepokoiłem tym jakiego Astaroth wybrał demona. On od zawsze miał delikatne popędy do destrukcji. Nagle ponownie usłyszałem głośny trzask. Tym razem dochodził od strony schodów.
- Uważaj, bo się jeszcze na schodach zabijesz. - wymamrotałem do siebie.
Po chwili usłyszałem głośny trzask drzwiami. Czyli...teraz pozostaje tylko czekać.
- Zamawiał ktoś demona? - spytał głos z zewnątrz. Ze strachu delikatnie podskoczyłem. Znałem ten głos. Bardzo dobrze go znałem. Na jego dźwięk niemalże natychmiast się odwróciłem.
Moim oczom ukazał się Astaroth. Uśmiechał się wyglądając na dość zakłopotanego. Ledwo co trzymał się mojego okna. Zrobił te swoje błagalne oczy. Prawdopodobnie chciał, żebym otworzył mu okno zanim spadnie na dół. Westchnąłem dość głośno. Z mocną niepewnością otworzyłem okno. Ten praktycznie od razu wparował do mojego pokoju.
Nie wiedziałem co powinienem o tym myśleć. Z jednej strony miałem ochotę z nim pogadać i śmiać się jak za dawnych czasów. Z drugiej...miałem ochotę przywalić mu tak mocno, że jego mózg zawita w innym wymiarze.
- Dawno się nie widzieliśmy. - powiedziałem do niego z delikatnym uśmiechem. - Jak się mają sprawy...tam na dole?
- Popieram. - uśmiechnął się szeroko. - A trochę nowości. Amaimon chce mnie zabić.
- Od kiedy to coś nowego?
Oboje się zaśmialiśmy. Muszę to przyznać, że...od razu zrobiło mi się lepiej. Najwidoczniej bardzo za nim tęskniłem. W sumie...to chyba nic dziwnego. Jest moim bratem...jednym z nich. Chyba...naprawdę się cieszę z tego spotkania.
Podszedłem do niego i przytuliłem. Ten gest najwidoczniej go zdziwił. W zasadzie...mnie też. Po chwili Astaroth, także mnie przytulił. Kiedy się przytulaliśmy, zwróciłem swój wzrok na szafkę. Leżała tam dość gruba książka. Sam nie wiem skąd się tam wzięła. Szybkim ruchem wziąłem ją do ręki, żeby przywalić Astarothowi z całej siły. Jego krzyk było słychać prawdopodobnie na całą dzielnicę.
- Co ty robisz?! Oszalałeś?! - krzyknął, masując swoją obolałą głowę. - Za co?
- Powiedzmy, że sobie zasłużyłeś.
Wyraz jego twarzy od razu zmienił się na pytający. Jednak widząc mój wyraz twarzy od razu zrezygnował.
- Chyba powinniśmy za nimi iść. - powiedział szybko. - W drogę.
Stanął na moim oknie gotowy, żeby z niego skoczyć. Ja stałem na środku pokoju i patrzałem na niego jak na idiotę. On jedynie patrzał na mnie pytająco. Wyglądał na wyjątkowo zniecierpliwionego.
- Drzwi. - powiedziałem.
- Co drzwi?
- Wychodzimy drzwiami. - odpowiedziałem.
W odpowiedzi jęknął jak małe dziecko. Szybko zszedł z okna i zgodnie z moim poleceniem wyszedł drzwiami. Szybko złapałem na miecz, który leżał na łóżku i ruszyłem za nim. Astaroth wiedział gdzie mamy iść dlatego to on nas prowadził. Zacisnąłem ręce na mieczu.
Właśnie zacząłem się stresować.
[Mephisto]
Muszę przyznać, że Astaroth zrobił naprawdę świetną robotę. Wybrał wręcz idealnego demona. Shiro obrywał naprawdę mocno. Ze mną również nie było lepiej. Nie mogłem użyć żadnej ze swoich mocy. Starałem się też, żeby to wyglądało wiarygodnie. Nie ciężko było mi dostrzec przepraszające spojrzenie demona.
Mogłem zauważyć, że Shiro powoli opada z sił. Klęknął na jedno kolano i zaczął ciężko oddychać. Nie ma co się dziwić. Jego ciało jest słabe...szybko się męczyło. Kompletne przeciwieństwo do mojego. Nie odczuwałem żadnych skutków ubocznych tej walki. Rany jakie mi zadał już dawno zdążyły się zregenerować. Mimo to musiałem udawać rannego i wykończonego.
Mam nadzieję, że to się za niedługo skończy. Zdecydowanie wolę pełnić rolę obserwatora.
[Rin]
Naszym oczom ukazały się poniszczone struktury. Z każdym kolejnym krokiem było coraz gorzej. Zaczęło się od poniszczonych chodników, teraz mijamy poniszczone budynki. Miałem wrażenie, że powoli zbliżamy się do celu.
Nagle poczułem jak coś łapie mnie za mój rękaw. Potem coś pociągnęło mnie z całej siły. Prawie się wywaliłem. Szybko spojrzałem na Astarotha morderczym spojrzeniem. On jedynie kazał mi być cicho i pokazał palcem na scenkę przed nami.
Przed nami znajdował się wielki demon. Jeszcze nigdy nie widziałem tak wielkiego demona. Kiedy tylko na niego patrzałem coraz bardziej zniechęcałem się do całej tej akcji. Wyglądał na naprawdę silnego. Zaraz obok niego klęczeli staruszek i klaun. Oboje byli wyczerpani.
Zacisnąłem rękę na swoim mieczu. Moje serce zaczęło bić mocniej. Miałem wrażenie, jakby się paliło. Z każdą chwilą coraz mocniej zaciskałem moją rękę. Czułem, że nie jestem w stanie dłużej wytrzymać.
Oboje z Astarothem patrzyliśmy jak Mephisto i staruszek dostają. Muszę przyznać, że demon był naprawdę bezlitosny. Oboje nie byli już w stanie wstać. Demon z całej siły uderzył klauna. Odleciał jakieś dobre parę metrów...i przestał się ruszać. Czyli wszystko idzie zgodnie z planem. Wtedy zwrócił się do staruszka. Ten nie był już w stanie się ruszać. Miał wykonać swój ostateczny atak.
Wtedy szybko spojrzałem na Astarotha. Ten szybko odbiegł i schował się w innym miejscu.
Wziąłem głęboki wdech. Stanąłem na nogi. Dopiero teraz zauważyłem jak bardzo się trzęsłem. Nie mogę ukrywać swojego strachu. Boję się jak chyba nigdy w swoim życiu. Jednak...nie mogę się już wycofać.
Zacisnąłem swoje palce na mieczu i szybko wybiegłem ze swojej kryjówki.
- Przestań! - krzyknąłem najgłośniej jak tylko potrafiłem.
Oczy demona i staruszka od razu powędrowały na mnie. Demon od razu skupił się na mnie i był gotowy do ataku.
- Rin...co ty tu robisz?! Uciekaj stąd! To niebezpieczne! - staruszek krzyczał w moją stronę.
Nie słuchałem go. Zacisnąłem swoje palce na mieczu. Wziąłem głęboki oddech. Złapałem za uchwyt miecza i powoli zacząłem go wyciągać z pochwy. Moje serce zaczęło bić jeszcze mocniej. Kiedy go wyjąłem poczułem się inaczej. Moje ciało stanęło w niebieskim płomieniu. Jednak...to nie bolało. Czułem przepełniającą mnie siłę. Czułem się niesamowicie.
Nagle poczułem coś dziwnego. Jakby coś przeleciało między moimi nogami. Szybko odwróciłem się do tyłu. Wtedy dostałem lekkiego szoku. Miałem ogon. Dokładnie tak jak każdy demon.
Zarówno demon jak i staruszek patrzeli na mnie w szoku. Spojrzałem na demona. Chciałem mu przekazać, że ma uciekać. Nie chciałem robić mu krzywdy. O dziwo chyba mnie zrozumiał, bo zaczął uciekać.
- Nie uciekniesz! - krzyknąłem, zaczynając go gonić.
Demon uciekał w dość szybkim tempie, ale o dziwo doganiałem go. I nie czułem przy tym żadnego zmęczenia. Jakie to wspaniałe! Kiedy już znalazłem się obok demona udawałem, że dźgam go swoim mieczem. On na szczęście zdążył w porę uciec. Kiedy zniknął z zasięgu mojego wzroku schowałem miecz z powrotem.
Wtedy znowu czułem się normalnie. Płomień przestał otaczać moje ciało. Mimo to mój ogon nadal pozostał. Wtedy też poczułem metaliczny smak w mojej buzi. Poczułem w niej coś ostrego. Otworzyłem swoje usta chcąc sprawdzić co to takiego. Wtedy mój palec napotkał się z moimi ostrymi kłami.
- Coś ty narobił?! - krzyknął staruszek powodując, że niemal natychmiast na niego spojrzałem.
Wyglądał na niezwykle zdenerwowanego. Jednak to nie wszystko. Było coś jeszcze. W jego głosie usłyszałem...smutek?
- Uratowałem cię.
- Ty naprawdę myślisz, że to zabawne?! - krzyknął. - Nie masz zielonego pojęcia co narobiłeś! Już nigdy nie będziesz człowiekiem!
Nagle koło niego pojawił się Mephisto. Na jego twarzy tak jak zawsze gościł ten uśmiech.
- Pozwól, że ci pomogę. - zaczął. - Jestem w stanie wziąć dzieciaka pod moje skrzydła. Zapewnić mu schronienie oraz nauczyć go kontrolować swoją moc.
Oczy staruszka i klauna od razu na mnie padły. Jedyne co było słychać to cichy szelest wiatru. Zaraz po tym doszły do tego szepty tej dwójki. Prawdopodobnie ustalali co powinni ze mną zrobić.
Jednak teraz mnie to nie obchodziło. Przebudziłem swoje moce. Jestem demonem. Teraz...teraz mogę wreszcie wrócić do domu.
Tylko to się dla mnie liczy.
Hejka. Pewnie tutaj zaskoczyłam parę osób, bo jestem zmarła, a tu rozdział. Po krótkim przemyśleniu zdałam sobie sprawę, że chcę to skończyć nawet jeśli nie jest to wybitna książka. Zmarła jednak jestem dalej i rozdziały mogą się strasznie rzadko pokazywać. Teraz ciekawostka time cały ten rozdział, posłowie i publikacja są pisane podczas wesela...tak...siedzę z telefonem na weselu i rozdział piszę, ale i tak jestem dla wszystkich niewidzialna, więc nikt nie zauważył. No to w tym rozdziale to tyle...do kolejnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top