lekcja 5: masturbacja

alexa, play hospital for souls, bmth
lekcja 5: masturbacja

Każdy ma swoje obsesje, nieważne na jakim punkcie, w pewnym momencie życia dochodzimy do tego, co lubimy oraz przede wszystkim – co lubimy bardziej, niż wszystko inne. Mógłbym śmiało powiedzieć teraz na głos: mastubarcja! Ale ten poziom szczerości raczej nie wiązałby się z moim zyskaniem w waszych oczach. Jeśli jednak religia uważa, że za masturbację idzie się do piekła, jestem przekonany, że zobaczymy się tam z Michaelem, a skoro to piekło, pewnie do skończenia wieczności, zostaniemy zobligowani, aby dzielić ze sobą pokój. Jednakże do tej kwestii wrócimy.

Moim dziwactwem wobec rzeczy okazało się tętniące oddaniem uczucie wobec pocky. Tak. O ile nie zabiłbym za ciastka, albo czekoladę, moja relacja z tymi słodyczami zakrawała o niezdrowość. Potrafiłem zapomnieć, że mam ochotę na coś z cukrem, ale nigdy nie zapomniałbym o pocky, które tkwiły w kartonikach, gdzieś na dnie mojej szafy. Mógłbym nazwać to kolekcją, bo niektóre zamawiałem przez internet, wiedząc, że w okolicy ich nie dostanę. Nie dzieliłem się nimi, ani nawet informacją gdzie je trzymam.

Gdy zjaraliśmy się z Calumem i Ashtonem, zamiast je wsunąć, ruszyliśmy w ryzykowną podróż po kampusie do maszyny wendingowej, zmuszeni do pochłonięcia czegokolwiek przez gastro. Internat utrudniał trochę życie w tym zakresie, bo najbliższy sklep był całkiem daleko, nie wspominając nawet o jakimś pubie.

Jest takie powiedzenie, które padło kiedyś z ust któregoś naszego starszego znajomego: „jeżeli gdzieś nie dowożą pizzy, to znaczy, że umarłeś i smażysz się w garnku z magmą, ale jeszcze o tym nie wiesz". Temat piekła trzyma się nieprzerwanie, ale to dobrze, bo o ile po weekendzie byłem przekonany, że trochę się z Michaelem poznaliśmy, przez co on zrozumie, że to tak odrobinę głupio podbijać do Skylar, a mnie zejdzie na niego ciśnienie, natomiast nasz topór wojenny zostanie zakopany na gruncie niczyim, w poniedziałek rano chciałem nasłać na niego ogary piekielne!

- Co ty robisz w mojej szafie? – wyburczałem w swoją oślinioną poduszkę, która dusiła mój głos wraz z tym głupim aparatem. – Michael?

- Jestem przekonany, że wrzuciłeś w ten burdel moją koszulę od mundurka.

- Jak to jest burdel, to zostań alfonsem i zarządzaj. – Mój mózg jeszcze spał. – To znaczy wiesz, poukładaj mi w szafie... Nie, czekaj, kurwa, ty to wszystko wysypiesz na ziemię, prawda? – Uklęknąłem, bo spałem na brzuchu, obracając się dramatycznie w jego kierunku. – Dlaczego jesteś jak moja matka?

- Może warto zadać sobie pytanie dlaczego twoja matka jest taka, jaka jest? Może to nie jest problem we mnie i w niej, a w tobie? No wiesz, jestem przekonany, że gdybyś nie miał żadnego współlokatora, umarłbyś zjedzony przez jakieś larwy.

- Ha ha, bardzo zabawne. – Przetarłem twarz dłońmi, ponownie opadając w poduszkę. – Wypluwasz z siebie za dużo słów od rana.

Strasznie dobrze mi się spało tej nocy, jakby ten odpoczynek był najbardziej kojącym, jakiego doświadczyłem w życiu, ale może to dlatego, że Michael wytarł podłogę.

- Luke, gdzie jest moja koszula?

- W dupie – burknąłem, a potem aż podskoczyłem, ponieważ Clifford się nie patyczkował i... Dał mi klapsa! – O, tak daddy! – jęknąłem dla zwały, ale on tylko pokręcił głową prychając pod nosem.

- Jesteś niemożliwy. – Usiadł znów na swoim posłaniu, a dopiero wówczas, z policzkiem przyklejonym do pościeli, zwróciłem uwagę na to, że jest już w połowie ubrany. Miał niezłe uderzenie w dłoni, nie będę kłamał...

Już miałem coś powiedzieć na ten temat, lecz po chwili, gdy bezwstydnie mierzyłem swojego irytującego współlokatora wzrokiem, zorientowałem się, że nie tylko jego wygląd nie jest do końca schludny, bo na materacu chłopaka leżało opakowanie moich ukochanych pocky o smaku zielonej herbaty.

- Nie masz swojego jedzenia, dupku?! – Wstałem jak oparzony.

- Serio? Zjadłem ci coś słodkiego i się wściekasz, ale ja nie mogę się wściekać, że mieszkam na wysypisku?

- Spierdalaj. – Burknąwszy, jakby nigdy nic zdjąłem z wieszaka własną koszulę, zarzucając ją na również nagie dotychczas ramiona. – W ogóle dlaczego grzebiesz w moich rzeczach w pierwszej kolejności?

- Bo jak wychodziliśmy w piątek to mnie poganiałeś, przy okazji rolując wszystkie ubrania w jedną, śmierdzącą kulkę, a teraz robisz mi jazdę, bo zjadłem twoje słodycze? Boże, Luke, jakim ty jesteś dzieciakiem.

Michael oparł się łopatkami o ścianę za sobą, przy okazji przecierając buzię, a ja byłem na niego tak zirytowany, że nawet nie wyszedłem, żeby się ubrać, więc przez setne sekundy mógł obserwować moją nagą dupę.

- Może i jestem dzieciakiem. – Dlaczego ja się przy nim sam oram?

- Nie „może", tylko na pewno – fuknął.

Raczej spodziewałem się, że jakoś skomentuje to na co właśnie patrzy, bo zdecydowanie czułem na swoich pośladkach palący wzrok Mike'a, który na ten moment przestał się odzywać. To oznaczało tylko jedno: znalazłem sferę, która go onieśmielała! I tą sferą okazała się moja dupa, mniejsza.

- Znajdę coś, co kochasz i też to zjem – oznajmiłem bezprecedensowo wyciągając z kartonika truskawkowe pocky, decydując się je wsunąć, aby uśmierzyć ból po swoim ulubionym smaku.

Ale gdy już ubrany, choć w rozsypce spojrzałem na niego, widziałem konsternację, irytację, frustrację i wszystkie inne -acje. Coś pozwoliło mi myśleć, że Michael naprawdę nie czuje się do końca komfortowo, gdy ja czuję się zbyt komfortowo, dlatego uśmiechnąłem się złośliwie, ale nie, to była jego chwila słabości, która pozwoliła Cliffrdowi naładować baterię.

- Okej! – rzucił jakby nigdy nic, przy okazji wyciągając swoją koszulę... Spod mojej poduszki. Tak, chyba czas posprzątać.

Powiodłem wzrokiem za Michaelem, który założył materiał na siebie, a jeszcze go nie zapinając, gdy próbował zlustrować spojrzeniem całą moją duszę dodał:

- Bardzo kocham swojego chuja – zniżył głos do szeptu, nie czekając aż jakkolwiek zareaguję, choć przyznaję, zmroziło mnie, bo tego uczucia nie znałem! Mike przerzucił sobie przez ramię marynarkę, a potem swój przeklęty trencz i chwycił skórzany plecak, pozostawiając mnie z paczką różowych pocky oraz policzkami w tym samym kolorze.

Co się wydarzyło? Dlaczego on mnie... Zdezorientował?

Sky: hej, o której będziesz?

Zmarszczyłem brwi odczytując tę wiadomość. Och, więc już nie miała focha! Ten SMS pozwolił mi kompletnie zapomnieć o dziwnym glitchu sprzed chwili.

*

- Rozumiem, że lektury nie są waszym głównym zainteresowaniem w tej chwili, ale kochani, trzeba przerobić materiał...

Czasem współczułem pani Hughes, że musi wbijać nam do głowy całą masę treści, który nie dość, że nie stanowiły dla nikogo z nas nic fascynującego, to jeszcze były przy okazji monumentalnie obszerne. Zawsze wydawało mi się, że to absurdalne dochodzić, co autor miał rzeczywiście na myśli i niby wiedziałem, że tu wcale nie chodzi do końca o to, a o dopasowanie dzieła kultury do nurtu myśleniowego określonej epoki. Ale wnioski i tak zawsze wybrzmiewały tak samo. Bla bla bla, cośtam wolność, cośtam ojczyzna, cośtam bóg, bla bla, chce się zabić, bo laska mnie nie kocha. I dlaczego Sky tak bardzo się nad tym wszystkim rozpływała?

- Luke, odpowiesz na pytanie? – Słysząc głos nauczycielki, prawie wbiłem sobie naostrzony ołówek do nosa, bo niemal zasnąłem z otwartymi oczami. Ivy zabrała mi z ręki przedmiot, lekko pukając mnie po kostkach.

- Umn... - Chrząknąłem. – Tak, pewnie, przepraszam. Jakie było pytanie?

Skylar przewróciła na mnie oczami, a reszta grupy zachichotała.

- Nie rozumiem dlaczego wybrałeś tyle zajęć humanistycznych, skoro zdecydowanie cię one nudzą – mruknęła Hughes.

- Naprawdę, nie rozumie pani? – odezwał się Matty-lacrosse'owiec, robiąc palcami gest wkładania, przy okazji wlepiając natarczywy wzrok w pierwszą ławkę, gdzie siedziała Sky z Michaelem. Dziewczyna spłonęła rumieńcem, a Clifford uśmiechnął się pod nosem krzyżując ramiona na piersiach.

- Matthew, jeszcze jeden taki komentarz i skończysz u dyrektora.

- Dobra, dobra, przepraszam, sorko.

- Każdy z nas miał postawić kontekst do tezy o tym, że dobro i zło muszą istnieć koło siebie. – Mike postanowił zakończyć chichotanie w grupie, a mnie nagle wydało się, jakby odpłynął myślami w innym kierunku. No tak, skoro w jakimś sensie konkurowaliśmy o względy Sky, musiał poczuć się niepewnie. Ale nie wyglądał na takiego, nie... On miał coś w głowie, jakiś koncept, którego sam nie mogłem wyczytać wyłącznie z Michaelowej mimiki, a to samo w sobie zaczęło działać mi na nerwy, bo bardzo nie lubiłem nie wiedzieć.

- Tak. – Oblizałem usta, przenosząc spojrzenie z chłopaka na zniecierpliwioną panią Hughes. – Świat potrzebuje zdrowego balansu, jeżeli nie byłoby zła, nie byłoby dobra, bo to co dobre byłoby neutralną codziennością. – Wzruszyłem ramionami.

- Okej, dziękujemy za moralizatorską pointę, Luke, ale potrzebuję kontekstu. Dzieła kultury.

- Dobra, niech będzie Biblia? Klasyk? Diabeł i Bóg.

- Zasadniczo w Biblii nie ma jako-takiego obrazu piekła, które znamy i nie ma jako-takiego zła, jakim je rozumiemy. Ta wizja piekła pochodzi od Dantego i oczywiście Boskiej Komedii, natomiast skojarzenie diabła wywodzi się z efektu psychologicznego, który na podstawie skojarzeń...

- Z każdym twoim słowem mam ochotę wsadzić sobie wiertarkę w uszy coraz bardziej – wyburczałem w kierunku Michaela, który koniecznie musiał zabrać głos, aby podważyć mój przykład.

- Och, wybacz, że nie masz racji? – Położył dłoń na piersi, obracając się w moim kierunku.

- Co z tego, że nie mam racji, wszyscy wiedzą o co chodzi, bo co z tego, co jest napisane w Biblii, ludzie i tak bawią się nią, jak im się żywnie podoba i podpisują masę chujozy w paradygmat wiary. – Przewróciłem oczami.

- Luke, język. – Prowadząca przedmiotu znów miała nas dość.

- Przepraszam, chciałem tylko powiedzieć, że w kontekście rozumienia świata przez literalnie większość ludzi, mój argument jest solidny i sensowny.

- Więc prawdą jest to co uważa „literalnie większość ludzi", a nie spisany fakt? – Clifford przechylił głowę na bok.

- Chcesz prawdy? Bóg w Starym Testamencie zabija dostatecznie wiele osób, aby móc kwalifikować go w przegródkę kryminalną: „zbrodnie przeciw ludzkości".

Michael zamilkł na chwilę, zacisnął szczękę, a potem pokiwał głową.

- Nie mogę się z tobą nie zgodzić. – Błysnąłem uśmiechem. – Ale... - No i zrzedła mi mina. – Jeżeli postrzegamy Biblię jako dzieło literackie, musimy opierać się na postawie tego, co rzeczywiście znajduje się w jej treści, a nie to co uważa większość ludzi. Wybacz jeśli urażam twoje uczucia religijne, ale...

- Jestem ateistą – palnąłem. – Wybacz, jeśli uraziłem twoje... - Zrobiło mi się nawet ciepło na twarzy, bo w kontekście kolejnego wybuchu dyskusji, w jaki wpadliśmy, zebraliśmy na sobie spojrzenia wszystkich w klasie i chyba sprzedaliśmy pani Hughes załamanie nerwowe.

- Nie uraziłeś.

- Umn, trudno jest rozumieć wyznanie w kontekście organizacji i księgę bez jej całości, bo to tak jakby zabytek piśmiennictwa, sklejony i tłumaczony na różne języki wybiórczo według zaleceń człowieka, dlatego może porzucimy dyskusję o tym, czym jest Bóg na literaturze, bo każdy tak naprawdę chyba rozumie tę istotę w inny sposób? Po prostu... Dajmy sobie z tym spokój, okej? – zasugerowała Ivy unosząc rękę w górę.

- A ja słyszałem, że w piekle szatany nas masturbują! – wypalił Matty po dłuższej chwili ciszy, jakby co najmniej Ameryka znów została odkryta.

Pani Hughes opadła zemdlona na fotel, każdy zerkał na nią wyczekująco, zapadło ogromne napięcie, przerwane dopiero przez cichy śmiech, który ku mojemu zaskoczeniu dobył się z ust Michaela. Patrząc na niego, sam lekko parsknąłem, bo rzeczywiście – po wymianie statementów między nami, Ivy skwitowała tę rozkminę bardzo pacyfistycznie i z pełnym szacunkiem, podczas gdy nagle padł argument koronny o masturbacji. 

- Po co w takim razie iść do nieba?! – zawołałem nie mogąc przestać się śmiać, a Michael aż zakrył twarz obiema dłońmi dalej chichocząc.

Spokoju nie odzyskaliśmy do końca zajęć, po których pobladła nauczycielka oznajmiła:

- Hemmings, Clifford, zostańcie dłużej, mamy sobie do porozmawiania.

*

- Panowie, ja bardzo doceniam wasze zaangażowanie w lekcje, to że potraficie ładnie układać argumenty i wykorzystujecie swoją wiedzę ogólną...

- Dziękujemy – mruknął Mike.

Staliśmy pod rozsuniętą mapą opisującą formy wypowiedzi pisemnej, oboje przerastając kobietę o przynajmniej głowę. Zza okna do klasy wpadało chłodne powietrze, które zrobiło się nieprzyjemnie szczypiące w nos, zwłaszcza, że cały się zgrzałem myśląc o tym, iż dostanę swoją pierwszą w życiu, poważną reprymendę w cztery oczy. To fakt, mój typ osobowości w każdym teście wahał się pomiędzy „liderem", a „dyskutantem", ale Michael był pierwszą osobą, która potrafiła sprowokować mnie na tyle, że nie byłem w stanie porzucić sprzeczki słownej i dążyłem do tego, by mieć ostatnie słowo za wszelką cenę – nawet tę wkraczania na delikatne społecznie sfery. Jakby odbierał mi część kontroli.

- To nie jest tylko dobrze. – Pani Hughes okryła się szczelniej połami długiego swetra. – Moim zadaniem i zadaniem tej szkoły jest nauczenie was nie tylko bronienia i wyrażania własnego zdania, ale również zachowania kultury wypowiedzi oraz delikatności w określonych sferach. Wiecie czym jest dojrzałość emocjonalna?

- Według Golemana... - zacząłem, ale widząc zrezygnowaną mimikę profesorki, ugryzłem się w język.

- To umiejętność... – próbował dalej chłopak.

- Tak, oboje pewnie macie rację, ale wypada czasem dostosować się do regułek, które znacie. Jeżeli nie potraficie dopasować swoich uniesień konwersacyjnych do sytuacji, to czyni was bardzo niekulturalnymi ludźmi.

- Czy zajęcia z literatury i kółko dyskusyjne nie są właśnie po to, aby rozmawiać? – zapytał on.

- Tak, ale każdy musi mieć na to swoje pięć minut, co uniemożliwiacie, bo wpadacie w jakąś manię. – Hughes pokręciła głową. – Chłopaki, doceniam wasze zaangażowanie, ale zdecydowanie pojawia się dysproporcja w tej grupie. Myślę, że wasza wiedza dotycząca Mistrza i Małgorzaty jest bardzo dobra i zrozumieliście tę lekturę oraz elementy epokowe w stopniu zadowalającym, dlatego chciałabym, abyście przez następne dwa tygodnie, gdy będę pracowała z resztą, skupili się na czymś, co ewidentnie przychodzi wam z trudem.

- Nie przeczytam Biblii – powiedziałem bardzo poważnie, szeroko otwierając oczy.

- Nie, nie o to chodzi, Luke. Przygotujecie dla mnie prezentację w dwuosobowej grupie na temat istnienia dobra i zła obok siebie, zrobicie to tak, jakbyście pisali esej, zaskoczcie mnie w dobry sposób, dlatego przez następne parę spotkań będziecie widywać się wspólnie w bibliotece. Praca ma stanowić pięćdziesiąt procent wkładu jednego i drugiego z was, a po części merytorycznej, przedstawicie mi czego się nauczyliście pracując ze sobą.

- Proszę pani, uważam, że ten pomysł na pewno jest... Rozwojowy... - Siliłem się na krzywy uśmiech. – Ale ma dziury psychofizyczne, bo nie dość, że dzielę z kolegą pokój, to jeszcze wszystkie zajęcia, dlatego możemy się mocno przedawkować.

- Jestem zmuszony się zgodzić. – Michael pokiwał prędko głową.

- Cóż, to będzie w takim razie wyzwanie, a teraz wybaczcie, zostały mi trzy minuty przerwy na kanapkę. Do zobaczenia, w razie pytań, niech któryś z was napisze do mnie maila.

*

- Ona ma rację, chcąc nie chcąc – powiedział Calum siadając obok mnie na kamiennych schodkach, które wcześniej stanowiły zejście do wielkiej fontanny, gdzie teraz uczniowie mogli przesiadywać, ponieważ nawodnienie wysuszano na czas jesienno-zimowy.

Dziedziniec robił rzeczywiście spore wrażenie, kiedy wchodziło się na teren kampusu po raz pierwszy, z czasem dało się do tego przywyknąć, choć nie powiem, gdybym nagle miał stracić tę miejscówkę, chyba zrobiłoby mi się przykro. Rozwiązanie architektoniczne w postaci ustawienia budynków szkolnych dookoła maleńkiego zagajnika, sprawiało że wiatr obijał się o mury, nie atakując naszych fryzur, czy notatek, dlatego podczas przerwy obiadowej, kłębiło się tam niemal tak samo wiele uczniów, co w kafeterii.

- Mógłbym pracować z każdym, jestem świetny w pracę zespołową, ale serio, znowu Michael?! – Odchyliłem głowę niezadowolony, słysząc jednocześnie niepewne mruknięcie Ashtona. – Przepraszam, co to niby znaczy?

- Wróćmy do tego momentu, gdy mówisz, że jesteś świetny w pracę zespołową. – Zmarszczyłem brwi patrząc na kumpla pytająco. – Taa... Nie. Nie jesteś.

- Co to niby ma oznaczać? Cal?

- Ssiesz w pracę zespołową. – Hood podrapał się delikatnie po karku. – Ale masz całą masę innych talentów!

- Chłopaki?! – Wyrzuciłem ręce w powietrze. – Kiedy wybieraliśmy piosenki do zespołu, przecież pracowaliśmy grupowo...

- Nie, powiedziałeś nam, że chcesz grać Drown, Lovesong, Hospital for souls i Like a river, a potem wyszedłeś sekundę po tym, jak zapytałeś o nasze propozycje.

- To był jeden raz, poza tym mieliśmy wtedy problemy ze Skylar! A nasz plakat z historii w pierwszym semestrze?

- Zapłaciłeś mi i Alexowi piętnaście dolców, żebyśmy głosowali za twoim sposobem i nazwałeś Vicky bezguściem z pomysłami gorszymi od tych twórców Riverdale.

- Ale...

- Luke, pogódź się z tym, jesteś dobrym liderem, kiedy trzeba zrobić coś matematycznego i niekreatywnego, gdzie nikt nie będzie miał innego zdania, niż ty... Ładnie przedstawiasz prezentacje, ale... - Ashton westchnął. – Ale uważam, że Michael w twoim życiu jest taką ostatnią szansą na uratowanie cię przed byciem anarchistyczną wersją despoty.

- Woah... - Zmarszczyłem czoło naprawdę urażony. – Czemu nikt nie powiedział mi tego wcześniej? – Przeniosłem wzrok pełen wyrzutu na Caluma.

- Próbowaliśmy, ale bywasz straszny.

Zamrugałem wolniej. Mój światopogląd się właśnie zawalił.

- Hej, co tam, głąby? – Ivy podeszła do nas, odpakowując kanapkę z celofanu.

- Ivy, uważasz, że jestem despotyczny?

- Och... Nie, skąd. – Obróciła się jednak na pięcie i zaczęła panicznie wręcz szukać grupki ludzi, do których mogłaby się podłączyć.

- Hej, wróć tu, proszę! – zawołałem za nią.

- Caroline, cześć, piękne włosy, kochana! – Uwiesiła się na ramieniu koleżanki.

- Teraz skoro już wiesz, może wykorzystasz tę prezentację z Michaelem, jako pracę nad swoimi słabościami, co? – Ashton poruszył sugestywnie brwiami.

- A jak ty pracujesz nad swoim niezorganizooo... Przepraszam, jestem też ofensywnym dupkiem. Ale serio, Ash, mógłbyś czasem nie zapominać o tym, że umawialiśmy się na próbę zespołu, który kochasz bardziej, niż ja i Calum razem wzięci. – Obgryzłem skórkę od paznokcia.

- Tak? To w takim razie Calum musiałby zacząć brać cokolwiek na serio – odbił Irwin.

Wówczas podeszła do nas Skylar, która chciała się ze mną przywitać, bo widocznie Mike znalazł sobie temat z... Caroline i Ivy? Cokolwiek, nieważne. Podałem dziewczynie rękę, żeby mogła usiąść na moim kolanie, a nie zimnym betonie fontanny.

- Dobra, ja zacznę brać coś na serio, kiedy Sky przestanie być przewrażliwioną małpą wobec Luke'a, który z pantofla zmienił się w sandał!

- Aha? – Rozchyliła usta. – Wiesz co, nieważne. – Jak szybko przyszła, tak szybko poszła, a ja spojrzałem za Sky, bo dopiero co się odobraziła.

- Koło się zatoczyło, wróciliśmy do mnie, idę sandałować, wielkie dzięki, Hood. – Wstając lekko trzepnąłem go w łeb, na co on mnie w tyłek i ruszyłem za wybranką swojego serca, aby... Tłumaczyć się z tego, jak określił ją mój kumpel, a nie ja, gdzie przy okazji nawet nie dała mi okazji czy czasu, abym stanął w jej obronie.

Przyspieszając kroku za Skylar, dotarło do mnie, że słowa Caluma mogą mieć więcej znaczenia i ciężkości, niż bym tego chciał, ale nie zdążyłem, ani jej złapać, ani rozłożyć tego na czynniki pierwsze, bo wpadłem na Caroline, która wpadła na Michaela, a przez to, że była niska, została zgnieciona przez nasze klatki piersiowe, podczas gdy ja i Clifford stuknęliśmy się czołami.

- Nie chciałem oglądać cię z tej odległości – burknął, zanim zdążył się odsunąć.

Rozbolał mnie płat czołowy, chłopak trzymał moje ramiona, ocieraliśmy się wręcz nosami, więc przy okazji poczułem, że żuje miętową gumę i użył truskawkowego szamponu do włosów. Poza tym... Dobrze spałem tej nocy i właśnie w podobny, kojący sposób pachniała moja poduszka, pod którą miałem koszulę Mike'a... To trwało sekundy, lecz mózg przypomniał mi o tym tekście dotyczącym moich ust na jego penisie od rana i poczułem, że pulsuje mi dolna warga.

- Halo, panowie!

Po tym skrzeku cały się skrzywiłem, tak samo zresztą jak Clifford, jednocześnie wydając bolesny jęk, bo Caroline była dostatecznie poirytowana stłuczką, nie musieliśmy jej na dodatek miażdżyć, więc postanowiła odsunąć nas mechanicznie, ściskając nasze sutki przez koszulę.

- Hah, chyba serio cię lubię, jesteś szurnięta – wypaliła Ivy w stronę koleżanki.

- Dzięki, jak zawsze można na ciebie liczyć – burknąłem na swoją byłą, rozmasowując pierś.

Zapomniałem, że miałem iść za Sky, ale nie zapomniałem, że Michael dał mi największy dysonans poznawczy w historii. 

________________

hej pisałam to sto lat znowu, średnio u mnie z czasem, ale bardzo lubię to ff i mam nadzieję, ze wy też.

koniecznie dajce znać co myślicie ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top