«Rozdział 4»
- Theo? - zapytał Scott i wrogo zmrużył oczy. - Co ty tutaj robisz?
- Spodziewałem się lepszego powitania ze strony starego kumpla albo chociaż podziękowania za uratowanie życia. Jednak, jak widać, wszyscy McCall'owie są tacy sami - spojrzał na mnie i prychnął. No, kurwa, co ja mu takiego zrobiłam!
- Daruj sobie. Sprawdź lepiej, czy nie mają biletów powrotnych i odwal się od mojej rodziny! - syknął mój brat, który ledwo powstrzymywał się od przywalenia Raekenowi.
- Dopiero, co tu przyjechałem, a ty już mnie odsyłasz? Ale na szczęście, lub twoje nieszczęście, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz - posłał mu prowokujący uśmieszek. On sam prosił się o bilet na tamten świat!
- Zobaczymy - wycedził Scott i wziął mnie za rękę. - Maggie, Kira, Stiles chodźmy, bo się spóźnimy. A tobie - zwrócił się do Raekena, ponownie mrużąc oczy. - Radzę trzymać się z dala od nich.
- To nie będzie trudne - stwierdził, a wszyscy znów odwróciliśmy się w jego stronę. - Tym bardziej, że to oni będą do mnie przychodzić i jeść mi z ręki. Przynajmniej jedno z was.
- O czym ty mówisz? - wtrąciłam się, gdyż chciałam wiedzieć, co Theo miał na myśli, mówiąc, że jedno z nas nie będzie potrafiło trzymać się od niego z daleka. - Po pierwsze, nie jesteś wróżką, a po drugie, nawet nas nie znasz.
- Znam was lepiej, niż myślisz - puścił mi oczko, a ja zmarszczyłam brwi. - Wy też dobrze mnie znacie, ale się zmieniłem. Sporo się zmieniło przez tyle lat.
- Maggie, nie mieszaj się w to - powiedział Scott, odciągając mnie dalej od Raekena. - On bredzi i nic o nas nie wie. I lepiej by było, jakby już sobie poszedł.
- A pamiętasz Scott, jak to było, gdy jeszcze się przyjaźniliśmy? - zapytał Theo, mimo widocznej niechęci do rozmowy ze strony Scotta. - Pamiętasz, gdy w trzeciej klasie zabrałeś mi Julie sprzed nosa?
- Ona cię nawet nie kochała! - wykrzyknął wściekły już mój brat. - Poza tym, to było tyle lat temu. Nawet nie wiedzieliśmy, co znaczy w kimś się zakochać!
- Ale to nie zmienia faktu, że mi ją zabrałeś - wycedził brunet. - Doskonale wiedziałeś, że mi się podobała, a ty mi ją zabrałeś. Tak po prostu.
- Więc to dlatego zniszczyłeś mój długopis - bardziej stwierdził, niż zapytał. - To była jedyna pamiątka po moim ojcu!
- Uwierz, warto było widzieć tę twoją minę, gdy otworzyłeś szafkę, a w niej zastałeś szczątki głupiego długopisu - sztucznie się zaśmiał. - Myślałem, że pęknę ze śmiechu!
- A ja zaraz pęknę ze złości! - wykrzyczał Scott i rzucił się na Raekena.
Wszyscy powinniśmy jakoś zareagować, ale nikt z nas się nie ruszał. Z jednej strony, to była ich kłótnia i sami powinni załatwić to po męsku, ale z drugiej strony, jeśli któremuś z nich coś się stanie, to będę się o to obwiniać.
Scott rzucając się na Raekena, z pięści uderzył go prosto w żuchwę i kopnął w brzuch. Theo nie pozostawał mu dłużny i drasnął Scotta pazurami po nodze tak, że zmuszony został klęknąć. Doskonale wiedziałam, że nie powinnam się mieszać, ale nie mogłam na to tak bezczynnie patrzeć. Niby Scott szybciej się zregeneruje, ale nie chciałam, aby Theo okładał go bez powodu.
Szybko do nich podbiegłam i stanęłam między nimi tak, że nie mogli się już do siebie zbliżyć. Teraz oboje stali w wilkołaczej postaci i patrzyli się na mnie tymi oczami: Scott czerwonymi, a Theo żółtymi, które wyrażały wściekłość.
- Przestańcie! - krzyknęłam i złapałam Scotta za ramię, odciągając go od Raekena. - Musimy już iść, nie zniżaj się do jego poziomu - syknęłam w stronę Theo.
- Masz rację - przytaknął mi brat, a ja pomogłam mu podejść do naszych znajomych, zostawiając za nami Raekena.
Całą paczką weszliśmy do szkoły. Scott na szczęście zdążył się już zregenerować i nie było po nim śladu po bójce. Ustawiliśmy się w kolejce i czekaliśmy na swoją kolej, aby wpisać się na półce. Szło to bardzo sprawnie, gdyż mieliśmy wpisać tylko swoje inicjały.
Jako ostatni był Scott i oprócz siebie wpisał także inicjały A.A.. Allison Argent, była jedną z najodważniejszych osób, jakie kiedykolwiek miałam okazję poznać. Doskonale rozumiałam Scotta, bo on ją kochał, jak nikogo innego. Od początku do końca była dla niego najważniejsza. Wiedziałam, że on nigdy o niej nie zapomni i słusznie. Mimo tego, że nie darzyłam jej sympatią, to wiedziałam, że dla Scotta była wszystkim i to mi wystarczało by życzyć im szczęścia. Teraz, gdy Allison nie ma już z nami, zrozumiałam coś. Przyjaźń, to coś, co wymaga ogromnego wysiłku i poświęcenia, nawet jeśli byłoby to własne życie.
Po całej tej ceremonii musiałam wrócić ze Stilesem do szpitala tak, żeby nikt nie zauważył, że zniknęliśmy. Na palcach weszliśmy do ciemnej sali i położyliśmy się na swoich łóżkach.
- Udało nam się! - powiedziałam do Stilesa i szeroko się uśmiechnęłam.
- Nie do końca - odpowiedział ktoś w rogu naszej sali i zapalił małą lampkę stojącą na stoliczku.
Oboje ze Stilesem wymieniliśmy się zaskoczonymi spojrzeniami i rozpoznaliśmy tę osobę. Był to ten ciemnoskóry lekarz, który nas wcześniej badał. Już po nas.
- Możecie mi powiedzieć, gdzie was poniosło? - zapytał Lucas i skrzyżował swoje ręce na piersi.
- No, um, my... - próbował tłumaczyć się Stiles, ale musiałam go zatrzymać, bo jedynie pogorszyłby sytuację.
- Byliśmy w łazience - szybko powiedziałam, mając nadzieję, że to mu wystarczy i się od nas odczepi.
- Ponad trzy godziny? - dopytywał, a ja myślałam, że zamieniłam się z jakimś zbiegłym i byłam na przesłuchaniu.
- Tak, bo za nim ja się wykąpię, to zlecą dwie godziny, a potem pochłonęłam się rozmową ze Stilesem, prawda?
- Tak, tak - przytaknął Stiles.
- To w takim razie czemu masz na sobie ubrania, a nie piżamę?
- Bo... ja ich po prostu zapomniałam i tak jakoś wyszło - mówiąc to, mentalnie walnęłam się ręką w czoło.
- Mam nadzieję, że to prawda, ale więcej tak nie róbcie, bo mnie przestraszyliście.
- Dobrze, przepraszamy - odpowiedzieliśmy jednocześnie, po czym lekarz opuścił nasz pokój.
Spojrzałam na Silesa i oboje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem. Nie mogłam przestać się śmiać i o mało co nie spadłam z łóżka. W końcu pierwszy przestał Stiles i pomógł mi dojść do porządku.
- Ja nie wiem jak on kupił tą bajeczkę - zaczął Stiles. - W takim razie musi być naprawdę tępy.
- Mam już po prostu wprawę do reagowania na takie sytuacje - zachichotałam i wyjęłam telefon. Miałam trochę powiadomień na Instagramie, więc zajrzałam, co ciekawego się tam działo. Aplikacja tak mnie pochłonęła, że nie reagowałam na żadne bodźce zewnętrzne, w tym Stilesa informującego mnie, że poszedł do łazienki. W pewnym momencie tak zachciało mi się spać, że nawet nie odczułam tego, kiedy zasnęłam.
*
Obudziły mnie ciepłe promienie słoneczne padające na moją twarz przez niezasłonięte okno. Otworzyłam oczy, ale za chwilę znów je zamknęłam. Delikatnie zmrużyłam oczy i cieszyłam się tą chwilą.
- Nie śpisz już? - zapytał Stiles, a ja od niechcenia przewróciłam się na drugi bok w jego stronę. Uśmiechnęłam się do niego, po czym z powrotem położyłam się na plecach.
- Niestety nie - odpowiedziałam. - Wolę swoje łóżko i pokój.
Po jakiś dziesięciu minutach serfowania w Internecie, w końcu wstałam i wzięłam ciuchy z kosmetyczką, które wcześniej zostały przywiezione przez moją mamę. Poszłam w kierunku łazienki i spojrzałam w lustro. Tak się przestraszyłam, że myślałam, że zamiast mnie, pojawiła się tam Wednesday Addams, ale naprawię to lekkim makijażem.
Po całej mojej porannej rutynie, z powrotem wróciłam do pokoju i usiadłam na krańcu łóżka. Zauważyłam, że w pokoju nie było nigdzie Stilesa. Ciekawe gdzie go poniosło, gdyż nic nie wspominał mi, że gdzieś idzie? Może poszedł na jakieś kontrolne badania, podczas gdy ja się myłam.
Nagle do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna w białym kitlu. Nie widziałam go tu wcześniej, a znam tu praktycznie każdego lekarza.
- Witaj, Maggie! Chodź teraz na prześwietlenie, bo mamy wolną salę - powiedział lekarz, który swoją drogą był bardzo przystojny.
- Ja, um, tak. Już idę! - wydusiłam w końcu z siebie. Ten cholerny, plączący się język!
Wstałam z miejsca i ruszyłam za mężczyzną. Szpital znałam, jak własną kieszeń. To w takim razie, gdzie on mnie prowadził, skoro sala do rentgena była w zupełnie innym kierunku?
~ritegs~
EDYTOWANY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top