«Rozdział 28»
Dojechanie na miejsce zdawało się być wiecznością. Żadne z nas nie odzywało się do tego drugiego, aby nie przerywać ciszy, choć była ona krępująca. Szczególnie po tym, co wydarzyło się ostatnim razem. Na szczęście, ani on ani ja nie wspominaliśmy tego tematu.
Theo zaparkował samochód trochę dalej od wejścia do podziemi, aby nikt nas nie zauważył. Chłopak odpiął pas i wysiadł z samochodu, więc zrobiłam to samo. Wysiedliśmy z pojazdu i udaliśmy się na jego tyły. Brunet wyciągnął kilka metolowych i zardzewiałych gwoździ, uprzednio zakładając rękawice. Posłałam mu zdziwione spojrzenie i zmarszczyłam brwi.
- Zanim zapytasz, te gwoździe nasączone są płynnym tojadem. Ta roślina osłabia wilkołaki, więc dlatego mam na sobie rękawice - powiedział i podał mi je w dłonie. Natychmiast włożyłam je do kieszeni spodni i kiwnęłam głową, potwierdzając, że zrozumiałam.
Oprócz gwoździ, brunet wręczył mi metalowy kij baseballowy, choć sama nie wiedziałam po co. Ja miałam być chyba po prostu przynętą z tego, co zrozumiałam, ale nic już nie powiedziałam. Dałam prowadzić się Theo, aż do małego wejścia, prowadzącego zapewne do podziemi. Spojrzałam na niego lekko przestraszona, ale cały strach zniknął niemal natychmiast, gdy chłopak złapał mnie za rękę. Tak drobny gest pobudził we mnie wszystkie komórki czuciowe do życia. Czułam, że moje policzki delikatnie się zaróżowiły, ale całe szczęście że dookoła nas było całkowicie ciemno.
- Maggie, jesteśmy już prawie na miejscu. Mogłabyś, uh, pójść przodem? - zapytał, po kilku minutach błądzenia między korytarzami.
- Jasne - odpowiedziałam i za pomocą woli umysłu, wyjęłam z kieszeni wszystkie gwoździe, które teraz lewitowały przede mną w pełni gotowości do ataku. W prawej dłoni trzymałam swój kij, a lewą dłonią pomagałam sobie utrzymać gwoździe w powietrzu.
- Zanim pójdziemy, chciałbym ci coś powiedzieć - powiedział i spojrzał mi prosto w oczy. Zaczynałam się bać. - Nie wiem jak potoczą się nasze losy, ale muszę ci to powiedzieć. Maggie, odkąd tylko wpadłaś na mnie pierwszego dnia w szkole...
- To ty na mnie wpadłeś - sprzeciwiłam się, a chłopak wywrócił oczami z małych uśmiechem na twarzy.
- Odkąd wpadłem na ciebie pierwszego dnia w szkole, zakochałem się w tobie - powiedział, a mi serce w klatce zaczęło bić cztery razy szybciej. - Wiem, jak głupio to brzmi, gdy wyznaję ci to w jakimś obskurnym korytarzu, ale musisz to wiedzieć, bo mogę nie wyjść z tego cały. Powinienem był zabrać cię na kolejną randkę, czy gdziekolwiek i wyznać ci to w bardziej romantycznym miejscu, ale czas nas goni. Później mógłbym nie mieć do tego okazji. Jest tyle rzeczy, które chciałbym z tobą robić. Na przykład moglibyśmy pójść na te twoje ulubione shake'i czy pojeździć razem na desce i obiecuję, że to wszystko zrobimy, gdy tylko to się zakończy. Kocham cię, Margareth Brooke McCall.
Stałam tam wryta w ziemię jak słup soli. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, a moja buzia była na wpół otwarta. Zdaję sobie sprawę, jak żałośnie musiałam teraz wyglądać, ale nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Nie spodziewałam się, że Theo Raeken wyzna mi miłość i to w takim momencie. Na dodatek wiedział o mnie takie rzeczy, o których nawet nie sądziłam, że wie. Mało kto wie, że na drugie imię mi Brooke, a Maggie to tylko skrót od mojego pełnego imienia. Byłam w szoku.
Nie wiem, co mną sterowało, ale nagle wspięłam się na palce i złączyłam swoje usta z ustami Theo. Na początku był zaskoczony takim obrotem sprawy, ale natychmiast przyciągnął mnie bliżej siebie. Do naszego pocałunku dołączyliśmy języki, które idealnie do siebie pasowały. Całowaliśmy się tak, jak nigdy wcześniej. Jakby to miał być nasz ostatni pocałunek.
Gdy obojgu nam zabrakło tchu, oderwaliśmy się od siebie, ale nasze czoła wciąż się stykały. Patrzyliśmy się sobie w oczy, próbując wyczytać, co myśli to drugie. W moim podbrzuszu latało co najmniej z milion małych motylków, co spowodowało uśmiech na mojej twarzy.
- Ja też cię kocham, Theo - powiedziałam i dałam mu krótkiego całusa w usta. Chłopak szeroko się uśmiechnął i przejechał swoją dłonią pomiędzy włosami.
- Powinniśmy już iść. Jesteśmy aż za blisko i mogą nas usłyszeć - odpowiedział i puścił mnie przodem.
Szłam powoli i jak najciszej, w pełni gotowa na ewentualny atak. Przede mną wirowały gwoździe, które trzęsły się niczym moje ciało pod wpływem nerwów. Nagle w oddali zauważyłam oświetlone pomieszczenie, więc przyspieszyłam kroku. Możliwe, że za chwilę ujrzę swojego brata albo to ewentualne niebezpieczeństwo.
Przed sobą zauważyłam odwróconą tyłem postać mojego brata i jego stado. Wśród nich rozpoznałam Lydię, Malię, Kirę i Stilesa, którzy stali w kręgu i o czymś dyskutowali. Gdy tylko usłyszeli moje kroki, natychmiast się odwrócili i spojrzeli na mnie zaszokowani.
Czułam się okropnie. Wiedziałam, na co skazałam się, przychodząc tutaj z Theo, ale teraz czułam się, jakbym ich zdradziła. Nie jako stado, bo przecież z niego odeszłam, ale jako przyjaciół. Przecież w dalszym ciągu się przyjaźniliśmy, mimo tylu różnic pomiędzy nami. Może nie powinnam była się w to mieszać?
- Maggie? A co ty tutaj robisz? - zapytał po chwili Scott. Widziałam w jego oczach to rozczarowanie, przez co czułam się jeszcze gorzej.
- Przyszłam tu z Theo, aby cię powstrzymać - powiedziałam pewnie siebie, gdy nagle z korytarza wyłonił się Raeken. Scott mierzył go od góry do dołu i spojrzał na mnie, wciąż nie dowierzając.
- O czym ty mówisz? Powstrzymać przed czym? Chciałem dogadać się z Raekenem na osobności, a nie w towarzystwie mojej siostrzyczki - wywrócił oczami.
- Ale przecież nie jesteśmy na osobności. Po co ci w takim razie stado? Czyżbyś mi nie ufał, McCall? - rzekł prześmiewczym i pełnym lodu głosem Theo.
- A twoje chimery, gdzie się podziały? Kazałeś iść im na spacer? - zapytał sarkastycznie Stiles.
- Wszystkie są tutaj - wskazał na siebie, a ja zmarszczyłam brwi. - Zabiłem je, a teraz wszystkie ich moce należą do mnie. Mam nadzieję, że to wystarczy, aby cię zabić, Scott.
- Theo nie podoba mi się to. O czym ty mówisz? - wyszeptałam, choć i tak wiedziałam, że wszyscy mnie usłyszeli, bo zapadła grobowa cisza.
- Nie gadaj Maggie, że o niczym nie wiedziałaś. Theo to oszust, który nie dość że zabił niewinne chimery, to nawet własną siostrę. Jak mogłaś mu po tym wszystkim zaufać? - zapytała tonem pełnym urazy Kira. W mojej głowie panował chaos i nie potrafiłam za nic połączyć faktów.
- Czy ty nie widzisz, jak on tobą manipuluje? Zabrał cię tu i zbuntował przeciwko nam, nie widzisz tego, Maggie? On chce, aby nasze stado się rozpadło, bo tak byłoby mu łatwiej - wtrąciła Lydia.
- Nie słuchaj ich, Maggie. Doskonale wiesz, jaka jest prawda. Próbują ci namieszać w głowie, ale nie daj się im zwieść. Pamiętasz, jak cię okłamywali? Jak nigdy nie zabierali cię na swoje misje, mimo że należałaś do ich stada albo manipulowali?
- J-ja nic już nie wiem - wydusiłam z siebie bliska płaczu. Wszystko jeszcze bardziej się pokomplikowało.
- Maggie, chodź z nami, póki nie jest jeszcze za późno - powiedział uprzejmie Scott i podszedł o krok bliżej, wyciągając do mnie dłoń.
Nagle poczułam, jak ktoś objął mnie od tyłu i przyłożył swoją dłoń do mojego gardła. Uniosłam swój wzrok i ujrzałam Theo, który trzymał swoje ostre pazury tuż przy mojej szyi. Wystarczył mój najmniejszy ruch, a on przeciąłby moją tętnicę. Co się tutaj dzieje?
- Poddaj się Scott, zanim podetnę gardło twojej ślicznej siostrzyczce - powiedział zaborczym głosem Theo, a z moich oczu poleciały łzy. Jak mogłam być tak głupia i mu zaufać? Dlaczego nie słuchałam swoich przyjaciół, gdy nie było jeszcze za późno? Przecież to było z daleka widoczne, że Theo nie cofnie się przed niczym, nawet jeśli miałby skrzywdzić mnie. To w takim razie po co wyznał mi tą miłość skoro i tak zamierzał mnie tylko wykorzystać jako kartę przetargową? Od początku bawił się moimi uczuciami i mieszał mi w głowie, abym była łatwiejszym obiektem do zdobycia. No jasne, ta buntownicza i najsłabsza z ogniw w stadzie Scotta, dała się nabrać na tą marną sztuczkę Raekena. Chłopak nie tylko był przystojny, co tylko ułatwiło mu zdobycie mnie, ale umiał też słuchać. Doskonale wiedział, co działo się pomiędzy mną i bratem, a teraz to wykorzystał. Fałszywy dupek! - Powiedz tym swoim pachołkom, aby sobie poszli, a potem załatwimy to po męsku.
Gdy to powiedział, dotknął jedną ręką metalowej rury, który zasyczała pod wpływem przepływającego przez nią prądu. Zrobił to, aby zapewne pokazać, jaką mocą dysponował. Ja natomiast byłam tak zrozpaczona i zraniona, że nie mogłam nawet skupić się na przywołaniu do mnie gwoździ. Znowu byłam tą bezbronną Maggie, która stała się ofiarą.
Scott wyszeptał coś do swoich przyjaciół, choć i tak byłam pewna, że Theo wszystko słyszał, bo w końcu był kojotołakiem. Po chwili moi przyjaciele opuścili pomieszczenie, zostawiając w nim tylko mnie, Raekena i Scotta.
- A teraz ją wypuść - rozkazał mój brat, starając się być silnym. Teraz już rozumiałam. Gdyby Theo poderżnął mi gardło, byłyby dwie opcje z tym, co stałoby się ze Scottem. Po pierwsze wściekłby się i rzucił na Raekena i nic by go nie powstrzymało albo by się załamał, na co na pewno liczył Raeken.
- Skoro jesteśmy już sami to myślę, że ten świadek także nie jest już nam potrzebny - powiedział, zanim zdążyłam to przeanalizować czy zaprotestować, bo poczułam jak szpony rozszarpały moje gardło.
Osunęłam się na podłogę i ostatkami sił przyłożyłam swoją rękę do gardła. Krew lała się strumieniami, zbyt szybko abym mogła cokolwiek zrobić. Z sekundy na sekundę mój oddech stawał się coraz płytszy, a wizja stawała się zamazana. Czułam się dokładnie tak, jak w moim śnie. Ulatywało ze mnie życie przez to, że zdradziłam swoje własne stado. To właśnie były skutki mojej naiwności. Dlatego te koszmary mnie nawiedzały.
Jedyne, co zapamiętałam to wściekła twarz Scotta, który rzucił się na Raekena, zanim całkowicie przestałam cokolwiek widzieć. Teraz miałam jedynie nadzieję, że Scott zabije tego sukinsyna, tak jak to on zrobił mnie. Właśnie w tym miejscu zginęły wszystkie moje uczucia do Theo, nienawiść do Scotta, wyrzuty sumienia oraz cała ja.
~ritegs~
EDYTOWANY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top