lekcja 19: kaprys

alexa, play siren by blythe baines
lekcja 19: kaprys

Jest coś prawdziwie fascynującego w kalifornijskich wieczorach, kiedy pomarańczowo-różowe światło wpada do pokoju, okalając całą przestrzeń swoją kojącą poświatą. Powietrze pachnie lasem oraz bryzą, jest jednocześnie chłodne i wilgotne, a człowieka ogarnia spokój, ponieważ wie, że nadchodząca noc przyniesie przyjemny odpoczynek.

Lubiłem noce bardziej, niż poranki, nawet te, które nie wymuszały ode mnie bezwolnego wstania z łóżka. Przy zachodzie słońca, albo tuż po nim, czułem się bezpieczniej. Byłem w swojej własnej strefie, niezaburzonej przez żadne obowiązki, ani istnienie kogoś, kto czynił mnie małym, głupim i zmuszonym, by odpowiadać na pytania.

To całkiem ciekawa zależność, skoro nieubłaganie dążyłem ku jakiejś-tam wielkości. Z jednej strony dobijał mnie fakt, że najpierw muszę się czegoś nauczyć, by potem spijać tego śmietankę, skoro łatwo łączyłem kropki, potrafiłem sobie logicznie wytłumaczyć wiele mechanizmów, które zachodzą. Problem pojawiał się, kiedy konfrontowałem te wnioski z rzeczywistością, zwłaszcza pod pieczą kogoś, kogo zadaniem okazywało się kontrolowanie mojej pracy.

Z dużym trudem przyjmowałem krytykę, ponieważ automatycznie odbierałem ją jako coś osobistego, a nie powinienem.

Michael Clifford był jedną z niewielu osób, których inteligencja oraz wiedza, w tej samej chwili, irytowały mnie, ale także mi imponowały. W całym swoim jestestwie chłopak sprawiał bowiem wrażenie kogoś, kto nie potrzebuje umniejszać innym, aby być po prostu... Najlepszym. Jego brak zainteresowania kompetycją, to że był gotowy dzielić się swoimi notatkami bez oczekiwania czegokolwiek w zamian, jego czysta chęć, by wiedzieć, a nie zdobyć punkcik w dzienniku... To wszystko zadziwiało mnie, wykręcało z zazdrości, ale dodawało też przyjemnego łaskotania w żołądku, wręcz ekscytacji, ponieważ pierwszy raz w życiu, poczułem się tak, jak rozchichotana nastolatka, którą crush zapytał o godzinę.

W moim odczuciu – Michael był lepszy ode mnie, ale to nic wielkiego, ponieważ Michael był lepszy, niż wszyscy. W jego odczuciu – byliśmy sobie równi, co ma sporo sensu, kiedy spojrzeć na nas oboje z perspektywy potrzeby.

Nie musieliśmy mieć siebie nawzajem, ani tej relacji, by robić świetną robotę w szkole, oboje wysnuliśmy określone plany na przyszłość, do których spełnienia dążyliśmy, mieliśmy zasoby, swoich znajomych, powodzenie u potencjalnych love interestów; całą serię pozytywów.

I chyba to kręciło mnie w tym wszystkim najbardziej.

Doszedłem do takich wniosków prowadząc samochód wzdłuż plaży, kiedy samotnie wsłuchiwałem się w dźwięki niezrozumiałej, francuskiej muzyki. Powietrze było duszące oraz ziemiste, a pomarańcz ginącego za horyzontem słońca pochłonęła mnie całego tak, że mógłbym kąpać się w tym świetle, myśląc tylko i wyłącznie o nim.

Czy czułem się zakochany? Cholera, czułem wszystko na raz.

Nawet nie umiałem określić kiedy oraz gdzie zaparkowałem, a jak tylko minąłem drzwi akademika, trzaskając nimi z impetem, biegiem pognałem do swojego i Clifforda pokoju, gdzie zastałem go stojącego z lampkami w rękach. Trzymał je, bo znów spadły z taśmy klejącej, ale nie ma się co dziwić, próbował przymocować je tą do tapet. Jeśli Michael miał jakąś cechę, która oddalała go od doskonałości, ponad wszelką wątpliwość był nią brak wyobraźni w sprawach technicznych. Na szczęście ja wypełniałem ten mankament.

- Gdzie byłeś? – zapytał trochę zmieszany, odłożywszy lampki na swoje biurko, by mógł podejść do mnie i ścisnąć moje ramiona, abym się uspokoił.

Znalazłem się w jakimś chorym amoku i nie wiedziałem dlaczego. Serce biło mi tak szybko, że niemal nie doprowadziło krwi do wżenia. Czułem, iż ma to związek z najpiękniejszym zachodem słońca, jaki przyszło mi widzieć od dawna i nawet miałem gdzieś fakt, że pojechałem do San Jose w jakimś celu, który mi umknął, bo wróciłem się w połowie drogi.

Uniosłem barki w geście niewiedzy, gdyż straciłem poczucie czasu oraz jakiejkolwiek chronologii. Czułem, że jeszcze chwila i dostanę zawału, lub tylko zadyszki.

Michael zmarszczył czoło, odrobinę przybliżając czubek swojego nosa do koniuszka mojego, niby przyglądając się mojej rozgrzanej, otumanionej buzi z bliska, miał łatwiej określić, dlaczego i jak postradałem właśnie zmysły.

Nie wytrzymałem presji tego zbliżenia. Dramatycznie uniosłem obie dłonie, umiejscawiając je na policzkach zdezorientowanego chłopaka, a potem złączyłem nasze usta w długim, namiętnym pocałunku, oddanym przez niego automatycznie.

Dlaczego nie zrobiłem tego wcześniej? Nagle wszelkie przeciwskazania nie miały najmniejszego znaczenia, ani sensu. Skoro podobał mi się tak bardzo, że zapomniałem dlaczego byłem w drodze, a jego kolana miękły pod moim romantycznym uniesieniem, jaki powód mieliśmy, by nie zabrnąć w to tu i teraz?

- Luke – wymruczał cichutko, kiedy przeszedłem z pocałunkami na kącik jego ust, a później na policzek. – O mój boże, Luke... - Westchnął głęboko.

Michael delikatnie uniósł kolano, którym przesunął po rosnącym wybrzuszeniu w moich dresowych spodniach. Przełknąłem ślinę, a potem sam przeniosłem dłoń na jego tyłek, bo nie mogłem się powstrzymać, gdyż bojówki cudownie podkreślały tę jego krągłość.

Tym razem to Mike pocałował mnie, bardziej w brodę, niż w szyję, toteż nie chcąc przerywać naszego głodu, uniosłem go za oba pośladki i usadziłem z impetem na biurku, z którego strąciłem wszystko, nie dbając o nic. Oparłem się o parapet za Michaelem rękoma. Robiliśmy to przed oknem, dlatego poczułem się jeszcze bardziej nakręcony, niż kiedykolwiek.

Niech widzą wszystko, mam to gdzieś – pomyślałem, kiedy kilkoma zwinnymi ruchami pozbyliśmy się z siebie wzajemnie wszelkich ubrań.

Michael miał piękne ciało, bardzo szczupłe i blade, jednak skłonne do zaczerwienień, co zauważyłem już wcześniej, gdy razem spaliśmy, ponieważ po każdym, mocniejszym złapaniu go za jakikolwiek skrawek skóry, ona choć na chwilę robiła się cieplejsza i mocniej ukrwiona.

Wciąż znajdowaliśmy się w tej samej pozycji. On siedział z łopatkami przyklejonymi do szyby i sporą erekcją, a ja stałem przed nim, próbując nie skończyć od samego patrzenia.

Pocałowaliśmy się znów, bardzo delikatnie i czule, ale gdy tylko opuściłem powieki, nagle miałem na swojej szyi jego palce, które oplótł tak, by zablokować mi część dopływu powietrza. Jęknąłem cichutko, wbijając paznokcie w miękkie biodro Michaela, a on oplótł mnie nogami w tali, przyciągając bliżej siebie. Kiedy zabierał palce z mojej szyi, posunął opuszkami palców po moich policzkach, przy okazji zjeżdżając jedną dłonią na mojego penisa, którego tylko ścisnął.

Nie mogłem się powstrzymać. Jęknąłem bardzo głośno i wyraźnie jego imię, co spowodowało, że doszedłem, aczkolwiek zamiast podniecić chłopaka... Sam wybudziłem się ze wspaniałego snu...

Dosłownie krzyknąłem „Michael" w przestrzeń, jednocześnie doprowadzając się do wytrysku, ale zamiast nieustannie tkwić na oknie przy różowo-pomarańczowym zachodzie słońca, obudziłem się sam w naszych złączonych łóżkach, owinięty w kokon z zapaskudzonej kołdry.

Świetnie. Zajebiście. Cudownie.

Przykryłem się bardziej, przełknąłem ślinę, a potem rozejrzałem dookoła, czy aby na pewno Mike mnie nie widział, ani nie słyszał. Jeszcze nie połączyłem kropek, iż dosłownie zaliczyłem bardzo mokry sen o nim. Póki co było mi tylko wstyd, że doszedłem w pościel bez panowania nad tym procesem, jęcząc imię swojego współlokatora.

- Umn... Wołałeś mnie? – Mike wszedł do sypialni z korytarza, bo widocznie był w drodze pod prysznic i musiał wyjść, zanim zaliczyłem tę wtopę. – Luke?

- Co? No. Wołałem, tak. Wybacz, wiesz, że z rana brzmię dziwnie. – Chrząknąłem odruchowo siadając, co było błędem, bo przeszedł mnie zimny dreszcz obrzydzenia. Niestety, dojrzewający chłopcy mają z siebie wiele do zrzucenia!

- Co chcesz? – Skinął mi nie mając bladego pojęcia, co właśnie przeżywam.

- Zostawisz mi swój żel pod prysznicem? Muszę podjechać sobie przez weekend po zakupy, nie pomyślałem o tym wcześniej. – Wymusiłem piękny, niewinny uśmiech.

- Jasne. – Michael pokiwał głową, a jego wzrok na moją konsternację, zrobił się podejrzanie zaciekawiony, dlatego niewinnie przeczesałem włosy palcami. – Coś jeszcze?

- Umn... Przebrać ci łóżko? Bo przebiorę dziś swoje.

- Robiłem to niedawno. Ale jak chcesz, to spoko. – Spojrzał na wyświetlacz w telefonie. – Idę się myć i albo dołączysz, albo się spóźnisz, tylko mówię.

- Tak, tak, już dołączam, jestem tuż za tobą!

- Yy... Nie żeby... - Chyba się zawstydził składając mi propozycję, dlatego uśmiechnąłem się dumnie, choć wciąż, on tylko się zmieszał, ja miałem spermę w spodniach.

Ugh, cholerny, przystojny, słodki idiota!

Gdy wyszedł, opadłem dramatycznie w poduszkę. Dopiero wówczas miałem chwilę, by połączyć kropki. Dlaczego śnił mi się on? Jasne, miałem na Michaela ochotę, ale już bez przesady! Wszystko ma swoje granice. Chociaż cały koncept ślicznej scenerii oraz tego okna, jego pięknych, błyszczących, zielonych oczu i tego, że moje palce odbiły się trochę na jego boku.

Jestem okropny, ale miałem średnio z dwadzieścia minut do jego ponownego wejścia tutaj, poza tym i tak leżałem już w zgliszczach swojej tragedii... Dlatego zamknąłem oczy i wsunąwszy rękę pod kołdrę, odwiązałem swoje dresy, a potem dotknąłem się w swoim najbardziej czułym punkcie.

To bardzo trudna sztuka – masturbacja podczas dzielenia pokoju z kimś. Musiałem robić to raczej w łazience, chcąc uniknąć niezręcznej konfrontacji z Michaelem, ale wtedy byłem wciąż zamroczony po spaniu, poza tym miałem w głowie doskonałe wyobrażenie snu, któremu jeszcze mój mózg nie pozwolił odejść.

Wiem, brzmi to całkiem okropnie, ale gdyby przyjąć retorykę, że myślałem o wyimaginowanej postaci z marzenia sennego? To jakkolwiek mnie broni? Poza tym nie siedział mi w głowie, mogłem sobie myśleć, co tylko chciałem! A moja erekcja bardzo chciała jego.

Przygryzłem dolną wargę przeciągając się trochę pod kołdrą, oblizałem usta.

Cholera, jak mi dobrze.

Doszedłem raz jeszcze, wyobrażając sobie, że kończę w jego ustach, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć.

*

- Niby nie znam się na snach, ale ten wcale nie jest trudny to zinterpretowania. – Ivy zrobiła znaczącą minę, kiedy wlokłem się z nią pod rękę w stronę sali od angielskiego, gdzie jeszcze dziś mieliśmy zaprezentować z Michaelem swoją prezentację.

- No nie jest – westchnąłem. – Bardzo chciałbym się z nim wyżyć raz, a dobrze, a potem ruszyć dalej w stronę zachodzącego słońca ze Sky – obwieściłem dumny z siebie. – Aby poczuć ten epicki spokój ze snu.

- Aha, czyli mówisz, że coś jest proste do zinterpretowania, a potem interpretujesz to zupełnie w drugą stronę i odwracasz kota ogonem, rozumiem. – Dziewczyna pokiwała głową. – Ta Skylar mi w tym nie pasuje. Ten snap. Co mu wysłała?

- Nie sprawdziłem, bo tak trochę głupio otwierać czyjeś wiadomości, dowiedzieliby się oboje, że to ja i wyszłoby, że jestem psycho. – Wyminąwszy grupkę rozmawiających przed drzwiami ludzi, weszliśmy do środka z chęcią zajęcia swoich miejsc. – Z jednej strony jestem jak: „coś mi tu nie gra", a z drugiej staram się nie nakręcać, bo odkąd Sky wie, że Mike nie jest hetero, to nagle zmieniła do niego stosunek.

- A to dobra informacja bo?

Wzruszyłem zlewczo ramionami, siadając na ławce, zamiast na krześle przy niej. Moje buty wylądowały za to na oparciu.

- Aha, więc znowu błyszczysz głupotą i wierzymy, że będziecie ze sobą na zawsze razem, nigdy w życiu nie spojrzysz już tak na żadnego mężczyznę, dlatego nie będziesz musiał jej mówić i będziesz żył sobie z queerfobką, bo wydaje ci się, że ją kochasz? – Uniosła jedną brew. – A nieświadomy wytrysk przez sen o koledze to znak o byciu najlepszymi przyjaciółmi. Wszystko zrozumiałam, jesteś głupszy, niż ustawa przewiduje.

- Ivy, daj spokój, wiesz, że nie o to chodzi. – Przewróciłem oczami, zajmując miejsce przy niej. Wcześniej wytarłem oparcie po swoich podeszwach. – Nie powiedziałbym, gdybym wiedział, że będziesz taka porażona.

- Jestem porażona, bo jednocześnie to szansa dla całej naszej ekipy na pozbycie się Skylar, normalna opcja dla ciebie i przede wszystkim, Michael chociaż nie wzbudza w tobie poczucia litości.

Zmarszczyłem czoło. Nie do końca docierało do mnie to, o czym mówiła dziewczyna, ale jej wzrok sugerował „ja wiem".

- O co ci chodzi, hm?

- O to, że będziesz teraz cierpiętniczo poświęcał się dla tego dziwacznego związku na odległość, podczas gdy ona wysyła snapy kolesiowi, któremu ochoczo zjadła twarz, bo boisz się, że wyjdziesz na dupka, jeśli odejdziesz. Luke, nie będziesz dupkiem, daję ci błogosławieństwo.

- Ta, pewnie, bo to tak działa. – Założyłem ręce na piersiach. – Nie będę przyjmował od ciebie rad związkowych, okej? To tak, jakbyś ty przyjmowała je ode mnie. Oboje radzimy sobie w temacie wcale.

Chciała powiedzieć, że nie mam racji, ale wiedziała, że tak nie jest, dlatego wydęła dolną wargę obrażona i powieliła moją pozycję, dodatkowo zakładając nogę na nodze.

- Zmieniając temat. – Byłem Ivy wdzięczny, że padły te słowa. – Jakie są wasze plany kostiumowe? Bo ja i Frankie mamy coś zajebistego. 

W tym porannym zamieszaniu i umówieniu się z mamą Michaela, że zabiorę go do siebie na Święto Dziękczynienia (bogu dzięki o tym nikt się nie dowiedział, bo już w ogóle nie opędziłbym się od znaczących spojrzeń!), kompletnie zapomniałem o Halloween, które jeszcze parę dni temu mocno dudniło w mojej głowie, jako impreza życia, której nie można przegapić.

Rzeczywiście szkoła organizowała co roku skromny bal maskowy, ale prawdziwa zabawa odbywała się potem w akademikach i nie można było wówczas odmówić, że to jeden z najlepszych baletów jesieni.

- Hej, zanim coś ustalicie wysłuchajcie Caluma, ma zajebisty pomysł! – W klasie siedzieliśmy tylko ja i Ivy, dlatego gdy Ashton wtoczył się tam, ciągnąć za sobą zdezorientowanego Michaela, a w tle, wlepiając wzrok w komórkę Hood próbował nie zabić się o własne nogi, nikt nie zrobił wielkich oczu, ani reprymendy za brzydkie słowa.

- Chyba drżę o własne życie – mruknąłem prześmiewczo, mój wzrok powędrował natomiast w stronę Clifforda, którego zobaczyłem pierwszy raz od tego nieszczęsnego poranka.

Nasze spojrzenia chwilowo się spotkały, lecz moją uwagę prędko ponownie skupił Cal, choć Ivy zauważyła, że nie możemy przestać się z Michaelem w siebie wgapiać.

- Chłopaki z Baraków! – zawołał wreszcie główny pomysłodawca kostiumów halloweenowych. – Skoro nie ma Skylar nie będziesz się z nią przebierał w jeden kostium! Ty będziesz Julianem, Clifford Rickiem, ja Randym, a Ashton Bubblesem!

- Ej, to brzmi czadowo! – Aż się uniosłem, znów siadając na stoliku. – Mikey, widziałem, że masz w szafie takie ruskie dresy!

- Kurwa, wreszcie będę mógł przyjść, jak menel i to będzie liczone za wysiłek w przygotowaniach! – Ashton się podekscytował.

- Luke, wlejemy ci sok jabłkowy do szklanki, pożyczę ci ten mój za ciasny, czarny podkoszulek!

- Hej! – krzyknął w końcu Michael, który widocznie próbował dojść do głosu od kilku wymian zdań przez nas. – Co to są Chłopaki z baraków?!

- O kurwa, nie, mów do ręki. – Hood pokazał mu dłoń, na co Ivy zachichotała.

- Nie znasz tego dzieła kultury?! – Położyłem dłoń na sercu. – „Rodzicielstwo to odpowiedzialność. Rano opiekuję się dzieckiem, dlatego piję wieczorem, nie pije się przy dzieciach, więc gdy ja się opiekuję Trinity, żona pije, a potem ona przychodzi się opiekować dzieckiem i piję ja!" – Sparodiowałem głos Ricka. – Albo słynne „Nie patrz mi się na bebech"?!

Michael pokręcił głową zdezorientowany.

- No kurwa! – zawołał Ash. – Dziś robimy wam nalot i robimy maraton tego cuda.

- Umn... - Mike oblizał usta, zerkając po nas wszystkich. Ja nie miałem nic przeciwko więc pokiwałem głową i czekałem co on powie, aczkolwiek gdy wypalił: - dobrze, że mamy wciąż złączone łóżka w takim razie. – Trochę się zaczerwieniłem.

Nie przez głupie śmiechy kumpli, tylko dlatego, że Ivy patrzyła na mnie osądzająco, bo wiedziała, że się spuściłem w kołdrę, która połowicznie leżała na stronie posłania mojego obiektu westchnienia tej nocy.

- Zabiorę Monopolly – powiedział Calum. – Ivy, będziecie z Fran?

- Nie, mamy swoje, babskie sprawy, ale dzięki za zaproszenie. Wpadniemy zobaczysz wasz gang-bang na samej imprezie w piątek.

- Ty, no właśnie, kiedy wyjeżdżasz na święta do domu? – Ashton zwrócił się do mnie. – Luke zawsze jedzie trochę wcześniej, dlatego będziesz miał chillerę w pokoju. – Dźgnął Mike'a w bok.

- Umn... - Oblizał usta, a potem tylko się uśmiechnął.

Spojrzeliśmy po sobie. Z jakiegoś powodu chcieliśmy, aby to była tajemnica.

- Każdy kto nie jest dziś u mnie na lekcji, zapraszam do wyjścia! – Pani Hughes weszła do sali, wlepiając oczekujący wzrok w Irwina i Hooda, podczas gdy Michael tylko zajął swoje miejsce w pierwszej ławce. Ocaliła nas przed tłumaczeniem się. 

Ja sam raz jeszcze usadowiłem się poprawnie, natomiast Ivy wpatrywała się we mnie tak, jakby wiedziała o wiele więcej o całym moim życiu, niż ja sam o nim wiedziałem.

*

Nie byłem tego dnia stuprocentowo skoncentrowany przez durne wyobrażenie, które chodziło mi po głowie i nijak miało się do rzeczywistości. Nie zrobiłem niczego złego, gdy spaliśmy ze sobą z Michaelem. Ponadto on wysyłał sobie jakieś tajne, zaszyfrowane wiadomości z moją dziewczyną i być może miałem jakieś podstawy ku temu, aby uwierzyć, że jest tam coś nie tak. W całej zaistniałej sytuacji, najbardziej mnie jednak zastanawiało to, dlaczego jestem emocjonalnie bardziej skory zapytać Mike'a o to, co ona do niego pisze, niż Skylar, a to z nią się spotykałem.

Wszystko mi odpowiadało między nami, pomimo małych potyczek, a jednak nagle on stawał się dla mnie bardziej komfortową osobą, choć nie miałem stu procent pewności dlaczego. Byłem Michaelem trochę zafascynowany, być może to zaintrygowanie wypływało najbardziej i tylko z jego intelektu i niebanalnej urody; więc musiałem to przetrwać, pozwolić sobie na parę głupich imaginacji w głowie, które mógłbym zbyć, a potem życie funkcjonowałoby normalnie, gdzie my moglibyśmy się zwyczajnie przyjaźnić, albo dzielić ze sobą pokój, bez dzielenia też wojny.

Zło musi istnieć obok dobra – poczucie bezpieczeństwa musi istnieć obok kogoś, z kim żyjesz! Właśnie tak. Nic więcej, nic mniej.

- Luke, wyglądasz na zamyślonego – oznajmiła Pani Hughes, gdy Mike zakończył naszą prezentację, którą sam zrobił de facto.

Nauczyłem się paru slajdów, po przejrzeniu pliku dwukrotnie mógłbym stwierdzić, że stałem się w tej dziedzinie specjalistą, dlatego nie czułem niczego specjalnego wobec niniejszej pracy. Wyłącznie całą tą... dziwność, bo powstała, kiedy podwaliny mojej znajomości z Cliffordem się kształtowały, a teraz nagle byliśmy wspólnie gdzieś, ja natomiast nie potrafiłem świadomie określić gdzie.

- Nie, nie. Słuchałem wspaniałej wypowiedzi mojego mądrego kolegi. – Zaplotłem ręce za plecami uśmiechając się niewinnie, za co Michael szturchnął mnie lekko, bardziej złośliwie, aniżeli z agresją.

- Mhm. – Nauczycielka spojrzała po nas. – Nie mam żadnych uwag, prawdę mówiąc, poradziliście sobie dobrze i chyba zbliżyliście się trochę podczas wykonywania tego zadania, więc mogę być z siebie dumna, że zakończyłam wasz dziwny konflikt, prawda?

- To była najbardziej nauczycielska rzecz jaką pani powiedziała – wypaliłem, bo przypisywanie sobie zasług ucznia jest wręcz robaczywą wisienką na zgniłym torcie edukacji. – Mniejsza, nieważne, tak, możemy usiąść?

- I co ważniejsze – wtrącił Mike. – To znaczy, że nie piszemy wypracowania z lektury, prawda?

Kobieta zmrużyła oczy, ale pokiwała głową powoli.

- Niech wam będzie. – Później zwróciła się w stronę grupy. – Klaso, macie jakieś pytania odnośnie prezentacji kolegów? Coś było niezrozumiałe?

Oczywiście nikt się solidarnie nie odezwał, jedynie Ivy uniosła rękę, co jakiś czas zerkając w moją stronę nieodgadnionym dla mnie wzrokiem.

- Ja mam pytanie niezwiązane z tą lekturą, ani z prezentacją, tylko z interpretacją książki, bo chciałabym móc ją wykorzystywać w kontekstach.

- Oczywiście, proszę. – Pani Hughes zerknęła po nas ponownie. – Postójcie tu jeszcze chwilę, chłopaki, może akurat uda wam się odpowiedzieć na pytanie koleżanki.

- Jasne. – Michael skinął opierając się o czystą tablicę za sobą, a gdy ja chciałem to zrobić, na moje nieszczęście, gąbka przybrudziła mój mundurek na tyłku.

Zakląłem cichutko, po czym dostrzegłem, że Mike się lekko uśmiecha, przy okazji przecierając to miejsce na moich spodniach rękawem. Rozchyliłem wargi patrząc po nim z góry. Poczułem się głupio, bo staliśmy dosłownie po środku przed całą klasą, dlatego zapiekły mnie policzki, a potem... Potem Ivy zaczęła mówić.

- Czytałam taką książkę gdzie bohater miał romantyczny sen o postaci, z którą łączą go dezorientujące uczucia.

Romantyczny sen?! To było wręcz anty-romantyczne! Wyłącznie seksualne!

Gdyby mój wzrok mógł zabijać, Ivy straciłaby głowę! Zaschło mi w gardle, a gdy Mike zabrał dłoń z mojego mundurka, zbyt mocno odczułem brak jego dotyku, niż bym tego chciał.

- I w opisach emocji z narracją tej postaci przede wszystkim przeważało poczucie bezpieczeństwa, spokój, takie... Spełnienie. – Ivy dokończyła. – Więc teraz... Literacko, rozumieć to jako prawdziwą miłość?

Pani Hughes spojrzała na mnie i Michaela, myśląc, że naprawdę mówimy o książce, a nie o moim śnie erotycznym, po którym dowaliłem sobie konia rano!

- Myślę, że... - Och, Michael, zamknij się na litość boską! – mamy za mało szczegółów, aby stwierdzić co to jest. Możemy to tak interpretować, bo kochać kogoś, to w dziełach kultury dosłownie dobrze śnić o tej osobie, w ten romantyczny sposób, ale równie dobrze to może być tylko kaprys.

- Tak! – zawołałem nagle odskakując od tablicy jak oparzony, tym samym gąbka spadła na ziemię. Clifford spojrzał po mnie bardzo wybity z rytmu. – To jest kaprys! Właśnie o kaprys chodzi!

- Widzę, że też przeczytałeś tę książkę. – Pani Hughes powstrzymała śmiech.

- Nie, ale Ivy pytała mnie o to od rana, a ja nie mogłem znaleźć słowa. Myślę, że to o czym mówisz, to kaprys.

- Albo prawdziwa miłość – odbiła machinalnie moja przyjaciółka.

- Nie. Jestem przekonany, że nie.

- Czy miłość nie zawsze jest kaprysem? – odezwała się jedna z uczennic.

- Wilde mówi, że różnica między prawdziwą miłością, a kaprysem... - Michael odłączył swojego pendrive'a od komputera anglistki, siadając przy swojej ławce bokiem, bo Sky i tak nie było. – Jest taka, że kaprys trwa dłużej. – Wzruszył bezwiednie ramionami. – Więc jakakolwiek to książka, Ivy, jeśli jest to właśnie kaprys, ten bohater ma przerąbane.

Pani Hughes parsknęła cichym śmiechem przez nonszalancję Mike'a. Zaraz za nią zachichotała Ivy, a na koniec cała reszta. Ja natomiast stałem po środku tej sali, równo pod tablicą, z kredą na mundurkowych spodniach i miałem ochotę doznać samozapłonu. 

_____________________________________

Hej, nie zdążyłam wcześniej napisać rozdziału, bo jak się okazuje święta to wielka walka mamusi z teściową o względy młodych ludzi, którzy chcieliby pochillować z pierogami przed kompem xd Mam nadzieję, że miło spędziliście ten czas, u mnie było bardzo miło, pomijając fakt, że to dodatkowo maraton jedzenia w różnych lokacjach. A teraz kolejny odcień dorosłości, idę jutro do pracki, a nie czilluje do nowego roku chlip. 

Nie wiem w takim razie kiedy następny, ale postaram się asap. 

Koniecznie wpadnijcie też na All too well również o muke'u, które jest już na moim profilu i ma prolog i rozdział. 

All the love xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top