(DŁUGI) łuski brata w blasku słońca • [sbfamily]

1696s

— Wilbur, dlaczego tata jest taki smutny? — spytał się Tommy, udając tylko niezainteresowanie, kryjąc swoje zamartwienie poprzez piękne, leniwe ruchu ogona w wodzie oraz ciała.

  Techno zawsze, od małego, mówił mu, że może swe śmiercionośne umiejętności kryć za takimi właśnie gestami, taką mową ciała. Piękną. Nie niepokojącą. Tommy wtedy ledwo chwytał trójząb. Potem nauczył się właśnie od różowowłosego brata nim rzucać. Atakować. Z czasem nadeszła nauka zamykania skrzeli, by przehść na oddychanie nosem. Gdy nabył tą umiejętność, siadali na skałach, on łapiąc słońce na łuski, a Techno opowiadąc o życiu na powierzchni. Brat bliźniak starszego, Wilbur, i jego najnajulubiony brat, często się dołączał, wychylając tylko czoło i nos, wyglądając jak żaba. W tych momentach zawsze różowowłosy, i o łuskach ogona oraz bliznach w identycznym kolorze, okrzykiwał Wilby'ego kłamcą.

  Pamiętał także spojrzenia, jakimi ten brat o wyrafinowanym, nieczułym dla nikogo prócz rodziny, usposobieniu, tęsknymi spojrzeniami obrzucał ledwo widoczne z ich domu fale na morzu. Lub horyzont.

  Gdy miał dwanaście lat, podsłuchał z Wilburem kłótnię ich taty, Phila, z Techno. Ten drugi przekonywał, iż na brzegu, pod kontynentem oraz przy miastu u jego brzegu, będzie im lepiej, niż w tym "zatęchłym miasteczku, gdzie więlszość mer wolała wodorsty od słońca".

  Tommy miał piętnaście lat, kiedy ojciec się zgodził. Podróż nie była taka ciężka, a wprost mu się podobała. W koszu mieli swoje rzeczy i jedzenie, a w drodze na wschód zbierali największe ilości pryzmatu to pojemników z suszonych wodorostów ciągniętych przez ojca, by na miejscu zbudować z nich dom. Czasem Techno z Philzą schodzilo do spotykanych jaskiń po surowiec, a on siadał z Wilburem i śmieli się do upadłego, a potem snuli marzenia. On chciał znaleźć swego prawdziwego przyjaciela, maksymalnie dwóch. I miał nadzieję, że nawet kobiety z lądu będą za nim wzdychały.

  Cóż, Puffy i Hannah były nudziarami, a Niki była mer zakochaną po yszy w Wilburze, z wzajemnością. Siedemnastolatek uważał swego brata za nudziarza.

  Soot za to pragnął mieć gitarę. Miał nadzieję, że w mieście, o którym wspominał Techno podczas podróży z błyskiem w oku — skąd je znał, nie mówił — byli ludzie dobroduszni.

  Milę od brzegu, skąd wystrzelało z dna kilka skał, i była szeroka plaża pocięta wpływami w ląd dla rzek, ujrzeli trzy domy. Okazało się, że mieszkała w nim mer o ogonie różowym jak najdelikatniejsze mięso ryby bądź muszle perłowych małży. Mieszkała tam z kuzynostwem oraz wujem, ale była duszą wolności. Napadła na nich zza skały, by potem z zdziwieniem spotkać się wzrokiem z trójzębami trójki — nie Wilbura, on swojej włóczni nie wyjąłby na kobietę — i zaprosić z uśmiechem na obiad. Tak zawitali u wybrzeży nowego życia.

  Niki chodowała piękne lilie, posadzone na dnie i pnące się aż na powierzchnię. Kiedy Phil z pomocą Wilbura oraz kuzynem Nihachu budowali dom, zatargała Tommy'ego do jednej z rzek. Techno od niechcenia z nimi popłynął.

  Pierwszy raz Tommy zaniemówił. Płynął z głową nad taflą, z trójzębem na plecach i zachwytem w oczach. Nie widział błysku w spojrzeniu brata, jakby wrócił do miejsca które kocha.

  Dziewczyna, która opowiedziała jakoby miała łuski i włosy jak wata cukrowa według przyjaciółki, pokazała im ogród prowadzony u brzegu odcinka rzeki właśnie z wspominaną przyjaciółką, Puffy o welnianych włosach z tęczowymi refleksami. Usiedli w trójkę na pomoście, a pani Kapitan przyniosła kubki z prawdziwym cudem, kakaem.

  Dobrze, teraźniejszy siedemnastoletni Tommy musiał przyznać, że w żadnym wspomnieniu Puffy nie była sztywna.

  Niki z dnia na dzień pokazywała mu to kolejne koryta rzeczne, często wraz z Wilburem, od czasu do czasu z drugim bratem. Prowadziły one wszędzie. Na łąki, dżungle, lasy. Obrzeża wielkiego miasta.

  Dom stanął w sporej odległości od tego wujostwa dziewczyny, ale bliżej plaży. Wtedy Phil uroczyście poprosił Techno, by pokazał im miasto.

  Niki nie wybrała się z nimi, ku smutku chłopaków, Tommy ją polubił, ale wpłynęli w jedną z czterech nigdy nie zwiedzonych rzek. Okazało się, iż były one włączone w brukowe, szerokie kanały przecinające prawdziwe miasto! Było ono nowoczesne w stosunku do zasiedleń miasteczek wodorostowych oceanów i mórz. Zachwycający był zamek. Był ogromny, śliczny. Trochę zatęchły dla blondynka, jakim był, o szurniętej nadpobudliwości. Płynęli ku Community House.

  Technoblade był rozpromieniony jak nigdy. Bardzo dużo rozmawiał z Wilburem, gdy ojciec ze śmiechem odciągał Tommy'ego od pobocznych rozwidleń. Naprawdę te kanały łączyły wszędzie. Kiedyś tu musiało być wiele mer.

  To miasto było cudem.

  Szczególnie poznani ludzie.

  Wiele osób się z nimi przywitało. Jednakże dla Tommy'ego najważniejszy był moment, gdy z gracją wyuczoną dzięki różowowłosemu bratu wyskoczył na jeden z czterech mostów łączących wielki dom z reszta miasta. Metropolii.

  Padł na drewnianą kładkę, chlapiąc wodą. Większość ludzi zaśmiała się bądź kontynuowało rozmowę z kulturalnym Philem oraz pełnym szczerych uśmiechów Sootem, którzy uważali za takie zachowanie jak jego za karygodne wśród ludzi. Ci chyba też tak uważali. Oprócz tego jednego. Rogatego chłopaka, który podbiegł do niego z drugiej strony mostu, od lądu. Był zachwycony Tommy'm. A Tommy nim.

  Tamten usiadł obok niego, zwieszając nogi w wodzie, i od razu atakując blondyna pytaniami.

  Nie mógł zapomnieć momentu, kiedy Tubbo — ten chłopak kochał pszczoły i już zdążył mu obiecać, że je pokaże — pisnął, trochę ze strachu, ale bardziej z zdziwienia. Tommy kątem oka ujrzał nerwowy ruch kilka metrów dalej, skąd przybiegł godzinę temu Tubbo. Stał tam dwukolorowy facet, pojebanie wysoki, ale chyba stał w jednej pozycji przez cały czas, a teraz z przestrachem patrzył to na Tubsa, to na wodę.

— Spokojnie! — krzyknął Tommy, machając ręką do Dziwnego Faceta. — To Techno!

  To Techno chwycił za stopy Tubbo, by następnie wystrzelić z wody do maksymalnej wysokości, bioder, gdzie zaczynał się ogon. Jego pobliźniona na wzór tygrysich pasków klatka piersiowa opadała spokojnie w rytm oddechu, ale Tommy zauważył, iż Pszczeli Chłopiec patrzy się na nietypowe nawet na ich rasę, długie ucho, oraz szmaragdowy, długi kolczyk.

— Ładny — skomplememtował Tubbo.

  To był jego najlepszy przyjaciel, zachwycający się wszystkim.

  Na pożegnanie Tubbo uderzył go z baranich różków w ramię, wtedy w niezrozumiałym geście.

  Kiedy po miesiącu wymykaniu się na łąki, gdzie ta dwójka mieszkała u boku gospody Bada oraz Skeppy'ego, Ranboo, jego drugi najlepszy przyjaciel, wyjaśnił, że gest oznacza przywiązanie się do osoby od Tubsa.

  Teraz Tommy miał siedemnaście lat. I po raz pierwszy od dawna wyciągnął z siebie syna Philzy. Ponieważ ostatnio rzadko bywał w domu, w przeciwieństwie to Wilbura.

  Wilbur po dostaniu gitary od niesamowitego rzeźbiarza BadBoyHalo z pomocą swego męża, niewiele bywał w mieście. On zawsze był bardziej przywiązany do wody. Całymi dniami pływał z ojcem na polowania, choć mieli hodowlę wielu ryb i skorupiaków, a nawet mieli kawałek ziemi z normalnymi roślinami jak dynie czy jabłonie, albo z Niki przy liliach czy w jej piętrze w domu. On, Tommy, był gdzieś pomiędzy — nigdy niemal go w domu nie było, choć częściej odkąd spędził bez tymczasowej wiedzy Phila noc w wanie Tubbo i Ranboo najadając się watą cukrową... Ale choć bywał bywałcem kanałów oraz jezior miasta czy okoloc domów ulubionych ludzi, to niewiele wychodził na brzeg, by usiąść.

  Technoblade jednak był inny. I on, bezpretensjonalny egoista oraz śmieszek, żałował wcześniejszych spojrzeć i zachować brata. Że dopiero w wspomnieniach je zrozumiał.

  Różowowłosy i ogonowy znikał na dnie, mówiąc że do bibliotek. Często znikał z główną grupą w miejście, dziećmi założycieli oraz ludźmi postępu, w szemranych miejscach, co było dziwne bo przecież żaden z ich rodziny nie chodził po ziemi.

  Ale teraz rozumiał. Technoblade pragnął chodzić.

  W nocy leżał w łóżku swego brata, który od miesięcy nie wracał z niezapowiedzianej, samotnej podróży. Patrzył na komodę, kufer u nóg łóżka oraz półki na ścianach pełne broni oraz słoików z suchymi kwiatami oblążone kamieniami. Techno miał pokój ze swym bliźniakiem, przez co Tommy słyszał miarowy oddech Wilbura na łóżku pi drugiej stronie pomieszczenia. Teraz włosy teraz jedynego tu brata unosiły się na wodzie niczym aureola, a gdy słodko spał wyglądały jeszcze bardziej jak boski okrąg z brązu. Tommy mu jutto je zetnie.

  Patrząc na przydługawe włoay, zrozumiał. Uderzyło w niego jak obuchem aluzje rzucane przed wyjazdem, przez lata także dzieciństwa. Opowieści na skałach. On szukał odpowiedzi, jak chodzić na dwóch nogach.

  Zerwał się w nocy, biegnąc z domysłami do śpiącego ojca. Serce go bolało, gdy musiał przerywać zaznany po raz pierwszy od dni sen.

  Tommy otoczony promieniami słońca, siedząc z bratem bliźniakiem tego zagubionego na pomostku kwiaciarni Puffy i Niki, chciał płakać.

  Nie chciał braku brata, który nauczył go walczyć. Kryć umysł ciałem. Opowiadającym historie i baśnie znane rasom lądowym. Tym, który dwa lata temu siedział z nim na tym pomoście.

— Tata — zaczął Wilbur, patrząc w głąb miasta, gdzie Phil błagał Dreama, George'a i Quackity'ego, by szukali Techno. — Uważa, że Techno porzucił ogon, by uciec do kogoś, dla kogoś. Albo czegoś.

— Ale to niemożliwe — szepnął bez przekonania Tommy.

  Łza spłynęła po już wyschniętym policzku. Zaraz muszę wejść do wody. Ale to nie ważne. Techno umiał wszystko. Ale czuł, czuł w kościach.

  Stracił brata.

— Tommy. Tommy braciszku...

  Wilbur chwycił go za ramiona, zmuszając by złapał kontakt wzrokowy z czekoladowymi tęczówkami.

— Płyn do Tubsa i Boo. Możesz nawet przenocować w ich basenie, który maja. Nie w wannie, ale basen w ziemi jest spoko. Porozmawiaj z nimi, możesz się nawet upić. Ale płyń do nich.

  Wilbur go prosił, a on tylko skinął głową, pozwalając sobie na słabość.

  Czy w każdym życiu musieliby cierpieć? Tracąc siebie, brata lub przyjaciela?

  Tommy nie chciał odpowiedzi. Wskoczył do wody, udając, że pamięta jak to miło jest w wodzie. U chłopaków będzie płakał, aż się pożyga.

  Technoblade stał w śniegu po kolana. Nie mógł się ruszyć, nie chciał.

  Opuścił swoją rodzinę, goniąc za starym marzeniem. By powętrować do arktyki, gdzie znajdzie coś. Kogoś. Już nie pamiętał.

  Głosy w głowie nie cichły. Chciały krwi.

  Więc stał w tym śniegu, po chwili się zmuszając do kolejnych kroków. Zdobędzie dla nich krwi, ale jeszcze dalej od tamtego miasta, rodziny, braci.

  Głosy były tak natrętne, że zmazały jego marzenie. Nienawidził ich za to. Ale musiał mieć krew na rękach.

  Gdzieś w śniegu zgubił kolczyk z szmaragdem identycznym co w uchu Wilbura, Tommy'ego oraz nad sercem Philzy.

  Musiał zapomnieć o słodkich wodach kanałów. O winie, którego połowa butelki od Ereta leżała pd łóżkiem. O szmaragdowych kolczykach, który chciał podarować Tubbo i Ranboo, ponieważ jego instynkt starszego brata wyczuł, iż oni będą prawdziwym rodzeństwem Tommy'ego.

  Krew. Krew. Krew.

  Pierwszy krzyk matki, która zostanie bez syna.

  Ostatnia łza na policzku blondyna o czerwonych, lśniących łuskach, starta z policzka przez Pszczelego Chłopca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top