2.
Droga przebiegała - póki co - bez przeszkód. Im głębiej czwórka szła w las, tym mroczniejszy się stawał. Smuklejsze drzewa o bardziej rozłożystych, wygiętych gałęziach pozbawionych liści bynajmniej nie zapraszały na radosny piknik. Ich korzenie wystawały spod ziemi zupełnie nieprzewidywalnie – gdyby ktoś właśnie biegł, skręciłby kostkę na pierwszych trzech metrach. Do tego niepokojące dźwięki, pohukiwania, skrobanie i coś przypominającego wycie...
Między drzewami co jakiś czas migało coś kolorowego, przemykającego to tu, to tam. Czasem wydawało z siebie chichot, czasem głuchy jęk jakby się potknęło (co w sumie nie było zaskakujące samo w sobie). Z reguły jeden z proxy odłączał się na moment (uprzednio bardzo ciężko wzdychając), ruszał w pogoń za kolorową plamą i po dość głośnym wrzasku/pisku czy co tam z siebie wydawało kolorowe coś, wracał do reszty wędrowców.
Nie trzeba być geniuszem żeby się domyślić, że w lesie czaiło się jakieś zło wcielone. I wyjątkowo wcale nie były to creepypasty.
- Wyjaśni mi ktoś, co się tak właściwie dzieje? Co to za kolorowe, człekokształtne stworzenia? I czemu mam ochotę się wzdrygnąć z obrzydzeniem, gdy o nich mówię? – zapytała Martha. Ostatecznie to nie ona się wzdrygnęła, a Toby. Jak się okazało, tikał sobie co jakiś czas, ale nikt nie zwracał na to zbytnio uwagi.
Masky westchnął, chowając ręce w kieszenie.
- Tak właściwie to jest główny powód, dla którego Slenderman potrzebuje więcej proxy. Od jakiegoś czasu w lesie i okolicach naszej posesji pojawiają się... psychofanki.
- I to takie naprawdę paskudne – dodał Hoodie, wtrącając się do rozmowy. – Kocie uszka, kolorowe włosy, różnokolorowe oczy najlepiej we wzorki, jakieś dramatyczne backstory... Chociaż w sumie nie lubię ich słuchać i rzadko pytam, ale czasem odzywają się same z siebie.
- Męczą nas w-wszystkich – dodał Toby, strzelając karkiem. – Są d-d-dość nieprzewidywalne.
- Więc teraz sobie znikacie, żeby pozbyć się potencjalnych problemów?
- Jop – Hoodie wycelował Glocka między drzewa i pociągnął za spust. Rozległ się stłumiony strzał, głuche łupnięcie, spłoszone ptaki odleciały z drzew.
Martha została nieco w tyle, przyglądając się uważniej otoczeniu i trawiąc powoli to, co usłyszała. Na szczęście nie była zbyt zatopiona w myślach – udało jej się usłyszeć jak ktoś za nią biegnie. Odwróciła się w samą porę by złapać napastnika za przedramię. Oczywiście na końcu ramienia była dłoń, a ta trzymała nóż i próbowała nim trafić Marthę.
Atakująca ni to zawyła, ni to zaskrzeczała, siłując się z nową proxy. Niebieskooka tylko dzięki zarządzeniu losu stała na nogach i nie przewróciła się od impetu uderzenia. Co jak co, ale napastniczka była dość silna. I nosiła dość przerażającą maskę. Oczywiście reszta ekipy od razu odwróciła się w stronę jatki.
- KATE, NIE!
- TO NOWA PROXY!
- P-P-PRZESTAŃ!
Dziewczyna zawahała się, ale cofnęła rękę i odskoczyła na pół metra, przyglądając się swojej niedoszłej ofierze. Po chwili złapała się za głowę, jakby przeszył ją nagły ból. Skuliła się i zaczęła głęboko oddychać, próbując zapanować nad nieprzyjemnym uczuciem.
- W porządku? – Martha zaniepokoiła się stanem napastniczki, chociaż zachowała odpowiedni dystans. Domyśliła się po reakcji chłopaków, że ta cała „Kate” jest jedną z nich, i tylko dlatego pozwoliła sobie się o nią pomartwić.
Kate pokiwała, pojękując z bólu.
- Tak... Już lepiej... – Podniosła głowę, patrząc na resztę ekipy. – Wybaczcie, mam dziś tak ciężki dzień...
- Co jest? – Hoodie pomógł wstać dziewczynie. Ta otrzepała spodnie i bluzę, po czym powoli wypuściła powietrze. Wszyscy ruszyli w stronę majaczącego w oddali budynku. Tak mrocznego, jak cała reszta otoczenia.
- No te psychofanki zajechane! Około półtorej godziny temu poszłam po Jeffa, bo już nie dawałam rady sama. I wyobraźcie sobie, że dwie lafiryndy szły za nim aż na teren posesji, skubane miały jakieś zryte moce w stylu „pojawiam się i znikam”. Dobrze że Slenderman był w pobliżu i się ich pozbył.
- Coraz cwańsze się robią... – mruknął Masky.
- Więc wybacz, że cię zaatakowałam, Nowa. Myślałam, że jesteś jedną z nich. Chociaż... Nie masz lisiego ogona ani dziwnych różowych pasemek. Ale druga zjebka od szefa mi się nie uśmiechała.
Grupa weszła na teren posiadłości. Toby, ponieważ szedł pierwszy i prowadził ekipę jak na samozwańczego przywódcę przystało, otworzył furtkę przy pomocy wytrychu i żeby było zabawniej – gdy wszyscy znaleźli się po drugiej stronie, wytrychem również ją zamknął.
- Staramy się być ostrożni – powiedział Masky, domyślając się, o czym myśli Martha. – Każdy może mieć klucz, ale jeśli ktoś umie posługiwać się wytrychem, tak otwieramy furtkę.
- W sumie to i tak niewiele daje – zauważył Hoodie. – Te kolorowe prukwy i tak jakoś przełażą. A to dziwne.
- W sumie nie powinny nawet wiedzieć, gdzie jest posiadłość – dodała zrezygnowana Kate. – Widzieć nas to jedno, ale dotrzeć do naszego domu... Tylko ktoś kto ma przyzwolenie Slendermana jest innym nadnaturalnym bytem może zobaczyć to miejsce. A psychofanki nie zaliczają się do żadnej z tych kategorii.
- P-p-podejrzewamy, że k-ktoś z zewnątrz im p-p-p-pomaga – wtrącił Toby.
- To tak można? – zainteresowała się Martha.
Wszyscy wzruszyli ramionami.
- Takie akcje dzieją się dopiero od niedawna i nadal nad tym pracujemy – Hoodie wyjął rękę z kieszeni i wskazał na las po prawej stronie. – Przeważnie kręcą się tam, ale z tym przechodzeniem przez płot, to już wyższa szkoła.
- Slenderman udzieli ci więcej informacji jak będziesz chciała – zauważył trzeźwo Masky. – My widzimy tylko to, co dzieje się na bieżąco, ewentualnie wymieniamy się nowinkami. Szef jest bardziej zorientowany.
Grupa była już prawie na podjeździe. Martha nie mogła się napatrzeć na zadbane krzewy róż, przyciętą trawę, starannie ułożoną ścieżkę z ciemnego kamienia... Samo domostwo było ogromne i sprawiało wrażenie majestatycznego i niebezpiecznego zarazem. I przede wszystkim, co zrobiło na Nowej pozytywne wrażenie, było bardzo zadbane. Ktoś kto opiekował się posiadłością, musiał wkładać w to mnóstwo czasu, energii i chęci.
Zza domu dało się słyszeć śmiech, a właściwie dwa śmiechy. Jeden należał do dziewczynki, drugi brzmiał o wiele bardziej przerażająco, choć równie wesoło. Ktokolwiek tam był i cokolwiek robił, musiał mieć niezły ubaw.
- Chłopaki, daliście Nowej tabletkę? – zapytała nagle Kate.
Proxy spojrzeli po sobie. Brian sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął z niej małe pudełko, po czym podał je Marcie.
- Weź jedną. To na slendersickness. Każdy proxy reaguje podobnie na Slendermana... szumy w uszach, migrena, mroczki przed oczami, czasem omdlenia i tego typu historie.
- Nie chcemy cię straszyć, jak coś – dodał Masky. – Wszyscy je bierzemy. Pomagają przy bezpośrednim kontakcie. Zażywamy je raz dziennie, tak zapobiegawczo... No i za każdym razem po wezwaniu przez szefa, żeby szybciej dojść do siebie.
Dziewczyna spojrzała na pudełeczko sceptycznie, obracając je w każdą stronę. Wszyscy wiedzą, że jeśli dostajesz podejrzane tabletki od podejrzanych zamaskowanych typów, powinieneś ich posłuchać! Niebieskooka toczyła właśnie wewnętrzną walkę między ogólnie przyjętymi zasadami, a poczuciem zaufania, jakie wzbudziła w niej nowa grupa.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, Toby zabrał jej pudełko z rąk.
- P-p-poczęstuję się jedną, p-p-potem ci oddam, Hoodie – oznajmił, po czym dziarsko połknął małą tabletuszkę, która właściwie nie wyglądała groźnie.
- Jak je rozsypiesz, to będziesz je zbierał – mruknął właściciel medykamentów, obserwując niebezpieczne drganie ręki Toby’ego.
- A żeby to pierwszy raz – odparł spokojnie chłopak w goglach. Przy okazji wzruszył ramionami – i tym razem nie był to tik.
- Twoje się skończyły, Toby? – zapytała zaniepokojona Kate. – Mogę się z tobą podzielić, jeśli już nie masz swoich...
- Nie, zostawiłem je w p-pokoju, żeby nie wypadły mi g-g-gdzieś p-po d-d-drodze. A p-poza t-t-tym, p-p-pokazałem Nowej, że są zupełnie b-bezpieczne!
- W sumie racja – przyznał Masky. – Jeszcze by pomyślała, że chcemy ją naszprycować.
Martha zachęcona aktem odwagi Toby’ego, wzięła jedną tabletkę i szybko połknęła.
Nie, nie dostała żadnych wizji. Nie, nie zrobiło jej się dziwnie lekko. Nie, nie upadła na ziemię bez życia.
Tak właściwie nic się nie zmieniło. No, może poza tym, że teraz czuła w ustach gorzkawy posmak.
- My tu pitu pitu, a szef czeka – zauważył Hoodie, odbierając od Marthy pudełeczko. – Otwieram drzwi i lecimy z tym koksem.
Tak jak Hoodie zapowiedział, tak zrobił. Otworzył drzwi, puszczając wszystkich przodem.
Grupa znalazła się w sporym hallu. Gdyby rozpiąć po środku siatkę, byłoby boisko do siatkówki jak ta lala. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające głównie leśne pejzaże i martwą naturę (na szczęście nie dosłownie). Po lewej stronie było wielkie, otwarte przejście, zwieńczone u szczytu łukiem. To stamtąd dochodziły dźwięki rozmów, śmiechy i ogólny rozgardiasz. Po drugiej stronie z kolei znajdowało się podobne przejście, jednak tam widać było jakieś szafki i sprzęty kuchenne, więc w domyśle tam się gotowało (na szczęście nie w przenośni).
Na wprost znajdowały się szerokie schody z finezyjnie rzeźbionymi balustradami. Były po prostu piękne i majestatyczne, podobnie jak i cały hall.
- Więc to tak mieszkacie... – mruknęła do siebie Martha, podziwiając ustawioną w kącie zbroję. – Przepych jak na balu u króla.
- PSYCHOFANKA!! KRYJCIE SIĘ!
Głos należał do chłopaka w białej bluzie, który akurat wyszedł z pomieszczenia po lewej. Jego krzyk sprowadził resztę obecnych domowników, którzy od razu wbiegli do korytarza z mniej lub bardziej morderczymi intencjami.
Pierwsza niczym filip z konopii wyskoczyła dziewczyna z zegarkiem zamiast oka. Mało tego, zdążyła rzucić się na Marthę, zanim proxy solidarnie osłonili ją swoimi ciałami. Nowa wylądowała na podłodze, torba z ciuchami gdzieś poleciała. Grupa zdążyła krzyknąć „NIEEE!”, i dopiero wtedy creepypasta zaprzestała aktu potencjalnie krwawego mordu. Nie wstała jednak z nieznajomej, przytrzymywała ją za ramiona, przyglądając się jej badawczo.
- Proszę... Mój czas jeszcze nie nadszedł! – Martha uśmiechnęła się nieco nerwowo, dziękując w duszy, że jej maska pozwalała innym widzieć jej usta.
Napastniczka zamrugała szybko zdrowym okiem, lekko zbita z tropu.
- Moja godzina jeszcze nie wybiła! – spróbowała Martha znowu. Ponownie, reakcja była znikoma (przynajmniej od zegarkowej dziewczyny, bo usłyszała parę westchnień i jedno głośne parsknięcie).
- Chyba, że masz dla mnie jakieś wskazówki?
Tym razem napastniczka uśmiechnęła się i zaśmiała krótko. Wstała i pomogła przybyszce stanąć na , zmieniając nagle nastawienie.
- Fałszywy alarm, to nie psychofanka! – zawołała w stronę małego zbiegowiska, a creepypasty – utraciwszy zainteresowanie – rozeszli się do swoich zajęć.
- To nowa proxy – oznajmił z czymś na kształt dumy Masky.
- Świetnie! – chłopak w niebieskiej masce skrzyżował ramiona. Został w przejściu jako jedyny. – Mam nadzieję że się sprawdzi, bo dziś jedna z różowych raszpli próbowała wleźć przez okno w salonie.
Z jakiegoś powodu ten fakt rozeźlił Marthę, ale starała się tego nie pokazać. Co za bezczelność!
- Jeff, czy mi się wydaje, czy szedłeś do pralni? – zapytał Masky z nutą przekory w głosie.
- A co cię to? – chłopak w białej bluzie spojrzał spode łba na Tima. Długie, czarne włosy prawie zasłaniały jego pozbawione powiek oczy. Wyryty na twarzy uśmiech już dawno zmienił się w przerażające blizny.
- Nasza nowa proxy musi wyprać swoje rzeczy. Mógłbyś zrobić pranko? – Brian rzucił w Jeffa torbą dziewczyny. Ta już chciała coś powiedzieć, Jeff zresztą też, kiedy nagle chłopak spojrzał z niedowierzaniem na trzymany tobołek.
- To... To śmierdzi jak psychiatryk!! To się nadaje nie tylko do prania, to musi być zdezynfekowane! Niech któraś z lasek da Nowej jakieś ciuchy na zmianę, nie będzie rozsiewać szpitalnych woni!
Tym sposobem Jeff zniknął w kierunku pralni. Dziewczyna z zegarkiem zamiast oka westchnęła.
- Idę za nim, bo jeszcze go flashbacki z psychiatryka dopadną po drodze. Jak już skończycie posiadówkę u Slendermana, spotkajmy się w salonie. Poznasz resztę bandy, dam ci jakieś ubrania na zmianę... Jestem Clockwork, swoją drogą.
- Możecie mówić mi Nowa. Póki co. Szukam swojej ksywki.
Piątka proxy ruszyła po schodach. Przechodząc obok lewego wejścia Martha zauważyła, że był tam wielki salon. Co jednak ważniejsze, dostrzegła kilka ciekawie wyglądających postaci, jak na przykład ten gość w białej masce z namalowanym uśmiechem. Albo choćby blondyn z elfimi uszami. Była też dziewczyna w czerni, jedynie jej maska pozostała biała. Wcześniej nie przyglądała się poszczególnym domownikom, była zbyt zajęta leżeniem na podłodze i wymyślaniem zegarkowych sucharów. Innymi słowy, nie miała na to czasu.
Teraz też nie była na to odpowiednia pora. Przed nią stanęło o wiele poważniejsze zadanie: spotkanie z nowym szefem.
-+-+-
Hoodie był tym odważnym, który zapukał w wielkie, mahoniowe drzwi. Jako jedyne w korytarzu miały złote ozdoby i wielkie O z przebiegającym przez nie X. Kate pospiesznie wyjaśniła, że to znak Operatora, czyli właśnie Slendermana.
Cała piątka usłyszała jakiś dziwny szum. Martha doświadczyła tego już wcześniej, na samym początku swojej przygody z nadnaturalną istotą. Tym razem jednak nie czuła bólu. No, może była trochę skołowana – nie to, co reszta towarzystwa, przyzwyczajona do spotkań z mężczyzną bez twarzy.
Masky otworzył drzwi, przepuszczając przodem resztę ekipy. Dziewczyna czuła, że z emocji serce zaraz jej wyskoczy z piersi.
Pokój był przyciemniony, przypominał elegancki, wiktoriański gabinet. W kącie pomieszczenia stała wysoka postać w garniturze. Ciemność skutecznie dodawała mu niepokojącego wyglądu. Nieruchomy niczym manekin, stał tam z założonymi za plecy rękoma, emanując grozą. Kiedy wreszcie się poruszył, wydawało się że bardziej sunie niż idzie. Półmrok otulał jego twarz bez rysów, a on sam wydawał się zlewać z ciemnością w jedność.
Stanął przed grupą, górując nad nimi nadnaturalnym wzrostem. I wszyscy, jakby mieli to wyćwiczone (pewnie mieli), skłonili się nisko.
- Dajcie już z tym spokój – odezwał się niepokojąco głęboki głos. Martha miała wrażenie, że wdziera się do mózgu. No i w tle słychać było ten dziwny, biały szum. – Nie mamy czasu na formalności. Innym razem będziecie mi się kłaniać niczym rycerze ortalionu. Mamy ogromny problem.
- Co jest, szefie? – wymsknęło się Marcie, rzeczywiście przejętej sytuacją. Slenderman i reszta spojrzeli w jej stronę – szef z zaciekawieniem, pozostali z co najmniej obawą.
- Fala psychofanek, to się dzieje! – Slenderman wyprostował się i odwrócił głowę w kierunku okna. – Większość to młode dziewczyny, choć i zdarzają się chłopcy. Mają jaskrawe włosy, elementy zwierzęcej fizjonomii, jakieś dziwne moce. To wygląda tak, jakby na siłę wyróżniali się z tłumu. No i wszyscy nas nagabują...
Slenderman zamilkł na chwilę i podszedł do okna, nieco zamyślony.
- Widzę stąd cały ogród za domem i nie mogę pojąć, dlaczego te paskudne - pradon mój francuski - kurtyzany włażą na moją posesję! Wiem, że ludzkie istoty miewają specyficzne upodobania co do partnerów... Ale aż taka grupa? W takiej ilości?!
Zza pleców Slendermana wystrzeliły czarne macki, wijące się i ociekające jakimś czarnym śluzem. W miarę jak jego ton stawał się bardziej rozdrażniony, macki drżały mocniej.
- Przez ciągłe patrolowanie terenu i skupienie na tej sprawie, nikt nie ma czasu na własne zajęcia. Nie pamiętam już, kiedy goniłem zbłąkanego nastolatka dla własnej sadystycznej satysfakcji... I każdy ma podobnie. Dlatego potrzebuję więcej proxy.
Slenderman odwrócił głowę w stronę Marthy, a potem zaczął powoli do niej podchodzić. Dziewczyna aż wstrzymała oddech, kiedy znalazł się na tyle blisko, że mógłby ją powalić wzrokiem, gdyby posiadał oczy.
- Będziesz patrolować teren razem z Kate albo którymś z chłopców. Chcę też, żebyś nauczyła się korzystać z broni. Jesteś dobrą obserwatorką, dlatego dostrzegam w tobie potencjał. Poradzisz sobie mimo tego, że wcześniej nie miałaś do czynienia z mordercami. Twoje oczy wypatrzą więcej, niż... Cóż. Moje.
Dziewczyna parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Ku zdziwieniu wszystkich, Slenderman schował swoje macki i usiadł na brzegu biurka, zacierając smukłe dłonie. Przypominał trochę karykaturę nauczyciela przed sprawdzianem z bardzo trudnego materiału.
- Dobrze, że jesteście tu wszyscy, moi proxy. Musicie wiedzieć, że psychofanki zaczęły przedzierać się nawet do naszej posiadłości. W pierwszej kolejności należy odkryć jakim cudem mogą nas wykryć. Jeśli to się uda, może opanujemy kłopoty. Będziemy próbować, musi być jakiś sposób...
- Szefie... – odezwała się Kate cicho. Slenderman od razu na nią spojrzał.
- Tak, Kate?
- Większość psychofanek ma nowe moce. Nie tyle ambitne, co sprawiające trudności.
- Racja – Slenderman skrzyżował ramiona. – Myślałem nad tym. Będzie trzeba stworzyć nowe grupy zwiadowcze, angażując w to resztę creepypast. Taki Puppeteer szybciej dorwie ducha niż wy w ludzkich ciałach... A jeśli to się nie uda, napiszę petycję do rządu o wprowadzenie rezerwatu, bo jesteśmy zagrożonym gatunkiem. Już nie mam pomysłów.
Proxy nadal milczeli. Masky od czasu do czasu pokaszliwał dyskretnie. Póki co, wypowiadał się jedynie Slenderman.
- Dobra, na razie się nie przejmujcie. Martha się powoli wdroży, zobaczymy jak będzie wyglądać sytuacja za kilka dni. Masky, ty i Hoodie weźmiecie popołudniowy patrol. Wypatrujcie wszystkiego, co niepokojące. Toby, weź ze sobą Clockwork. Trafi się wam nocna zmiana. Kate, chcę żebyś zabrała Marthę na poranny obchód. Pokażesz jej okolicę i jak wyglądają obowiązki. Cokolwiek nienormatywnego raportujcie bezpośrednio mi. Zrozumiano?
- Tak! – odparli wszyscy chórem, na co Slenderman skinął głową.
- Jakieś pytania?
- Kto dba o ogród? – wyrwało się Marcie.
Slenderman wyprostował się z czymś w rodzaju dumy.
- Nie było to pytanie, jakiego się spodziewałem. Ale odpowiem. Ja dbam. A przynajmniej dbałem, dopóki psychofanki nie zaczęły robić nam najazdu.
- Hm. Rozumiem – Martha pokiwała głową ze współczuciem.
- Jeśli to wszystko, możecie się rozejść.
Jakimś cudem Masky i Hoodie zniknęli od razu. Może wyskoczyli przez okno?... Tylko dlaczego Nowa tego nie zauważyła??
-+-+-
Martha schodząc po schodach dostrzegła, że wszystko było idealnie czyste. Małgosia Rozenek mogłaby robić test białej rękawiczki o każdej porze dnia i nocy, i pewnie jedyne, co by znalazła, to świeżą krew na którymś z morderców.
Dziewczyna była spokojna. Obecność Toby’ego i Kate dawała jej otuchy. Sama też nie należała do strachliwych, ale jak wiadomo – głupoty najlepiej popełniać w towarzystwie fajnych kompanów.
Weszła więc do salonu raczej dziarskim krokiem, starając się wyglądać na pewną siebie. Ku jej zdziwieniu, zgromadzeni po prostu podnieśli głowy odrywając się na chwilę od tego, co aktualnie robili, przywitali się, a potem wrócili do swoich zajęć.
- Tego się nie spodziewałam – mruknęła Martha do Kate i Toby’ego.
- Ja też nie – stwierdziła zaskoczona czarnowłosa.
- Oni j-już cię zaakceptowali jak swoją – Toby założył dłonie na biodra.
- Nie wiem czy się cieszyć czy nie...
- Hej wszyscy! Nowa tu jest! – zawołała wesoło dziewczyna w czarnej bluzie i białej masce. Weszła do salonu za grupą proxy i słyszała ich rozmowę. – A z racji tego, że umie ustawić Jeffa, żeby zrobił jej pranie, oficjalnie będzie moją psiapsi! Jestem Jane.
Wspomniana dziewczyna podeszła do Marthy i objęła ją jedną ręką pokazując wszem i wobec, jak bardzo będą się przyjaźnić.
Blondyn z elfimi uszami zaśmiał się z niedowierzaniem. Wyglądał na wyluzowanego nastolatka w trakcie najlepszej w życiu sesji gry na PS5. Z wrażenia aż wypadł mu kontroler z rąk, kiedy chciał zapauzować grę. Spojrzał w stronę Nowej i lekko uniósł brew.
- Naprawdę umiesz przekonać tego postrzelonego fryca, żeby ci zrobił pranie?
- Ba, prawie sam to zaproponował! – dodała Jane prześmiewczo.
- Nie wierzę!... – elf zaczął się śmiać jeszcze głośniej. – Ej, Jeff, ponoć zostałeś praczką!
Wchodzący do salonu Jeff doskoczył do blondyna i rzucił się na niego z nożem kuchennym.
- Ja ci dam praczkę, zglitchowane ścierwo!
Bójka rozgorzała w najlepsze. Martha chciała jakoś zareagować, ale Toby złapał ją za ramię, lekko kręcąc głową.
- T-t-t-to nie ma sensu. Oni t-t-tak ciągle.
- Ten blondyn to BEN – dodała Jane, w głębi duszy mu kibicując. – Lubi wkurzać Jeffa. A Jeff łatwo się wkurza.
- Też byś się łatwo wkurzała na moim miejscu, poczwaro! – zawołał Jeff, usiłując dźgnąć BENa. Ten głupawo się uśmiechał, unikając ciosów z nadludzką prędkością. – PRZESTAŃ CHEATOWAĆ!!
- O co znowu się kłócicie? – chłopak w niebieskiej masce podniósł wzrok znad książki. Bardziej wyglądała jak opasłe, zapomniane przez wszystkich tomiszcze z ogromem wiedzy zrozumiałej tylko dla wybrańców. – O ciuchy? Jeśli to taki problem, sam mogłem nastawić pralkę. Wystarczyło powiedzieć, jeszcze nie zaszyłem nikomu ust.
Jeff gniewnie spojrzał na chłopaka i wycelował w jego stronę nóż. BEN wykorzystał moment i zniknął, rozpikselowując się znienacka. Pojawił się po drugiej stronie salonu i cichaczem opuścił pomieszczenie.
- Chcesz się bić, leszczu?! Nie będziesz mi mówił co jest dla mnie problemem a co nie!
- Dawaj – chłopak wyjął z kieszeni malutki nożyk, w którym Martha rozpoznała chirurgiczny skalpel. – Dobrze wiesz, że gdy tylko się zbliżysz, wytnę ci nerkę i nawet się nie spostrzeżesz, kiedy.
Na szczęście dzięki masce nikt nie zobaczył zdziwionego wzroku Nowej. Czy ten koleś zwariował? Z czymś takim na mordercę z dziesięć razy większym nożem?!
Jeff zamruczał coś niezrozumiałego pod nosem i wycofał się ze starcia. Czego się obawiał??
- T-t-to jest Eyeless Jack. Zna się n-n-na anatomii jak nikt – powiedział Toby. – Mówimy na niego EJ, b-b-bo...
- Oh, a cóż to za nowa twarzyczka w naszym gronie? Hihihi... – czarno-biały klaun o ciut za ostrych zębach wyłonił się zza trójki proxy. Żeby było bardziej creepy, położył swoje długie, szponiaste palce na ramionach Marthy. Dziewczyna powoli wypuściła powietrze.
- To drugi Jack – wyjaśniła Jane krótko.
- Laughing Jack, do usług! Dobrze mi się wydawało, że ktoś przyszedł razem z minionkami Slendermana...
- Ale od proxy to ty się odczep – zdenerwowała się Kate.
- Jak tam sobie chcesz... – klaun wzruszył ramionami. – Lubię nazywać rzeczy po imieniu...
- Chcesz cukierka? – zapytała znienacka Martha, wkładając rękę do kieszeni. Najwidoczniej miała już dość kłótni i bardzo chciała uniknąć kolejnej. – Mam truskawkowo-śmietankowe i kanoldy.
Wyjęła z kieszeni garść cukierków, wzięła LJ’a za nadgarstek, wcisnęła mu w łapę słodycze i skinęła głową, jakby była dumna z siebie.
- Dobra, na razie ci odpuszczam... – Klaun zmrużył oczy, wycofując się powoli w stronę jednego z foteli ustawionych przed telewizorem. Wpakował sobie cukierka do ust, nadal nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Ale tylko dlatego, że dobrze wiesz, jak mnie przekupić!
- Pierwszy raz ujrzałem na własne oczy, jak LJ odpuszcza tak szybko... – zauważył ubrany na czarno jegomość o złotych, lekko jarzących się oczach. Wydawało się, że pojawił się znikąd. Stanął przy siedzącym na fotelu naprzeciw klauna chłopaku w masce z uśmiechem i szkicownikiem w rękach. – Co nie?
- Mhm – chłopak nawet nie podniósł głowy. – Idź nagabywać kogoś innego, Puppeteer. Jestem zajęty. Otworzę się na nowe kontakty, jak skończę.
- Ranisz moje uczucia, Helen! – młodzieniec przyjął dramatyczną pozę.
- Dla ciebie Painter. Bloody Painter. A teraz spindalaj, może Sally potrzebuje kogoś do zabawy...
- Ne pofszebuhe – odezwał się Laughing Jack z paszczą pełną słodkości. – Pohła na fszemge.
- Na co poszła? – Puppet przekrzywił lekko głowę.
- Na drzemkę! – wytłumaczył Painter z wielką łaską. Prawdopodobnie przewrócił oczami tak bardzo, że ujrzał swój mózg we wnętrzu czaszki. Nie dało się tego stwierdzić na sto procent, ponieważ... no, miał maskę.
- Kim jest Sally? – zapytała zaciekawiona Martha, odwracając głowę w stronę swoich towarzyszy.
- To nasze słoneczko – powiedziała szybko Jane. – Oczko w głowie Slendermana.
- Wszyscy ją lubimy. Nie sprawia k-k-kłopotów, często się z nią b-b-b-bawimy – głos Toby’ego był nieco łagodniejszy niż zwykle.
- No i lubi wkurzać Jeffa – dodała Jane z usatysfakcjonowanym uśmiechem.
W taki oto sposób Martha mniej więcej dowiedziała się, kto jest kim. Już miała pytać o Clockwork (która przecież obiecała jej ciuchy na zmianę), kiedy coś przykuło jej uwagę. Mianowicie wszystkie creepypasty akurat siedziały plecami do okien. A w salonie było ich sporo (i okien i creepypast, ale mówimy akurat o oknach), bo nie dość że cztery, to jeszcze dość duże.
Przy jednym z tych okien mignęło coś kolorowego, a potem okno zaczęło się powoli otwierać.
Martha poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Zakasała rękawy swojego swetra i podeszła do miejsca przyszłej zbrodni, otwierając skrzydło na oścież. W tej chwili bardzo mało ją obchodziło, że wszyscy na nią patrzą jak na wariatkę.
Wychyliła się przez okiennicę i wciągnęła do salonu... Coś. Znaczy, nie coś z horroru – to by było obrazą dla Stephena Kinga i Pennywise’a.
W emocjach nie zwróciła uwagi na to, że złapała istotę za długie, różowo-zielone włosy. Jej strój przypominał mix stylu emo, cybergotów i worka po mące z czasów Wielkiego Kryzysu. Zapiszczała, łapiąc się za głowę, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- To bolało, baka!~ - zawołała z pretensją.
- Bolało? BOLAŁO? – Martha z niedowierzaniem wpatrywała się w dziwoląga, który teraz poruszał kocimi uszkami. – Masz czelność wchodzić na teren posesji SLENDERMANA, gdzie jest MULTUM SERYJNYCH MORDERCÓW, i jeszcze śmiesz narzekać, bo BOLI?
- Ja tu jestem tylko dla Jeffy’ego... On nie pozwoli, żeby coś mi się stało... Nyaaa~ - szkaradztwo posłało buziaczka w kierunku chłopaka w białej bluzie. Ten spojrzał bezradnie na nową proxy.
- Weź bo nie mam siły – oznajmił zrezygnowany.
Martha wkurzyła się nawet bardziej. Złapała to coś za włosy i odwróciła jej głowę w kierunku obiektu westchnień.
- Patrz, ty tępa dzido... NO ZOBACZ! Popatrz, co ty i tobie podobne pluskwy robią porządnym mordercom! Tego właśnie chcesz?! Żeby nikt z nas nie mógł otworzyć pieprzonego OKNA w naszym własnym pieprzonym DOMU?! Żeby nikt nie mógł wyjść na podwórko bo takie jak ty tam siedzą?! BRZYDZĘ SIĘ TOBĄ I CAŁĄ RESZTĄ TWOJEJ EKIPY! Jesteście PLUGAWE... ANORMALNE... ZBOCZONE...
Po każdym słowie dziewczyna uderzała głową psychofanki w podłogę, zupełnie nie przejmując się jej protestami, wrzaskami i rosnącą kałużą krwi. Na sam koniec Martha przycisnęła głowę ofiary do ziemi tak bardzo, że aż rozległo się chrupnięcie w karku.
- I do tego wami GARDZĘ!
W salonie nastała cisza. Żaden ze zgromadzonych nie ośmielił się choćby pisnąć, zupełnie zaskoczeni tym nagłym przypływem emocji, agresji i świętej racji. Proxy dobrze wcześniej przeczuwali, że Nowa będzie miała gadane...
Nikt nawet się nie poruszył. Martha oddychała ciężko, zaciskając ręce w pięści, wpatrując się w swoją pierwszą ofiarę.
Clockwork stojąca w wejściu powoli wypuściła powietrze.
- Już wiem – powiedziała powoli. – Ten wybuch i w ogóle... Nie jesteś Nowa. Ty jesteś Supernova.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top