68
Lokaty chwycił za klamkę i, nadal rozkoszując się słowami Annie, przez które szeroko uśmiechał się sam do siebie, otworzył drzwi. A potem zamarł.
Rudowłosa uniosła się niespokojnie na łokciach i spojrzała w kierunku korytarza, marszcząc brwi. Po dźwięku otwieranych drzwi otoczyła ich niepokojąca cisza, a potem usłyszeli pytanie Harry'ego, które rozniosło się po parterze wyraźnie:
— Której części słowa "wypierdalaj" twój brat nie potrafi zrozumieć, Lottie? — Warknięcie bruneta dobiegło ich uszy, a potem wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Gemma, ignorując zaciśniętą dłoń mamy na swoim ramieniu, wyrwała się jej z uścisku i podbiegła w kierunku drzwi. Michał rzucił brunetce przepraszające spojrzenie i pobiegł za swoją dziewczyną. Chłopaki patrzyli po sobie, Corden badawczo wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął Styles, a Annie zbladła tak bardzo, że jej cera zrobiła się kredowobiała. Zacisnęła wargi w wąską linię, przypominając sobie, jak się oddycha.
— Annie — rzuciła w jej kierunku zmartwionym głosem Anne, odwracając na chwilę uwagę rudej. Ten moment wykorzystał Niall, który objął Ann ciasno ramieniem, uniemożliwiając jej pójście śladami Gemmy i zeskoczenie z materaca po to, żeby dołączyć do Harry'ego.
— Puść — poprosiła go, warcząc mimowolnie.
— Nie, Ann — odmówił jej Horan i ścisnął ją mocniej, mimo, że próbowała się wyrwać.
Z korytarza słyszeli wymianę zdań pomiędzy zielonookim, Gemmą a siostrą Tomlinsona. Wszystko docierało do ich uszu niewyraźne i zniekształcone, jednak potem dołączył do nich jeszcze jeden, męski głos, z tak charakterystycznym, brytyjskim akcentem, że nie szło go pomylić z żadnym innym.
Louis.
Anne na ten dźwięk zerwała się z miejsca i pobiegła w kierunku drzwi, polecając Niallowi, żeby nie wypuszczał Annie z ramion. Liam i Zayn spojrzeli po sobie, a potem zrobili to samo, co mama Stylesów.
— Nie no, chuj, pewnie, idźcie wszyscy, a mnie zakneblujcie — warknęła Annie do blondyna, czując, jak rośnie w niej wściekłość. — Puść mnie, Horan, nie jestem dzieckiem — poleciła blondynowi ostro.
— Annie, nie rób ze mnie frajera. Cokolwiek nie powiesz i tak wiem, że jak tylko cię puszczę to pobiegniesz do Hazzy. A, uwierz mi, to będzie bardzo, zajebiście bardzo, zły pomysł — wyszeptał jej do ucha spokojnie Niall, który miał świadomość tego, że gdyby Annie miała się teraz skonfrontować z Tomlinsonem, to przy ich temperamentach zapewne skoczyłaby do Lou z pięściami.
Głosy w progu stawały się coraz bardziej podniesione, a dominowały w tej mieszance głosy Tomlinsona, Stylesa i Gemmy. Po chwili James podniósł się z miejsca na widok Harry'ego, który wpadł do salonu, rzucając trzy krótkie zdania.
Zielone oczy miał zaszklone i ledwo zauważalnie drżała mu dolna warga.
- Jamie, ubieraj się. Idziemy wszyscy na spacer - podkreślił ostatnie słowo.
A potem, gdy zarzucał na siebie swoją brązową kurtkę z kożuchem odnalazł oczy Annie i zamrugał, żeby się nie rozpłakać.
— Pilnuj jej, Niall — polecił chłopakowi, patrząc na niego przepraszająco i oznajmiając mu, że powierza mu nadzór nad rudą, odsuwając go od tej rozmowy. Blondyn skinął głową i zerknął na Annie, która miała szklanki w oczach. Odsunęła się od Horana i usiadła na swoich łydkach, mierząc się wzrokiem ze Stylesem. Posłał jej pełne emocji spojrzenie i, nadal nic do niej nie mówiąc, odwrócił się plecami, żeby wyjść z domu.
— Szalik, Styles. I czapka na łeb! — krzyknęła za nim Annie, walcząc ze ściśniętym gardłem.
Jak miała się nie bać, skoro właśnie szedł na konfrontację ze swoim byłym mężem w towarzystwie całej swojej rodziny?
Harry odwrócił się do niej i uniósł jedną brew, uśmiechając się do niej czule i przelotnie. Bez słowa cofnął się po szalik i po czapkę, spełniając jej polecenie. Przed tym jak wyszedł spojrzał w jej szare oczy i wyartykułował bezgłośnie "kocham cię", a potem zniknął w korytarzu.
Wcale jej to nie uspokoiło.
Zaraz po nim wyszedł James, posyłając tej dwójce uspokajający uśmiech. W korytarzu jeszcze przez chwilę słychać było dźwięki ubierania butów i kurtek całej ekipy, a potem drzwi wejściowe zamknęły się głośno i w domu zapanowała cisza.
Niall spojrzał niepewnie na Annie, która tępo wpatrywała się w ścianę naprzeciwko siebie, nadal siedząc na swoich łydkach. Wyglądała, jakby była oazą opanowania, jednak wiedział, że w środku ma ochotę wrzeszczeć z frustracji.
— Potrzebuję tlenu — zakomunikowała mu nagle, podnosząc się z miejsca i kierując się po swoje adidasy. Wsunęła je na stopy, a Niall obserwował ją w milczeniu. W butach podskoczyła jeszcze do pokoju Harry'ego, żeby chwycić kartki, nad którymi ślęczała przy brunecie w czasie dializy i długopis. Wróciła na dół, założyła na siebie kurtkę Stylesa i bez słowa ruszyła w stronę drzwi tarasowych, żeby wyjść na ogród. Zimne powietrze owiało jej twarz, a ona przymknęła oczy, rozkoszując się świeżym powiewem tlenu. Nabrała łapczywie powietrze do płuc, a potem ruszyła w kierunku trampoliny, na której leżeli z Harry'm zeszłej nocy. W perspektywie tego, że właśnie teraz był w towarzystwie swojej rodziny i Louisa - i to, cóż, bez niej - wydawało jej się, że miało to miejsce milion lat temu, a nie zalewie dobę temu.
Skoro ją kochał, to czemu kazał jej zostać?
Blondyn wodził za nią wzrokiem bez słowa, a gdy wyszła na zewnątrz sam poszedł w jej ślady i ubrał się to, co było pod ręką, a potem chwycił swoją gitarę. Zostawił drzwi wejściowe otwarte i wyszedł na taras, kierując się w stronę Annie.
Wokół nich niebo zaczęło się szarzyć, ustępując miejsca zmrokowi. Na nieboskłonie było widać pierwsze gwiazdy. Nialler władował się na trampolinę i usiadł naprzeciwko Annie, podobnie jak ona siadając po turecku, a potem chwycił gitarę i położył ją sobie na kolanach.
— Niall, to zły moment... — zaczęła cicho Ann, pozwalając, żeby jedna łza spłynęła po jej policzku prosto na kartkę papieru, po której kreśliła właśnie długopisem.
— Jakoś musisz odreagować — zauważył cicho. Ton głosu miał miękki i wyraźnie było w nim słychać troskę i zmartwienie. — Annie, nie płacz. Wiem, że cię to wkurzyło, ale wszyscy będziemy stać za wami murem choćby nie wiem co... — wyznał jej, a ona podniosła na twarz Horana szare, zapłakane oczy. — To wszystko nie było po to, żeby cię odsunąć, tylko po to, żeby... ech, nie wiem jak to ująć — tutaj Niall zmarszczył brwi. — Po prostu znamy Louisa na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jest nieprzewidywalny. Na tyle, że mógłby ci zrobić krzywdę — dokończył szeptem.
Annie prychnęła ironicznie.
— Umiem się bronić, Niall — zauważyła bystro.
— Ale Harry nie umie. Nie przed nim — wyznał jej cicho i westchnął. — Poza tym, to ciebie będzie potrzebował, jak już wrócą. Nie mnie, nie Gemmy, nie Anne, nie żadnego z nas. Ciebie...
Annie zacisnęła wargi w wąską linię, ocierając kolejną łzę.
Miał rację.
— No i, Ann... — Nialler wziął głęboki wdech, zagryzając wargę. — Ty jako jedyna wiesz co się dokładnie między nimi wydarzyło. Harry nie ma na ręce obrączki, odciął się od wszystkich tak bardzo, jak tylko mógł przez cały ten trudny czas... Obawiam się, że po prostu skorzysta z okazji, żeby wyłożyć w końcu rodzinie kawę na ławę i skonfrontuje Louisa z tym, co zrobił...
Annie spojrzała na niego zdziwiona.
— Tomlinson w życiu się nie spodziewa, że.. — zaczęła, ale jej przerwał.
— No właśnie — przytaknął jej Nialler, przecierając dłonią oczy. — Skoro miał odwagę tu przyjechać po tym, jak Harry pozbył się obrączki obietnicy to obstawiam, że liczył, że przeprosi i do siebie wrócą, albo, że chociaż się pogodzą. — Skrzywił się nieco. — Zawsze tak było między nimi...
Rudowłosej zatrzymało się serce w piersi.
Co, jeśli właśnie tak będzie?
Przecież ona i Styles znali się tak krótko...
A jego kochał przez pieprzone dziesięć lat.
— Ale Louis nie przewidział trzech rzeczy, Annie — spojrzał w jej szare oczy, niemal widząc, jakie myśli wypłynęły na wierzch w jej głowie. — Po pierwsze: Harry wziął ze sobą nie tylko mamę i Gem z Michałem, ale też Liama i Zayna. I Jamesa. Trójkę braci, których nie powinno tu dziś być, bo my nie mamy w zwyczaju spotykać się wszyscy razem przez wieczny brak czasu. Ale jesteśmy tu, wszyscy. W jednym miejscu, specjalnie dla niego. Po drugie: w końcu dostrzeże, że Styles nie ma pierścionka, a to będzie dla niego samego chyba większy szok, niż to, że Harry sam podpisał papiery rozwodowe. Po trzecie: Hazza zadba o to, żeby Louis dowiedział się, że oboje tu jesteśmy...
— Dlaczego tak..? Dlaczego ty zostałeś ze mną? — spytała go cicho, drążąc temat.
— Bo ja zawsze byłem tym, który uważał, że Louis go krzywdzi. I nigdy się z tym nie kryłem — wyznał jej Horan. — Kochali się, jasne. Jak głupki. Tylko, że im dłużej to trwało, tym bardziej stawało się toksyczne dla Hazzy... Myślę, że gdybym był przy tej rozmowie to w końcu przeszedłbym do rękoczynów, jakbym miał słuchać, jak Loueh obraca kota ogonem, tłumacząc się z każdego zarzutu. O wielu rzeczach nie wiesz, Annie. A ja pamiętam te wszystkie popieprzone afery, kłótnie, telefony Harry'ego, który zapłakany siedział w pokoju hotelowym na drugim końcu świata, wszystkie zdrady, wszystkie zdemolowane meble, wszystkie wizyty na ostrych dyżurach, bo poniosły ich emocje. Pamiętam wszystko... I nic z tego nie było takie czarno-białe, jak się wszystkim wydaje...
Cisza zapadła pomiędzy nimi.
— A ty wiesz, dlaczego Harry odważył się to skończyć. Gdyby cię wziął na tę rozmowę to rozszarpałabyś Tomlinsona gołymi rękoma za sam fakt tego, że w ogóle miał czelność tu przyjechać — dokończył blondyn, chichocząc miękko.
Annie skrzywiła się, a w tym grymasie przebijał się mimowolny uśmiech.
Ponownie miał rację.
— Dziękuję, Nialler... — wyszeptała do chłopaka, uśmiechając się niemrawo.
— Musimy dać im czas — stwierdził cicho blondyn i poprawił gitarę na swoich kolanach. — Co tam skrobiesz?
Annie zachichotała, przypominając sobie, że Styles spytał ją o to w ten sam sposób.
— Prototyp pomysłu — napomknęła mimochodem, a potem spojrzała zdziwiona na blondyna, który podał jej gitarę.
— Zagraj mi — polecił jej, szczerząc się w typowy dla siebie sposób i szczelniej owijając się połami kurtki, gdy przejęła instrument w swoje dłonie. — Nie powiem reszcie, to będzie nasza tajemnica — poruszył brwiami, chichocząc, gdy spojrzała na niego podejrzliwie.
— Nie mam jeszcze melodii — wymruczała, szarpiąc struny nieco na ślepo. Zmrużyła po chwili oczy i powtórzyła sekwencję trzech chwytów, a potem chwyciła kapodaster spoczywający na główce gitary i założyła go na jeden z progów, raz jeszcze chwytając akordy w ten sam sposób już po tym, jak skróciła menzurę dźwięku na gryfie. Niall obserwował ją z zainteresowaniem, gdy spojrzała na jedną z dwóch kartek i zanuciła pod nosem, ponownie szarpiąc struny. — No dobra, powiedzmy, że mam jakiś tam zarys.
Podniosła wzrok na blondyna, który wpatrywał się w nią wyczekująco.
— Ty też jesteś niesamowicie upierdliwy, Horan... — wymruczała, gdy zobaczyła, że blondyn jej nie odpuści i pokręciła głową z niedowierzaniem.
https://youtu.be/WE4LSyorx-Y
Annie spojrzała na kartkę i złapała akord, nabierając powietrza w płuca.
— My hearts been wrong, so many times before. But still I stay, cause loneliness it hurts me more and I don't know, if I will ever find true love. Its hard to say, cause that is what I'm most scared of.
Niall spojrzał na nią najpierw zaskoczony, a potem uśmiechnął się do niej ciepło, słuchając tekstu. Annie zrobiła króciutką przerwę, szukając jeszcze jednego akordu potrzebnego jej do kolejnego wersu, a potem kontynuowała:
— Every time I feel like I've found the one he lets me down. Thought that if I gave him a second chance he'd come around — posłała Horanowi wymowne spojrzenie i uśmiechnęła się nieco smutno, gdy zrozumiał aluzję. — Maybe I'm losing the game cause I play my cards wrong...
— I, I'm gonna get it right next time. I'm reading every warning sign, knowing that the world ain't black and white — uśmiechnął się, gdy zarejestrował, że tę część ruda dośpiewała już na bieżąco, bo nie miała spisanej tej części tekstu, inspirując się tym, co sam powiedział. Odruchowo wziął kartkę z jej kolana i zaczął szybko i niewyraźnie spisywać na udzie tekst, który wypływał z jej ust.
— I'll search the sky — Annie spojrzała wymownie na niebo nad nimi, na którym gwiazdy lśniły wyraźnie, tak samo, jak wczorajszej nocy. — The universe until I find the kind of love that makes me blind. I know there'll be a day our paths collide — dokończyła refren, otwierając się przed blondynem.
Przerwała grę na chwilę i zamyśliła się. Między nimi rozbrzmiewał tylko długopis skrobiący wyrazy po papierze i świerszcze, które przerywały wieczorne milczenie dookoła.
— There you are, standing in front of me — szarpnęła za struny w identycznej melodii jak w tej, która rozbrzmiała w trakcie pierwszej zwrotki i ponownie zamilkła, szukając w swojej głowie kolejnych wersów. Zamknęła oczy i miała w swojej głowie obraz Harry'ego, który uśmiechał się do niej rozbrajająco za każdym razem, gdy coś zbroił, stojąc przed nią.
— Is this real, or is it just a fantasy — wyrzuciła z siebie, werbalizując swoje myśli. Bo naprawdę gdy patrzyła na Stylesa miała wrażenie, że to wszystko jest tylko zbyt pięknym snem.
— I can tell, that you feel like your dreaming too. Ask our hearts, they fit to make the perfect two... — dokończyła, otwierając oczy i odnajdując uśmiechniętą twarz Horana.
— Don't know what your doing to me but I've never felt like this, oh - dorzuciła jeszcze przed refrenem, a po jej twarzy błądził rozbawiony uśmiech, gdy przypomniała sobie wszystkie te chwile, w których Styles wyprowadzał ją z równowagi, szokował i rozczulał na raz.
Powtórzyła jeszcze refren dwa razy i, zaskoczona, że wyszło całkiem profesjonalnie jak na improwizację, spojrzała na Horana, który podciągnął kolana do klatki piersiowej i oparł na jednym z kolan brodę, patrząc na nią.
— Nawet nie wiesz, jak się zajebiście mocno cieszę, Annie, że to na ciebie właśnie trafił Harry... — wyszeptał, patrząc na nią błyszczącymi ślepiami. Ann wypuściła z siebie głośno powietrze i, nadal trzymając gitarę, schyliła się w stronę blondyna, żeby przejąć od niego długopis i zapisaną do końca kartkę.
— Ale bazgrolisz — skomentowała, śmiejąc się, gdy przybliżyła kartkę bliżej światła latarni w ogrodzie niedaleko nich, żeby przyjrzeć się chaotycznemu charakterowi pisma chłopaka.
— To jest pismo artystyczne — oburzył się w żartach. — A ta druga? — spytał nieśmiało, wpatrując się w jeszcze jedną kartę, zapisaną okrągłym i estetycznym pismem Annie. — Skończyłaś ją? — Drążył, patrząc na ilość tekstu na stronie.
Annie skinęła głową, potakująco.
— Prawie. Ale nie mam melodii — wymruczała. — Wiem, jak chciałabym, żeby to brzmiało, ale... chyba muszę jeszcze chwilę nad nią posiedzieć — uśmiechnęła się do niego przepraszająco, komunikując mu między wierszami, że kolejnego pokazu nie będzie.
Ta piosenka była pisana z myślą o osobie, która usłyszy ją jako pierwsza.
— No trudno — usta Horana ułożyły się w zabawną, smutną podkówkę. — Zawsze możemy pośpiewać coś mojego — wyszczerzył się i przejął od niej gitarę, nie czekając na jej pozwolenie. Annie roześmiała się szczerze, widząc jego minę.
Siedzieli na trampolinie, śpiewając cicho kilka utworów, żeby zabić czas oczekiwania na powrót ekipy ze spaceru. Annie co chwila nerwowo zerkała na swój telefon, denerwując się i sprawdzając godzinę. Zrobiło się ciemno, a i temperatura zrobiła się nieco niższa. Po którejś piosence z kolei Niall odłożył gitarę obok nich i zeskoczył z trampoliny na ziemię, oświadczając Annie, że "musi siku". Uśmiechnął się do niej i potruchtał do domu, a gdy wszedł do salonu zapalił kilka świateł tak, żeby nieco rozjaśnić parter.
Annie przejęła gitarę blondyna i pochyliła się nad drugą kartką, żeby zająć czymś dłonie i głowę. Minęły już prawie dwie godziny od wyjścia Harry'ego z domu, a on nadal nie wracał. Ile czasu można rozmawiać ze swoim ex, przez którego zawaliło ci się życie?
Spytaj lepiej, Annie, ile czasu zajmuje godzenie się z nim?
Nie chciała o tym myśleć, ale robiła to podświadomie, zdając sobie sprawę jak bardzo zależy jej na tym roześmianym, nieznośnym brunecie, który zawirował jej całym światem. Naprawdę go kochała. Naprawdę Samuel miał rację. Naprawdę nie chciała go stracić.
Skupiła się na linijkach, które widniały na kartce przed jej nosem. Zapaliła latarkę w swoim telefonie, żeby lepiej widzieć tekst i szarpnęła za struny, po tym, jak zdjęła z gryfu kapodaster. I wtedy znów poczuła, jak melodia sama wypływa z jej głowy i przekłada się na jej palce, składając wszystko w całość, tak, jak potrzebowała. Nuciła pod nosem, od czasu do czasu długopisem zapisując chwyty na kartce tuż obok tekstu, albo skreślając pojedyncze wyrazy, żeby zastąpić je innymi słowami. Palce miała zmarznięte i zaczerwienione od chłodu, ale nie dbała o to. Jej czubek nosa również był zaczerwieniony, a policzki zaróżowione. Szarpiąc za struny raz jeszcze spojrzała w niebo i ponownie poczuła, jak serce niespokojnie trzepoce jej w piersi.
Niech on już, do cholery, wraca...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top