97
Annie z ulgą przyjęła sygnał o tym, że skończyli nagrywanie po występie chłopaków. Wypuściła z siebie głośno powietrze, przytulając Gemmę i Michała. Telefon w jej kieszeni przez cały czas wibrował agresywnie i dopiero teraz była w stanie wyjąć go, żeby spojrzeć, że dobijało się do niej mnóstwo ludzi. W tym Sam, który dzwonił pięć minut temu. Oddzwoniła do blondyna i uśmiechnęła się, odchodząc na bok, gdy odebrał.
— Ann, kicia, widziałem wszystko, kurwa, ja pierdolę, Ana, nie wierzę, że on... że ty... — zaczął śmiać się do niej jak wariat. — Kocham cię, Ana, myszko, i tak się cieszę...
— Sammy — próbowała mu przerwać, ale nie była w stanie.
— Tak strasznie za tobą tęsknię, musimy tyle omówić, jak wrócisz. Jezusie, naprawdę nie wierzę w to, że Styles to zrobił. Boże, tak was kocham, że aż nie wiesz, jak mocno. Tak się cieszę, że jesteś szczęśliwa w końcu, Annie... w sensie, nie, że przy mnie nie byłaś szczęśliwa, czy coś, ale wiesz...
— Samuel — zachichotała, pomiędzy słowotokiem blondyna po drugiej stronie słuchawki i poczuła, jak Harry obejmuje ją od tyłu w pasie i jak kładzie podbródek na jej ramieniu.
— Z kim rozmawiasz? — spytał cicho, nieco hipotetycznie, bo spodziewał się odpowiedzi. Annie odsunęła od ucha telefon i wcisnęła tryb głośnomówiący — Oo, cześć Sam. Czy moje audi za mną tęskni?
Samuel po drugiej stronie słuchawki roześmiał się jak opętany.
— Płacze za tobą codziennie, Harry, misiu — sarknął. — Kocham was, głupki. Wracajcie już.
Ktoś za ich plecami zaczął ich wołać po imieniu, co dotarło również do Samuela.
— Dobra, Annie, kochanie, nie przeszkadzam wam. Dawajcie znać, że wszystko okej.
— Jasne, Sammy. Kocham cię — obiecała chłopakowi z uśmiechem na ustach i pożegnała się z nim, rozłączając się, a potem usłyszała zachrypnięty głos swojego chłopaka tuż nad swoim uchem:
— Wracamy do domu, czy jedziemy z nimi do Zayna na małą rozróbę? — wymruczał jej do ucha. Rudowłosa obróciła się przodem do Harry'ego i wyszczerzyła się.
— Głupio pytasz — stwierdziła i pocałowała go bez skrępowania w usta. — Robimy rozróbę — zaśmiała się i zachichotała, gdy doskoczył do nich Niall i rzucił się rudej na szyję, zarządzając, że jadą samochodem z nim.
— Ja prowadzę — Harry wyjął blondynowi kluczyki z ręki.
— Ej no — zaprotestował Horan. — O, albo niech Annie jedzie — wyszczerzyli się do niej obaj, a Harry'emu mocno spodobał się ten pomysł.
— Albo jedzie któryś z was, albo idę do Michała i do Gemm — oświadczyła im krótko, na co lokaty tylko wywrócił oczami.
Humory dopisywały całej ekipie, gdy razem z gospodarzem show opuszczali budynek po to, żeby przetransportować się na dwa samochody do mieszkania Malika. Harry i Annie usiedli na tylnym siedzeniu auta Horana, Nialler prowadził, a z przodu rozsiadł się James, który cały czas przeżywał to, jak zajebiście wyszedł cały dzisiejszy materiał. Harry słuchał Cordena jednym uchem, cały czas spoglądając na roześmianą Annie.
— Podasz mi wodę? — spytała go cicho, na co skinął głową i sięgnął po półtorej litrową butelkę i przed tym, jak podał ją rudowłosej, odkręcił jej koreczek, zostawiając go sobie w dłoni. Szarooka podziękowała mu uśmiechem i przyssała się do wody, spoglądając na Jamesa.
W przypływie rozbawienia Harry ścisnął koniec prawie pełnej butelki, powodując, że ciecz znalazła się nie tylko w ustach rudej, ale też w jej nosie, włosach i na jej ubraniach. Zobaczył jej zdezorientowaną winę i roześmiał się jak szalony.
— Ty się powinieneś leczyć — zaśmiała się do niego, widząc, jak pokłada się ze śmiechu, nie mogąc złapać oddechu. Corden, oczywiście, zawtórował mu na przednim siedzeniu.
— Akurat to nie jest żadna nowość — wymruczał Niall za kierownicą.
Jamie i Annie pogrążyli się w dyskusji na temat musicali, a Styles wiercił się na tylnym siedzeniu, wodząc opuszkami palców po kolanie Annie. Ruda zarzuciła na uda Harry'ego swoje nogi, prostując je i krzyżując je w kostkach, przez co mógł wodzić palcami po jej łydkach, wywołując u niej małe łaskotki. Poprawił jej jedną sznurówkę przy vansach, wiążąc ją od nowa w kokardkę i przez cały ten czas uśmiechał się sam do siebie.
Jeszcze do niedawna nigdy by nie pomyślał, że szczęśliwe życie może być tak proste.
— Dostałem właśnie sygnał, że dzisiejsze nagranie ma już dwadzieścia milionów odsłon — zakomunikował siedzącym z tyłu gołąbkom i obrócił się w ich stronę, wychylając się do tyłu ze swojego siedzenia.
— No widzisz, Jamie, zrobimy ci takie cyfry na kanale, że będziesz miał wyrobione normy na umowie za cały rok. Już nie musisz nic nagrywać — parsknął Styles, nie przestając wodzić palcami po nogach Annie. Nagle telefon w kieszeni jego marynarki zawibrował mocno. Lokaty sięgnął po niego i zrobił ogromne oczy, widząc przychodzące połączenie.
"Loueh"
— To jest jakiś żart — mruknął sam do siebie, wciskając czerwoną słuchawkę i odrzucając połączenie.
— Co jest? — spytała cicho i ostrożnie Annie, widząc ściągnięte brwi zielonookiego.
— Nic takiego, mała. — W duchu dziękował losowi, że właśnie znaleźli się pod apartamentem Malika. Niall nieświadomie odwrócił uwagę rudowłosej, gdy oboje wysiadali z auta. Harry wyskoczył z range rovera blondyna i wrzucił telefon do kieszeni, olewając jego wibracje wywołane kolejnym przychodzącym połączeniem od pewnego szatyna.
Wiedział, że się wkurwi, ale nie spodziewał się, że będzie chciał konfrontacji natychmiastowo.
Nialler skierował się w stronę klatki schodowej, ciągnąc za rękę Annie. Przed wejściem czekała już na nich pozostała część ekipy. Malik otworzył kodem drzwi do klatki schodowej i zaczął wpuszczać wszystkich przodem, oddając Liamowi klucze do apartamentu na drugim piętrze. W chwili, w której Payne mocował się z zamkiem jego telefon również zawibrował głośno - przerwał więc tę czynność i wyjął komórkę, spoglądając na wyświetlacz.
— Czy do was też od dobrych pięciu minut Louis próbuje się dodzwonić jak opętany? — spytał hipotetycznie, przenosząc wzrok na najmłodszego członka zespołu. Harry prychnął ironicznie, czując na sobie wzrok Annie.
— "Nic takiego, mała"? — spytała go szeptem, nieco sucho.
— Bo nic — odparł jej krótko, wzruszając ramionami. — Będziemy tak stać na tych schodach? — zapytał jeszcze Payne'a ironicznie, ignorując to, jak rudowłosa spoglądała na niego wymownie.
No tak, bo to, że wydzwania do ciebie twój ex mąż z zamiarem opierdolenia cię jak burą sukę jest serio niczym ważnym.
Liam wywrócił oczami i odebrał telefon, przytrzymując go barkiem przy uchu, a potem otworzył drzwi wejściowe do mieszkania Zayna.
— Tak, Louis? — Przywitał szatyna po drugiej stronie, a potem zmarszczył brwi, słysząc głośny słowotok Tomlinsona. — Po pierwsze, stary, to się uspokój i nie drzyj się do mnie — zaczął spokojnym tonem Payne, nadal ściągając brwi i wzdychając głęboko. — Nie, nie wydaje mi się, żeby Harry miał ochotę z tobą rozmawiać — dodał głośno, pytająco jeszcze przenosząc wzrok na Stylesa, który zrobił pogardliwą minę i pokiwał przecząco głową. — Nie ma ochoty, Lou, serio, sorry. Przestań wyolbrzymiać, nie ma żadnego powrotu, nie ma żadnego "reunion" bez ciebie, nie ma żadnego wznowienia działalności, nie sraj i się uspokój, to był tylko jeden cover, a nie, kurwa, cała płyta. Odezwij się do mnie jak będziesz chciał pogadać, a nie wrzeszczeć — zarządził dojrzale Liam i rozłączył się westchnął głęboko. — Harry, on nie odpuści.
— Będzie musiał — stwierdził sucho Styles i pochylił się nad Annie, która zsunęła ze stóp vansy, zostając w samych cieniutkich pończochach. — Zostań w butach, bo zmarzną ci nóżki.
— Przeżyję — mruknęła do niego oschle i podreptała za Zaynem do kuchni. Harry ściągnął brwi i odprowadził rudą wzrokiem, zostając w korytarzu z Liamem i z Gemmą.
— A tej co? — spytał ich cicho, a w odpowiedzi dostał wymowne spojrzenie od siostry.
— Jakby jej ex non stop się do niej dobijał, to tryskałbyś radością, braciszku? — sarknęła Gemma hipotetycznie.
— Nie tryskałbym radością, tylko bym go udusił — wymruczał cicho pod nosem z sarkazmem.
No co ty, Harry?
Siostra wyminęła go w przejściu, kręcąc głową i krzyknęła do gospodarza domu:
— Zayn, nalej mi wina!
Styles, stojący w korytarzu sam z Liamem wlepił wzrok w plecy Gemmy, a potem podniósł tęczówki na przyjaciela.
— Jak bardzo był wkurwiony? — spytał cicho, zsuwając ze stóp sztyblety.
— W pizdu mocno, Hazza — wymruczał niemrawo Liam. — Annie się wściekła — dodał, spoglądając kątem oka na ogniste włosy dziewczyny, która zagryzała od wewnątrz policzek, gdy pomagała Malikowi przecierać szklane kieliszki.
Harry westchnął głęboko, przecierając twarz dłonią.
I tyle było z zajebistej atmosfery.
— Nie odpuści, dopóki z nim nie porozmawiam — stwierdził grobowym tonem lokaty, a potem z powrotem założył buty. Wsunął rękę do kieszeni kurtki Malika, żeby wyjąć z niej paczkę papierosów i zapalniczkę, a potem chciał wyjść, żeby ulotnić się niepostrzeżenie, ale na swoje nieszczęście napotkał w prostej linii wpatrujące się niego szare oczy Annie, gdy jeszcze podniósł na nią na chwilę wzrok, żeby sprawdzić, czy zarejestruje jego zniknięcie na dwie minuty.
Ich spojrzenia skrzyżowały się przez chwilę, a potem ruda cisnęła agresywnie ścierką na kuchenny blat i podeszła do niego, bez słowa wsuwając vansy na stopy i wymijając Liama w przejściu. Towarzystwo odprowadziło ją wzrokiem do korytarza w milczeniu, nie mając odwagi się odezwać. Sięgnęła po swój płaszcz i, nadal bez słowa, szarpnęła za drzwi wejściowe i skierowała się na schody.
Harry wypuścił głośno powietrze z płuc, nie wiedząc, czy teraz bardziej ma przejebane u niej, czy u Louisa. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi i posyłając bezsilne spojrzenie Liamowi, a potem próbował dogonić Annie na schodach.
— Kotku — zaczął miękko, zrównując z nią krok.
— Nie kotkuj mi — wymruczała ostro, a potem wyciągnęła rękę w jego stronę. — Daj mi swój telefon — poleciła mu twardo, otwierając drzwi wejściowe do klatki schodowej i zaciągając się chłodnym powietrzem. Podniosła oczy na bruneta, który patrzył na nią nieufnie. — Harry — dodała jeszcze twardo, zatrzymując się przy ławce niedaleko wejścia do klatki. Usiadła na niej, podkurczając nogi tak, żeby skrzyżować je w kostkach i raz jeszcze spojrzała zielonookiemu w tęczówki.
— Nie będziesz z nim rozmawiała — wycedził, rozumiejąc, co chciała zrobić.
— Właśnie, że będę.
— Nie zgadzam się, Ana — odpowiedział jej twardo, stając nad nią i przeczesując dłonią loki.
— Ja też się nie zgadzałam na wiele rzeczy, ale pozwoliłam ci zdecydować — wyciągnęła swojego pierwszego asa na stół.
— To co innego.
— To to samo — kłóciła się z nim. — Schowaj te papierosy — warknęła do niego, widząc, jak wyciąga paczkę fajek Zayna z kieszeni.
— Ana...
— Harry, do cholery jasnej! Nie będziemy tak się bawić. Jeśli przychodzi do decydowania o moim życiu, to rządzisz się, jak tylko się da, zasłaniając się tym, że to dla mojego dobra. Pieprzymy sobie piękne rzeczy o podejmowaniu decyzji we dwoje i o dojrzałości w związku, a gdy przychodzi do twojego życia, to nie dopuszczasz mnie do niczego, decydując samodzielnie — wyrzuciła mu ostro.
Lokaty otworzył usta, żeby odruchowo zaprzeczyć, ale powstrzymał się, zauważając, że miała sporo racji.
— Ufasz mi, czy nie? — zapytała ostro, z cierpliwością obserwując jak odpala papierosa od zapalniczki. — Zgaś tego szluga, Styles.
Harry westchnął głęboko i zaciągnął się dymem papierosowym, przymykając oczy.
— Annie, to nie jest tak, jak mówisz... — zaczął zachrypniętym głosem.
— Tak to wygląda - odpowiedziała mu nieco spokojniej, wpatrując się fajkę w jego dłoniach.— Masz zamiar go zgasić czy zupełnie olejesz to, co do ciebie mówię?
— Wypalę tylko jednego — usprawiedliwił się przed nią głupio, miękkim głosem. — Nie paliłem wieki...
Annie wypuściła z płuc powietrze głośno, sfrustrowana i warknęła do siebie, chowając twarz w dłoniach.
— To usiądź obok mnie i chociaż daj się zaciągnąć raz, a nie tylko szczujesz — mruknęła, wywracając oczami, a potem napotkała jego zdziwiony wzrok. Harry uniósł brwi nieco cwaniacko.
— Przecież ty nie palisz — stwierdził miękko, siadając obok Annie na ławce.
— Bo nie palę — przyznała. — Papierosy są paskudne — wyjęła mu z ręki tytoniowe zawiniątko i przyłożyła je sobie do ust, wypełniając swoje płuca drapiącym dymem, który przytrzymała chwilę w klatce piersiowej. — Ale w ten sposób ty wypalisz mniej — dodała, wypuszczając dym przez wargi złożone w dzióbek, a potem raz jeszcze przyłożyła papierosa do ust. — Paliłam w moim życiu przez szalone cztery miesiące czasu. Po wypadku — dodała ciszej. — Niewiele to pomogło, ale ludzie mówili, że po śmierci rodziców na pewno zacznę palić, żeby odreagować. A skoro mówili, to zaczęłam. Nie czułam takiej potrzeby. I niewiele to dało, bo nie pomogło wcale — kontynuowała cichutko, okrywając się szczelniej płaszczem. — I w dodatku było drogie, niezdrowe i niesmaczne. I na tym skończyła się moja kariera nałogowego palacza.
Harry wpatrywał się w twarz Annie, zapominając, że jeszcze przed chwilą miał ochotę ją rozszarpać.
— Przepraszam cię, maleńka — wymruczał miękko i wyjął jej z dłoni papierosa. Rzucił go na chodnik przed nimi i zdeptał połowę niespalonego papierosa podeszwą buta, wzdychając ciężko. — Po prostu... — zrobił pauzę, szukając słów i oddychając głęboko chłodnym, londyńskim powietrzem.
— Harry, skarbie — zaczęła Annie miękko, widząc, że nie potrafi znaleźć odpowiednich słów — macie z Louisem taką, a nie inną przeszłość. I nie zmienimy tego. Będziecie na siebie wpadać zawodowo. Możliwe, że kiedyś również prywatnie — głos rudowłosej przypominał zachrypnięty szept. — Louis zawsze będzie reagował emocjonalnie na to, jakie decyzje będziesz podejmował. A teraz zrzuciłeś na niego bombę atomową, bo nie dość, że zaangażowałeś w to bezpośrednio mnie i swoją najbliższą rodzinę, to dodatkowo wplątałeś w to jeszcze chłopaków.
Pozwolił jej mówić, wpatrując się w nią wielkimi, zielonymi ślepiami, które błyszczały w świetle latarni nieopodal.
— I mało tego, bo wplątałeś w swoją decyzję chłopaków na płaszczyźnie tego, co wiązało was przez tyle lat razem. Wplątałeś w to One Direction. Postaw się na jego miejscu. Tu już nie chodzi tylko o ciebie, Harry. To, że ty wyszedłeś na inicjatora tego występu, to jedno. Drugie to to, że cała pozostała trójka się zgodziła, o niczym mu nie mówiąc. A trzecie: dołóż sobie do tego otoczkę wyjawiania prawdy o twoim związku, czego wy sami nie mogliście zrobić przez tyle lat, będąc, do cholery, małżeństwem — wymruczała. — Dołóż sobie do tego widok ciebie całującego mnie na backstage'u na oczach połowy kuli ziemskiej, srającego na opinię całego świata. Wiesz, ile razy on musiał mieć taki widok w głowie w najskrytszych marzeniach, przez cały ten czas, jak byliście razem?
Styles zagryzł boleśnie dolną wargę od wewnątrz i uciekł wzrokiem od szarych oczu.
— Ma prawo być wściekły, Harry. Na was wszystkich, a na ciebie, to szczególnie. Bo niemożliwym jest, żeby wszystkie uczucia, jakie do ciebie żywił ot tak mu przeszły. I do tego nagle widzi ciebie, szczęśliwego, ze mną i to w mediach. Oficjalnie.
— Usprawiedliwiasz go...? — spytał w końcu, lekko niedowierzając.
— Nie, kotku. Ja go po prostu rozumiem — westchnęła Annie. — Ja po prostu jestem w stanie go zrozumieć — poprawiła się, doprecyzowując. — Czy mnie wkurwia tym, że istnieje? Tak. Zwłaszcza po tym, co ci zrobił. Czy mam ochotę go zabić, torturując przed tym przez kilka miesięcy? Ogromną — sarknęła. — Nienawidzę tego frajera i na sam jego widok mam ochotę skoczyć mu do gardła — przyznała nieco wojowniczo.
— Ale nadal go usprawiedliwiasz... — wymruczał miękko, nie rozumiejąc.
— Nie usprawiedliwiam go. Próbuję ci wytłumaczyć, że jeśli spojrzysz na to z jego perspektywy to... to jesteś w stanie zrozumieć dlaczego się tak wściekł. I właśnie dlatego to, że ty sam do niego oddzwonisz za moment, jest bezcelowe. On zacznie wrzeszczeć, wkurwiony, sfrustrowany i skołowany, a jednocześnie przytłoczony przez zazdrość i stare emocje, a ty weźmiesz to na siebie jak męczennik — podsumowała Annie. — Tak samo zachował się, jak zadzwonił do niego Liam. I tak samo zachowa się, gdy będzie to którykolwiek z was.
Lokaty zacisnął wargi i zaczął wyłamywać palce u dłoni.
— A ponieważ oboje wiemy, że ani Horan, ani Malik nie mają zamiaru z nim rozmawiać — zironizowała Annie, z oczywistych powodów — to sam dobrze wiesz, że ten frajer teraz siedzi i czeka na twój telefon po to, żeby wszystkie emocje, z którymi nie potrafi sobie poradzić, zrzucić na ciebie. Nawet, jeśli zupełnie nie powinien tego robić.
Annie zrobiła długą pauzę.
— Zawsze tak robił, prawda...? — spytała go szeptem, drżąc pod wpływem chłodnego wiatru. — Po prostu przerzucał na ciebie wszystkie swoje frustracje i wściekłość, a ty z pokorą przyjmowałeś to na klatę. To dlatego zabrałeś ze sobą fajki...
— Jak ty to robisz, Ana? - Spytał ją, chowając twarz w dłoniach. — Jak?
Poczuł się przed nią tak nagi, jak jeszcze nigdy wcześniej...
— Co "jak"? — zapytała mało bystro, nie rozumiejąc o co mu chodzi.
— Jak jesteś w stanie mnie tak przejrzeć? Jak jesteś w stanie, nienawidząc go tak kurewsko mocno, postawić się w jego sytuacji? Jak ty to robisz...? — Podniósł na nią oczy i napotkał jej czuły, delikatny uśmiech, który mimowolnie wypłynął na jej twarz.
— Jestem pielęgniarką, kochanie... — zaśmiała się łagodnie. — To częściowo nawyk z pracy...
Harry westchnął głęboko i wyciągnął w jej stronę jedno ramię.
— A drugie "częściowo"? — dopytał, zaciekawiony.
— Chyba to też trochę przez to, ile w życiu już widziałam, Harry...
— Chodź się przytul — polecił jej i z ulgą obserwował, jak przysunęła się do niego blisko i przerzuciła zgięte w kolanach nogi przez jego uda. Objął ją mocno, całując jej czoło.
— Rozumiesz już teraz, o co mi chodzi? — zapytała go miękko i zadrżała pod wpływem zimna.
— Rozumiem, Annie. Tylko boję się, że nie jesteś świadoma tego, na co się piszesz, kochanie... — głos miał niemrawy. — Louis Tomlinson jest furiatem.
— Louis Tomlinson nie spodziewa się, że dasz mi z nim wyjaśnić wszystko to, co się dzisiaj wydarzyło na antenie u Cordena — zauważyła bystro, stwierdzając fakt i ucałowała jego policzek, gdy swoim płaszczem okrył jej łydki i kolana, na których pod pończochami z powodu temperatury pojawiła się gęsia skórka. — Dlatego jest większa szansa, że to ze mną porozmawia. Porozmawia, Harry. Bo na ciebie tylko nawrzeszczy, a potem ty się wściekniesz, nawrzeszczysz na niego, wkurwicie się oboje i nadal nic nie zostanie wyjaśnione, a za kilka godzin zadzwoni raz jeszcze, żeby powtórzyć cały schemat. Nie zamierzam na to pozwalać, Harry — dodała cicho. — Nie będzie się wpierdalał w twoje życie, dopóki sam nie będziesz tego chciał. A nie chcesz. Może kiedyś, tak, jak już mówiłeś, będziesz w stanie z nim rozmawiać normalnie. Ale to nie jest ten moment, a on nie może sobie tak po prostu wracać, żeby rozdrapywać blizny raz po raz, bo akurat dzisiaj ma ochotę na ciebie pokrzyczeć, dlatego że ma pretensje o to, czy o tamto. Kurwa, no nie...
Styles wsłuchiwał się w jej słowa z niedowierzaniem.
— I, Harry, ja nie chcę twojej zgody. Ja cię po prostu proszę, żebyś dał mi teraz swój telefon. Bo, dla naszego i dla twojego dobra, tę decyzję podjęłam sama. I chcę, żebyś mi na to pozwolił i to uszanował.
Lokaty bez słowa ucałował jej skroń, obejmując ją mocno i zamykając oczy. W milczeniu sięgnął do swojej kieszeni i wręczył Annie swoją komórkę. Rudowłosa westchnęła, zaskoczona uległością mężczyzny i drżącą dłonią odblokowała telefon Harry'ego, wklepując kod na ekranie.
— Chcesz wypalić tego jednego papierosa? — spytała go niespodziewanie, podnosząc na niego wielkie, szare ślepia. Harry uniósł jedną brew, wyraźnie zdziwiony, a kącik jego ust poszybował ku górze w lekkim rozbawieniu. — Korzystaj, bo nigdy więcej ci już na to nie pozwolę — wymamrotała, wchodząc w listę ostatnich połączeń w jego komórce.
Poczekała, aż Harry odpali drugie tytoniowe zawiniątko od zapalniczki i zaciągnie się dymem. Wyjęła mu papierosa z dłoni, żeby powtórzyć te same ruchy i wcisnęła zieloną słuchawkę, trzymając dym w płucach i oddając mu fajkę. Wypuściła drapiący dym z płuc dopiero przy drugim sygnale w słuchawce i, gdy już myślała, że z rozmowy nici, po drugiej stronie odezwał się charakterystyczny, brytyjski akcent:
— Styles, do kurwy, możesz mi łaskawie... — głos szatyna brzmiał agresywnie już od pierwszego słowa.
— Cześć, Louis — rzuciła zimnym głosem rudowłosa, wywołując ciszę i szok rozmówcy. Wiedziała, że Tomlinson sprawdził, czy to od Harry'ego napewno odebrał przychodzące połączenie i słyszała, jak zaklął cicho, gdy upewnił się, że tak.
Louis jednak szybko połączył puzzle w swojej głowie.
— Annie — wypowiedział jej imię trochę pytając, a trochę stwierdzając fakt.
— We własnej osobie — potwierdziła cicho, spokojnym głosem.
— Styles nie ma jaj, żeby zadzwonić do mnie sam? — zapytał ironicznie, prowokując ją.
— Ma, ale po co ma to robić? Żebyście na siebie powrzeszczeli przez pięć minut i pieprznęli słuchawką?
— A po co ty do mnie dzwonisz, przepraszam? — Szatyn po drugiej stronie zapytał prowokatorsko, starając się wyprowadzić Annie z równowagi.
Harry w ciszy przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Głos Lou w słuchawce był na tyle wyraźny, że mimo braku włączonego trybu głośnomówiącego i tak dochodziło do niego każde słowo. Siedział spięty, starając się oddychać głęboko. Zaciągnął się papierosem i nerwowo przeczesał dłonią włosy, nie przestając obejmować rudej.
— Zanim się wkurwisz i każesz mi spierdalać, Tomlinson — zaczęła zadziwiająco spokojnie — zastanów się, czy wolisz porozmawiać z kimś, kto da ci odpowiedzi, czy wolisz się jednak rozłączyć. Drugiej takiej szansy nie będzie — Louis po drugiej stronie, ku zaskoczeniu rudowłosej nie odpowiedział nic, milcząc. — A jeśli masz zamiar się rozłączyć, to powiedz. Powiem ci dwa zdania i zapomnimy o tym telefonie.
— Drugiej takiej szansy nie będzie, bo ukradłaś Hazzie telefon? — zapytał podejrzliwie, nie rozumiejąc, dlaczego rozmawia z nim tak spokojnym głosem.
Annie parsknęła śmiechem.
— Nie, Louis. Nie musiałam kraść Harry'emu telefonu.
— Że niby sam pozwolił ci do mnie zadzwonić? — sarknął, niedowierzając. — Znam go dziesięć lat i na pewno...
— Najwyraźniej nie znasz go tak dobrze, jak ci się wydaje, Louis — wymamrotała z odrobiną sarkazmu w głosie.
— Nie będę słuchał laski, którą posuwa mój mąż tylko dlatego, że...
— Twój były mąż — wtrąciła mu bystro, a jej ton głosu stał się lodowaty. — I jeśli masz zamiar mnie obrażać to propozycja jest nieaktualna — warknęła niecierpliwie. — Miło było, Louis... — dodała ironicznie, mając zamiar się rozłączyć, ale wtedy usłyszała po drugiej stronie słowo, na które czekała.
— Poczekaj — polecił jej szybko, a Annie cwaniacko poruszyła brwiami sama do siebie. Przyłożyła telefon z powrotem do ucha i czekała na krok szatyna. — Dlaczego to zrobił? — spytał w końcu poważnym głosem.
— Pytasz o nagranie u Cordena?
— Pytam o wszystko — warknął, sfrustrowany. — Dlaczego tyle szumu, tyle konspiracji? Dlaczego akurat ty? I dlaczego, do chuja, zrobili ten jebany cover w czwórkę? Żeby zrobić mi na złość? O to chodziło? Chcieli mnie ukarać?
Annie zmarszczyła brwi, słysząc, że szatyn na poważnie potraktował jej propozycję.
— Wiesz, Louis. A nie pomyślałeś o tym, że w tym wszystkim nikt nie pomyślał o tobie? — Zaczęła powoli. — Nie zrozum mnie źle, bo, wbrew pozorom nie jestem złośliwą, rudą suką, za jaką mnie masz, chociaż pewnie i tak mi w to nie uwierzysz...
Szatyn po drugiej stronie słuchawki chciał zaśmiać się ironicznie, ale poprzestał na czymś pomiędzy mruknięciem, a grymasem.
— Wiem, że to wszystko mogło cię dotknąć, ale prawda jest taka, że dzisiaj, w tym, co wydarzyło się u Jamesa, chodziło tylko o dobro Harry'ego i o jego szczęście — mówiła cicho, kątem oka łapiąc zaszokowane, zielone oczy, które wwiercały się w jej twarz intensywnie. — Nikt nie miał na celu wkurwienia cię, zrobienia ci na złość, albo udowodnienia ci czegokolwiek. Nawet, jeśli tak to odebrałeś. Tu chodziło tylko o Harry'ego.
Przerwała, czekając na reakcję szatyna, ale ta nie nadeszła.
— Każda osoba, która była w to zaangażowana, zrobiła to dlatego, że go kocha. Po prostu. Nikt nie mierzył w ciebie personalnie, Louis. Szczerze, to nikt nawet o tobie nie myślał w trakcie planowania tego — wyznała mu brutalnie. — Chłopaki sięgnęli po Aerosmith, żeby celowo nie ruszać ani piosenek zespołu, ani tych solowych. Tutaj, faktycznie, pomyśleli o tobie, Tomlinson. Żeby nie wywoływać dodatkowych plotek i, żeby ci się nie narazić. Ale poza tym, uwierz mi, chodziło tylko o Stylesa... Dlatego byłoby miło, gdybyś przestał rzucać kurwami i robić aferę na miarę stulecia... — wymruczała, nadal namiętnie patrząc w czubki swoich butów w trakcie rozmowy, żeby widok Harry'ego jej nie rozpraszał. — Przepraszam, jeśli to wszystko było brutalnie dobitne.
Louis zaśmiał się gorzko do słuchawki.
— Kurwa mać, dziewczyno, nie przepraszaj mnie — sarknął. — Nie powinnaś mnie przepraszać. Nie powinnaś nawet ze mną rozmawiać.
— Możliwe — przyznała mu rację i wzięła głęboki oddech. — A ty nie powinieneś wydzwaniać do Harry'ego, Louis.
— Ale, do kurwy...
— Rozumiem, że się wkurwiłeś. Serio. Ale, do diabła, dwa razy osobiście poprosił cię o to, żebyś zniknął z jego życia. Dlaczego po prostu tego nie uszanujesz? Dlaczego po prostu nie dasz mu spokoju, czasu?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza, a Annie mogła słyszeć miarowy oddech szatyna.
— Częściowo właśnie po to dzwonię, Louis. Proszę cię bez nienawiści, bez uszczypliwości, bez złych zamiarów: po prostu cię proszę, żebyś więcej nie dzwonił. Nie dzwonił, nie pisał i nie odzywał się. Daj Harry'emu poukładać sobie życie, niezależnie od tego, jak będzie chciał je sobie ułożyć. To jest jego wybór.
— Annie... — Louis wymruczał jej imię, próbując jej przerwać.
— Nie. Louis, nie. Daj mu poukładać swoje życie tak, jak chce, z kim chce i w jaki sposób chce. Nie wpadaj jak bumerang i nie rozpierdalaj wszystkiego, gdy zdąży już zaleczyć niektóre rany. Bo to właśnie robisz. Patrzysz tylko na swoje emocje i wpadasz jak huragan, burząc wszystko to, nad czym zdążył popracować i nawet nie pomyślisz o tym, ile go to kosztuje za każdym razem. Rozdrapujesz. Mieszasz. Skończ z tym, Tomlinson — wymruczała ostro i dopiero wtedy podniosła swoje szare oczy na oczy Harry'ego, który kończył wypalać papierosa, a spojówki miał zaszklone. — Nie dzwoń więcej, Louis...
Chłopak zaśmiał się bezsilnie i prychnął, rozbawiony.
— Wpierdoli ci, jak się dowie, że zajebałaś mu komórkę — wypalił nagle.
— Siedzi obok, więc gdyby miał to zrobić, to już dawno by to zrobił — parsknęła ironicznie, i uśmiechnęła się lekko, gdy lokaty nachylił się nad nią, żeby wypuścić dym papierosowy ze swoich płuc prosto w jej usta.
— Chociaż nie kłam — parsknął śmiechem szatyn.
Annie wywróciła oczami.
— Chcesz jeszcze coś dodać? — spytała miękko zielonookiego.
— Nie, maleńka — celowo odpowiedział głośno, tak, żeby jego zachrypnięty głos dotarł do mikrofonu komórki. Louis po drugiej stronie słuchawki wciągnął głośno powietrze do płuc, zaskoczony.
— Nie jestem typem człowieka, który kłamie, Tomlinson — mruknęła jeszcze, zamykając oczy i oddychając ciężko.
— Wiesz, Annie... — szatyn po drugiej stronie zmienił ton głosu i powoli cedził słowa. — Wydaje mi się, że gdyby nie okoliczności, w jakich dane było nam się poznać, to może nawet bym cię polubił...
Rudowłosa zachichotała ironicznie pod nosem, a jej brwi podjechały ku górze.
— Uszanuj moją prośbę, Tomlinson — powtórzyła raz jeszcze z zamiarem skończenia tej rozmowy. — Bo następnym razem, jeśli przyjdzie nam rozmawiać na ten temat, to mogę nie być już tak wyrozumiała. Wszystkiego dobrego, Louis - mruknęła na pożegnanie i odsunęła telefon od ucha, nie czekając na odpowiedź szatyna, a potem wdusiła na ekranie czerwoną słuchawkę.
Wrzuciła telefon bruneta do kieszeni swojego płaszcza i dopiero wtedy wypuściła głośno powietrze z płuc, rozluźniając mięśnie, które nieświadomie spinała. Wtuliła się mocno w Harry'ego i poczuła się cholernie mocno przytłoczona dzisiejszym dniem. Styles ucałował jej czoło i spytał delikatnie:
— Wracamy na górę?
Pokręciła przecząco głową.
— Nie wracamy? — spytał cichutko i mimowolnie na jego twarz wpłynął ledwo zauważalny, rozczulony uśmiech.
— Wracamy po kluczyki — wymruczała. — Zabierz mnie do domu, proszę...
— Z tego, co wiem, to wszyscy śpimy dzisiaj u Malika, więc wystarczy, że zabiorę cię z powrotem na drugie piętro — ucałował czubek jej głowy. — Chodź, skarbie. Wrócimy na górę, załatwię ci ciepłe dresy, koc i dobre wino. Zasłużyłaś — wstał na nogi, trzymając ją na rękach.
— Postaw mnie na ziemię, Harry...
— Daj mi chociaż raz poczuć się jak książę z bajki — wymruczał jej do ucha, ciasno trzymając ją w ramionach i kierując się z nią w stronę drzwi wejściowych do klatki.
— Chujowa będzie ta bajka — zachichotała, mimowolnie, gdy kazał jej wklepać kod na domofonie, dyktując go jej z głowy, a potem obrócił się bokiem, żeby zmieścić się w przejściu. — Z chujową księżniczką.
— Masz za długie nogi — zaśmiał się, czując, jak uchodzi z niego napięcie wywołane rozmową Annie z Tomlinsonem. — To będzie bajka dla dorosłych. Będziemy w niej dużo przeklinać — chichotał, wnosząc ją po schodach na górę. — Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobił, Ana... — wymruczał jej jeszcze na ucho, pokonując schody i uśmiechając się do siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top