«Rozdział 19»

Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam swoją komórkę i zerknęłam na jej wyświetlacz, który wskazywał godzinę drugą czterdzieści siedem, podczas gdy wracałam do domu przez ciemny, gęsty las. Równie dobrze mogłam zadzwonić po brata czy mamę, ale nie widziałam w tym sensu. Oboje zapewne spali, a co więcej, dowiedzieliby się, że ich niewinna Maggie wymknęła się z domu w środku nocy, dlatego ta opcja nie wchodziła nawet w grę. Już wolałam przemęczyć się, wracając pieszo niż dostać szlaban od mamy na cały miesiąc albo i dłużej. Przynajmniej miałabym czas na poukładanie swoich myśli.

Przez całą drogę rozmyślałam o wszystkim, co zaszło tego wieczoru. Jak teraz będzie wyglądało moje życie jako chimera? Przecież nie mogę nikomu o tym powiedzieć, ani też używać mojej mocy w czyjejś obecności, co nie będzie proste. Aby móc opanować panowanie nad moimi zdolnościami, musiałabym w jakikolwiek sposób ćwiczyć, a ja nie mam takich warunków.

Z drugiej strony, znajdą się też jakieś plusy, gdyż nareszcie będę w stanie się bronić i nie będę już dłużej bezradna czy bezużyteczna. Możliwe, że uratuję nawet czyjeś życie! Jest to coś, o czym od zawsze marzyłam. Świadomość pomocy innym osobom, napędza mnie do działania, a teraz z nowymi zdolnościami będę niosła pomoc moim przyjaciołom na różnych akcjach i zwykłym ludziom, którzy czują się tak samo, jak ja wcześniej.

A moje uczucia względem Theo? Po prostu nienawidzę go całym sercem! Jak on mógł zrobić mi coś takiego? Mówił, że mu na mnie zależy, a przy pierwszej lepszej okazji sprzedał mnie dla Doktorków. Moje serce krwawiło coraz obficiej, a Theo złamał je na miliony kawałków. Sama przekonałam się o tym uczuciu, gdy klęczałam nad jego martwym ciałem. Teraz czuję po prostu zawód, a moja dusza cierpi.

Może i nie powinnam, ale skoro cierpię, to znaczy, że coś musi być na rzeczy. Czy to możliwe, że darzyłam Raekena jakimikolwiek uczuciami? Mimo tylu przeciwności, ja nadal czułam wewnątrz siebie coś, czego opisać nie potrafię. Oczywiście nie jest to miłość, ale być może zauroczenie? W każdym bądź razie, będę musiała pozbyć się tego uczucia, bo Raeken właśnie zdeptał swoją szansę na jakąkolwiek relację ze mną. Aktualnie na samą myśl o jego czynie, mam ochotę zwymiotować.

Nim się obejrzałam, stałam pod domem o trzeciej pięć. A dlaczego byłam tam tak szybko? Otóż okazało się, że jestem chimerą o magnetycznych zdolnościach, więc podniesienie metalowej łyżki czy utworzenie portalu w polu magnetycznym Ziemi to dla mnie nie problem. Tylko, że gdy dotarłam na miejsce, coś mi nie pasowało. W całym domu światła były zapalone, a na dodatek na podjeździe stało służbowe auto policyjne.

Coś czuję, że będą kłopoty.

Zanim się jednak rozmyśliłam i uciekłam jak najdalej, otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Jak na zawołanie usłyszałam szuranie krzeseł z naszej jadalni i tupot kilku stóp idących w moją stronę. Zgromadzenie czas zacząć.

- Jejku, Maggie! Nic ci nie jest? Martwiliśmy się o ciebie. Gdzieś ty była? - uścisnęła mnie mama, bombardując tysiącami pytań. W tym czasie czułam na sobie również kilka spojrzeń. W progu kuchni stał pan Stilinski wraz z synem, a zaraz obok nich Scott i Kira.

- Widzę, że szukaliście mnie listem gończym - zażartowałam, co chyba nie było na miejscu, bo wszyscy mieli grobowe miny, które nie zwiastowały przyjaznej atmosfery.

- Maggie, to nie było śmieszne. Wiesz, wszyscy martwiliśmy się twoim nagłym zniknięciem. Tu, w Beacon Hills, nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć - powiedział stanowczo Scott, krzyżując swoje ręce na klatce piersiowej. - Lepiej od razu mów, gdzie byłaś.

- Ja... um... lunatykowałam! - wypaliłam szybko. Nie mogłam im nic wspomnieć o Theo i Doktorach, więc zmyśliłam tę bujdę. Mam nadzieję, że uwierzą, mimo że jest to mało prawdopodobne. Moi przyjaciele i matka wcale nie są tacy głupi, jacy się wydają, więc nigdy nie należy ich lekceważyć.

- Żartujesz sobie!? My szukamy cię po całym mieście, a ty mówisz, że sobie lunatykowałaś jakby nigdy nic? - wykrzyczał wściekły Stiles, a mnie niemal oczy wychodzą na wierzch. Tego bym się po nim nie spodziewała. To Stiles potrafi krzyczeć? Widocznie sporo musiało mnie ominąć.

- No tak, czasem mi się zdarza - ciągnęłam swoje beznadziejne kłamstwo. Jak ja się teraz pogrążam...

- Skoro sprawa już się rozwiązała, to my lepiej sobie pójdziemy. Dalszy ciąg tej konwersacji powinien odbyć się bez naszej obecności -oznajmił pan Stilinski i wskazał na syna. Po chwili oboje ruszyli w kierunku wyjścia, więc przesunęłam się na bok i spojrzałam na swoją matkę, która patrzyła się na mnie, jakbym co najmniej kogoś zabiła.

- Może i nikogo nie zabiłaś, ale w dalszym ciągu cokolwiek robiłaś, zapewne nie było lepsze od morderstwa - odpowiada moja mama, a ja szeroko otwieram oczy. Od kiedy ona potrafi czytać w myślach? - I nie. Nie potrafię czytać w myślach, ale za to ty dość głośno szepczesz.

- Um, nie wiedziałam...

- Idźcie teraz na górę - rozkazała mama, patrząc również na mojego brata. - Chciałabym zamienić słowo z szeryfem. Na osobności.

Zanim zniknęłam na górze, ostatni raz obejrzałam się za siebie, ale spotkałam chłodne spojrzenie matki, więc od razu się odwróciłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi mojego pokoju.

Doskonale wiedziałam, że mama dziękowała Stilinskiemu za pomoc i zaraz wróci do domu. Ja za to nie chciałam z nią jeszcze dziś rozmawiać o wszystkim, co mnie spotkało, choć wiem, że znowu czekała mnie poważna rozmowa. Dlatego też szybko ubrałam piżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Zamknęłam oczy i czekałam aż mama przyjdzie tu, aby prawić mi kazanie. Nim się zorientowałam, mama z impetem otworzyła drzwi, mamrocząc do siebie coś niezrozumiałego. Gdy spostrzegła, że w pokoju panuje ciemność, a jej córka śpi, ostatecznie zrezygnowała i opuściła pomieszczenie. Mentalnie przybiłam sobie piątkę za wspaniałą grę aktorską. Tak czy siak ten dzień był naprawdę męczący, więc nim zdążyłam nad czymkolwiek się głębiej zastanowić, odpłynęłam do krainy snów.

*

- Maggie...

Szybko otworzyłam oczy, ale wokół mnie panowała ciemność. Nie mogłam dostrzec zupełnie niczego, a dziwny zapach drażnił moje nozdrza, gdy siedziałam na jakimś bujanym fotelu. Gdy postawiłam nogi na ziemi, poczułam pod gołymi stopami ciecz, której nie mogłam zidentyfikować.

Nagle wszystkie światła w pomieszczeniu zostały zapalone, a ja dostrzegłam, że cieczą ta była krew. Moja krew. Skąd to wiedziałam? Po prostu miałam takie przeczucie.

Na drugim końcu pokoju zauważyłam metalowe drzwi, więc nawet o tym nie myśląc, z łatwością wyważyłam je za pomocą swoich zdolności. Idąc wzdłuż ciemnego korytarza nieznanej mi fabryki, podążałam za krwią, która ciągnęła się ciurkiem z innego pomieszczenia. Im bliżej się znajdowałam, tym większy chłód ogarniał moje ciało. Czułam jakby uchodziło ze mnie życie, a moje ciało rozpływało się w powietrzu. Wiedziałam jednak, że odpowiedź na pewno znajdę w tamtym pokoju.

Gdy tylko przekroczyłam jego próg, w oczy rzuciło mi się ciało leżące na ziemi, które należało do mnie. Moja szyja pokryta była głębokimi wilkołaczymi draśnięciami, a krew wyciekała tak szybko, że nim się obejrzałam, moje ciało faktycznie zaczynało się rozpływać wraz ze mną. Im więcej krwi traciłam, tym mniej ze mnie zostawało.

Próbowałam jakkolwiek zatamować krwotok, ale gdy moje dłonie zaczęły zanikać, wiedziałam, że było już za późno i nic zrobić nie mogłam. Musiałam pozwolić sobie umrzeć, mimo że tego nie chciałam. W zasadzie to nie chciałam umierać w takich okolicznościach, więc z bezsilności po policzkach zaczęły spływać mi łzy.

Mój koniec jest blisko i nic na to nie poradzę. Nikt nie przyjdzie mi na pomoc, bo za własne błędy trzeba ponieść straszliwe konsekwencje...

~ritegs~

EDYTOWANY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top