89
Droga minęła im spokojnie. Annie rozkręciła cicho radio w głośnikach i nakryła się kocem, kuląc się na siedzeniu. Harry zerkał na nią, prowadząc i posyłał jej ciepłe uśmiechy.
— Dzisiaj wieczorem masz dializę? — spytała rudowłosa cichutko.
Styles skinął głową i zerknął na zegarek.
— Wyjechaliśmy wcześniej, niż mieliśmy, więc myślę, że na osiemnastą spokojnie zdążymy - wymruczał. - Jesteś przygotowana na tłumy fanów i paparazzi? — zachichotał nieco ironicznie, chcąc wybadać reakcję dziewczyny. Annie przewróciła oczami i sięgnęła po swój telefon, leżący na desce rozdzielczej. Odblokowała go z wahaniem i odpaliła aparat, a potem uśmiechnęła się pod nosem, nakierowując obiektyw w komórce na profil lokatego bruneta.
— Co ty wyprawiasz? — zachichotał bezsilnie, widząc kątem oka, co robi.
— Uczę się — odparła, zagryzając dolną wargę i uwieczniając widok prowadzącego Stylesa na fotografii. — Uśmiechnij się — poleciła mu.
Harry pokiwał głową z niedowierzaniem, unosząc delikatnie jedną brew.
— Gemma stworzyła większego potwora, niż myśli — zaśmiał się i zerknął w obiektyw. — Już? Koniec sesji? — spytał, widząc, jak ruda stuknęła kilka razy w ekran i wygasiła wyświetlacz, odkładając telefon na kolana.
— Już — potwierdziła.
— Czemu masz taką cwaniacką minę?
— Bo odznaczyłam Gemmę i napisałam pod zdjęciem, że wieziemy jej sernik.
— Ej — oburzył się. — Sernik miał być dla nas!
— Że niby sam zjesz go całego?
— Żebyś wiedziała!
— Uspokój się, Styles — zachichotała. — Podzielisz się z siostrą.
Wydął wargi, niczym obrażone dziecko.
— Wracając do pytania — zaczął już spokojniejszym tonem głosu. — Wiesz, że po tym, jak wyjdziemy dzisiaj z placówki...
— A nie ze szpitala? — przerwała mu Annie.
— Nie, mała. Jeff w Londynie postawił na jakieś prywatne miejsce. Centrum dializacyjne, ginekologiczne i... ortopedyczne bodajże... — myślał na głos, przypominając sobie maila z wytycznymi od przyjaciela. — Zdajesz sobie sprawę, jak wielka fala plotek nas zaleje?
Annie prychnęła, zirytowana.
— To jakaś nowość?
— Kochanie, nie o siebie się martwię — strzelił oczami w jej stronę.
— Harry, kotku, nie przejmuj się na zapas, co? — wymruczała, szukając w radio czegoś ciekawego i przerzucając przyciskiem na desce rozdzielczej stacje radiowe. Lokaty obserwował jej poczynania w milczeniu, wyraźnie rozbawiony, bo Annie po jednej sekundzie trwania piosenki decydowała się na zmianę kanału, identyfikując ją po jednej nucie i stwierdzając, że to nie jest utwór, na który ma aktualnie ochotę.
— Ej, DJ-sekundka... — mruknął do niej, śmiejąc się. — Weź się zdecyduj — polecił jej miękko, pokazując rząd swoich białych zębów. — O, mamy maka za dwa kilometry. Chcesz kawki? — zapytał czule, spoglądając na rudowłosą po tym, jak dostrzegł znak informujący o najbliższym McDonaldzie. Annie pokiwała głową prosząco i posłała mu uśmiech, rezygnując z batalii z radiem. Podpięła swój telefon przez bluetooth do urządzenia w desce rozdzielczej i odpaliła swoją bibliotekę muzyczną, szukając czegoś, co mogłoby im umilić trasę. — Jesteś strasznie niezdecydowana dzisiaj — stwierdził brunet, podsumowując jej zachowanie.
— Czasem muszę pozachowywać się jak kobieta — wystawiła język w jego stronę, nie przerywając przesuwania palcem po ekranie telefonu.
Harry zachichotał i wrzucił kierunkowskaz, kierując się w stronę McDrive'a. Zamówił Annie kawę, sobie shake'a waniliowego i do tego dorzucił jednego loda z polewą karmelową dla nich, przypominając sobie poranek, podczas którego jechali do Jeffa, żeby popilnować Jo przez weekend.
Trasa minęła im spokojnie. Annie podśpiewywała pod nosem polski happysad, wywołując uśmiech na twarzy bruneta mimo, że ten nie rozumiał tekstu. Gdy wjeżdżali do Londynu rudowłosa poprawiła nerwowo koka na głowie, rozumiejąc, że Holmes Chapel w porównaniu do tego, co czeka ich przez najbliższe kilka dni nie było, w istocie, wyzwaniem.
— Denerwujesz się — stwierdził cicho Harry, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne.
— Chyba dotarła do mnie skala tego, co się wydarzy w tym mieście — wymruczała cicho, nawiązując do The Late Late Show i do tego, że nigdzie poza mieszkaniem Gemm i Michała nie mogą być pewni tego, że właśnie nie zostali uwiecznieni w jakimś aparacie. Wyśpiewała cichutko pod nosem test "w piwnicy u dziadka" i westchnęła cicho. — Naprawdę uważasz, że dasz radę pokazać mi Londyn w takich warunkach? — zapytała, niepewna tego, czy w ogóle będzie im dane spokojnie pospacerować.
— Annie, myszko, mam być szczery? — spytał hipotetycznie. — Nie obchodzi mnie to, na kogo trafimy. Chcę spędzić ten czas z tobą i tak właśnie zrobię. Nawet, jeśli będę musiał nieść cię na plecach, żeby przedrzeć się przez tłum ludzi. — Niby zażartował, ale szare oczy posłały mu ostrzegające spojrzenie. — Srać na to wszystko, misia. Chcę mieć odrobinę normalności w tym szalonym życiu — dodał jeszcze ciepło i palcem wskazującym musnął czubek jej zadartego nosa.
Harry sprawnie manewrował kierownicą, przepychając się przez zatłoczone ulice stolicy. Czasem fukał cicho, zirytowany nieudolnymi umiejętnościami innych kierowców. Do mieszkania Gemmy dotarli jakoś po pół godzinie i Harry zaparkował na parkingu przed blokiem, który wyglądał na wybudowany stosunkowo niedawno. Zostawił samochód tuż obok audi siostry i zgasił silnik, uśmiechając się.
— Ty też masz przeczucie, że Gemma nie będzie czekała na nas sama? — Annie spytała bystro bruneta i już po jego minie widziała, że oboje pomyśleli o tym samym. Jęknęła cicho, odpinając pas bezpieczeństwa w akompaniamencie zachrypniętego chichotu Harry'ego.
— Chodź, maleńka — polecił jej, nachylając się nad nią i całując ją krótko w usta. Ręką sięgnął klamki drzwi od strony pasażera i popchnął je lekko, otwierając je od wewnątrz. Podbródkiem pokazał rudej, żeby wyskoczyła z samochodu i sam wysiadł z bmw, rozprostowując nogi.
— Zostaw rzeczy, Ann, zejdę po nie z Michałem — dodał, widząc, jak Annie zaczęła zwijać koc, pod którym siedziała przez całą drogą. Skinęła głową, godząc się na to rozwiązanie i popchnęła drzwi pasażera, zamykając je z głośnym trzaskiem, na co Harry wywrócił oczami wymownie. — Wyczucia trochę, kobieto — zwrócił jej uwagę, śmiejąc się i splótł razem ich dłonie, kierując ich kroki w stronę bloku.
Otworzył drzwi do klatki kodem i wprowadził Annie do windy, obejmując ją mocno w pasie.
— Mogę się założyć, że Corden będzie w mieszkaniu — wyszeptał jej do ucha, mrużąc oczy w zamyśleniu. Annie uniosła jedną brew i prychnęła śmiechem.
— Obstawiam Niallera. Albo Zayna — odpowiedziała mu i spojrzała w wielkie, zielone oczy.
— Zakład? — zaproponował, śmiejąc się.
— Nie, Styles. Nie zrobisz ze mnie hazardzistki — odmówiła mu, kręcąc głową i wyszła z windy na piątym piętrze, ciągnąc go za rękę.
— Zobaczymy jeszcze — wymruczał ledwo słyszalnie, ale i tak dotarło to do uszu Annie. Objął ją mocno ramieniem i zapukał w drzwi najbardziej na lewo, a potem, nie czekając na odpowiedź, nacisnął klamkę.
Radosny pisk Gemmy dobiegł ich uszy niemal w tym samym momencie. Wyszczerzona blondynka doskoczyła do nich i zawiesiła się na szyi Annie, śmiejąc się głośno.
— Jak super mieć was u siebie — powiedziała głośno, odsuwając się od rudowłosej i tuląc do siebie brata. - Wchodźcie, misiaczki. Harry, daj znać mamie, że dojechaliście. Annie, daj mi ten płaszcz - Gemma skakała wokół nich jak szalona, nie przestając mówić. — W kuchni macie jedzenie, chyba, że Niall pochłonął już wszystko i... a, właśnie, gdzie jest mój sernik?
Annie roześmiała się głośno, patrząc na swojego chłopaka, który wymownie zagryzał dolną wargę.
— Widzisz, przegrałbyś — zachichotała szarooka, wchodząc wgłąb mieszkania. — Niall, słoneczko! — przywitała się z blondynem, obejmując go mocno w akompaniamencie śmiechu siostry Stylesa.
— Brat, idź po ten sernik — poleciła mu jeszcze zielonooka, ignorując zbulwersowanie lokatego.
— Nie rządź się, bo zaraz spakuję ją w samochód i wrócę z powrotem do mamusi — burknął, próbując powstrzymać śmiech.
— Och, syndrom "jestem Harry Styles i mama kocha mnie mocniej, niż ciebie" na horyzoncie — wyśmiała go Gemma. — Chodź, pójdę z tobą, ty mamina jęczydupo.
Lokaty wywrócił oczami ostentacyjnie, ale widząc szeroki uśmiech starszej siostry nie mógł przestać się uśmiechać.
— No to chodź, Gem — mruknął do siostry, otwierając im drzwi. — Annie, postaraj się z Niallem i z Młynowskim nie roznieść mieszkania przez pięć minut! — krzyknął jeszcze wgłąb lobby i przed tym, jak zamknął drzwi usłyszał, jak ruda odkrzykuje mu głośne "spadaj". Blondynka obok nieco chichotała wściekle. — Gem, mam do ciebie romans — oświadczył cicho siostrze, gdy oboje wchodzili do windy.
Gemma spojrzała na brata, podekscytowana.
— No mów — poleciła mu, podskakując w miejscu.
— Ten plan obejmuje to, że zostawię cię samą z Annie...
— O Jezuniu, jak bosko — ucieszyła się, szczerząc się do Harry'ego.
— ... i z moją kartą kredytową... — dodał i obserwował, jak siostra robi ogromne oczy.
— Nie wiem, co ta ruda z tobą robi, brat, ale coraz bardziej mi się podoba to, jakim mężczyzną się stajesz — sarkastycznie skomentowała jego minę blondynka i roześmiała się w głos, wychodząc z windy. — Na co mamy puścić twoją kasę?
— Cudem dzisiaj rano załatwiłem dwa bilety na Hamiltona na jutro na wieczór — wymruczał, zadowolony z siebie, wiedząc, że Annie marzy, żeby zobaczyć ten musical na żywo. — Ann nie ma ze sobą zapewne niczego wyjściowego, bo Sam pakując ją nie wiedział, że wpadnę na pomysł wyjścia do teatru — Gemma uśmiechnęła się cwaniacko pod nosem, słuchając brata. — W sumie ja sam też nie wiedziałem. Mam tylko jeden warunek, Gem.
Blondynka podniosła zielone oczy na twarz Harry'ego, który uśmiechał się do niej porozumiewawczo.
— Wciśnij ją w sukienkę — wymruczał nisko, a Gemma nie mogła się nie roześmiać, gdy zobaczyła, jak zaświeciły mu się oczy. — Nie śmiej się ze mnie, to będzie trudne — uprzedził ją.
Zielonooka prychnęła ironicznie, wyciągając z samochodu blachę z domowym sernikiem Anne.
— Braciszku, nazywam się Styles — oświadczyła mu, zadowolona z siebie. — To nie będzie takie trudne.
— No to bawcie się dobrze — wsunął siostrze do tylnej kieszeni spodni plastikową kartę opisaną ich nazwiskiem i wyszczerzył się do dziewczyny złowieszczo. — Partnerze zbrodni.
Wrócili na górę z ciastem, aktówką Harry'ego i z torbą na ramię Annie, uśmiechając się do siebie cwaniacko.
Holmes Chapel nieodwołalnie było jego domem, ale mając w Londynie Gemmę, nadal miał w tym mieście część swojego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top