«Rozdział 21»

Nad ranem obudziły mnie krzyki dobiegające z wnętrza domu. Najszybciej, jak tylko potrafiłam, wstałam z łóżka i wybiegłam z pokoju. Hałas dochodził z łazienki Scotta, więc bez pukania wdarłam się do jego pokoju.

- Scott, żyjesz? - zapytałam przejęta. - Co się stało?

- Porwały się moje ulubione spodnie - powiedział smętnie, a ja walnęłam się otwartą dłonią w czoło.

- I to dlatego tak się drzesz? - pytam zirytowana. - Przez ciebie mało co zawału nie dostałam! Nie strasz mnie tak więcej, jasne?

- Jasne, wybacz - przeprosił, po czym opuściłam pokój brata, udając się do swojego.

Z szafki nocnej wzięłam w dłonie mój telefon komórkowy i odblokowałam wyświetlacz. Była na nim godzina szósta dziesięć. Świetnie, przez tego idiotę nie pospałam sobie co najmniej o pół godziny dłużej, ale mimo to nie kładłam się z powrotem, bo nie widziałam sensu. Tak czy siak nie byłabym w stanie teraz zasnąć. Dlatego też podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej czarne jeansy a do tego zwykłą, trochę przydużą bluzę z kapturem i czystą bieliznę. Z całym ekwipunkiem ruszyłam do łazienki.

Po wszystkich porannych czynnościach zeszłam na dół, aby zrobić sobie coś na śniadanie. Otworzyłam lodówkę i rozejrzałam się po jej wnętrzu. Postanowiłam, że zjem dziś płatki na mleku. Wzięłam potrzebne rzeczy i wsypałam czekoladowe kulki do miski, które potem zalałam ciepłym mlekiem. Całość zjadłam w niecałe pięć minut.

Na plecy zarzuciłam swój plecak, a w dłoń wzięłam deskorolkę. Muszę w końcu wrócić do żywych. Kto by pomyślał, że wrzesień minie tak szybko. Można było stwierdzić to też po pogodzie, gdyż ostatnio dość często pada i robi się coraz chłodniej. Takie uroki jesieni.

Do szkoły dotarłam bardzo szybko, więc po niespełna dziesięciu minutach stałam już przy swojej szafce. Włożyłam do niej plecak, który zastąpiłam torbą na wf. Mam nadzieję, że trener będzie dziś łaskawy i nie wyciśnie ze mnie siódmych potów, bo przez ponad trzy tygodnie nie ćwiczyłam na wf-ie przez tę całą sprawę z nadgarstkiem. Wszyscy myślą, że to był istny cud. Usłyszałam nawet plotkę, że ponoć sam Jezus Chrystus dał mi boże błogosławieństwo i uzdrowił. Większej głupoty nigdy w swoim krótkim życiu nie usłyszałam, ale mogę się założyć, że to osoby należące do naszego szkolnego kółka różańcowego.

Po dzwonku weszłam do szatni z innymi dziewczynami i szybko się przebrałam. Były to legginsy do jogi i zwyczajna biała koszulka. W takim oto stroju ruszyłam razem z rówieśniczkami na boisko.

Przez całą godzinę biegałyśmy i robiłyśmy różne, głupie ćwiczenia rozciągające. Myślałam, że umrę przy piątym okrążeniu. Zdecydowanie za długo nie uprawiałam żadnego sportu.

- Patrz, jak łazisz ofermo! - krzyknęła piskliwym głosem Liberty, mój największy wróg. Nienawidzę laski całym sercem! Jest ona typową lalką barbie z bogatymi rodzicami, którzy kupują jej, co tylko chce i rozpieszczają ją, jak tylko mogą. Popularność to również jej drugie imię.

- Przecież to ty na mnie wpadłaś - odparłam zgodnie z prawdą. - I nie musisz mnie od razu wyzywać.

- Za kogo ty się uważasz co? Nie podskakuj, bo pożałujesz.

- Wybacz, ale nie boję się lalek barbie nawet jeżeli miałabyś nasłać na mnie swojego ojczulka z gronem prawników - odpyskowałam, po czym odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia. Ta jednak złapała za mój nadgarstek i pociągnęła w swoją stronę.

- Lepiej przeproś albo to się źle dla ciebie skończy - wymamrotała wrogo blondynka.

- Bo co ty takiego możesz mi zrobić! - odpowiedziałam, próbując oswobodzić się z jej uścisku. - Zadrapać mnie tymi pazurami niczym jakiś kot?

- McCall, Cuthbert co się tutaj wyrabia? Miałyście biegać, a nie gadać, więc do roboty! - gwizdnął nam do ucha w gwizdek trener. - Przysięgam McCall, z taką formą to niedługo będziesz dorównywać kondycją fizyczną panu Stilinskiemu - powiedział na tyle głośno, aby zwrócić uwagę Stilesa, który siedział na boisku, ledwo oddychając.

- Słyszałem to trenerze! - odkrzyknął Stiles, a ja się lekko uśmiechnęłam.

- Miałeś to słyszeć Stilinski - wywrócił oczami trener. - A teraz wracaj do biegania, a nie się obijasz!

- A ja jeszcze nie skończyłam - szepnęła mi do ucha Liberty i pobiegła razem ze swoimi koleżaneczkami, zostawiając mnie w osłupieniu. Nie żebym się jej bała, bo teraz z łatwością mogłabym ją zabić, ale nie podoba mi się ton, jakim to powiedziała.

- Hej, co się stało? - zagadnęła do mnie Malia, która pojawiła się znikąd.

- Nic takiego, po prostu biegnijmy.

Po zakończonych wszystkich lekcjach, w tym wf-u z barbie Liberty, postanowiłam wraz z Kirą odwiedzić Lydię. Nie widziałam się z nią ponad cztery tygodnie, odkąd do klasy doszedł Theo. A właśnie, dzisiaj jego też nie było.

Kira i ja szłyśmy ulicą w kierunku domu państwa Martin. Rozmawiałyśmy na różne tematy i śmiałyśmy się jak opętane. Dawno się tak nie uśmiałam, nawet nie pamiętam kiedy ostatnio w ogóle miałam czas na śmiech. A w końcu śmiech to zdrowie. Szczerze mówiąc to brakowało mi przyjaciółki. Przez cały ten czas zajęta byłam tylko swoimi problemami, zapominając o przyjaźni. Tak dawno nie widziałam się z Lydią, a mimo to nawet do niej nie zadzwoniłam. Co ze mnie za fatalny model na przyjaciółkę. Chociaż z drugiej strony miodowo-włosa zapewne by do mnie zadzwoniła czy pogadała. Może coś jej się stało?

Z miejsca przyspieszyłam kroku, że teraz to Kira nie mogła mnie dogonić. Nim się obejrzałam, obydwie stałyśmy pod domem Martinów. Delikatnie zapukałam i odsunęłam się kawałek, aby przypadkiem nie dostać drzwiami w nos, bo z życia wiem, że nie raz mi się to już przydarzyło. W progu stanęła matka naszej przyjaciółki, która zaczęła mierzyć nas swoim wzrokiem.

- Dzień dobry Pani Martin, Lydia jest u siebie? - zapytałam kobietę, mając nadzieję, że Lydia jest u siebie, bo faktycznie zaczynałam się o nią martwić.

- Witaj Maggie kochanie, jak ja dawno cię u nas nie widziałam! A ty jesteś? - popatrzyła na moją koleżankę.

- Kira - wyciągnęła do przodu dłoń, którą mama Lydii przyjęła z uśmiechem. - Miło mi.

- Proszę, wejdźcie do środka. Przecież nie będziecie stały na dworze - uśmiechnęła się promiennie i wypuściła nas do wnętrza jej domu.

Usiadłyśmy sobie w salonie na kanapie, który był idealnie wysprzątany, zresztą jak zawsze. Pani Martin znana jest jako perfekcjonistka, która nie znosi nieładu i chaosu. Gdy tylko coś jest nie na miejscu, od razu stara się to poprawić. Lydia najwidoczniej odziedziczyła to po matce, bo tak samo uwielbia mieć wszystko pod linijkę.

- To opowiadajcie, co tam u was słychać dziewczynki? - zapytała kobieta, niosąc dwa kubki z herbatą.

- U nas wszystko w porządku - odpowiadam. - My w sumie przyszłyśmy sprawdzić, co dzieje się z Lydią. Od dawna nie ma jej w szkole. Czy coś się stało?

- To wy nie wiecie? - zapytała, marszcząc brwi, a mnie zrobiło się słabo. Jak mogłam zapomnieć o swojej przyjaciółce? - Lydia tymczasowo przebywa w Eichen, tym ośrodku psychiatrycznym. Przez ostatnie tygodnie ciągle mówiła coś o jakiś Doktorach, maszynach i innych bzdetach, że zaczęłam się o nią martwić. Chciałam jej pomóc, czy ulżyć.

- A czy można ją odwiedzać? - zapytała moja towarzyszka.

- Niestety kochane - momentalnie kobieta posmutniała. - Terapeuci zakazali jakichkolwiek odwiedzin. Nawet ja nie mogę jej zobaczyć. Twierdzą, że tak będzie dla niej lepiej.

- No dobrze. To my dziękujemy za gościnę i już będziemy się zbierać - powiedziałam, wstając z kanapy.

- Nie ma za co. Jeśli kiedykolwiek najdzie was ochota na pogaduchy czy dobrą herbatkę, to mój dom stoi dla was otworem. Serdecznie zapraszam.

- Dziękujemy. Do widzenia!

Gdy oddaliłyśmy się na wystarczającą odległość od domu Martinów, w mojej głowie zapaliła się lampeczka. Skoro Lydia ma wizje na temat Doktorów Strachu, to coś musi o nich wiedzieć. Podzieliłam się tym pomysłem z Kirą, która nie do końca była przekonana, co do mojego planu. Po dłuższych przemyśleniach postanowiłyśmy, że zakradniemy się w nocy do Eichen i porozmawiamy z Lydią.

Wróciłam do domu, gdzie zaczęłam przygotowywać się do nocnej wyprawy. Do małego plecaka włożyłam latarkę, metalowy nóż i apteczkę. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co mi to wszystko, ale lepiej być na wszelki wypadek ubezpieczonym. Scott, Stiles, Kira i Malia są teraz na dole i omawiają plan działania, więc zeszłam na dół i usiadłam przy stole. Pełno było na nim mapek i planów tego ośrodka a także kartek.

- Już jestem - oznajmiłam. - Coś mnie ominęło?

- W sumie nic, bo z nami nie pojedziesz. Zrozum, to niebezpieczna misja a ty... - urwał mój brat. - Nie potrafisz się obronić, ani nam w żaden sposób nam nie pomożesz.

Przegiąłeś braciszku...

- Ja się ciebie Scott nie pytam o zdanie - powiedziałam stanowczo. - Ten warunek nie ulegał konsultowaniu, dlatego im szybciej tam pojedziemy, tym szybciej pogadamy z Lydią i załatwimy sprawę z Doktorkami.

- Jesteś uparta jak osioł - pokręcił głową Scott. - W takiej sytuacji, Malia możesz mieć na nią oko?

- Jasne, nie musisz się niczym martwić.

Cała nasza czwórka wsiadła do niebieskiego jeepa i ponownie omówiliśmy plan działania. Kira wraz z Malią mają odciąć dopływ prądu, aby wszystkie zabezpieczenia do drzwi zostały odblokowane. Scott i Stiles idą porozmawiać z Lydią, a ja mam stać na czatach. Świetnie, najnudniejsza robota przypadła właśnie mnie.

Zatrzymaliśmy się kilka metrów dalej od Eichen, aby nikt przypadkiem nas nie zauważył. Przed nami rozpościerała się żelazna brama będąca wejściem do tego upiornego miejsca. Gdy Scott złapał za klamkę, okazało się, że niestety brama była zamknięta.

- To co teraz zrobimy?

- Może tylne wejście jest otwarte? - zaproponowała Kira.

Już dłużej nie słuchałam sprzeczek przyjaciół, bo doskonale wiedziałam, co musiałam w tej sytuacji zrobić. Przecież przez jedne, głupie drzwi nie zrezygnujemy z całej akcji, więc wyciągnęłam dłoń do przodu i skoncentrowałam wszystkie swoje myśli na metalowej bramie. Po chwili zamek został wyrwany, a furtka otworzyła się ze zgrzytem, robiąc nam przejście. Wszyscy stali i patrzyli się na mnie z szeroko otwartymi oczami.

- No co? Zaraz wam oczy wyjdą z orbit - rzuciłam oschle i przeszłam przez bramę.

- Chcesz nam coś powiedzieć? - zapytał sarkastycznie Scott, który widocznie był na mnie wściekły.

- Tak. Lepiej się ruszcie, jeśli nie chcecie by nas złapano.

Nie pytając już o nic więcej, wszyscy stanęliśmy na swoich miejscach. Ja byłam przy drzwiach wejściowych, Kira z Malią poszły wyłączyć obieg prądu, a chłopcy czekali na sygnały we wnętrzu budynku. Rozglądałam się na wszystkie strony w poszukiwaniu chociaż najmniejszych oznak ruchu. W razie czego byłam gotowa do walki. W jednej dłoni trzymałam nóż, a drugą miałam wyciągniętą do przodu tak na wszelki wypadek.

Nagle usłyszałam kroki kilku osób dochodzących z zewnątrz. Strasznie spanikowałam, ale nie mogłam dać zawładnąć sobą strachowi, dlatego też za pomocą moich telekinetycznych mocy wyrwałam z sufitu jakąś metalową rurę i włożyłam ją między klamki drzwi wejściowych. Z sufitu zaczęły opadać na ziemię jakieś nieznane mi gazy, a dookoła mnie wszędzie zrobiło się pełno dymu, ale nie to się teraz liczyło. Dodatkowo zgięłam pręt na pół i przewiązałam wokół klamek dwa razy. Mam nadzieję, że to chociaż w jakiś sposób opóźni wroga. Szybko powiadomiłam przyjaciół o tym, co się wydarzyło, a oni właśnie wyłączyli prąd. Hura! Teraz kolej na Scotta i Stilesa.

Opuściłam pokój pełen elektryczności i schowałam się za biurkiem recepcji, aby mieć całe drzwi w zasięgu wzroku. W pewnym momencie drzwi zostały wyważone siłą, a ja tylko mocniej zacisnęłam w dłoni nóż. Wychyliłam kawałek głowy, by spojrzeć z jakim wrogiem mam do czynienia i z wrażenia mnie zamurowało. Kto by pomyślał, że Eichen House odwiedzi sam Theo Raeken.

~ritegs~

EDYTOWANY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top