1.
O losach świata często decydują wielkie bitwy, a ich wyniki przesadzają o istnieniu – lub też nie – danego kraju. Losy jednego człowieka determinują jego wybory: co robić w życiu, czy iść na studia, jeśli tak to jakie, z kim się związać, kiedy się związać, jak się związać (wbrew pozorom to bardzo ważne!).
Martha już raz była związana, a ściślej rzecz ujmując nie związana, tylko spięta pasami kaftanu bezpieczeństwa. Na szczęście ten czas już był dawno za nią. Na jej nieszczęście, właśnie decydowała o swoim dalszym losie.
Wiedziała doskonale, że za oknem stoi cała ekipa jej osobistych stalkerów i tylko czekają, aż wyjdzie z ośrodka. Wróć, stoi to mało powiedziane. Kątem oka widziała a to Tima w białej masce, a to Briana w pomarańczowej bluzie, chowających się między drzewami w lesie obok wielkiego budynku szpitala. Natomiast Toby, zamiast grzecznie ukrywać się razem z resztą towarzystwa, już po raz drugi wdrapywał się na drzewo – wiedziała, że jeśli znowu spadnie, tym razem nie powstrzyma parsknięcia śmiechem.
Niestety, póki co wyjść nie mogła. Na drodze do wolności między nią a oknem, za którym koczowali jej nowi znajomi, znajdowało się biurko. A za biurkiem siedziała Pani Psychiatra, niemiła z wyglądu i z charakteru. Na tyle niemiła, że dziewczyna nawet nie raczyła zapamiętać nazwiska pani doktor. Martha spędziła już miesiąc w Szpitalu Psychiatrycznym Heartbeat i mogła opowiedzieć o Pani Psychiatrze wystarczająco, by zainteresował się tym sanepid, inspektorat pracy i przynajmniej FBI.
Z mniej przykrych rzeczy mogła powiedzieć na przykład to, że może i Pani Psychiatra pozjadała wszystkie rozumy i nie dało się z nią normalnie pogadać, ale za to piekielnie wszystkim szargała nerwy.
A, no i dzisiaj miała wydać decyzję, czy Martha może już wyjść. Dziewczyna miała już dość rozmawiania przez płot z Maskym, Hoodiem i Tobym (jeszcze nie spadł, dobra nasza). Poza tym pragnęła osobiście poznać swojego nowego „szefuńcia”, przez którego wylądowała w tym przybytku niedoli i szaleństwa. Nieee, on musiał za nią łazić, robić szum w głowie, wpędzać w paranoję... Jakby nie mógł jej zaprosić na rozmowę motywacyjną! „Witaj, pani Martho, została pani wytypowana na stanowisko proxy, czyli przynieś – zanieś – pozamiataj i do tego kaszl!”.
- Jak się pani czuje? – zapytała Pani Psychiatra, nie podnosząc wzroku znad dokumentacji. Cały czas coś skrzętnie pisała, a skrobanie długopisu zaczynało już działać pacjentce na nerwy.
- Jakbym była normalna? – zasugerowała z nieśmiałym uśmiechem Martha.
Żarcik nie rozbawił doktor.
- Jak się czuje pani po lekach? Z tego co widzę, nie były zmieniane od dwóch tygodni.
- Wszystko w porządku, nie jestem śpiąca, mogę normalnie funkcjonować czy co tam sobie zamarzę – odparła szybko.
Oczywiście, że znajomi z oddziału podpowiedzieli jej, co ma mówić. W tym przypadku musiała posłuchać kogoś innego niż proxy... Hoodie jej radził grozić babie pistoletem, a Masky solidarnie chciał oddać swoje leki, żeby mogła je wrzucić do herbatki wrednej raszpli. Toby to Toby, od razu chciał iść na całość i zrobić szturm przez okno gabinetu.
- Mhmmm, a jak pani urojenia? Te o wysokim mężczyźnie bez twarzy?
Dziewczyna westchnęła w głębi duszy, starając się ze wszystkich sił nie przewrócić niebieskimi oczami.
- Już dawno go nie widziałam. Ani jego, ani nikogo i niczego innego.
- Inne objawy, omamy słuchowe, cokolwiek niepokojącego?
„Niepokojąco chwieje się Toby”, pomyślała dziewczyna, przygryzając wargi. Wzrok jej uciekł w stronę okna i zdążyła zobaczyć jak nastolatek w goglach w ostatnim momencie złapał równowagę.
- Nic takiego się nie dzieje.
- Wobec tego tu jest pani recepta. Proszę wykupić leki w ciągu tygodnia od daty wystawienia. Czy ktoś po panią przyjdzie?
Martha nie wierzyła własnym oczom. Pani Psychiatra puszczała ją wolno! To już ostatnia prosta, i dziewczyna miała dziwne przeczucie, że akurat w tej chwili coś się odwali.
- Tak, ktoś po mnie przyjdzie, ale muszę zadzwonić...
Pani Psychiatra pokiwała głową, wręczyła młodej kobiecie wypis i receptę. Był to jedyny moment, gdy podniosła głowę znad papierów. I bardzo dobrze, że od razu ją opuściła.
Martha spojrzała za okno akurat w dobrym momencie by ujrzeć, jak Toby w pełnej krasie, machając rękoma niczym młody nielot, wyrusza na bolesne spotkanie z istnieniem grawitacji. Dziewczyna parsknęła.
- Na zdrowie – mruknęła Pani Psychiatra.
- Dziękuję – odmruknęła Martha.
Musiała użyć całej siły woli, by nie odpowiedzieć „nawzajem”. Wolała nie ryzykować – jeszcze by jej cofnęła wypis...
Wyszła z gabinetu nie obdarzając ostatnim spojrzeniem Pani Psychiatry, już wystarczająco się na nią napatrzyła w czasie konsultacji. Jeśli był ktoś, z kim chciała się pożegnać przed swoim wielkim odlotem do nowego życia, była to jedna z młodych stażystek. Dziewczyna była w trakcie studiów psychologicznych i robiła praktyki, chociaż czemu wybrała Heartbeat, to pozostawało dla Marthy zagadką na miarę enigmy.
I oto na nią wpadła, blond piękność o inteligentnym spojrzeniu. Kroczyła spokojnie korytarzem, uśmiechając się do swoich pacjentów i zagadując co niektórych.
Niebieskooka dorwała ją na zakręcie korytarza.
- Hej! - zawołała, zwracając na siebie uwagę młodej przyszłej psycholog.
- No cześć. Jak się czujesz, Martho? Chcesz o czymś porozmawiać?
- Trafiłaś w punkt! Wypisują mnie dzisiaj, a głupio znikać bez słowa. Poza tym jesteś jedynym normalnym lekarzem tutaj.
- Psychologiem - sprostowała ze śmiechem.
- Patrz, mam już moją przepustkę do szczęścia! - Martha przytuliła papier, uważając by go za bardzo nie pognieść.
- Ktoś cię odbiera?
- Raczej brat, ale muszę zadzwonić, a póki co telefon mam w depozycie...
- Też się tam wybieram, chodźmy razem. Mam też taki pomysł... Może dam ci swój numer, jakbyś chciała pogadać, nawet prywatnie, po prostu daj mi znać.
- No spoko, coś można ogarnąć. A nie będą się ciebie czepiać, że gadasz z byłą pacjentką?
Blondynka wzruszyła ramionami.
- I tak niedługo kończę tu staż, a poza tym ja cię nie leczyłam. Plus, między nami jest ile? Trzy lata różnicy? Daj spokój. Dobra, teraz prosto i konkretnie: idziemy, zabieramy twój telefon, dzwonisz po kogoś kto ma cię odebrać i leć się pakuj. Pewnie masz sporo rzeczy na głowie do ogarnięcia...
- A żebyś wiedziała...
Martha pomyślała o swoich stalkerach, którzy pewnie już planowali włam do szpitala. Prawdopodobnie w przebraniach personelu. Dobrze, że Heartbeat stało na uboczu, przy lesie. Przynajmniej nie będzie wielkiego zbiegowiska, jeśli postanowią wcielić w życie swój "genialny" plan.
-+-+-
Kto by chciał czytać o tym, jak się odbiera telefon z dyspozytorni? Najważniejsze, że Martha trzymała już w rękach swoje urządzenie, wstukała numer od blond psycholożki (nigdy nie mogła zapamiętać jej imienia a głupio było jej teraz pytać. Na szczęście kobieta kazała ją zapisać jako „Sarah” więc niebieskooka odetchnęła z ulgą). A potem poszła do swojego pokoju, by stamtąd zadzwonić po eskortę.
Wybrała numer. Spodziewała się jakichś szumów, albo że urządzenie nie będzie działać – często jej się to zdarzało ostatnimi czasy. Na szczęście cudownym trafem połączenie zostało nawiązane, a rozmówca odebrał praktycznie od razu.
- No wreszcie! Jesteśmy już prawie pod bramą, Hoodie ma glocka w kieszeni bluzy więc gdyby ktoś robił problemy...
- WYLUZUJ ZIOM – Martha lekko spanikowała. – Mam wypis, wystarczy, że przyjdziesz ty czy nawet Brian, podacie się za moich braci, i wyjdziemy frontem jak cywilizowani proxy. Tylko błagam, NIE WYSYŁAJ TOBY’EGO.
- A d-d-dlaczego? – usłyszała smutny głos w słuchawce.
- Bo jak cię dorwie tutejszy logopeda, to nie wypuści przez najbliższe pół roku. Dobra, idę się pakować, najlepiej przyjdź ty, Tim. Tylko postaraj się nie kaszleć, bo cię wyślą na testy na COVID.
To było wyjątkowo chaotyczne dwadzieścia minut. W tym czasie Martha wrzuciła do swojej torby te parę rzeczy, zalegających do tej pory na półkach i w szafie. Upchnęła wszystko byle jak, grunt, że się zmieściło.
Zeszła do poczekalni, obserwując wejście główne niczym jastrząb. Ludzie wchodzili, wychodzili, czasem ktoś popłakiwał, jakaś laska zrobiła aferę, że ucieknie stąd przy najbliższej okazji... Dzień jak co dzień.
W końcu pojawił się on: młody chłopak w pomarańczowej kurtce, ciemnowłosy, z szarmanckim uśmiechem. Puścił Marcie oczko i dziarsko ruszył w jej stronę.
- Miło cię widzieć, siostrzyczko – powiedział wcale nie tak bardzo podejrzanym tonem.
- Ciebie również, braciszku. A teraz chodź, podpiszesz papier i spindalamy stąd w podskokach.
- Mam coś podpisać? Już wiem, czemu nie chciałaś Toby’ego...
Martha rzuciła Timowi spojrzenie spode łba.
- Szef chyba nie jest taki durny, żeby werbować analfabetów. Uznam, że po prostu się droczysz.
Podeszli do recepcji, gdzie siedziała starsza babeczka. Rzuciła szybkie spojrzenie dwójce i uśmiechnęła się pod nosem.
- Wypis?
- Jak najbardziej! – Martha wręczyła dokument kobiecie.
- Kto odbiera?
- Brat, Tim Wright.
Kobiecina po raz kolejny uśmiechnęła się pod nosem, uprzednio mierząc oboje badawczo.
- Podobni do siebie nie jesteście. Nie mówiąc już o innym nazwisku...
Martha westchnęła mentalnie. Tego na koniec brakowało, problemów na ostatniej prostej.
- Jesteśmy z innych ojców, jeśli tak bardzo interesuje panią życie rodzinne. Dostarczyć badania genetyczne? – chłopak powoli zaczął się irytować. W najgorszym przypadku zawsze mogli wcielić w życie plan B, w końcu Brian miał po coś tego glocka.
- Nie, nie będzie to konieczne – mruknęła speszona babka. – Proszę podpisać tu i tu, i jesteście państwo wolni.
-+-+-
- Matko z ojcem, to trwało STANOWCZO za długo – skomentowała Martha, gdy wyszli już na zewnątrz. – No więc? Gdzie reszta muszkieterów?
- Czekają za bramą, w lesie.
- Cudownie, czas rozpocząć przygodę, jak sądzę. Tylko fajnie by było, jakbyśmy najsampierw podskoczyli do mojego domu.
- Po co?
- No chyba nie będę łazić z tymi ciuchami i w tych ciuchach! Wszystko śmierdzi jak psychiatryk, z dala mnie wyczują... Muszę to wrzucić do pralki i wziąć sobie inne ubrania.
Tim nie skomentował, zajęty nagłą próbą wykaszlnięcia swoich płuc. Slendersickness dawało mu się we znaki w najmniej odpowiednich momentach.
Rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę Szpitala Psychiatrycznego Heartbeat. Szarobure ściany, pseudonowoczesny wygląd, dużo zieleni... Dobrze, że lobotomia była zakazana, bo to miejsce wyglądało na takie, gdzie podobne zabiegi byłyby wykonywane na porządku dziennym.
Akurat minęli żeliwną bramę szpitala, gdy z lasu na powitanie wyszli Brian i Toby. Znaczy, Martha domyśliła się, że to oni – z jakiegoś powodu nie mieli na sobie charakterystycznych masek.
Niebieskooka widziała aż nazbyt wyraźnie, jak Toby praktycznie drży z ekscytacji. Brian dla odmiany trzymał ręce w kieszeniach bluzy, w milczeniu i z lekkim uśmiechem obserwując zbliżającą się dwójkę. Dopiero, kiedy byli wystarczająco blisko, przystanęli na moment.
- Miło was wreszcie zobaczyć po tej właściwej stronie ogrodzenia! – przywitała się Martha, wyciągając rękę w powitalnym geście.
- Kopę lat – Brian uścisnął dłoń dziewczyny. Gdyby nie był proxy, z powodzeniem mógłby zostać dyrektorem firmy. Odpowiedni uścisk ręki już miał.
- Co tam, Toby? Bolało, jak spadłeś z drzewa? – zagaiła do drugiego z chłopaków, z trudem powstrzymując śmiech.
- T-t-to najgorszy t-t-tekst na podryw, j-jaki słyszałem.
- Dzięki, mam kilka gorszych w zanadrzu.
Uścisk Toby’ego przypominał bardziej zmiażdżenie, trochę też przez to, że zamiast podać dłoń, po prostu przytulił nową członkinię zespołu. Martha była pewna trzech rzeczy: po pierwsze, powinna brać więcej witaminy D, żeby mieć mocniejsze kości. Po drugie, Toby był dość uczuciowy. I po trzecie, na pewno nie chciałaby się z nim mierzyć w starciu siłowym, bo może nie wyglądał, ale miał krzepę. No hej, w końcu jakimś cudem przeżył upadek z drzewa... Dwa razy! W dodatku pod rząd!
- Słuchajcie, muszę skoczyć do swojej chaty. Przebrać się, ogarnąć itp...
- Szef k-kazał nam p-p-przyprowadzić cię w t-t-trybie natychmiastowym – zauważył Toby.
- Nie musisz się ogarniać. U nas mało kto jest ogarnięty – dodał trzeźwo Brian.
- A poza tym, wspominałaś o praniu. Myślisz, że my pralki nie mamy? – Tim przewrócił oczami. – Jeff notorycznie puszcza pranie, bo nie przemówisz, że krew i białe ciuchy to bardzo złe połączenie.
Martha oparła rękę na biodrze. Tak na dobrą sprawę, lepszego wyboru nie miała. Poza tym czuła, że dobrze by było jak najszybciej spotkać się z nowym szefem – i właściwie powodem jej miesięcznej wizyty w psychiatryku. Jakby się tak zastanowić, to przez Slendermana straciła też dotychczasową pracę i wyrzucili ją ze studiów.
- Nie traćmy więc czasu... Ale uprzedzam, pierwszą rzeczą jaką robię u was na chacie, jest pranie. Zabierzcie mnie do waszego przywódcy! – zarządziła poważnie.
- To też i twój przywódca – zauważył Brian, uśmiechając się pod nosem.
- A właśnie! Mamy dla ciebie prezent powitalny! – dodał Tim, sięgając za pazuchę kurtki. – Przymierz.
W ręce chłopaka pojawiła się czarna, plastikowa maska, zasłaniająca górną część twarzy i policzki. Miała eleganckie wycięcie w miejscu ust i brody. Dziewczynie skojarzyło się to z maskami, w jakich występowali członkowie zespołu Hollywood Undead – po prostu było ich wtedy wyraźnie słychać. Najwidoczniej ktoś uznał, że będzie mieć gadane. Martha bardzo lubiła gadać.
Oprócz wycięcia maska charakteryzowała się czerwonymi obwódkami wokół wycięcia na oczy. I w sumie to tyle.
Martha wzięła przedmiot do rąk i obejrzała go uważnie. W tym czasie reszta ekipy zdążyła się już zamaskować.
- Masky – przedstawił się ponownie Tim, tym razem w białej masce z czarnymi kobiecymi ustami.
- Hoodie – Brian przywdział czarną kominiarkę z czerwonymi oczami i zszytymi ustami. Dodatkowo założył kaptur.
- Ticci Toby – Toby założył gogle i maskę zasłaniającą dolną część twarzy.
Trójka spojrzała na Marthę wyczekująco.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni czerwoną wstążkę i związała nią długie, czarne włosy. Założyła maskę. Leżała na jej twarzy, jakby została dla niej stworzona na miarę.
- Możecie mi mówić... Martha.
- He? – Toby aż przekrzywił głowę, niczym psiak nierozumiejący polecenia.
- No co? Nie mam jeszcze takich fajnych ksywek jak wy! A nie chcę, żeby na mnie mówiono no nie wiem... Wstążka, na przykład. „Te, Wstążka, cho no tu!”. Czujecie bluesa? No jak to brzmi! Niepoważnie! Ktokolwiek chciałby mnie tak nazwać, powinien płonąć w piekle!
- Ja to wszystko rozumiem, ale jesteśmy Proxy. Musimy mieć tryb incognito – zauważył Masky.
- Inaczej będziemy na ciebie mówić „Nowa” – dodał Brian.
- W sumie, wszyscy pewnie będą... – stwierdził chłopak w białej masce.
- Mi to pasi. Dopóki nie zasłużę na bardziej dopasowane miano, mogę być Nowa.
- Chyba, że nie d-d-dostaniesz innej ksywki. Wtedy p-p-po p-pewnym czasie b-b-będziesz Stara.
Martha spojrzała spode łba na Toby’ego.
- I kto teraz ma najgorszy tekst na podryw?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top