«Rozdział 7»

Nad ranem wierciłam się to z jednej, to na drugą stronę, gdyż nie mogłam już spać. Przejechałam lewą dłonią po pościeli i nie poczułam tam futerka mojego kota, który zawsze rano wskakiwał mi na łóżko i czekał, aż się obudzę, bym go podrapała. Coś mi tu nie grało.

Momentalnie podniosłam się do pozycji siedzącej, ale źle się to skończyło, gdyż strasznie rozbolała mnie głowa, jakbym była na jakimś kacu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i mogłam stwierdzić, że znajdowałam się w pokoju jakiegoś chłopaka, a ja nic nie pamiętałam.

Ładnie Maggie, teraz musisz sobie wszystko przypomnieć - powiedziałam w myślach i złapałam się dłonią za pękającą mi głowę.

Długo nie musiałam nad tym rozmyślać, gdyż wszystko już poukładało się w mojej głowie. Właśnie znajdowałam się w pokoju Raekena, choć dalej nie wiedziałam dlaczego. Najwyżej zapytam go, gdy zejdę na dół i przy okazji zapytam go o te dziwne istoty, z którymi walczyliśmy, gdyż ich okropny widok, również mi się przypomniał. Właściwie wróciły mi wszystkie wspomnienia sprzed naszego pocałunku. To, co wydarzyło się po nim, dalej było dla mnie zagadką.

Przetarłam zaspane oczy i pomału zsunęłam się z łóżka. W kącie pokoju stało duże lustro, więc postanowiłam sprawdzić swój obecny stan wyglądu, gdyż stan mojego samopoczucia znajdował się poniżej zera.

Na mój widok lustro prawie, że pękło. Pod oczami miałam sińce, przez które wyglądałam niczym zombie, cera była bladsza, niż kiedykolwiek, a do tego włosy natapirowane były w każdą możliwą stronę. Ktoś stojący obok mógłby powiedzieć, że nie wyglądam najlepiej i powinnam porządnie wypocząć. Rzecz w tym, że spałam niewyobrażalnie długo, a ja wciąż byłam śpiąca.

Związałam włosy w luźną kitkę gumką, którą miałam na dłoni i postanowiłam zejść na dół. Otworzyłam drzwi i wystawiłam głowę, wcześniej rozglądając się po korytarzu, a gdy nikogo nie było widać, ani słychać, ruszyłam w stronę schodów, uprzednio zamykając drzwi pokoju. Na palcach zeszłam po schodach i udałam się w kierunku kuchni. Już na korytarzu poczułam zapach pysznego jedzenia i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że nie jadłam nic od posiłku w szpitalu. Aż mnie w brzuchu ścisnęło!

Gdy tylko przekroczyłam próg kuchni, diametralnie się zatrzymałam. To, co ujrzałam, zaparło mi dech w piersi i wryło w ziemię. Nogi miałam, jak z waty, a jedyne, co mogłam zrobić, to się wpatrywać w widoki przede mną.

Śniadanie przygotowywał, nie kto inny, tylko Theo Raeken. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że nie miał na sobie koszulki! Może i widziałam go w takim stanie wczoraj wieczorem, ale teraz pod wpływem najmniejszych ruchów jego mięśnie się napinały i rozprężały. Gapiłam się z otwartą buzią, na każdy skrawek jego wyrzeźbionej talii. Byłam niemal pewna, że uczęszczał na jakąś siłownię, czy coś.

- Wiem, że jestem przystojny, ale proszę, przestań mi się tak przyglądać, bo zaczynasz mnie przerażać - zaśmiał się.

Powiedział to, w ogóle nie odrywając wzroku od robienia posiłku. Zastanawiało mnie tylko, jak on mnie dostrzegł, skoro nawet się nie odwrócił, a ja byłam tak cicho, że nie mógł mnie usłyszeć. Nagle przypomniało mi się, że wilkołaki mają przecież wyostrzone wszystkie zmysły nawet w ludzkiej postaci, więc zapewne wyczuł mój charakterystyczny zapach.

 Gdy dotarło do mnie to, co powiedział brunet, róż wszedł na moje policzki, ale nie mogłam dać mu za wygraną i znów pozwolić mu na podwyższenie swojego ego.

- A matka nie nauczyła cię, że rano mówi się ludziom ,,dzień dobry"? - odgryzłam się, a w myślach przybiłam sobie mentalną piątkę.

- Niestety nie zdążyła, bo zmarła kilka tygodni po moim urodzeniu - powiedział bez żadnych uczuć, a mój humor diametralnie się zmienił. Nie powinnam byłam wspominać nic o jego rodzinie, gdyż nawet jej nie znałam. Z drugiej strony, to że nie znałam jego rodziny, sprawiało, że powinien on mnie zrozumieć. Toż nie wspominałabym nic o jego mamie, gdybym o wszystkim wiedziała.

Szybko pokręciłam swoją głową i znów się uśmiechnęłam. Muszę jakoś wybrnąć z tej sytuacji.

- To wiesz co, ja to zrobię. Rano mówi się ludziom dzień dobry, tak z grzeczności. A teraz powtórz! - uśmiechnęłam się szeroko. Powiedziałam to, gdyż nie chciałam, aby się dołował, dlatego przerobiłam wypowiedź w żart. Chłopak w locie załapał, o co mi chodziło i wybuchł śmiechem.

- Oczywiście, mamusiu. Dzień dobry!

- Robisz postępy! - szturchnęłam go zabawnie w ramię. - A co takiego gotujesz? Umieram z głodu!

- Jajecznicę i zaraz będzie ona gotowa - mówi, spoglądając na mnie przez ramię. - Jeśli chcesz, aby było szybciej, to wyjmij talerze z tamtej szafki- wskazał palcem na najbliższą szafkę.

Podeszłam do wskazanej szafki i otworzyłam ją, wyciągając z niej dwa talerze i przy okazji kubki. Całość ustawiłam na stole w jadalni i po chwili usiadłam na jednym z krzeseł. Oparłam głowę na dłoni i zaczęłam przyglądać się chłopakowi, który w skupieniu mieszał jajecznicę. Może on faktycznie miał rację? Bałam się po prostu przyznać, że mnie pociągał, ale przecież wygląd to nie wszystko. Fakt, był przystojny, ale przecież zawsze mógł mieć paskudny charakter.

Gdy skończył, podszedł z patelnią i włożył nam jajecznice na talerze. Dodatkowo postawił na stole pieczywo wraz z masłem.

- Nareszcie koniec! - oznajmił i usiadł naprzeciwko mnie, a ja spojrzałam się na niego krzywo. Miałam nadzieję, że skapnie się, o co mi chodziło.

- Mam coś na twarzy, że się tak patrzysz? - zapytał z uśmiechem.

- Ubrałbyś się - stwierdziłam stanowczo.

- Aż tak ci to przeszkadza? - podniósł jedną brew do góry. - Przynajmniej masz, co oglądać. Uwierz, każda laska chciałaby się teraz z tobą zamienić.

- Ale to ty narzekasz, że się na ciebie gapię! - wykrzyczałam zirytowana jego pewnością siebie.

- Dobra, dobra - uniósł ręce w geście kapitulacyjnym. - Pójdę ubrać ją dla świętego spokoju.

- Oh dziękuję, jakie to miłe z twojej strony - powiedziałam sarkastycznie i przewróciłam oczami.

- Do usług! - odkrzyknął i opuścił pomieszczenie.

W tym czasie, wlałam sobie soku pomarańczowego do kubka i wzięłam się za jedzenie jajecznicy. Szczerze mówiąc, była ona jedną z lepszych, jakie jadłam w swoim życiu!

Nie minęło więcej niż dwie minuty, a chłopak ponownie zjawił się w kuchni, tym razem w koszulce. Oboje jedliśmy nasze posiłki w głuchej ciszy. Przerywało ją jedynie stukanie widelcami o talerze lub odstawianie kubków po wypiciu soku. Jeść skończyłam szybciej niż Theo, dlatego usiadłam prosto na krześle i zapatrzyłam się w widok za oknem.

Jesień stąpała nam wszystkim po piętach. Coraz to niższe temperatury, krótsze dni i na dodatek zmiany kolorów przez liście. Nigdy nie lubiłam tej pory roku, bo według mnie miała w sobie coś odpychającego, że na samym starcie się jej nie lubiło.

- Nad czym tak zawzięcie rozmyślasz? Widzę, że często ci się to zdarza - wyrwał mnie z transu Theo i cicho się zaśmiał.

- Hmm, co mówiłeś? - zapytałam, odwracając wzrok od okna, aby spojrzeć na bruneta.

- Już nie ważne - machnął dłonią. - A jak twoja ręka? Boli cię jeszcze?

- To dziwne, ale już mnie nie boli. Po walce z tymi istotami myślałam, że była złamana, ale się zagoiła, tak po prostu - powiedziałam, marszcząc brwi. - Nigdy się z takim czymś nie spotkałam.

- Rzeczywiście dziwne - odpowiedział, odwracając ode mnie wzrok i się na chwilę zamyślił. -  A może po prostu była tylko stłuczona i dlatego się tak szybko zagoiła?

- Nie, to niemożliwe - pokręciłam z dezaprobatą głową. - Z resztą sam widziałeś. Ledwo nią ruszałam, a to wszystko przez tych gości, co mnie zaatakowali. A poza tym, dzięki za pomoc. Gdyby nie ty, to nie wiem, co by się ze mną stało.

- Chwila, jakimi gośćmi? - zapytał zaskoczony, a ja uniosłam w zdziwieniu brwi. Jak on mógł nie pamiętać tych strasznych Doktorów? Przecież sam z nimi walczył, to akurat doskonale pamiętałam. - Przecież znalazłem cię w pobliżu mojego domu nieprzytomną, więc przyniosłem cię tutaj.

- To nie może być prawda! - zaprzeczyłam i czułam, jak złość gotowała się w moich żyłach. - Ja dokładnie pamiętam, co się wtedy wydarzyło. Faceci w maskach mnie zaatakowali, a ty mi pomogłeś, więc nie rób ze mnie idiotki!

- Słuchaj, to są tylko jakieś twoje chore urojenia - powiedział spokojnie, odkładając widelec na talerz. - Nic takiego się nie wydarzyło. Chyba faktycznie się jeszcze nie wyspałaś albo podczas upadku uderzyłaś się gdzieś w głowę.

- Nie jestem wariatką i niczego sobie nie uroiłam! - krzyknęłam i nawet nie wiedzieć kiedy, rzuciłam moim widelcem prosto w stronę Raekena. Cała złość, która była we mnie, momentalnie wypłynęła na zewnątrz wraz z wyrzutem. Całe szczęście trafiłam nim prosto w klatkę piersiową tego bufona. Niech idiotkę robi sobie z kogoś innego, ale nie ze mnie.

- Ty naprawdę jesteś nienormalna! - spojrzał na mnie złowrogo.

- A pierdol się! - powiedziałam i jak najszybciej opuściłam jego dom, nawet się nie oglądając.

Może to i lepiej, że sobie poszłam. Jeszcze mogłabym rzucić w niego talerzem albo szklanką, a było mi po prostu szkoda porcelany. Nie mogłabym pobić jej na kimś tak zarozumiałym.

~ritegs~

EDYTOWANY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top