Rozdział 13: Nie ma fal


            W końcu nadeszła upragniona niedziela. Obudziłam się z mocno bijącym sercem i z jedną myślą w głowie: moja pierwsza randka w życiu. Wyskoczyłam z łóżka jak na skrzydłach. Myślałam, że czas do popołudniowego wyjścia będzie mi się dłużył, ale było wręcz odwrotnie. Miałam wrażenie, że z niczym nie zdążę!

    Przez większość poranka próbowałam skompletować odpowiedni outfit. W końcu postawiłam na podobny, który wybrałam kiedyś do szkoły: spódniczka, sweter, rajstopy i obowiązkowa kokarda we włosach. Jak to zwykle bywa przy ważnych okolicznościach, gdy naprawdę zależy mi na wyglądzie – wiele rzeczy szło zupełnie nie tak, jak powinno. Na brodzie wyskoczył mi paskudny pryszcz, którego próbowałam się pozbyć, robiąc sobie w ten sposób jeszcze większą, czerwoną dziurę. Włosy totalnie nie chciały mi się ułożyć, były dziwnie przyklapnięte przy głowie i spuszone na końcach. Podczas zakładania rajstop od razu zahaczyłam paznokciem i poszło oczko (na szczęście miałam drugą parę na przebranie).

    Ostatecznie udało mi się zadbać o swój wygląd, choć nie byłam z niego w pełni zadowolona, bo przez grubą warstwę podkładu i tak prześwitywał krater po pryszczu na brodzie. Westchnęłam zrezygnowana i przystąpiłam do jeszcze większego wyzwania.

   Zaczęłam planować każdy szczegół spotkania z Amadeuszem. Zastanawiałam się, jak się z nim przywitam – czy podam mu rękę, przytulę się z nim? A może z dystansem powiem „Siema", wykonując to nonszalanckie, krótkie uniesienie podbródka? Czy powinnam pozwolić mu zapłacić za bilety, czy lepiej od razu zaproponować, żebyśmy się podzielili? A może ja kupię w zamian za to przekąski? Te w kinie były cholernie drogie, no i wysoko kaloryczne. Nie, pewnie od razu uzna, że myślę tylko żarcie mi w głowie... A w tym kinie? Czy będziemy siedzieć sztywno jak kołki? Czy może oprę mu głowę na ramieniu, a on złapie moją dłoń? Czy powinnam głośno śmiać się na scenach komediowych? Jak zachowywać się tak, żeby na pewno mnie polubił? Żeby jeszcze bardziej mnie polubił? Żeby nie żałował naszego spotkania?

– Basiu, a ty co taka zamyślona? – z głębokich rozważań wyrwała mnie mama, która zajrzała do mojego pokoju przez uchylone drzwi.

– Co? – zapytałam odruchowo. – Czemu zamyślona? Po prostu siedzę sobie – odpowiedziałam, udając poirytowanie.

– Wołałam cię na obiad. Nie słyszałaś? – zdziwiła się mama z delikatnym uśmiechem na twarzy.

– Och... – mruknęłam.

    Jeszcze obiad. Zupełnie o nim zapomniałam. Mój organizm całkowicie wyłączył apetyt. Nie pasował mi żaden obiad! Chciałam, żeby mój brzuch pozostał chociaż względnie płaski.

    Poszłam jednak za mamą na dół, do kuchni. Przy stole siedział już zniecierpliwiony Michał.

– Księżniczka potrzebuje specjalne zaproszenie? – zapytał z przekąsem.

– Spadaj, kmiocie – odcięłam się pierwszą lepszą ripostą, jaka przyszła mi do głowy.

    Mama spojrzała karcąco najpierw na mnie, a następnie na Michała, zniechęcając nas tym samym do dalszej pyskówki.

    Na obiad był makaron ze szpinakiem i serem pleśniowym. Generalnie pycha, uwielbiam go, ale tutaj pojawił się zasadniczy problem. Mama zawsze dodaje do niego przeciśnięty przez praskę czosnek, a to naprawdę nie był zapach, który chciałam dzisiaj fundować Amadiemu podczas seansu.

   Dziubałam makaron bez przekonania, starając się zjeść najmniej, jak tylko się da. Oczywiście od razu zwróciło to uwagę mamy i brata, bo takie zachowanie nie było do mnie podobne.

– Źle się czujesz? – zapytała zmartwiona mama. – Niedobrze ci?

– Może ma mdłości ciążowe – skomentował Michał.

– Fuu! – krzyknęłam oburzona. – Jesteś obrzydliwy.

– Michał! Nie mów tak do swojej młodszej siostry! – jeszcze bardziej zdenerwowała się mama. – Co jest, nie smakuje ci? – ponownie zwróciła się do mnie.

– Nie... jest bardzo smaczne – mruknęłam, zastanawiając się jak wybrnąć. – Po prostu chyba zjadłam za duże śniadanie. Nie mogę wcisnąć.

    Mama spoglądała na mnie badawczo. Michał zrobił minę w stylu „ta, jasne".

   Prawda była taka, że jeszcze nic dzisiaj nie jadłam.

– To ja może... zostawię sobie na kolację – stwierdziłam z większym przekonaniem w głosie. Trzeba było szybko się ewakuować. – I tak za chwilę wychodzę.

   Odstawiłam talerz na blat szafki kuchennej i pobiegłam do łazienki. Szorowałam zęby jakieś trzy razy z rzędu, płucząc palącym płynem do płukania jamy ustnej, ale nadal czułam ten cholerny czosnek! W końcu poddałam się. Teraz już naprawdę musiałam wychodzić na autobus.

– Może podwiozę cię do kina? – zagadnęła mama w korytarzu. – Ma dzisiaj padać, chmurzy się.

   Nie, to nie był dobry pomysł. Zastygłam w bezruchu. Ona musiała coś podejrzewać. Podwiezie mnie do kina, a następnie stwierdzi, że w sumie to sama przeszłaby się na film. Nie ze mną te numery!

– Nie, nie trzeba, dzięki – odparłam stanowczo. – Lubię deszcz. Nie jestem z cukru, nie rozpuszczę się.

– Ale... – próbowała jeszcze wejść mi w słowo mama.

   Jednak ja już zdążyłam wsunąć śniegowce na stopy i narzucić kurtkę na plecy. Zawiesiłam szybko torebkę na ramieniu.

– To pa! Będę przez ósmą! – krzyknęłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi.

   Niemal biegłam na przystanek, jakby w obawie, że długie ręce mamy wypłyną za drzwi, chwycą mnie za kaptur kurtki i zaciągną siłą do domu. Na szczęście nic takiego się nie stało.

   Chyba po tym, jak wyszłam z domu, w końcu opuścił mnie pech. Wcale nie padało, zza chmur nawet delikatnie prześwitywało słońce. Jazda autobusem upłynęła mi nadzwyczaj spokojnie. Nie spotkałam Mateusza ani praktycznie nikogo, bo w niedzielę mało kto korzystał z komunikacji miejskiej w Dębcu.

   Do galerii, gdzie miała swoją filię jedna z popularnych sieci kinowych, dotarłam nawet przed czasem. Mogłam spokojnym krokiem wejść do środka, wjechać na piętro i przypudrować się w łazience. W kasie biletowej kupiłam miętową gumę do żucia. Potem... czekałam. Usiadłam na skórzanej, fioletowej kanapie, żułam gumę i niby przeglądałam telefon, ale tak naprawdę ukradkiem zerkałam, czy nie idzie Amadi. Początkowo jeszcze miałam luz, ale gdy do seansu zostało jakieś pięć minut, zaczęłam czuć nieprzyjemny ścisk w żołądku. Na Messengerze widziałam, że Amadi jest online, ale wstydziłam się do niego napisać. Bałam się jego odpowiedzi.

   Jakieś dziesięć minut po planowanym rozpoczęciu seansu postanowiłam, że wracam do domu. Wszyscy (czyli pewnie z pięć osób) weszli już na salę kinową. Z poczuciem głębokiego upokorzenia podniosłam się z trzeszczącej kanapy i ze spuszczoną głową ruszyłam w stronę wyjścia.

– Hej, Basia – usłyszałam znajomy głos. – A ty dokąd? – zapytał Amadeusz, na którego prawie wpadłam.

   Zatrzymałam się i spojrzałam na niego z wyrzutem.

– Spóźniłeś się – powiedziałam chłodno. – Myślałam, że już nie przyjdziesz, więc stwierdziłam, że wracam do domu.

– Cooo? – zapytał zdziwiony. – Nie no, co ty! Po prostu nie chciało mi się przez pół godziny oglądać reklam. Myślałem, że ty też przyjdziesz później.

   Aż zagotowało się we mnie ze złości.

– Przecież nic takiego mi nie napisałeś! – odparłam podniesionym głosem. – Umawialiśmy się na piętnastą.

    Amadeusz wzdrygnął się na mój ton. Wyglądał na szczerze zmieszanego.

– Przepraszam – bąknął w końcu. – Nie pomyślałem.

   Staliśmy tak przez chwilę w milczeniu, otoczeni aurą gęstej niezręczności. Przez głowę przelatywały mi różne myśli, na przykład takie, że ja lubię oglądać reklamy w kinie. Czy to serio takie dziwne? Może to jedynie kolejna przypałowa cecha do mojej basiowej kolekcji?

– To... – zaczął niepewnie Amadeusz – chcesz w ogóle iść na ten film? Już kupiłem bilety.

   Wzruszyłam ramionami zrezygnowana.

– Możemy iść – westchnęłam.

    Ruszyliśmy w milczeniu do dwóch bileterek, którym Amadeusz pokazał kod QR na ekranie smartfona. Pokierowały nas do odpowiedniej sali kinowej.

– Ach – po drodze zreflektował się chłopak. – Sorry, trochę się zestresowałem tą sytuacją. Chcesz coś do picia? Jakiś popcorn? – zapytał.

   Jego szczere, spontaniczne wyznanie, że się zestresował, nieco obłaskawiło mój gniew.

– Nie, dzięki, nie trzeba – odpowiedziałam już trochę łagodniej.

– No co ty? Przecież nie będziemy tyle siedzieć bez głupiej coli – zaprotestował. – Poczekaj chwilę.

   Pobiegł do kas z przekąskami, zostawiając za sobą obłoczek perfum, które uwielbiałam. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście seans jeszcze się nie rozpoczął.  

    Amadeusz jednak wrócił po jakichś trzech minutach, ledwo mieszcząc w ramionach karmelowy popcorn, orzeszki w czekoladzie i dwie duże cole.

– O rany, nie trzeba było! – zawołałam do reszty zażenowana.

– Spoko, oddasz mi później – odpowiedział, a widząc zdezorientowanie na mojej twarzy, dodał szybko – taki żart.

    Uśmiechnęłam się blado w odpowiedzi. Miałam już trochę dość tego emocjonalnego rollercoastera. Miało być zupełnie inaczej, nie wiem, kurde, romantycznie. Prawda była taka, że ani trochę nie czułam się jak na „randce". Bardziej jak na jakimś dziwnym, wymuszonym spotkaniu. Dlatego odetchnęłam z ulgą, gdy weszliśmy do ciemnej sali kinowej. Mogłam nieco rozluźnić mięśnie twarzy, które bardzo chciały dać wyraz moim emocjom.

   Sala była niemal pusta, ale rzeczywiście, nadal leciały reklamy. Amadeusz poprowadził mnie do miejsc na samej górze. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież ekran najlepiej widać, gdy siada się na środku. Jednak i w tej kwestii nie protestowałam.

   Gdy usiedliśmy, akurat zaczęły się trailery. Z zapartym tchem oglądałam zapowiedź „Prawdziwego bólu", wzruszając się po zaledwie kilku scenach. Zauważyłam jednak, że Amadeusz nie był szczególnie zainteresowany. Garściami pochłaniał popcorn, szeleszcząc tak głośno, że pewnie słyszeli go nawet w sali obok. Co jeszcze gorsze, cały czas scrollował wiadomości na telefonie. Wyciągnął pudełko z popcornem w moją stronę i potrząsnął nim, mówiąc głośno:

– No, częstuj się! To też dla ciebie.

– Nie, dzięki – syknęłam, starając się dać mu do zrozumienia, że nie podoba mi się to, jak hałasuje.

   Chyba nie załapał, bo jedynie wzruszył ramionami i dalej zażerał się tak, jakby to był jego pierwszy posiłek od tygodnia. Dopiero gdy zaczął się Hellboy, zwolnił nieco tempo i oderwał wzrok od smartfona.

   Mnie oczywiście ani trochę nie udało się skupić na seansie. Film był nudny i przewidywalny. Nawet efekty, które chyba miały być jego główną zaletą, okazały się po prostu tandetne. Niemal od razu odpłynęłam myślami, co akurat mi pasowało, bo zdecydowanie miałam nad czym się zastanawiać.

   Zachodziłam w głowę, jak to w ogóle możliwe, że ten onieśmielający, eteryczny Amadeusz Fuchs nagle przeobraził się w tak odpychającego, grubiańskiego chłopaka. Przecież to do niczego nie pasowało! Czy to nie on na pierwszej lekcji powiedział o sobie, że lubi kino? Ba! Mówił, że kino to jego „plan B". Co to niby miało znaczyć? Pełnoetatowe zażeranie popcornu? Nie wspominając już o anonimach. Moim zdaniem pisała je osoba o zupełnie innym poziomie wrażliwości. Przyszła do mnie taka myśl, że może zostałam oszukana. Może uwierzyłam w wersję wykreowaną na potrzeby autoprezentacji, która tak naprawdę wcale nie istnieje.

   Dyskretnie zerknęłam w stronę chłopaka, jakby chcąc upewnić się, że to na pewno on siedzi obok mnie. O dziwo, to nadal był Amadeusz, choć już znacznie mniej mi się podobał.

   Ale wtedy on też spojrzał na mnie i uśmiechnął się tak samo czarująco jak zawsze. Speszona odwróciłam wzrok z powrotem na ekran, gdzie nieprzerwanie działa się jakaś miazga. Wszystkie moje zmysły powędrowały w stronę lewej dłoni, którą trzymałam na kolanie. Poczułam, jak chwyta za nią jego dłoń o długich, smukłych palcach. Wtedy chyba coś we mnie wybuchło. Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę, a fala gorąca wypłynęła na moją twarz.

   Bałam się ponownie spojrzeć w stronę Amadeusza, choćby skrawkiem kącika oka. On cały czas trzymał moją dłoń, a nawet zaczął delikatnie gładzić ją tymi swoimi długimi, smukłymi palcami. Jednocześnie, świadomie lub nie, dotykał też skóry na moim udzie, co potęgowało odczuwane przeze mnie emocje jakieś piętnaście, może siedemnaście miliardów razy.

– Ładnie dzisiaj wyglądasz – nachylił się w moją stronę i szepnął mi do ucha, niemal dotykając płatka ustami.

   Przełknęłam głośno ślinę, akurat w momencie, gdy głośniki kinowe przez chwilę przestały ryczeć na cały regulator.

– Dziękuję – odpowiedziałam nadal skamieniała, nie patrząc na niego.

    Serce tłukło mi się w gardle. To wszystko było spełnieniem moich marzeń, a jednocześnie miałam gigantyczną ochotę wstać i rzucić się do ucieczki. Naprawdę nie potrafiłam ocenić, czy zachowanie chłopaka mi się to podoba, czy może też absolutnie nie.

    Ostatecznie moja mowa ciała chyba zniechęciła Amadeusza, bo po pewnym czasie puścił moją dłoń i odsunął się na normalną odległość. To z jednej strony dało mi ulgę, a z drugiej jeszcze bardziej mnie zestresowało. Pewnie pomyślał sobie, że tego nie chcę, że jestem jakaś świętoszkowata, dziwna. Może nawet, że nie jest w moim typie.

   Drżącą ręką sięgnęłam po kubek coli i siorbnęłam duży łyk zimnego, gazowanego napoju. Poczułam, jak powoli spływa do zaciśniętego żołądka.

***

    Nawet nie wiem, kiedy na dużym ekranie pojawiły się napisy końcowe, a po chwili w sali zapalono światło. Z filmu nie zapamiętałam absolutnie nic, za to o zachowaniu mojego towarzysza pewnie mogłabym napisać esej.

– Jak ci się podobało? – zapytał Amadeusz, odwracając się w moją stronę.

– Całkiem spoko – odparłam zdawkowo i nerwowo obciągnęłam spódniczkę, bo dopiero teraz zauważyłam, że podwinęła mi się na udzie.

– Wstydzisz się przy mnie jeść czy co? – ponownie zagadnął Amadeusz, znacząco spoglądając na przekąski, których sporo zostało, bo wcale po nie nie sięgałam.

– Eee... – zająknęłam się ze wstydu. – Nie, co ty, po prostu nie jestem głodna.

– Ciekawe – prychnął chłopak.

   Co niby było takie ciekawe? Ten komentarz ewidentnie brzmiał chamsko. Zmrużyłam oczy.

– Myśl sobie co chcesz – powiedziałam chłodno.

    Chyba trochę go to otrzeźwiło, bo kpiący uśmieszek zniknął z jego twarzy, ale też nic na to nie odpowiedział.

    Wszyscy już wychodzili z sali, więc my też wstaliśmy i ruszyliśmy do drzwi. Potem poszliśmy w milczeniu do fioletowych kanap i zaczęliśmy ubierać kurtki. Dopiero kiedy zapinałam zamek błyskawiczny, Amadeusz postanowił przerwać niezręczną ciszę:

– Chyba nie do końca wyszła nam ta randka.

   Randka. Naprawdę tak to traktował? Czyli jednak myślał o mnie, jak o dziewczynie? Spojrzałam na niego, unosząc brwi.

– Serio uważasz, że to była randka? – zapytałam spontanicznie.

– Noo... tak? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

   Wydawało mi się, że teraz on jest nieco speszony.

– Pewnie liczyłaś na coś więcej – mruknął ponuro. – Starałem się, żeby było fajnie.

– Liczyłam... – zaczęłam mówić nerwowo. – Nie, nie liczyłam na nic więcej! Po prostu... po prostu cały czas mam wrażenie, że tak naprawdę wcale ci się nie podobam!

   Sama nie wiem, jakim cudem to zdanie opuściło moje usta. Dlaczego ja nigdy nie potrafiłam trzymać języka za zębami?! Czy naprawdę w moją osobowość na stałe wpisany był oversharing i nie mogłam czasem zostawić najintymniejszych myśli tylko dla siebie?

– Cóż, mogę powiedzieć to samo – zupełnie nieoczekiwanie odparł Amadeusz, krzyżując ręce na piersi.

    Zatkało mnie. Patrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami. On również nie odwracał oczu, świdrując mnie wzrokiem.

– Mi chodzi tylko o to, że zachowujesz się inaczej niż... niż brzmiałeś w tych anonimach – zaczęłam się tłumaczyć. – To, co w nich pisałeś... czy to serio była prawda?

– Tak, naprawdę mi się podobasz – głośne i wyraźne słowa Amadeusza wypełniły przestrzeń wokół nas. Miałam wrażenie, że te słowa powoli opadają na mnie z sufitu i przylepiają się do mojej kurtki. Teraz już na dobre przestałam oddychać.

– Odpowiesz coś? – zapytał chłopak zniecierpliwiony.

– Co? – szepnęłam, ledwo poruszając wargami.

– Podobasz mi się – powtórzył Amadeusz. – A ja ci się podobam? – domagał się informacji zwrotnej.

   Patrzyłam na niego, wiedząc, że mam mało czasu, by nie zranić jego uczuć i tym samym nie zaprzepaścić naszej relacji. Dlaczego więc nie potrafiłam odpowiedzieć od razu? Jakim cudem teraz ogarniały mnie jakieś niedorzeczne wątpliwości? Skoro ja mogę podobać się komuś takiemu jak Amadeusz Fuchs, to czy istnieje w ogóle taka możliwość, by to on nie podobał się mnie? Nie, tak nie może być.

– Ty mi też – z oddali usłyszałam swój cichy szept.

   Krótko po tym zobaczyłam, jakby w spowolnionym tempie chłopak nachylał się ku mnie. Świat wirował, rozmył się. Poczułam jego usta na swoich.

***

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top