Spotkanie po wakacjach • [Bench Trio, Hogwart AU]
Tubbo nie zastanawiał się długo. Stuknął różdżką z cyprusa, rdzeń z włosa jednorożca od niezastąpionego pana Ollivandera, w złożone karteczki. Obydwie się spaliły, jednakże każde dotrzeć miały w dwie różne strony geograficzne.
Jak na zawołanie po schodach i prosto przez otwarte drzwi do jego pokoju wpadli Schlatt i Wilbur.
— Cholera dzieciaku, co ty robisz? — zapytał Rogaty, łapiąc go za ramiona, nieudolnie kryjąc zmartwienie. Will przytaknął na te słowa, rozglądając się, jakby zaraz ugrupowanie Aurorów Pożeraczy Dzieci z Magicznymi Patykami mieli wbić na chatę, przebijając cotygodniowe wejście smoka Tommy'ego.
Tubbo mając na uwadze swego brata–opiekuna oraz drugiego brata, no i automatycznie skojarzenia, musiał się roześmiać na całego. Chłopacy patrzyli na niego z niedowierzeniem, a sowa wychyliła łebek zza drzwiczek.
Padł na łóżko z bólem policzków i brzucha.
— Idioci, skończyłem siedemnastkę dwa tygodnie temu. I-dio-ci! — nie mógł się powstrzymać przed wytknięciem debilizmu im.
Zanim ci, szybko przytomniejąc, odpyskowali albo Wilbur zamachnął się gitarą na plecach — już złamał tak blondynowi Innitowi rękę, reakcja czarodziejów w Świętym Mungu była bezcenna —, ich ojciec krzyknął z dołu. Zgarnął się z łóżka i przebiegając między nimi wskoczył na barierkę.
Na półpiętrze jednak zeskoczył, przypominając sobie, że obiecał Ranboo zaniechać takich podróży. Chłopak był dla niego nadopiekuńczy. Dla Tommy'ego też. No i nie mógł jeszcze używać poza szkołą wiedzy medycznej, nad czym mentalnie ubolewał. A Tubbo nie lubił zasmucać chłopaka o jasne karnacji i uroczych, czarno-białych włosach.
Ojciec, Philza we własnej osobie, rzucił mu zawiniątko z pobrzękującymi monetami. Spojrzał na niego zdziwiony.
— No co? — parsknął Phil, obracając się do blatu i dalej krojąc warzywa. — Przed oczami Kristin nic nie umknie.
Toby dalej nie słuchał, tylko podbiegł i niezbyt uważając na nóż w ręce ojca przytulił go.
— Jak wrócę, podziękuję Mumzie! — obiecał gorliwie.
Do drzwi odprowadzał go gorliwy śmiech.
— Tylko wróć z Tommy'm i Ranboo. W końcu koniec wakacji i nie będzie znikał na tydzień u reszty w domach.
— On tak dorabia tato! I wrócę z nimi.
Zgarnął miotłę i wleciał ku Hogsmeade, zostawiając za sobą sławnego kruczego animaga, maga którego dusza była taka jak ksywka oraz gitarowca, którego sypialnia jest nadzwyczaj często używana w stosunku do tej osoby drugiej. No i tajemnicza kobieta, którą każdy kochał.
Ranboo właśnie wchodził w komin na Pokątnej, a Tommy biegł ile sił w nogach już przez uliczki miasteczka, pilnując by nie zgubić różdżki. Obydwoje porzucili popiół po wiadomości, śpiesząc się na poletnie spotkanie z najlepszymi przyjaciółmi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top