Rozdział 9: Już lepiej do mnie nie pisz!

            Następnego dnia rano mama przed wyjściem do pracy zajrzała do skrzynki na listy. Robiła to parę razy w tygodniu, po zjedzeniu śniadania i wypiciu kawy. Standardowo wróciła z plikiem rachunków, wyciągów bankowych i innych, ani trochę nieinteresujących mnie listów. Pewnie więc nie zwróciłabym na nie żadnej uwagi, gdyby nie to, że wśród nich znajdowała się... niebieska koperta z napisem „BASIA".

– Basiu, co to takiego? – zapytała mama, wyciągając list w moją stronę.

   Całej sytuacji oczywiście przyglądał się Michał, na którego twarzy od razu pojawił się szelmowski uśmieszek.

   Miałam wrażenie, że grunt usuwa mi się spod nóg. Totalnie spanikowałam. W głowie wirowało mi tysiąc myśli, a większość z nich stanowiła pytania. Skąd on wie, gdzie ja mieszkam? Kiedy zakradł się pod mój dom? Czy to już nie jest trochę stalkerskie? Dlaczego wystawia mnie na taką żenującą sytuację z moją mamą i bratem? No i oczywiście klasyk: kto to, do cholery, jest?

– To... – zawahałam się przez chwilkę, kalkulując skalę strat, jakie mogę ponieść, udzielając konkretnych odpowiedzi. – Nie wiem – stwierdziłam w końcu bez przekonania i kopnęłam pod stołem rozchichotanego Michała.

   Mama zadumała się, chyba sama nie będąc pewna, co ma w tej sytuacji zrobić.

– To może otwórz i zobaczymy? – zasugerowała w końcu. Nadal nie przekazała mi koperty, którą trzymała w dłoni.

– Daj jej to, mamo – ku mojemu zaskoczeniu odezwał się mój brat. – Korespondencja jest prywatna.

– Ale przecież ona sama nie wie, co tam jest! – odparła mama. – A co jeśli to...

– Coś złego? – zapytałam poirytowana. Nigdy nie miałam wątpliwości, po kim odziedziczyłam swój pesymizm.

– Pewnie ma jakiegoś adoratora – stwierdził Michał. – Albo adoratorkę – dodał z przekąsem.

– Ej! – syknęłam i rzuciłam w niego Cheeriosem z mojej miseczki.

   Mama westchnęła, zerkając na zegarek. Najwyraźniej miało uratować mnie to, że nie lubiła spóźniać się do pracy. Wiedziałam, że musiała już wychodzić.

– No dobrze... – powiedziała zrezygnowanym tonem i wyciągnęła kopertę w moją stronę. – Ale byłoby fajnie, gdybyś po szkole powiedziała mi, co to.

– Komu? – zapytałam, błyskawicznie chwytając liścik.

– Co komu? – mama odwróciła się w moją stronę, bo już była w drodze do drzwi wyjściowych, z aktówką w ręku.

– Komu byłoby miło? – rzuciłam oschle.

   Mama przewróciła oczami i powiedziała na odchodne:

– Bardzo śmieszne. Nie pyskuj.

   Standardowa śpiewka rodziców, kiedy argumentacja ich dzieci okazuje się dotkliwie słuszna.

   Jeszcze zanim usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi wejściowych, schowałam niebieską kopertę głęboko do plecaka.

– Więc? – usłyszałam głos Michała. – Mi też nie powiesz? – zapytał.

– Oczywiście, że nie – odparłam, jakby to było jasne jak słońce.

   Brat przyglądał mi się badawczo przez kilka sekund. Po chwili jednak wzruszył ramionami i wrócił do pałaszowania płatków. Najwidoczniej stwierdził, że moja mowa ciała nie wskazuje na to, by tym sekretem były pogróżki czy coś w tym stylu.

– Przyprowadź go kiedyś do domu – zawołał za mną, gdy już wychodziłam. – Mama będzie zachwycona!

   Trzasnęłam drzwiami w odpowiedzi.

   Byłam zła na Anonima. Zaczął uprzykrzać mi życie. To nie były już urocze liściki, które zaskakiwały mnie w pozytywny sposób. Nie podobało mi się to, że coraz bardziej ingerował w moją prywatność. Nie chciałam dzielić się jego istnieniem ani z profesor Marchewką, ani z Beżowym Trio, ani tym bardziej z moją mamą! Nie rozumiałam, dlaczego zachowywał się w ten sposób, a najgorsze było to, że nie mogłam nawet okazać mu swojego niezadowolenia. W każdym razie nie wprost.

   Rozejrzałam się wokół siebie, kiedy stałam na przystanku. W moim otoczeniu była tylko jakaś kobieta z przedszkolakiem i starszy pan o lasce. Poza tym nie widziałam nikogo, kogo mogłabym uznać za podejrzanego.

– Co ja robię... – mruknęłam do siebie cicho, aż staruszek spojrzał na mnie jak na jakiegoś świra.

   Przecież to Amadeusz. Nie ma sensu snuć teorii spiskowych i wyglądać autora liścików wśród ulicznych przechodniów. To z Amadeuszem muszę porozmawiać. Postanowiłam sobie, że pora zagrać w otwarte karty. Gdzieś oczywiście nadal czaiły się bardzo niekomfortowe niepewność i obawa przed tym, że zrobię z siebie idiotkę. Sprawy zaszły jednak za daleko i nie mogłam pozwolić sobie na ich dalszy rozwój w tak niebezpiecznym kierunku.

   W autobusie udało mi się zdobyć miejsce siedzące. Po raz kolejny rozejrzałam się wokół. W pobliżu nie widziałam nikogo, kogo znam. Dlatego nie tracąc czasu, wyjęłam z plecaka kopertę i otworzyłam ją, wyciągając z niej zawartość.

   Na identycznej jak reszta kartce w kratkę ktoś starannie napisał słowa niebieskim atramentem.

Basiu,

cały czas zastanawiam się, jak by to było chodzić z Tobą. Wiesz, nie należę do osób, które otwarcie mówią o swoich uczuciach. Nie potrafię tego robić w tak naturalny sposób jak Ty. Stąd decyzja o skrzynce na listy. Chcę, żebyś wiedziała, że nie wstydzę się tego, co do Ciebie czuję, nawet przed Twoimi najbliższymi. Każdy powinien wiedzieć, że jesteś warta miłości.

Anonim

   Do reszty się zezłościłam. Nie podobał mi się ten liścik. To naprawdę zaczynało brzmieć creepersko. Dlaczego on ot tak podejmuje sobie decyzje, za które wyłącznie ja ponoszę konsekwencje? Całe te jego refleksje wydawały mi się na maksa niedojrzałe. Poza tym to ostatnie zdanie... „Jesteś warta miłości" – wywołało nieprzyjemny skurcz w moim żołądku i bynajmniej nie były to motyle. Poczułam się osaczona, na tyle, że zwątpiłam w to, czy w ogóle chcę podejmować ten temat z Amadeuszem.

   Przez resztę drogi do szkoły zastanawiałam się, jakie jest najlepsze wyjście z tej dziwacznej sytuacji. Doszłam do wniosku, że chyba powinnam trzymać Amadiego na dystans. Wybadać teren. Być nieco bardziej oficjalna w stosunku do niego. Niech chłopak trochę ochłonie!

   Moja decyzja bardzo szybko okazała się wyzwaniem, bo to ja nie zdążyłam ochłonąć.

– Cześć – zagadnął wesoło Amadeusz, kiedy zdejmowałam kurtkę w szatni.

– No cześć – burknęłam pod nosem, nie patrząc na niego. Momentalnie poczułam się niekomfortowo, tym bardziej, że byliśmy sami.

– Eee... Basia? – zapytał nieco zdezorientowany.

   Stanął obok mnie i czułam, jak się we mnie wpatruje.

   Nic nie odpowiedziałam, odkładając kurtkę na wieszak. Cisza przeciągała się niemiłosiernie.

– Czy coś się stało? – postanowił dociekać, o co mi chodzi.

– Jezu, może daj mi trochę przestrzeni! – powiedziałam podniesionym głosem.

   Amadeusz uniósł brwi zaskoczony, a następnie zrobił urażoną minę.

– Jak sobie życzysz, księżniczko – prychnął i wyszedł z szatni.

   Zostawił mnie z nieprzyjemnym wrażeniem, że nie trafiłam. Pierwsze, co przeszło mi przez myśl, to to, że jak zwykle wyszłam na niezrównoważoną psychicznie.

***

   Pomiędzy lekcjami opowiedziałam o wszystkim Alex, Pati i Dominikowi. Słuchali mnie z uwagą, raz po raz wtrącając krótkie komentarze w stylu „no co ty?", „ja pieprzę", „nie wierzę!". Wszyscy byli zgodni co do jednego – zachowanie Anonima staje się coraz dziwniejsze. Jedyne, w czym mieliśmy podzielone zdania, to moje przekonanie, że za całą sprawą stoi Amadeusz.

– Wiesz, im dłużej o tym myślę – zaczął Dominik – tym bardziej wydaje mi się, że to po prostu nie w jego stylu.

– Noo, właśnie – przyznała mu rację Patrycja. – Amadi nie jest taki zakompleksiony.

– A ty co uważasz? – zagadnęłam Alex, która wyraźnie starała się trzymać język za zębami.

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytała badawczo.

Widziałam, że jest zestresowana tym tematem.

– No, tak – odparłam nieco poirytowana. – Przecież cię pytam.

– Ja jestem pewna na sto procent, że to nie on – wypaliła momentalnie.

   No cóż. Jeszcze przez chwilę nie zgadzałam się ze swoimi przyjaciółmi, ale ostatecznie uwierzyłam im. Krótko po tym poczułam się okropnie i beznadziejnie. Przede wszystkim z tym, jak potraktowałam Amadeusza. Jeśli on naprawdę nie miał nic wspólnego z tymi liścikami, pewnie pomyślał, że jestem jakaś nienormalna. Musiałam mu to wyjaśnić, ale nie podzieliłam się z nikim swoim zamiarem.

   Po lekcjach trafiła się idealna okazja. Zauważyłam, że Amadeusz wychodzi sam ze szkoły, co nie zdarzało się aż tak często. Na ogół towarzyszyli mu koledzy, a czasem także wianuszek wzdychających dziewczyn. Postanowiłam wykorzystać sposobność do przeprowadzenia rozmowy w prywatności.

– Sorki, ale muszę coś załatwić – zakomunikowałam krótko Alex, która szła obok mnie. Chyba zrobiła dzikie oczy, gdy zauważyła, w jaką stronę zmierzam.

– Basia! – zawołała za mną, ale ją zignorowałam.

   Z w połowie rozpiętą kurtką i niedbale narzuconym szalikiem pobiegłam za Amadeuszem, który zdążył już oddalić się na kilkadziesiąt metrów. Postanowiłam zagadać do niego w jego stylu.

– Bu! – krzyknęłam, klepiąc go w ramię.

   Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę zaciekawiony, jednak szybko zmrużył oczy i zacisnął usta, kiedy zobaczył, że to ja.

– Czego? – zapytał nieuprzejmie, znowu ruszając przed siebie.

– Chciałam cię przeprosić – odparłam prosto z mostu, idąc obok niego. – Za moje zachowanie. Mam... takie jakby wytłumaczenie.

– Takie jakby? – jak widać mimo wszystko był bardziej ciekawy niż zły na mnie.

– Tak... – odpowiedziałam. – Bo wiesz, ja dostaję takie listy...

– Takie jak ten, który ostatnio zabrała ci Marchewka? – wtrącił się z pytaniem.

– Właśnie takie – przytaknęłam. – I... ostatnio dużo ich, to znaczy pojawiają się w niekoniecznie komfortowych dla mnie okolicznościach.

– No dobra, ale co ja mam z tym wspólnego? – ponownie przerwał mi Amadeusz, zatrzymując się na środku chodnika.

   Po tym pytaniu prawdziwa odpowiedź nie potrafiła przejść mi przez gardło. Stałam tak naprzeciw niego i błądziłam wzrokiem, skrupulatnie omijając jego postać.

– Czekaj... – zawahał się chłopak. – Ty myślałaś, że ja to piszę? – zapytał.

   Wydawało mi się, że w jego głosie wyczułam nutkę rozbawienia. Dopiero wtedy spojrzałam na jego twarz. Jednak mi się nie wydawało: uśmiechał się ironicznie.

   Spaliłam strasznego buraka, a serce podeszło mi do gardła.

– Co? Nieeee – zaprzeczyłam, sama również udając śmiech. – Po prostu... po prostu byłam tym dzisiaj poirytowana. No i wiesz, przepraszam, że wyładowałam się na tobie.

– Aha – odrzekł wyraźnie nieprzekonany moim gęstym tłumaczeniem się.

   Miałam kłamstwo wymalowane na twarzy.

– No, to teraz już wiesz. Ufff, cieszę się, ciężar z serca! – powiedziałam na jednym wydechu. – To jeszcze raz sorki, pa! – rzuciłam krótko i odwróciłam się na pięcie, idąc tak szybko, że technicznie rzecz biorąc po prostu biegłam.

– Ej, Basia! – Amadeusz zawołał za mną.

   Ale ja już się nie obejrzałam.

***

   Nie muszę chyba tłumaczyć, że wieczór spędziłam w podłym nastroju, a z jeszcze gorszym humorem obudziłam się następnego dnia. Wcale nie chciało mi się iść do szkoły, ale moja mama wyjątkowo niezłomnie budziła mnie, tak gdzieś co trzydzieści sekund, od kiedy zorientowała się, że ignoruję swój budzik.

   Oczywiście od wczoraj dopytywała mnie, co to za list w tej niebieskiej kopercie. Odpowiadałam jej stanowczo, że to moja sprawa. Być może ta zapalczywa pobudka była jej zemstą za to, że mam przed nią jakikolwiek sekret.

   Niby zjadłam śniadanie i nawet wypiłam herbatę, ale prawda była taka, że życie straciło dla mnie jakikolwiek smak. Wyszłam na mróz w najcieplejszym swetrze, puchowej kurtce, grubej czapce i rękawiczkach. Dotkliwy chłód od razu wbił szpileczki w mój skrawek odsłoniętego ciała, czyli policzki, ale ja miałam w głowie tylko jedną myśl: Amadeusz nie jest we mnie zakochany.

   Po raz tysięczny oczy zaszły mi łzami, które miałam wrażenie, że zamarzają. Zacisnęłam powieki, by uwolnić łzy, które popłynęły po moich policzkach i zatopiły się we włóknach szalika.

   Było mi tak wstyd, że wygłupiłam się przed Amadeuszem. Przez to czułam się jeszcze bardziej zła na Anonima, który przecież bezpośrednio przyczynił się do tego wszystkiego. Ogarniała mnie coraz większa frustracja związana z tym, że nie mogę w żaden sposób skomunikować się z nadawcą wylewnych liścików.

   W szkole Amadeusz co prawda powiedział mi „Cześć" jak gdyby nigdy nic, ale ja wiedziałam, że stara się tylko stwarzać pozory. Na pewno już komuś opowiedział o moim odpale, na przykład Grześkowi albo jakiejś koleżance, która wypisuje do niego na privie, dajmy na to przez Instagram.

– Chcesz Schoko Bonsa? – na długiej przerwie zapytała mnie Alex, podtykając mi pod nos opakowanie czekoladowych cukierków.

   Siedzieliśmy we czwórkę z Pati i Dominikiem w kawiarence. Ostentacyjnie nie angażowałam się w ich rozmowy. Nawet nie udawałam, że ich słucham, zamglonym wzrokiem spoglądając przez okno na szkolny dziedziniec.

   Nie byli szczególnie zaskoczeni moim zachowaniem. Wiedzieli, co się stało, bo wszystko opisałam im na Messengerze. Na szczęście każde z nich powstrzymało się od komentarzy w stylu „a nie mówiłem?".

– Nie, dzięki – odpowiedziałam, tym samym jasno komunikując, w jak wielkiej rozpaczy aktualnie się znajduję. – Mam... drugie śniadanie. Nie mogę ciągle żreć tyle cukru.

   Sięgnęłam do swojego plecaka po kanapkę. Tak naprawdę wcale nie miałam na nią ochoty, ale liczyłam na to, że przeżuwanie zwolni mnie z konieczności odzywania się przez resztę przerwy. Jednak miało być zupełnie odwrotnie.

   Ledwo rozpięłam małą przegródkę, a już poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Co tam było? Oczywiście jebaniutka, niebieska koperta.

– Ja pierdolę! – wrzasnęłam ze złości, tym samym ściągając na siebie spojrzenia wszystkich w kawiarence, łącznie z panią sprzedającą w szkolnym sklepiku.

– Znowu? – zapytała Pati, zapuszczając żurawia w stronę mojego plecaka.

   Nic jej nie odpowiedziałam. Zamiast tego ze złością wyszarpnęłam liścik z przegródki i zerwałam się na równe nogi. Nadal wszyscy gapili się na mnie, z coraz większym niepokojem wymalowanym na twarzach.

– A co mi tam – postanowiłam skorzystać z uwagi, którą zgromadziłam. Następnie poleciałam freestylem – Nie wiem, czy osoba, która mi to podrzuca – mówiąc to, zamachałam nad głową niebieską kopertą – jest teraz tutaj. Ale nawet jeśli nie, to może ktoś z was ją zna i jej przekaże, co mam do powiedzenia.

– Baś, jesteś pewna...? – Alex pociągnęła mnie za rękaw swetra, ewidentnie próbując dać mi do zrozumienia, że właśnie robię przypał roku.

   Wyszarpnęłam rękaw z jej dłoni i kontynuowałam chyba jeszcze głośniej:

– Mam dosyć tych pieprzonych anonimów! Jeśli się komuś podobam, to niech mi to powie prosto w twarz albo chociaż napisze do mnie jak człowiek na Messengerze! Wiecie, w taki sposób, że ja będę mogła odpisać! Jeżeli brakuje mu odwagi, to lepiej niech już wcale do mnie nie pisze!

   Jakaś dziewczyna, której w ogóle nie znałam, parsknęła śmiechem. Ktoś inny skomentował głośno „Okay, atencjuszko".

– Skończyłaś? – zapytała Alex przez zaciśnięte zęby.

– Właśnie, Basia, usiądź już – poparła ją Patrycja, która chyba przejęła na siebie cały mój wstyd, bo miała wręcz purpurowe policzki.

   Z kolei Dominika całkiem zamurowało. Wpatrywał się we mnie z wytrzeszczonymi oczami i nie był w stanie powiedzieć absolutnie nic.

– Jeszcze nie – odpowiedziałam Alex stanowczo.

   Korzystając ze swoich pięciu minut sławy, zaczęłam ceremonialnie drzeć kopertę razem z jej zawartością na bardzo drobne kawałeczki. Następnie podeszłam do kosza stojącego w rogu kawiarenki i wyrzuciłam do niego to, co pozostało z anonimu. Widziałam, jak strzępki papieru opadają na brudny kubek po jogurcie, ogryzek po jabłku i skórkę od banana.

– Teraz skończyłam – powiedziałam, wracając po plecak.

   Dopiero wtedy zobaczyłam Amadeusza stojącego w progu z wysoko uniesionymi brwiami. Nie pozostało mi już nic innego – ewakuacja. Niemal w biegu opuściłam kawiarenkę.

***

   Co ja najlepszego zrobiłam? To pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy zamknęłam się w szkolnej toalecie. Zdjęłam plecak i usiadłam na zamkniętym sedesie, próbując opanować oddech. Nie wiedziałam, co było najgorsze. To, że odegrałam taką scenę przed co najmniej kilkunastoma uczniami? Że wszystko widział Amadeusz? Że moi przyjaciele wstydzą się za mnie?

   Nie. Najgorsze było zdecydowanie to, że podarłam anonim. Mogło być w nim wszystko, na przykład wyjaśnienie, kto jest nadawcą.

– Basia? – dobiegł mnie zaniepokojony głos Patrycji stojącej po drugiej stronie drzwi. – Jesteś tu?

   Nerwowo potarłam dłońmi powieki, próbując w ten sposób doprowadzić się do ładu.

– Tak, jestem – odpowiedziałam zrezygnowana.

– Nic ci nie jest? – dopytywała Pati.

   Zadzwonił dzwonek na lekcję. To ostatecznie zmotywowało mnie, by opuścić moje tymczasowe schronienie.

– Jest okay – pisnęłam, siląc się na spokój. – Po prostu... przerosło mnie to.

   Ku mojemu zaskoczeniu Patrycja przytuliła mnie. Była trochę wyższa, więc położyła sobie moją głowę na ramieniu. To było całkiem miłe, a na pewno niespodziewane.

– Gdzie Alex? – zapytałam, orientując się, że w pobliżu nie ma mojej najlepszej przyjaciółki.

– Chyba poszła już na historię – odpowiedziała Pati wymijająco.

– Jest zła, prawda? – zapytałam żałośnie.

– Przejdzie jej – starała się mnie pocieszyć.

   Rzeczywiście, Alex była zła. Kiedy delikatnie spóźnione przyszłyśmy z Patrycją na lekcję, nawet nie zaszczyciła nas spojrzeniem. Zupełnie, jakby nagle zaczęły interesować ją starożytne cywilizacje, o których opowiadał pan Szatkowski.

   Nie nalegałam na to, by Alex zwróciła na mnie uwagę. W tamtym momencie byłam głównie pochłonięta niepatrzeniem na Amadeusza i zastanawianiem się, czy uda mi się wygrzebać podarty anonim z kosza na śmieci, a następnie jakoś poskładać go do kupy.

   Grzebanie w śmieciach oczywiście również było świetną okazją do stania się jeszcze większym pośmiewiskiem w szkole. Miałam jednak nadzieję, że jeśli pobiegnę do kawiarenki od razu po dzwonku, jedyną osobą, która byłaby zażenowana tym widokiem, będzie sprzedawczyni w szkolnym sklepiku.

   Dlatego gdy zadzwonił dzwonek na przerwę, wystrzeliłam z klasy niemal jak z procy. Pognałam przez dopiero zapełniające się korytarze i wpadłam do jeszcze pustej kawiarenki.

   Nie bacząc na nic, podbiegłam do kosza na śmieci i otworzyłam jego pokrywę. Był niemal pełen. Klęknęłam przy nim i starając się powstrzymać odruch wymiotny, włożyłam rękę do środka. Nerwowo rozgrzebywałam zawartość, czując jak oślizgłe rzeczy lepią mi się do dłoni.

   Ale to wszystko na darmo. Nie było go. Nawet skrawka papieru. Zupełnie, jakby wyparował.

– Jezu, co ona robi? – usłyszałam nad sobą zniesmaczony komentarz jakiejś dziewczyny z tlenionymi na blond włosami i celowym lub nie, wyraźnym odrostem.

– To chyba ta, o której opowiadał Jacek – skomentował towarzyszący jej chłopak.

– Laska, odjebało ci? – zapytała blondynka z szyderczym uśmiechem.

– A weź spierdalaj – warknęłam, wstając z klęczków.

   Dziewczyna zrobiła urażoną minę, a chłopak dla odmiany zachichotał.

   Nie pozostało mi nic innego, jak pójść umyć ręce.

   Szorując dłonie wodą z mydłem w szkolnej łazience, podniosłam spojrzenie na swoje odbicie w lustrze. Spoglądała na mnie dziewczyna o zaokrąglonej buzi, ale z podkrążonymi oczami. Nienawidziłam jej.

   Zdałam sobie sprawę, jak bardzo czuję się zmęczona. Za bardzo zmęczona, żeby wystarczyła mi pięciominutowa przerwa. Zbyt wyczerpana, by pójść na ostatnie dwie lekcje.

   Tak, to był idealny dzień, by zwagarować.

***

   Zdarzało mi się już uciekać z lekcji. Pod koniec podstawówki, zwłaszcza późną wiosną, czasem razem z Alex podrabiałyśmy zwolnienia naszych mam i urywałyśmy się z ostatnich godzin, by pójść do małego, pobliskiego lasku, gdzie wygrzewałyśmy się w cieple promieni słonecznych. Bardzo dawno jednak nie zwagarowałam zupełnie sama. Ostatni raz, kiedy to zrobiłam, byłam na to zdecydowanie za mała – miałam tylko dziesięć lat. I był to jeden z najgorszych dni w moim życiu.

   Pięć lat temu podobnie jak teraz odczekałam kilka dłuższych minut zamknięta w kabinie toalety i wymknęłam się ze szkoły niepostrzeżenie, gdy korytarze całkowicie opustoszały. Dlaczego wtedy to zrobiłam? Bo nie potrafiłam grać w koszykówkę. Serio. Na koniec zajęć WF-ista wyśmiał mnie przy całej klasie, stwierdzając, że tylko biegam bez sensu i psuję najlepsze akcje. Jedynie podsycił i tak już wyraźnie wrogie nastawienie moich rówieśniczek. W szatni rozpętało się prawdziwe piekło. Wyśmiewały mnie i zaczęły popychać. Potknęłam się i rozcięłam sobie dolną wargę. Popłynęła krew, a one nadal się śmiały. Nie potrafiły mi współczuć, bo byłam „autystyczną Basią", która w niczym nie jest dobra, brzydko wygląda i dziwacznie się zachowuje.

   Teraz sytuacja wyglądała dla mnie jeszcze gorzej, bo wina leżała wyłącznie po mojej stronie. Nikt mi nic nie zrobił. To ja spieprzyłam sprawę. Odtrąciłam pierwszą osobę, która coś do mnie poczuła. Jak zwykle zachowałam się jak świr.

   Po wyjściu ze szkoły zaczęłam biec – trochę dlatego że moja kurtka została w szatni, a trochę po to, by jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od tego budynku i wszystkich, którzy w nim są. Biegłam aż do parku i dopiero tam zwolniłam kroku, bo złapała mnie kolka. Oddychałam ciężko, widząc, jak para z moich ust unosi się na mroźnym powietrzu. Wcale jednak nie przejmowałam się ewentualnymi konsekwencjami braku odzieży wierzchniej. Zastanawiałam się tylko, dokąd pójść dalej.

   Spojrzałam na zegarek – dochodziła trzynasta. Wiedziałam, że o tej godzinie moja mama jest jeszcze w pracy, a Michał nadal ma lekcje w szkole. Postanowiłam więc, że wrócę do domu.

   Wsiadłam do autobusu, który właśnie podjechał na przystanek. Był niemal pusty, więc usiadłam z tyłu. Wtedy usłyszałam dźwięk wiadomości przychodzącej na mój telefon. Zerknęłam tylko, nie odblokowując wyświetlacza.

„Gdzie jesteś?" – pytała Alex na Messengerze.

   Przytrzymałam palec wskazujący na przycisku zasilania i po chwili ekran stał się jednolicie czarny.

   Będę szczera. Po powrocie do domu chciałam powtórzyć akcję z 2019 roku. Dobrać się do apteczki mamy i połknąć wszystkie leki przeciwbólowe oraz nasenne, jakie tylko znajdę. Ale strasznie zmarzłam po drodze.

   Pierwsze, co zrobiłam po przekroczeniu progu, to było ogrzanie lodowato zimnych dłoni pod ciepłym strumieniem wody z kranu. Oczywiście zaczęły mnie boleć jeszcze bardziej. Próbowałam je jakoś ogrzać – ubrałam ciepły szlafrok, na który dodatkowo narzuciłam koc i... poszłam zrobić sobie herbatę.

   Usiadłam przy stole w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z gorącym napojem. Spojrzałam na kalendarz z pieskami wiszący na ścianie i przymknęłam powieki. Nie mam pojęcia na jakiej zasadzie, ale nagle poczułam się błogo. Nie miałam ochoty już nic więcej robić. Mój spokój nie trwał jednak długo.

   Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a ja podskoczyłam na krześle, rozlewając na stół nadal bardzo ciepłą herbatę.

– BASIA! – usłyszałam wrzask mamy z korytarza. – Basia! Gdzie jesteś!?

   Pobiegła na górę, nawet nie zaglądając do kuchni. Była dopiero w połowie schodów, kiedy usłyszała mój głos.

– Hej, mamo. Tutaj – odezwałam się, w międzyczasie wycierając blat ręcznikiem papierowym.

   Usłyszałam, jak zbiega po schodach i już po momencie zobaczyłam jej przerażoną twarz w progu.

– Co zrobiłaś? – zapytała oskarżycielsko.

   Podeszła bardzo blisko, ujmując moją twarz w dłonie, jakby chciała wyczytać z niej, czy znajduję się w stanie bezpośredniego zagrożenia życia.

– Nic – odpowiedziałam, krzywiąc się i stanowczo odciągając jej dłonie. – Po prostu zwagarowałam.

– Bez kurtki!? – wrzasnęła mama. – Z wyłączonym telefonem!? Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłam!

– Przepraszam – bąknęłam pod nosem, ale naprawdę było mi przykro. – Nie wiedziałam, że się dowiesz. Nie chciałam cię martwić.

– Co się stało? – zapytała mama, zupełnie ignorując to, co powiedziałam.

   Opadłam na krzesło, westchnęłam cicho i... rozpłakałam się.

   Mama przysunęła drugie krzesło i usiadła blisko.

– Kochanie... – szepnęła, kładąc dłoń na mojej.

   Krótko po tym opowiedziałam jej o tym, co było w niebieskiej kopercie. O tym, jak na początku myślałam, że to jakieś głupie żarty, że później nawet zaczęłam w to wierzyć, że nawet miałam nadzieję, że pisze to taki chłopak z mojej szkoły. I również o tym, jak wszystko zaprzepaściłam.

   Mama słuchała uważnie i ani razu mi nie przerwała, co musiało stanowić dla niej wyzwanie życia. Dopiero, gdy od ostatniego wypowiedzianego przeze mnie słowa minęło co najmniej dwadzieścia sekund, odezwała się:

– Basiu, myślę, że nie zrobiłaś nic złego.

   Spojrzałam na nią z grymasem na twarzy.

– No, serio – zapewniła mnie. – Tylko pomyśl. Jak ktoś jest bardzo w tobie zakochany, że pisze do ciebie listy. W dzisiejszych czasach! Kto tak robi? Myślisz, że teraz odpuści?

– Tak – mruknęłam.

– Ja jestem prawie pewna, że nie – obstawała przy swoim.

– Odwaliłam taką akcję, że nawet przyjaciele mają mnie dość – powiedziałam smutno, zwieszając wzrok.

– No a jak myślisz, skąd się tutaj wzięłam? – zapytała mama.

– Właśnie – dopiero teraz mnie olśniło. – Skąd...?

– Alex do mnie zadzwoniła – odpowiedziała z wyrazem twarzy w stylu „serio na to nie wpadłaś?". – Była bardzo przejęta. Mówiła, że się o ciebie martwi i że mam jak najszybciej wrócić do domu.

   Uśmiechnęłam się delikatnie, czując, że nagle zrobiło mi się znacznie cieplej.

– Dziękuję, mamo. Kocham cię – powiedziałam po chwili, przytulając ją.

   Mama jeszcze przez chwilę gładziła mnie dłonią po plecach. W końcu rozluźniła uścisk i odsunęła się, płynnie przechodząc do naturalnego stanu rzeczy.

– Też cię kocham. Ale nie myśl sobie, że to ci ujdzie na sucho – jej głos przybrał surową barwę. – Masz szlaban, koleżanko.

– Co?! – zawołałam z pretensją. – Myślałam, że mnie rozumiesz!

– Wszystko rozumiem! – odkrzyknęła. – Ale może to nauczy cię trochę odpowiedzialności! Żeby w listopadzie nie uciekać ze szkoły w samej bluzie! I wyłączać telefon, Chryste!

   Zrobiłam naburmuszoną minę. Trudno było mi wchodzić z nią w polemikę. Zwyczajnie brakowało mi argumentów.

– A teraz do pokoju, nadrób to, co zwagarowałaś – poleciła mama, palcem wskazując schody. – Zawołam cię na obiad.

   Westchnęłam boleśnie, po czym wstałam od stołu i powolnym krokiem ruszyłam do swojego pokoju.

– Ale Basiu, weź ze sobą herbatkę – dobiegł mnie zza pleców głos mamy. – Ach, wystygła. Podgrzeję ci w mikrofali.

***

   Gdy tylko znalazłam się w swoim pokoju, od razu opadłam wyczerpana na łóżko. Przez chwilę miałam ochotę po prostu zasnąć, ale krzątanina mamy na dole trochę odwiodła mnie od tej myśli. Z rozrzewnieniem przypomniałam sobie o Alex. Szybko włączyłam telefon, żeby do niej napisać.

   Smartfon od razu zaczął wibrować – na ekranie pojawiały się liczne powiadomienia o wiadomościach, nieodebranych połączeniach i nagraniach na skrzynce głosowej.

   Stuknęłam ikonkę Messengera. Krótko omiotłam wzrokiem, kto do mnie pisał: grupka RuPaul's Fandom (Alex, Pati i Dominik), a także każde z nich osobno.

   Najpierw otworzyłam konwersację z Alex.

   Pisała:

„Gdzie jesteś?"

„Ja pierdolę, Basia, odpisz"

„Dlaczego masz wyłączony telefon?" (to pewnie po tym, jak próbowała do mnie zadzwonić)

„HALO BASIA!!!"

„Dobra, w takim razie dzwonię do Twojej mamy"

„Proszę... daj mi tylko znać, że nic Ci nie jest".

   Poczułam się tak przejęta jej wiadomościami, że stwierdziłam, że muszę do niej zadzwonić. Wiedziałam, że o tej godzinie jest już po lekcjach.

– Halo? – usłyszałam nadal zmartwiony głos Alex.

– Przepraszam – powiedziałam bez zbędnego owijania w bawełnę. – Za wszystko.

– Gdzie jesteś? Jest z tobą twoja mama? – Alex zaczęła dopytywać gorączkowo. Chyba opacznie zinterpretowała moje słowa.

– Tak, jestem w domu. Wszystko w porządku, nic mi nie jest. Tylko trochę zmarzłam – starałam się ją uspokoić.

– No ja cię chyba zajebię! – musiałam odsunąć telefon od ucha, żeby nie ogłuchnąć.

– Naprawdę sorki. Miałam dzisiaj... lekkie załamanie nerwowe – powiedziałam szczerze. – Ale już dobrze. Nie chcę robić więcej takich akcji. Wiem, że cię wkurwiłam...

   Zapanowała chwila ciszy.

– Ja też przepraszam – ku mojemu zaskoczeniu odpowiedziała Alex. – To było strasznie głupie z mojej strony, że tak cię dzisiaj olałam. Wiesz, chyba po prostu trochę zazdroszczę ci tych anonimów.

– Serio? – zapytałam zdziwiona.

– No... trochę – niechętnie potwierdziła Alex. – Nie czuję się już jak main character.

– Nie martw się, ty zawsze byłaś i będziesz main character. Pewnie masz już dwudziestu wielbicieli tylko w naszej szkole – stwierdziłam z pełnym przekonaniem.

– Szczerze wątpię – westchnęła Alex.

– Ja na pewno cię uwielbiam – powiedziałam spontanicznie, uśmiechając się.

– Dzięki. Ja ciebie też – głos Alex również nabrał o wiele weselszego brzmienia.

   Usłyszałam dźwięk powiadomienia na Messengerze.

– Muszę kończyć, ktoś do mnie pisze. Jeszcze raz przepraszam za stresy i obiecuję poprawę. Papa! – pożegnałam się.

– Dobra, nie pierdol – zaśmiała się Alex. – Pa!

   Rozłączyłam się i zerknęłam na nową wiadomość w komunikatorze. Serce zamarło mi, gdy zobaczyłam zdjęcie profilowe Amadeusza. Dotychczas raczej ze sobą nie pisaliśmy, pomijając wysłanie kilku memów i wiadomości na temat lekcji. Szczerze, po swoim dzisiejszym show byłam przerażona, tym, co mógł skrywać mój komunikator.

   Przez kilka sekund trzymałam palec wskazujący zawieszony nad okrągłą ikonką. Znajdował się coraz niżej, aż w końcu delikatnie musnęłam ją opuszkiem.

   Napisał tylko dwa słowa.

„To ja"

  I raz na zawsze wywrócił mój świat do góry nogami.


***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top