waiting game.

──── 🔫 ────

──── 🔫 ────

        Czekanie jest trudne. Może nawet trudniejsze od uciekania? Czekaniu towarzyszy niepokój; te dwa zawsze są w parze. Gdy uciekasz, walczysz o życie, więc nie masz czasu na rozmyślanie o znaczeniu swoich czynów, bo po prostu działasz. Lecz kiedy czekasz, jedyne co robisz to myślenie, drążenie tematu, stawianie pytań, na które mimo usilnych starań, zbyt często nie znajdujesz odpowiedzi. Czy wróci? Coś mu się stało? Może tylko się spóźni? A co jeżeli... już nigdy nie otworzy tych drzwi?

        Jonathan Wick zwykł uciekać. W żadnym miejscu nie zagościł na dłużej niż dwa tygodnie. Zawsze gonił przed siebie w morderczym biegu, do którego same pchały się jego stopy, często nawet mimowolnie. Został przyzwyczajony do takiego stanu. Czemu? Ze względu na swój tryb życia, w którym choć najmniejsza zwłoka czy pomyłka mogła go słono kosztować. A trzeba wiedzieć, iż był on typem, który nie solił bez potrzeby, w końcu nadmiernie słone potrawy szkodzą. A więc Wick gnał przed siebie nie zatrzymując się, dopóki na swej drodze nie spotkał osoby, która uwiązała go w miejscu – trochę, jak psa. Początkowo protestował, ba, nawet i starał się zerwać więzy, które sprawiały, iż musiał przerwać swój odwieczny pęd. Jednak nie można w nieskończoność zaprzeczać, nawet on musiał w końcu przyznać, że nie dość, iż uwiązanie to przestało mu doskwierać, a wręcz zaczęło sprawiać mu jakiś dziwny rodzaj przyjemności i dostarczać poczucia bezpieczeństwa, to do tego bez echa nie mógł przejść fakt, że sam przyczynił się do zniewolenia w jakiś sposób drugiej osoby, która wcale nie wydawała się tym zbytnio zaniepokojona.

        Lecz nic nie jest wieczne, nawet najtrwalsze więzy w końcu pękają. Czasem przez korozję, na skutek której zwyczajnie nie wytrzymują próby czasu. Czasem przez nagłe przecięcie je czymś ostrzejszym. Tak też i było w przypadku Jonathana, który na koniec został z dwoma sznurami — jednym przeciętym w pół, nieoplatającym nikogo oraz drugim — całym, w stanie nie naruszonym, mimo że osoba, z którą ją łączył, znikła, zostawiając mu pusty dom, ulubiony samochód, a do tego szczeniaka Beagle.

        I to chyba właśnie wtedy zatęsknił za dawnym życiem, gdy mógł biegać swobodnie niczym pies andaluzyjski nie więziony przez nikogo i nic.

        Mówią, że ludzie się nie zmieniają; udają tylko, że są inni, czekając na powrót do dawnego życia. I możliwe jest, iż to ma sens. Może John tylko szukał okazji, aby wrócić? A ostatnim prezentem jego ukochanej było właśnie jej odejście?

        Jego praca go definiowała. Była tym, co odróżniało go od innych ludzi. Jego przeszłość ciągnęła się za nim gdzie by nie poszedł i naznaczała jego obecne decyzje. Czasem do niej wracał i ją wspominał; czasem starał się zapomnieć i żyć normalnie, jakby nie istniała. Lecz ona była i zawsze będzie...

        Teraz Jonathan Wick uciekał. Cóż się dziwić – jego śmierci chciało prawie całe miasto, jak nie cały świat! Czuł się bezkarny, prawie niczym zwierzę przez długi czas trzymane w klatce. Jak tygrys, który spędził całe swe życie w zoo, gdzie zmuszano go do chowania swych pierwotnych, morderczych instynktów. Jak drapieżnik, który nagle został wypuszczony z niewoli do pierwotnego środowiska w celu przywrócenia mu jego dawnej natury. Poczuł się wolny, jak kiedyś, gdy pod przykrywką kodeksu i niezliczonych zasad mordował ludzi na warunkach ich katów za złote monety, otwierające przed nim inny świat. Tamta dzika bestia obudziła się w jego duszy, uwalniając swoje prawdziwe popędy i... podobało mu się to w pewniej sposób.

        Podobno płatni mordercy nigdy nie śpią. Nieustannie pracują i wciąż nasłuchują, szukając potencjalnego zagrożenia. Czasem John czuł się zmęczony – jednakże bardzo rzadko. Wystarczyło tylko że spojrzał na otaczający go luksus apartamentu lub przypomniał sobie satysfakcję. Satysfakcję z przerażonego wzroku swojej ofiary i władzy, jaką posiadał nad jej życiem; był panem i władcą śmierci. A zmęczenie przecież dotyczyło tylko śmiertelników.

        Nigdy nie patrzył w lustro. Może bał się, że człowiek, którego ujrzy w odbiciu nie będzie tym samym mężczyzną, niegdyś całującym Helen w czubek głowy w ich wspólnym łóżku? Gdy kolejna bezsenna noc dawała mu się we znaki, a myśli jak szalone goniły w jego głowie, czasem zastanawiał się, czy ona byłaby z niego dumna. Czy gdyby poznała go teraz, także by się w nim zakochała. Czuł do siebie samego jednocześnie podziw i odrazę; mieszankę wybuchową.

        Czasem przysypiał, a wtedy jego głowę wypełniały koszmary; po przebudzeniu balansował na granicy snu i jawy. Przed oczami stawały mu wówczas sceny z poprzedniego życia i rozmaite dźwięki – śmiech Helen, ich ulubiona piosenka, szum czajnika, grzmoty nadchodzącej burzy, krzyki ludzi, wybuchające granaty... Przebudzony gubił się w otaczającej go rzeczywistości, jedną nogą wciąż tkwiąc we wspomnieniach, drugą usilnie brnąc do przodu. Ku nowemu życiu.

        Podobno nie był sentymentalny. Sentymenty to myślenie, myślenie to wnioski, wnioski to skrucha, skrucha to słabość, słabość to wahanie, wahanie to śmierć. A on nie mógł sobie na żadną z tych rzeczy pozwolić. Jako Baba Jaga był legendą, to on decydował o losie swojej ofiary, on był śmiercią, zaglądającą w jej oczy i człowiekiem wydającym wyrok. Posłaniec Śmierci.

        Jonathan Wick pragnął zemsty. Chciał pomścić dawne życie, pomścić ukochaną, pomścić wspomnienia, pomścić tamtego pieprzonego szczeniaka – ostatni, żałosny ochłap losu, pogardliwy uśmiech Pana przed odebraniem mu wszystkiego. Przed pozbawieniem go nadziei. Miał odejść, gdy skończy. Lecz zemsta jest uzależniająca. Był tego najlepszym dowodem. Na początku sam nie wiedział, po co właściwie dalej walczy, po co dalej tak kurczowo trzyma się tego cholernego życia. Przecież już pomścił ich wszystkich: dawne życie, wspomnienia, żonę, psa, samochód. Lecz potem zrozumiał; choć zemsta była słodka, choć znaczyła walkę, walka znaczyła broń, broń odbierała życie, odbieranie życia z kolei prowadziło do bezpośredniego władania nim, a władanie życiem znaczyło, że nareszcie był kimś to... było coś jeszcze.

        Mówi się, że człowiek żyje, póki trwa pamięć o nim. I on w to wierzył. Bo przecież, gdy on umrze, kto odwiedzi grób jego Helen? Kto wciąż będzie miał jej obraz przed oczyma, pomimo upływu lat? Kto będzie o niej opowiadać, śnić, marzyć, pamiętać, jeśli go zabraknie?

        Więc John Wick wciąż się mścił, wciąż walczył, wciąż uciekał.

        Lecz tym razem było inaczej niż za dawnych lat, bo tym razem ktoś na niego czekał. Zawsze tam gdzie go zostawił. Zawsze cicho, milcząco i potulnie.

        Nie nadał mu imienia, bo to oznaczałoby, że się do niego przywiązał. Ludzie nadają imię wszystkiemu, do czego się przywiązują; sprawia to, że nazwane rzeczy czy osoby stają się bardziej ich; są mniej obce. Przywiązanie niezmiennie wiąże się ze słabością, a on nie mógł ich mieć. Więc go nie nazwał. Co jednakże niczego nie zmieniło, bo Jonathanowi podświadomie zaczęło na nim zależeć, chociażby przez sam fakt, że to z jego woli wciąż był bezimienny.

        Powiadają, że psy charakterologicznie upodabniają się do swoich właścicieli. I chyba jest w tym trochę prawdy, bo odkąd czarny, bezimienny mieszaniec, przez wielu nazywany zwykłym kundlem zaczął z nim przebywać i go obserwować, stał się cichszy; milczał, tak jak Wick zwykł to robić. Jego pies stał się bezwzględny, inteligentny i okrutny jak jego właściciel, a John chyba trochę się o to obwiniał.

        Gdy Jonathan uciekał, on czekał. A czekanie, bywa trudniejsze od uciekania; wiąże się z wieloma wątpliwościami. Czy wróci? Coś mu się stało? Może tylko się spóźni? A może... już nigdy otworzy tych drzwi?

        Póki co, John Wick zawsze wracał, bo miał do kogo wracać. Ale czy już zawsze tak będzie? Chociaż jest Panem, Posłańcem Śmierci, katem, demonem wymierzającym sprawiedliwość, Okrutnym Losem, Aniołem Śmierci, wciąż nie jest nieśmiertelny i można go zgładzić.

        Lecz czy to ważne? Jego bezimienny przyjaciel i tak na niego zaczeka. Na tym polega ich relacja. Na milczącym, gorzkim, cierpkim jak cytryna czekaniu.

        Ale przecież żaden z nich nie słodzi.

──── 🔫 ────

──── 🔫 ────



AUTHOR'S NOTE |

BlackBatgirl_SQ obiecałam ci ten tekst dawno temu, cóż, przepraszam za zwłokę ;>

Ten one—shot to takie krótkie studium nad postacią Wicka. Przyznaję, że długo nad nim siedziałam, zanim stwierdziłam, że efekt końcowy jest dla mnie zadowalający.

Mam nadzieję, że nie tylko dla mnie xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top