lekcja 23: mon chéri

alexa, play victims of love by good charlotte!
lekcja 23: Mon Chéri

Czułem jak nieprzyjemna, stresowa atmosfera obejmuje całą przestrzeń samochodu Liz Hemmings, która od momentu odebrania nas spod akademika, wydusiła z siebie maksymalnie trzy słowa. To nie było podobne do mojej mamy, ponieważ ona zawsze miała coś do powiedzenia, a jednak w tamtej chwili wydawała się zbyt zmieszana, by rzucić coś więcej, niż marne: „hej".

Michael skubał skórki przy paznokciach, nie ściągając nawet ciemnych okularów z nosa. Właściwie zastanawiałem się, co miałoby miejsce, gdyby nie zadzwoniła, lecz próbowałem jednocześnie odepchnąć te myśli jak najdalej, ponieważ wizje gorącego seksu siedząc w odległości nawet nie metra od swojej rodzicielki, nie były tym, co pragnąłem mieć w głowie.

Czułem się brudny i to nawet nie tyle z winy bycia przyłapanym, a ponieważ świadomie zdradziłem Skylar, co brzmiało dokładnie jak zarzut, który miała dla mnie od początku naszej znajomości. Nie znosiłem potwierdzać niewygodnych racji dziewczyny na mój temat, a jednak często to robiłem, bo może widocznie miała rację, a ja nie nadawałem się do stałego, zdrowego związku z kimś tak kruchym, jak ona.

Mógłbym z nią zerwać. To wydawało się w porządku rozwiązaniem, ale gdy tylko zaczynałem tworzyć wiadomość, coś nie pozwalało mi jej wysłać, a tym czymś okazał się ostatni SMS, który do mnie wysłała, o treści: „Luke, aktualnie jesteś sensem mojego życia." Nie wiedziałem czy mi wolno, jeśli mam być szczery. Obawiałem się, że jeśli ja też odejdę, tak jak nie z winy Sky odchodzili od niej wszyscy dookoła, ona w rzeczy samej – może zrobić sobie krzywdę.

Czy to będzie wyglądać w ten sposób zawsze? – zapytałem samego siebie w głowie, odwracając wzrok zza szyby na Michaela, który nieustannie próbował znaleźć sobie miejsce, choć jechaliśmy już od czterech godzin. Mógłbym się w nim zakochać. Właściwie mógłbym być dla niego nawet... romantyczny, jeśli wiecie co mam na myśli, ponieważ już od chwili naszego zbliżenia w Santa Cruz, czułem, że jesteśmy w stanie rzeczywiście dobrze się ze sobą bawić. Ale gdybym ją porzucił, a potem związał się z nim – nie czyniłoby mnie to podłym, okrutnym i obrzydliwym?

Co jeśli naprawdę weźmiemy kiedyś ślub? Czy będziemy teraz związani na zawsze, bo ona ma serce ze szkła? Nigdy nie nastąpi odpowiedni moment na zerwanie, jeśli całe jej dalsze życie, jak i to dotychczas, będzie sypać od czasu do czasu, a przecież... wszystko się sypie. Nikt nie obiecał, że będzie łatwo! Mimo wszystko Sky miała o wiele cięższy start, niż ja i nie chciałem dokładać cegiełki do tragedii, jaką przeżywała.

Ale Mike wyglądał tak... pięknie i był taki mądry, taki... mój, jakby pojawił się i spełnił dosłownie każde moje oczekiwanie wobec samego siebie, które miałem, więc chciałem być przy nim lepszy, nie po to, by z nim konkurować, a może właśnie dlatego? Moglibyśmy się tak wspólnie prześcigiwać w rzeczach, tym samym dążąc nieustannie do swoich najlepszych, ciągle uczących się wersji. Bylibyśmy razem niepowstrzymani, albo w pewnym momencie pokłócilibyśmy się, rozstali i ruszyli dalej, bez brzemienia strachu, że stanowimy jedyny powód do życia tej drugiej strony.

Nie chciałem, aby mną oddychał, to nie brzmiało rozsądnie, tylko jak jeden, wielki, przeromantyzowany ciężar, na który myślałem, że jestem gotowy, a okazało się, że chyba nie byłem.

- Mogliśmy przylecieć samolotem – powiedziałem wreszcie, żeby przerwać tworzącą się w moich skroniach migrenę.

Liz przyciszyła muzykę, która leciała z radia komercyjnego, podczas gdy Clifford prawie podskoczył, bo odzwyczaił się od rozmawiania.

- I tak byłam w San Francisco, zmniejszamy ślad ekologiczny – odparła siląc się na uśmiech, który Michael od razu odwzajemnił. Przewróciłem oczami. Eko-gadanie należało do jego ulubionych tematów, ale tak samo było z tą całą poprawnością polityczną, inkluzywnością i tak dalej. W sumie to dobrze, wydawał się bardzo zawzięty we wspólnych sprawach, podziwiałem go za to.

- Ach, no to okej, z powrotem pojedziemy rowerem – zażartowałem, za co oberwałem stójkę w bok od swojego współlokatora. – Przecież robię sobie jaja, nie znasz się na żartach. – Przewróciłem oczami teatralnie.

- Planeta płonie, boki zrywać. – Poruszył brwiami, toteż pokazałem mu język.

Mama obserwowała nas w lusterku przez chwilę, aż wreszcie uśmiechnęła się od ucha do ucha i nie wytrzymując presji, wypaliła z pytaniem:

- Spotykacie się?

- Yyy. – Mike'a zatkało.

- Nie – odparłem ja od razu.

Zapadła między nami długa, niezręczna cisza, którą przerywały jedynie dźwięki ulicy z zewnątrz. Czułem, że muszę to ukrócić, jeśli nie chcę pośrednio podać Skylar liny do powieszenia się, jakkolwiek paskudnie to nie brzmi, ale widząc jego jeszcze większe zażenowanie, że w ogóle siedzi ze mną w jednym aucie, miałem ochotę nagle cofnąć swoją odpowiedź.

Dlaczego romansowanie w liceum musi być takie trudne?! Miało być fajnie!

- Jeśli się spotykacie to w porządku – ciągnęła mama nieświadoma czemu jesteśmy właśnie dziwni. Widziała przez chwilę na kamerce, jak wtykaliśmy sobie języki do gardeł. Gdyby nie ona... prawdopodobnie miałbym co innego w gardle i tym czymś jest oczywiście jego przyrodzenie, a skoro Liz nie urodziła się wczoraj, świadomość tej kwestii również musiała zaistnieć w jej głowie. – Luke, możesz być gejem.

- Wow, dzięki za pozwolenie! – Parsknąłem szczerym śmiechem. – Nie jestem gejem. – Pokręciłem głową. – Zresztą wiesz o tym...

- Tata jakoś to przeżyje.

- Ale ja nie jestem gejem.

We wzroku Michaela widziałem taką panikę, jakby miał zaraz otworzyć drzwi i wyskoczyć pod koła jadącej z naprzeciwka ciężarówki.

- On też nie jest. – Wskazałem na Mike'a. – Jest Europejczykiem.

Wówczas to Clifford parsknął, zasłaniając usta.

- To to samo – silił się na żart.

Spojrzeliśmy sobie w oczy identycznie niezręczni i rozchichotani, podczas gdy prowadząca suwa kobieta wytworzyła mętlik w swojej głowie. Generacja Z ją przerosła, ale miała prawo nas nie rozumieć, ja też niekoniecznie rozumiałem to co mnie otacza w ostatnim czasie, dlatego jechaliśmy z mamą na jednym wózku.

Wyciągnąwszy telefon napisałem wiadomość do Michaela.

Luke: Mogę jej powiedzieć?

Mickaël: Ale co?

Luke: W sensie czy mogę cię wyoutować?

Mickaël: Nie wyoutował nas oboje fakt, że widziała jak się całujemy?

Spłonąłem rumieńcem, ponieważ, gdy zobaczyłem napisane to czarno na białym, albo raczej biało na niebieskim dymku chatu Messengera, to stało się jeszcze bardziej realne, jakby wcześniej już takim nie było. Przygryzłem delikatnie dolną wargę, co on zauważył, gdyż uśmiechnął się zawadiacko pod nosem.

Mickaël: Czerwienisz się.

Luke: Spadaj.

Wstrzymałem oddech na chwilę. Nie mogłem przestać o nim myśleć. Dosłownie zawładnął mną całkowicie, dlatego samo spojrzenie na profil chłopaka, który nie przestał się uśmiechać, doprowadziło mnie do szału.

Luke: Nienawidzę cię.

Mickaël: mutuellement, mon chéri.

Luke: ?

Mickaël: Nawzajem.

Luke: Nazywasz mnie „mój drogi"?

Mickaël: Patrząc na model auta twojej mamy, nie będę nazywał cię „mój biedny".

Powstrzymałem uśmiech, co Mike mógł zobaczyć po głębokości mojego dołeczka.

Luke: Chodziło o „mój".

Mickaël: Wiem, że nie jesteś mój w tym sensie, ale jesteś moim współlokatorem i moim wrzodem na tyłku, dlatego daj mi tę przyjemność i pozwól czasem nazywać się mon chéri.

Luke: Ja pierdolę.

Uderzyłem lekko głową o zagłówek, bo zrobiłem się czerwieńszy, niż kiedykolwiek, a widząc zadowolony ognik w oczach Mike'a, który podniósł ciemne okulary, bo trochę się zachmurzyło, przeszedł mnie dreszcz.

Luke: va au diable, jesteś strasznym flirciarzem przez wiadomości.

Wyjaśniając: napisałem mu po francusku, żeby poszedł do diabła.

Mickaël: Możesz mnie wyoutować.

Zapomniałem już o co chodziło z tym outowaniem, dlatego musiałem przesunąć naszą rozmowę. No tak. Liz...

- Mówiłem ci, że jestem bi ze sto tysięcy razy, Mike jest pan.

- W sensie... identyfikujesz się jako... patelnia?

- Mamo! – krzyknąłem na nią otwierając szeroko oczy, a on wybuchnął szczerym, głośnym rechotem.

- Nie. – Przetarł twarz dłońmi. – O boże, nie, to tak nie działa i w ogóle, ale nie, jestem panseksualny. – Dalej chichotał, ja tym czasem czerwieniłem się już nie przez swoje głupie zauroczenie, ale dlatego, że było mi za Liz wstyd.

- Co to znaczy? Przepraszam, naprawdę nie chcę cię urazić, ale ja was zwyczajnie nie rozumiem, chłopaki.

- To znaczy, że Mike zakochuje się w ludziach, a ich identyfikacja płciowa i genitalia nie mają żadnego znaczenia w przypadku jego pociągu do tych ludzi.

- O mój boże. – Mama pokręciła lekko głową, co spowodowało jego najbardziej shady oraz takie... Europejskie, cicho-nienawistne spojrzenie. Jeśli znacie kogoś ze wschodniej Europy musicie wiedzieć o jaki wzrok mi chodzi.

- To było panfobiczne – powiedziałem krzyżując ręce na piersiach.

- Nie, powiedziałam "o mój boże", bo skoro masz do wyboru wszystkich ludzi na świecie, a wybierasz... to. – Liz wskazała na mnie. – To naprawdę musi być z tobą coś nie tak, Michael.

Zaczął się ponownie śmiać, mama też i oboje wyglądali tak jakby jednocześnie brali ten żart na poważnie oraz w tej samej chwili... nie, ponieważ jak się okazuje – Liz i Mike mieli podobnie złośliwe poczucie humoru.

Rozchyliłem usta głęboko urażony tym tekstem.

- Przypomnę ci to jak będziesz chciała szklankę wody na starość – prychnąłem.

- W mojej starości roboty będą je podawać.

- Nie, myślę, że w przeciągu następnego roku nie wprowadzą takich robotów, baw się dobrze w domu starców.

- Oczywiście, że chcę pójść do domu starców! Jakbyś ty miał mi zmieniać pieluchy, to już chyba wolę być samotna, ale czysta.

- Jesteście paskudni, uwielbiam to. – Michael otarł łezki rozbawienia.

- To prawda, trochę jesteśmy – zgodziłem się. – Hej, mamo?

- No?

- Czy Jack będzie na kolacji? – Miałem na myśli jutrzejszą kolację z okazji Święta Dziękczynienia, a zapytałem, ponieważ byłem ciekawy, no i stęskniłem się za nim. Zresztą chciałem też, żeby poznał Mike'a, bo czułem, że się polubią.

- Nie wiem, słonko, powiedział, że się postara.

- Och.

- Zadzwoń do niego. – Liz wzruszyła ramionami.

- Tak, pewnie.

Mój humor trochę opadł, czego próbowałem sobą nie okazać, aczkolwiek Michael to chyba zrozumiał, bo delikatnie ujął moją dłoń. Uśmiechnąłem się do niego lekko. Resztę drogi przebyliśmy nudno. To znaczy chłopak opowiadał mojej mamie jak wygląda domowe nauczanie kiedy chce się napisać maturę międzynarodową, a ja jednym uchem wpuszczałem, drugim wypuszczałem ich konwersację. Przy okazji bawiłem się sygnetami na jego długich, pięknych palcach i obserwowałem jak dokładnie ma pomalowane paznokcie.

*

Nigdy nie zabrałem Skylar do swojego domu rodzinnego, ponieważ wielokrotnie odmawiała mi tej propozycji. Uznała, że będzie czuła dyskomfort, gdyż zasadniczo pochodziliśmy z dwóch różnych światów, co starałem się szanować, lecz z drugiej strony było mi dziwnie, bo przecież w tym domu się wychowałem, był częścią mnie i chciałem jej go pokazać.

Kiedy pchnąłem wielkie, białe drzwi, niosąc jednocześnie swoją torbę oraz Mike'a, który tym czasem zabrał walizki mamy, wdychając w nozdrza charakterystyczny zapach płynu do podłóg ze środowego sprzątania, dotarło do mnie, że w tym bezpiecznym miejscu mógłbym czasem nie znieść niebotycznych rozmiarów focha Sky. Wolałem za to ignorancję Clifforda, który nie przerwał rozmowy z Liz, bo ani trochę nie zachwycił go ogrom holu, ani fakt, że minęła się z nami pani będąca częścią ekipy sprzątającej, której wszyscy powiedzieliśmy: „cześć".

- Kogo moje oczy widzą! – Słysząc głos Jacka prawie podskoczyłem z ekscytacji. Mama też się uśmiechnęła, bo widocznie się go nie spodziewała, natomiast Clifford domyślił się, że ma przed sobą mojego brata. Byliśmy do siebie bardzo podobni.

- O, siema. – Próbując zdusić szczerą radość tryskającą ze mnie, skinąłem mu.

Mężczyzna podał im rękę, a potem pocałował mamę po policzkach. Liz tylko zmierzyła nas z politowaniem. Doskonale wiedziała, że za nim tęsknię. Nie miałem pojęcia, czy on tęsknił za mną, ale oberwał tym samym typem wzroku.

- Czyli jednak przyleciałeś. – Liz zaczęła prowadzić nas wszystkich do salonu, gdy zdjęliśmy buty, uznając, że po torby wrócimy później. – Co tam? A właśnie, to jest Michael, Luke'a chłopak.

- Współlokator – wyjaśnił prędko. – Cześć, miło cię poznać, Luke mówił o tobie same miłe rzeczy. – Także uścisnął z Jackiem rękę, choć spodziewałem się, że będę potem maglowany godzinami za to, co kobieta uwaliła sobie w głowie odnośnie nas.

- W to akurat nie uwierzę! – zaśmiał się mój brat. – Chłopak, czy współlokator? – Objął jednym ramieniem mnie, drugim jego. – Zawsze wiedziałem, że jednak jesteś gejem.

- Jestem bi, nawet jakbym miał chłopaka, dalej byłbym bi. Współlokator – uściśliłem.

- Nie, jesteś gejem. – Jack pokręcił głową myśląc, że w ten sposób uciera mi nosa.

- A ty jesteś bifobiczny – szepnął do niego Mike. Jack spojrzał na niego wielkimi oczami trochę w szoku, że się nam wtrącił i to jeszcze w taki sposób. Clifford jednak nie przyjmował w ogóle do wiadomości konceptu skruszenia się, aby zrobić wrażenie, co mnie w tamtym momencie odpowiadało, dlatego uśmiechnąłem się złośliwie.

- Przecież robię sobie jaja. – Westchnął Jack. – Nie jesteś nasz, prawda?

- W sensie? – Michael nie zrozumiał.

- Jack słyszy twój akcent, a jego następne pytanie będzie brzmiało skąd w takim razie jesteś.

- Ojej, moje ulubione pytanie...

- No właśnie! – Zawtórowała Liz z kuchni. Wstawiła wodę na herbatę. – Chłopaki chodźcie do pokoju dziennego, ja też chcę wiedzieć!

- Skąd jestem? – Michael uniósł jedną brew.

- Tak, powiedziałem mamie ostatnio przez telefon, że to zawiła historia, bo twoje korzenie mnie trochę przerosły, więc ty jej opowiesz – przyznałem.

- Możesz mówić, że jestem Francuzem, tak będzie chyba najłatwiej. – Zachichotał.

Rzeczywiście po paru minutach zasiedliśmy w salonie z herbatą, którą podałem wraz z mamą. Jack i Michael nie rozmawiali ze sobą, oboje przeglądali telefony, czemu się nie dziwiłem. Ja sam raczej unikałem sprawdzania komórki, bo jedynie przypominała mi o tym, że próbowałem skleić jakąś sensowną wiadomość do Sky. Znów zacząłem o tym myśleć, gdy chłopak wreszcie ponownie wyjaśniał mojej mamie i bratu swoje korzenie, opowiedział im również historię o wakacjach we Włoszech, no i że planuje niedługo wypad do Paryża, żeby spędzić ze swoją kuzynką jej dwudzieste piąte urodziny.

- Niesamowite – Jack aż pokręcił głową z uznaniem. – W ilu językach mówisz?

- Umm... Po francusku i rosyjsku biegle, bo to moje dwa pierwsze języki i tak rozmawiam z rodzicami, po angielsku na tyle, żeby uczyć się w tym języku, chociaż czasem popełniam głupie błędy, trochę po włosku, po koreańsku umiem zaśpiewać kilka piosenek, bo uczyłem się ich na pamięć, no i wiadomo, przywitać się, zapytać o drogę, zamówić obiad i takie tam, teraz pobrałem sobie apkę do nauki hiszpańskiego.

- O kurwa. – Mojego brata zatkało, mama też była w szoku, a ja tylko uśmiechnąłem się z dumą, jakby to były moje osiągnięcia, albo jakby Michael był... mój. – Powiesz coś po francusku?

- Serio, Jack, wybrałeś najprostszy z tych wszystkich języków?! – Zaśmiałem się.

- No co? Uczyłem się właśnie hiszpańskiego! A francuski to język miłości.

- To prawda, jest ładny – zgodziłem się. – Dawaj, Mikey.

- Yyy, nie wiem co mam powiedzieć.

- Powiedz, że ja też jestem ładny. – Uśmiechnąłem się zaczepnie.

- Tu es stupide – wyznał mi w ten sposób, że jestem głupi, co spowodowało szczery śmiech Liz, mój w sumie też, bo całkiem rozumiałem francuski po tych wszystkich latach edukacji. – Teraz po rosyjsku.

- Ty krasivyy.

- Co to znaczy? – zapytała mama popijając swoją herbatę.

- Pewnie, że jest głupi – uznał Jack.

- Nie, nie, tak już mnie nazywał, Mike, co to znaczy? – dociekałem.

- Wygoogluj.

- Nie napiszę tego nawet, wiesz o tym. – Szturchnąłem go w ramię. – Mniejsza, zachowujemy się dziwnie, przepraszam jeśli poczułeś się eksponatem.

- Nie przeszkadza mi to. – Chrząknął, a potem napił się herbaty. Jego akcent znów był bardziej twardy oraz słyszalny, co strasznie mnie w Michaelu pociągało. Zwłaszcza, że zawsze zostawał z nim choćby na chwilę, gdy mówił nawet pojedyncze małe słowo w jednym ze swoich rodzimych języków. – Ale wy możecie opowiedzieć mi więcej o Święcie Dziękczynienia, bo jedyna wiedza jaką posiadam, to ta z amerykańskich seriali.

- Właściwie u nas trochę to tak wygląda – prym przejął Jack. – Raczej nie idziemy do żadnego kościoła, ani niczego nie wspominamy. Zjemy kolację z rodziną, każdy powie za co jest wdzięczny w tym roku, a potem mama i tata pewnie pojadą do Country Clubu na uroczysty bankiet dobroczynny.

- Brzmi wystawnie – stwierdził Mike.

- Ale nie jest, kolację w domu jemy w dresie – wyjaśniłem.

- Próbowałam przekonać chłopaków do jedzenia jej w koszulach, dlatego siadali do stołu w dresie i koszulach.

- Słuchaj, możesz być sobie nawet multimiliarderką, najbogatszą osobą w galaktyce, ale najlepsze święta dziękczynienia były u babci w kuchni i musimy utrzymać tę tradycję, prawda młody? – Jack zwrócił się od mnie, na co ochoczo pokiwałem głową, bo nie miałem prawa tego pamiętać, aczkolwiek zawsze w takich sytuacjach brałem stronę brata.

- Niech wam będzie. – Liz westchnęła. – Pojedziecie ze mną na bankiet, dobrze? – zwróciła się do mnie i Michaela.

- Jasne – zgodziłem się bez zawahania, a Clifford skinął, bo nie miał nic przeciwko, poza tym już przed wyjazdem stwierdził, że chce poznać kulturę mojej rodziny, a były nią takie właśnie bankiety od czasu do czasu.

Ucieszyłem się, że mama chciała mnie tam, co z drugiej strony brzmiało też zastanawiająco, dlatego odnosząc z nią naczynia do zmywarki, spojrzałem na Liz pytająco. Nie musiałem długo czekać na reakcję, gdyż sama postanowiła się przyznać.

- Tata nie chce iść.

- Znowu?

Wiedziałem, ze mojemu ojcu nie odpowiada fakt niebycia żywicielem rodziny. Kochał mamę, a mimo to zachowywał się wobec niej jak dupek. Nawet nie pytałem gdzie jest i co właśnie robi, bo szczerze mówiąc nie bardzo mnie to obchodziło.

- Więc idę w zastępstwie za tatę? – Uniosłem jedną brew, na co ona tylko przytaknęła westchnieniem. – Okej. – Nie zamierzałem dopytywać. Pogłaskałem przedramię mamy, którą objąłem po chwili.

- Kocham cię, wiesz? – szepnęła.

- Wiem, ja ciebie też.

- Dzięki, że nie jesteś na mnie zły.

- Za co? – Zmarszczyłem czoło nie odsuwając się od Liz.

- Że czasem nie odbieram telefonu, albo nie mam dla ciebie czasu...

- Rozumiem to. – Nie byłem zły, bardziej zawiedziony, ale nie skłamałem mówiąc, że wiem dlaczego się tak dzieje. Nie mogłem oczekiwać od niej ogromnej dostępności, zwłaszcza, iż pretendowałem do tego, by kiedyś być taki jak ona, tym samym akceptowałem fakt, że jeśli kiedyś będę miał dzieci, najpewniej też trochę skrzywdzę je w ten sposób.

*

- Powiem to. – Michael usiadł na moim łóżku, oglądając przy okazji płyty, które miałem w kartoniku. – Twój brat jest gorący.

- Och, spierdalaj. – Szturchnąwszy Mike'a stopą w skarpecie, bo siedziałem na fotelu gamingowym obok posłania, prawie się wywróciłem. Chłopak złapał moją kostkę ciągnąc mnie w swoim kierunku. – Hej! – pisnąłem.

- No dobrze już, nic ci nie robię.

Wrzuciliśmy do odtwarzacza Good Charlotte, natomiast on skupiał się bardziej na alternatywnym popie, który kolekcjonowałem potężnie, z Laną Del Rey na czele. Wieszałem jej plakaty, jak podobizny Jezusa, co Mike'a trochę bawiło, ale też rozczulało. Sam ją uwielbiał, więc nie miał prawa się czepiać!

- Przepraszam cię za moją rodzinę.

- Coś ty, są spoko – odparł wzruszając ramionami. – Twoja mama jest miła, ale bardzo szybko mówi i jest strasznie chaotyczna.

- To tak jak ja. – Powstrzymałem śmiech.

- Jesteś do niej podobny, masz rację, ale z osobowości, bardzo przypominasz Jacka z wyglądu.

- Wiem. – Uśmiechnąłem się dumnie. – To znaczy, że mnie też uważasz za gorącego?

- To już chyba ustaliliśmy, prawda?

Zapadła między nami chwila ciszy oraz patrzenia sobie przeciągle w oczy. Nie mogąc oderwać od niego wzroku w pewnej chwili obgryzłem nawet paznokcia, a gdy atmosfera stała się jeszcze gęściejsza, w imię potrzeby, aby znaleźć się bliżej Michaela, bez ogródek wstałem z krzesła i usiadłem obok niego na materacu.

Dostrzegłem jak jego żyły na szyi oraz jabłko Adama poruszają się skutkiem zmniejszenia odległości między nami.

Może w jakimś sensie nas testowałem?

Nie miałem pojęcia, choć bardziej niż erotycznego uniesienia potrzebowałem w tamtej chwili przyjaciela, który mi zwyczajnie doradzi. Bez słowa podniosłem więc ramię Mike'a, położyłem się na plecach i ułożyłem potylicę na jego kolanach.

Chłopak uniósł jedną brew, gdy umiejscowiłem jego dłoń w moich włosach. Zrozumiał, bo zaczął przebierać w nich palcami, z bardzo rozczulonym uśmiechem. Przeszedł mnie dreszcz, jakbym potrzebował tego od momentu, gdy brutalny telefon mamy nas rozdzielił. Obróciłem się więc na bok i mocno objąłem go w pasie chowając nos w materiale jego koszulki. Mike zaczął bardziej zgarniać moje loki ze skroni oraz z ucha, za którym mnie pogłaskał, powoli przechodząc z czułymi gestami do samej szyi. Lekko zacisnąłem palce na jego boku.

- Luke – wyszeptał moje imię. – Co robisz?

- Nie wiem. – Skuliłem się bardziej przy nim, dlatego Michael oparł się o ścianę zjeżdżając po niej plecami. Zaczął mnie głaskać po łopatkach i po ramieniu, jakby sprawiając, że czułem się bardziej zaopiekowany, niż kiedykolwiek.

Serce biło mi jak oszalałe.

Miałem je prawie w gardle, a wybuchy gorąca, których zacząłem doświadczać okazały się tak silne, że zachciało mi się wręcz wyć, że jest mi tak dobrze i chcę go tak bardzo.

O Chryste, ja się zakochałem.

Gdy to do mnie dotarło, zacisnąwszy powieki mocniej wtuliłem nos w jego brzuch, by nie widział, jak jeszcze mocniej płonę soczystym rumieńcem.

- Oparzyłeś mnie – mruknął, powodując, że jęknąłem cicho zrezygnowany, bo właśnie tego typu komentarzy próbowałem uniknąć. – Luke, zerwij z nią. – A kiedy to padło... Musiałem się aż podnieść z Michaela i wlepić w niego wzrok szczerego szoku. – Mówię poważnie, zerwij z nią, bo nie możemy się tak zachowywać, kiedy wy jesteście razem.

- Mam rzucić Sky dla ciebie? – zapytałem szeptem przecierając twarz dłońmi, jakby to miało przywrócić jej normalny kolor.

- Nie, masz ją rzucić, żeby być fair.

- Nie mogę, nie powinienem. – Pokręciłem głową.

- Dlaczego? – Michael wyglądał na jeszcze bardziej skonsternowanego, niż ja po jego pytaniu.

Wreszcie nie wytrzymałem i usiadłem obok niego wyciągając z kieszeni telefon. To nie była ani trochę prosta sytuacja, nie chciałem go tym obarczać, poza tym... Co mógł zrobić więcej niż ja? Ale skoro chciał wiedzieć – proszę bardzo.

Pokazałem mu ostatnią wiadomość Skylar i niedokończoną treść, którą edytowałem nie wysyłając jej od ostatnich parunastu godzin.

- Boisz się, że ona się zabije, jak ją zostawisz? – zapytał, a ciężar tych słów doprowadził mnie do nagłej drgawki. Przygryzłszy dolną wargę, by sprawić sobie trochę stabilizującego bólu, pokiwałem głową. – Luke, tak nie można...

- W sensie? – mruknąłem.

- To nie jest twoja wina, że ona jest niestabilna.

- Ale nie chcę się do tego przyczyniać, wiesz?

- Wiem... Boże.

Michael objął mnie z ciężkim westchnieniem. Przez chwilę siedzieliśmy w takim uścisku, jakbyśmy próbowali wypracować rozwiązanie. Byłem bardzo zmęczony długą podróżą, poza tym emocje nie chciały rozwiązać mojego żołądka, dlatego znów głaskany przez niego, zacząłem mimowolnie, powoli przysypiać.

- Opowiem ci wszystko, o mnie i o niej, ale jutro... - mruknąłem.

- Jesteś padnięty, co?

- Ehe.

Michael zabrał moją komórkę, którą zablokował i odłożył na stolik nocny. Nie otwierając oczu poczułem jak przesuwa mnie w łóżku, a potem okrywa kołdrą, pod którą po chwili sam wszedł. Na oślep objąłem go w pasie, robiąc z Clifforda swoją małą łyżeczkę.

- Przepraszam – wypaliłem, choć nie wiedziałem za co i po co, jakby Sky przyzwyczaiła mnie do tego, że „przepraszam" jest jedynym słowem, które zaakceptuje z moich ust, jeśli będę brzmiał na dostatecznie skruszonego.

- Nie musisz mnie za nic przepraszać...

- Opowiesz mi coś po francusku? – majaczyłem, ale słysząc śmiech Mike'a, z większą lekkością poprawiłem się za nim, zszedłem niżej i oparłem policzek na jego łopatce, gdy zaczął szeptem mówić do mnie jakieś ledwie zrozumiałe słowa.

____________________

Hej, napisałam tu pierwszy rozdział od stycznia xd nie wiem dlaczego do tego wróciłam tbh....

all the love x 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top