«Rozdział 3»

Szpital był totalnie zatłoczony przez ludzi, więc co chwilę ktoś na mnie wpadał lub o mnie zahaczał. Szybko podeszłam do recepcji, ale mamy tam nie było. Może zajmuje się jakimś pacjentem?

- Przepraszam? - zagadnęłam siedzącą pielęgniarkę przy komputerze. - Gdzie jest Melissa McCall?

- Ach, to ty Maggie! - ucieszyła się starsza kobieta. - Twoja mama właśnie poszła zmienić opatrunek pacjentowi. Poczekaj, zaraz powinna się zjawić.

- Dobrze, dziękuję Pani - uśmiechnęłam się i odeszłam.

Usiadłam sobie na jednym z krzeseł i zaczęłam rozglądać się po korytarzu. Ludzie byli dziś wyjątkowo ruchliwi. Nerwowo chodzili w różne strony i szczerze mówiąc, trochę śmiesznie to wyglądało.

Mama właśnie wyszła z jakiejś sali i udała się w przeciwną stronę korytarza, wcześniej rozglądając się czy nikt jej nie śledzi? Wstałam i ruszyłam za nią, ale nagle zniknęła mi z pola widzenia, wchodząc do jednej z sal. Co mama mogła ukrywać?

Podeszłam bliżej drzwi i zajrzałam przez małe okienko. To, co ujrzałam, zmroziło mi krew w żyłach! Mimowolnie zakryłam dłonią otwarte usta, a moje źrenice rozszerzyły się do maksymalnej możliwości. Dlaczego do cholery na łóżku z zabandażowaną głową leżał Stiles!?

Przy łóżku stała mama i wstrzykiwała coś Stilesowi, a Scott uważnie się temu przyglądał, stojąc gdzieś z brzegu. Nagle wszyscy spostrzegli, że ktoś nadal im się przygląda z ogromnym zdziwieniem. Tak, to byłam ja i spokojnie mogłam teraz usłyszeć jak ze zdziwieniem wypowiadają moje imię.

- Maggie!? Co ona tu robi? - usłyszałam, zanim jeszcze otworzyli drzwi.

Weszłam do środka pokoju zdezorientowana. No, bo w sumie Stiles to także mój przyjaciel i dlaczego on właściwie leży w szpitalu? I do tego ta głowa?

- Co ci się stało, Stiles? - zapytałam z troską w głosie.

- Otóż do szkoły miałem jechać ze Scottem i otworzyłem bagażnik od mojego Jeepa, żeby schować nasze rzeczy - wyjaśnił. - Akurat w tamtym momencie odwróciłem głowę i uderzyłem nią prosto w klapę. Taka ze mnie gapa. A teraz twoja kolej.

- Moja kolej na co? - zdziwiłam się.

- Co ci się stało w nadgarstek? - skinął głową w jej stronę.

- To powód dla którego tu jestem. Tak się składa, że przed szkołą zachciało mi się pojeździć na deskorolce po tych rampach w lesie - mówiłam, a oni skinęli głowami na znak, że wiedzą, o co mi chodziło. - I przez przypadek się przewróciłam, a ręka uderzyła chyba o wystający korzeń. Byłam z tym u pielęgniarki, ale i tak kazała mi się tu zjawić.

- I bardzo dobrze zrobiła! - wtrąciła się mama. - Zaraz zawołam lekarza, a teraz połóż się na łóżku obok.

Dopiero teraz spostrzegłam, że sala jest dwuosobowa i usiadłam na łóżku tuż przy oknie. Mama wyszła z sali, a Scott usiadł na krześle między moim łóżkiem, a Stilesa. Spojrzał na nas, jakby chciał powiedzieć ,,Jakie z was niezdary" i pokręcił głową, uśmiechając się.

- Jacy wy jesteście niezdarni - powiedział Scott, a ja mentalnie przybiłam sobie piątkę za wyczytanie tego w myślach mojego brata.

- Przykro mi Scott, ale my nie regenerujemy się tak szybko jak wilkołaki - odpowiedział mu Stiles, a ja się zaśmiałam.

Scott wyraźnie oburzony wyszedł z pokoju, po czym już nie wrócił. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i wyciągnęłam komórkę, na której miałam jedną nieodczytaną wiadomość.

Od: Nieznany
Hejka skaterko, jak tam ręka?

Do: Nieznany
Zaraz przyjdzie lekarz i ją obejrzy. Przy okazji mogę wiedzieć, z kim piszę?

To dziwne. Kto może do mnie pisać? W sumie nikt nie wiedział o moim nadgarstku oprócz...

Do: Nieznany
Czy to ty Theo?

Od: Nieznany
Myślałem, że szybciej załapiesz ;)

Do: Theo
Ale jesteś śmieszny. Taki zabawny, że aż wcale.

Do: Theo
A tak właściwie, to skąd masz mój numer? Słucham?

Od: Theo
Ja mam wszystko, co tylko zechcę ;*

- Co się tak szczerzysz do tego telefonu? - zagadnął Stiles, a ja się ocknęłam.

To prawda, w tym momencie akurat delikatnie się uśmiechnęłam. Nie wierzę, Theo Raeken sprawił, że uśmiechnęłam się z jego powodu!

- A tak sobie przeglądam memy - skłamałam, aby nie wzbudzać w nim żadnych podejrzeń.

- To dlaczego mi nie pokazujesz!? Ja je kocham! - wykrzyknął uradowany.

Chętnie bym mu je pokazała tylko, że ja wcale ich nie przeglądałam. Chyba, że moje wiadomości z Theo się do nich zaliczają, to czemu nie. Hm, myśl Maggie, jak teraz wybrniesz z takiej sytuacji?

- Em, może innym razem Stiles i... O patrz, lekarz idzie! - pokazałam palcem w stronę drzwi i westchnęłam, odczuwając ulgę.

Do sali wszedł młody, ciemnoskóry lekarz, więc podniosłam się i usiadłam na brzegu łóżka. Lekarz rozsiadł się na tym samym krześle, na którym siedział poprzednio Scott i odwrócił się w moją stronę.

- Dzień dobry! Nazywam się Lucas Smith i zbadam twoją rękę. Pokażesz mi ją?

- Oczywiście - odpowiedziałam niepewnie i podałam mu dłoń. Delikatnie ją objął i zaczął odwijać bandaż. Nadgarstek od tamtej pory spuchnął jeszcze bardziej, ale jego barwa pozostała taka sama. Gdy lekko go wykręcił, syknęłam z bólu.

- Nie wygląda to za dobrze - powiedział Lucas po dłuższej chwili oglądania mojego nadgarstka i zadawania mi bólu.

- Co to znaczy? - spytała zdenerwowana mama. Wiedziałam, że to zły pomysł, aby tu przyjeżdżać.

- Na razie nie mogę niczego stwierdzić. Mogłaby zostać w szpitalu na obserwację, a rano zrobilibyśmy jej rentgen. Dzisiaj niestety laboratorium jest nieczynne.

- No dobrze, niech tak będzie. Tylko co ze szkołą? - zapytałam.

- Napiszę ci zwolnienie, o to nie musisz się martwić. A co do pana Stilinskiego - spojrzał w jego stronę. - Myślę, że z tą głową pan też sobie tutaj poleży. Jeżeli widzicie Państwo w czymś problem, to mogę przenieść jedno z was do innej sali?

- Nie, spokojnie, nie przeszkadza nam to - odpowiedziałam za nas oboje i uśmiechnęłam się w stronę Stilesa.

- W takim razie przyjdę sprawdzić, co u was słychać wieczorem - odrzekł, po czym wyszedł z sali.

W sumie nie miałam nic przeciwko pobytowi w szpitalu, ale był jeden problem. Dziś wieczorem miało odbyć się spotkanie w szkole, a ja musiałam tutaj leżeć. Nie dość, że nie wpiszę się na półkę, to jeszcze nie zobaczę się z Theo. Chwila, że co?

- Ej, Stiles? - zagadnęłam go i pokręciłam swoją głową, aby oczyścić ją ze zbędnych myśli.

- Jeżeli znowu chcesz ukraść szpitalny budyń, to odpowiedź już jest pozytywna - powiedział, a ja zaśmiałam się z wywołanego wspomnienia. Gdy ostatnio wylądowaliśmy razem w szpitalu, ukradliśmy cały budyń, który zjedliśmy w jeden wieczór, przez co w szpitalu spędziliśmy następne czterdzieści osiem godzin. - Rozumiem, że nie chcesz kraść budyniu?

- Pamiętasz, że dziś wieczorem wszyscy maturzyści spotykają się w szkole, no nie? - zapytałam prosto z mostu.

- I co w związku z tym?

- Przecież jesteśmy w szpitalu! Co zrobimy? Mnie zależy na tym, aby dostać się do szkoły.

- Możemy się wymknąć - zaproponował i oparł swoją głowę na dłoni, jakby się nad czymś zastanawiał. - Nikt i tak nas nie pilnuje, więc nie widzę problemu. Chyba, że twoja mama?

- Niestety wzięła podwójną zmianę - uśmiechnęłam się krzywo.

- Spokojnie, nieraz już przed kimś się wymykałem, więc i z twoją mamą nam się uda. Teraz wystarczy przeczekać ponad połowę dnia.

- Zobaczysz szybko minie - chciałam go pocieszyć, ale chyba mi nie wyszło, bo uśmiech zszedł z jego twarzy.

*7 godzin później*

Moją drzemkę przerwało czyjeś szturchanie. Otworzyłam zaspane oczy i ujrzałam Stilesa stojącego tuż nad moją głową. Przyciągnęłam się i usiadłam na brzegu łóżka.

- Co chciałeś, Stiles? - zapytałam, ziewając.

- To już czas, aby pojechać do szkoły. Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - zapytał z nutką niepewności w głosie.

- No oczywiście. Nie chciałabym tego przegapić.

- To zbieraj się. Ja pójdę pierwszy, żeby nie było podejrzeń i wyjdę tylnym wyjściem. Zapalę mojego Jeepa i poczekam tam na ciebie. Ty odczekaj z dziesięć minut i rusz za mną. Jasne?

- Jak słońce! - uśmiechnęłam się promiennie, a chłopak kiwnął swoją zabandażowaną głową.

- Świetnie, to do zobaczenia! - opuścił pokój i zostawił mnie samą.

Zanim ruszyłam za Stilesem, poszłam jeszcze skorzystać z toalety i poprawić swój makijaż. Przez sen tusz musiał mi się rozmazać, a włosy sterczały mi na wszystkie strony. Trochę to ogarnęłam i opuściłam łazienkę.

Starałam się iść i na nikogo nie zwracać uwagi. Mijałam kolejne korytarze, aż w końcu doszłam do windy. Otworzyłam drzwi i zjechałam na parter, a następnie pokierowałam się w stronę tylnych drzwi. Pchnęłam je delikatnie i zeskoczyłam z podjazdu dla karetek. Na parkingu czekał już na mnie Stiles, więc otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka. Drzwi tego grata musiałam zamykać trzy razy, gdyż nie chciały się zamknąć.

- Musisz mocniej trzasnąć - podpowiedział mi Stiles, a ja wywróciłam oczami.

- Jeszcze mocniej? Ja już używam całej swojej siły!

- Eh, Maggie. Ten samochód wiele już przeżył. Po prostu trzaśnij - poinformował mnie, a ja jak powiedział, tak zrobiłam.

Droga do szkoły minęła nam bardzo szybko. Może to dlatego, że cały czas ze sobą rozmawialiśmy? Stiles to świetny przyjaciel i tematów też nam nie brakowało. Szkoda tylko, że Lydia tego nie dostrzegała, bo widziała go wyłącznie jako dobrego kolegę, a tak naprawdę Stiles się w niej podkochiwał. Nawet ja to zauważyłam!

Stiles zaparkował swój samochód przed budynkiem na parkingu. Wysiedliśmy z Jeepa i poszliśmy razem w kierunku szkoły, zatrzymując się przed wejściem.

- Scott napisał mi, abyśmy poczekali na niego i Kirę tutaj - wskazał na miejsce, w którym się zatrzymaliśmy.

- Okej - przytaknęłam, zakładając jeden z kosmyków za ucho, gdyż niesforny wiatr ciągle mi je rozwiewał.

Po dłuższej i niezręcznej ciszy pomiędzy nami zapytałam:

- Wiesz już może z kim pójdziesz na bal maturalny?

- Jeszcze nie. Czemu pytasz? - zmarszczył brwi.

- Zaproś Lydię. Przecież widzę, jak na nią patrzysz.

- Nieprawda! - zarumienił się. - My tylko się przyjaźnimy.

- To w takim razie zaproś ją na bal. W czym problem?

- Właściwe... - przerwał, gdyż nachylił się w jakimś kierunku, aby coś usłyszeć. - Słyszysz to?

- Jakby... wycie? Boże, to Scott! Jest tam pod zadaszeniem przed szkołą! - krzyknęłam i złapałam Stilesa za rękę, ciągnąc go w tamtą stronę.

Gdy zbiegliśmy po schodach, okazało się, że Scott walczył z jakimś wilkołakiem o ponad połowę większym od niego. Nie wyglądało to za dobrze.

- Stiles, czy wilkołak może być aż tak ogromny?

- Chyba, że jest zmutowany.

- Uznam to za nie.

Nagle mój brat został podniesiony do góry. Wielkolud zbliżył swoje ogromne pazury do Scotta i drasnął go nimi w brzuch. Czynność powtarzał, aż Scott bezwładnie opadł na ziemię. Nie wytrzymałam i zaczęłam gorzko płakać, wtulając się w tors Stilesa, bo nic innego zrobić nie mogłam. Byliśmy zwykłymi ludźmi i nie potrafiliśmy walczyć z takimi istotami. Stiles jedną rękę położył na mojej talii, a drugą gładził moje włosy.

- Wszystko będzie dobrze. To Scott, on się z tego wyliże. Zobaczysz, będzie dobrze - szeptał mi do ucha.

Najgorsze jednak było to, że czułam się taka bezbronna i nic nie mogłam zrobić. Nie mogłam podejść tam i pomóc bratu, ani też za niego walczyć. Wszystko sprowadzało się do tego, że czułam się bezużyteczna...

Nagle ktoś zeskoczył z zadaszenia i zadał poważny cios giga-wilkołakowi. Nie widziałam jego twarzy, ale mogłam jedynie stwierdzić, że również należał do świata nadprzyrodzonych. Olbrzym runął bezwładnie na ziemię, a ja podbiegłam do brata. Delikatnie go szturchnęłam ze łzami lecącymi mi po policzkach, a ten otworzył oczy.

- Scott, ty żyjesz! Nie strasz mnie tak więcej! - wykrzyknęłam i przytuliłam go do siebie.

- Spokojnie, jeszcze trochę się ze mną pomęczysz - odpowiedział z uśmiechem. Nawet w takiej chwili potrafił stroić sobie żarty.

Pomogłam bratu stanąć na nogi i otrzepałam jego ciuchy. Nie wyglądał najlepiej, a rany zadane po zadrapaniach, nie chciały się goić. Jakby te pazury były zaczarowane lub otrute. Rozmyślanie przerwało nam czyjeś chrząknięcie. Wszyscy spojrzeliśmy na człowieczą już postać, która stała nieopodal nas. Ja bardzo dobrze ją znałam...

- Theo? No nie, kolejny wilkołak!?

- Zaraz, to wy się znacie? Maggie! - poczułam na sobie wrogie spojrzenie brata. Ciekawe, o co mu tym razem chodziło...

~ritegs~

EDYTOWANY

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top