66

Harry otworzył oczy późnym popołudniem i, ku swojemu przerażeniu, dostrzegł, że zagarek na wyświetlaczu jego komórki wskazywał godzinę czwartą popołudniu. Przetarł oczy, mrugając nieprzytomnie i spojrzał na zawiniętą w kulkę Annie, która spała nakryta kołdrą po same uszy na drugiej połowie łóżka. Uśmiechnął się na widok jej rozczochranego, rudego koka wystającego spod pościeli i przysunął się do niej, pod dłońmi czując jej rozgrzane, gładkie ciało. Zmarszczył brwi, czując, że jest dziwnie rozpalona. Na początku wydawało mu się, że może to być spowodowane syndromem dnia następnego albo tym, że było jej najzwyczajniej w świecie zbyt gorąco pod kołdrą, bo nie uchylili okna, gdy kładli się spać, ale potem przysunął swoje wargi do jej skroni i poczuł, że czoło Ann jest gorące i lekko lepkie od potu. Zadrżała, śpiąc głęboko, gdy próbował ją odkryć i mruknęła niezadowolona, ciaśniej przyciągając kolana do klatki piersiowej.

Styles zmarszczył brwi, zaniepokojony. Przykrył dziewczynę kołdrą i ucałował jej włosy, a potem powoli i ostrożnie wstał na nogi, drapiąc się po szyi. Uchylił okno balkonowe, wpuszczając do pomieszczenia świeże, chłodne powietrze i sięgnął po swoje dresy, wciągając je jednym ruchem na tyłek i pomijając potrzebę założenia bielizny pod spód. Wyszedł z pokoju bezszelestnie i na boso ruszył w kierunku kuchni. 

— Hej — przywitał się szeptem z Anne, siedzącą przy kuchennym stole nad kubkiem kawy i książką, całując ją w policzek. — Impreza jeszcze chrapie? — spytał cicho, podchodząc do wiszącej szafki, w której od zawsze znajdowała się domowa apteczka i sięgnął po koszyczek z lekami w poszukiwaniu termometru.

— Czego szukasz? — spytała go brunetka, ignorując jego pytanie.

— Termometru — wymamrotał, znajdując elektroniczne urządzenie i chwycił je w dłoń, chowając koszyk z powrotem do szafki. — Obawiam się, że Ann mogła się rozchorować, ale ciężko mi określić, bo jeszcze śpi — wytłumaczył cicho, sięgając po zgrzewkę wody mineralnej i po szklaną butelkę świeżego soku pomarańczowego, którą wyjął z lodówki.

Zamienił jeszcze kilka słów z mamą, a potem wrócił na górę do pokoju. Wszedł do środka akurat w momencie, w którym rudowłosa niespokojnie przewróciła się na drugi bok. Harry odłożył zgrzewkę wody obok łóżka, a na szafce nocnej po swojej stronie zostawił sok i termometr. Położył się na pościeli obok Annie i raz jeszcze ucałował jej czoło. Tym razem nie miał wątpliwości - była niepokojąco rozpalona.

— Annie, kochanie — wymruczał zachrypniętym głosem, zaczesując swoje loki ku tyłowi i delikatnie potrząsnął rudą. — Myszka, otwórz oczka, proszę — jego chrypa dotarła do niej powoli i dziewczyna, chcąc nie chcąc, leniwie uchyliła powieki. — Jak się czujesz? — spytał ją miękko, zaniepokojony.

Do Annie dotarła najpierw jedna rzecz: zajebiście mocno bolała ją głowa, a błonę śluzową gardła kac wysuszył jej na wiór. Próbowała przełknąć ślinę, ale skrzywiła się tylko, gdy próba okazała się mało skuteczna. Nieprzytomnie podniosła się do pozycji półleżącej na łokciach i z wybawieniem wpatrywała się w Harry'ego, gdy ten podał jej butelkę z zimnym sokiem pomarańczowym. Przyssała się do napoju z westchnieniem ulgi i ponownie zmarszczyła brwi, czując, że gdy zwilżyła już usta to przy przełykaniu soku w jej gardle pojawiły się ostre szpileczki. Oddała Stylesowi butelkę, a ten zakręcił ją bez słowa i odłożył ją na bok, sięgając po termometr.

— Kładź się — polecił jej, bez słowa przekazując jej urządzenie.

— Nie jestem chora — wychrypiała, mając nadzieję, że jej głos jest efektem wczorajszego wycia w trakcie karaoke, a nie przeziębienia.

— Ann, masz gorące czoło — uciął jej protesty, uruchamiając termometr i wsuwając go jej pod pachę. — Leż dwie minuty bez ruchu — mruknął, przytulając ją przez kołdrę. — Jak głowa? — Przy tym pytaniu pozwolił sobie już na lekki, odrobinkę złośliwy chichot.

— Nie pytaj — jęknęła, zamykając oczy.

— Chcesz tabletkę?

Ponownie jęknęła żałośnie.

— To jest kac, którego powinno się zwalczyć kroplówką, a nie tabletką — wymruczała, niepocieszona, a potem otworzyła szeroko oczy, jakby przypominając sobie o czymś. — Może Sam spakował mi jakąś glukozę do apteczki? — spytała sama siebie, patrząc jak Styles unosi jedną brew.

— Ty tak serio?

— Jestem pielęgniarką, Styles — przypomniała mu bystro, uśmiechając się cwaniacko pod nosem. — Jak reszta ekipy? Wszyscy żyją? Nikt nie wymiotował? Nikt się nie odwodnił? — dopytywała troskliwie.

— Właściwie to nie wiem — wyszczerzył się nieco przepraszająco. — Zszedłem na dół po termometr i od razu cię obudziłem. Mama mówiła, że wszyscy jeszcze chrapią. Zmierzymy ci temperaturę i zaraz przejdę się zobaczyć, czy nikt nie potrzebuje wsparcia dożylnego - zachichotał, nie mówiąc poważnie.

Tylko Annie wiedziała, że ten żart dla niej nie był żartem. Gdy termometr zaalarmował ich, że skończył pomiar Harry sięgnął po niego, nie pozwalając jej wyjąć go samej i zerknął na maleńki wyświetlacz. Zmarszczył brwi, uniósł jedną brew i posłał jej powątpiewające spojrzenie.

— Mówi, że tylko trzydzieści siedem i sześć, ale mu nie wierzę — oświadczył jej.

Annie nie mogła powstrzymać się od wywrócenia oczami.

— Harry, nie jestem umierająca.

— Obiecaj mi, że powiesz mi, jeśli będziesz się źle czuła — polecił jej cicho zachrypniętym głosem, a wzrok miał zatroskany. — Boję się, że przegiąłem wczoraj z tą trampoliną. Byliśmy w samych bluzach — wyznał jej nieco smutno.

— Chodź tu, żabko - poleciła mu, przyciągając go do siebie. — Obiecuję. Nie panikuj. — Ucałowała czule go w czubek głowy, a jego rozczochrane włosy połaskotały ją po nosie. - Idziesz sprawdzić jak ma się reszta? — spytała, gdy wtulił się mocniej w zagłębienie na jej szyi.

— Właściwie to chciałem coś z tobą przegadać, skoro mamy jeszcze sekundę spokoju... — zaczął powoli, mrucząc w jej obojczyk. — Gemma z Michałem chcą, żebyśmy wpadli na kilka dni do nich do mieszkania w Londynie. Pokazałbym ci miasto, a i chłopaki byliby szczęśliwi, że mieliby nas bliżej siebie jeszcze kilka dni — mruknął zachęcająco i skradł całusa z jej szyi.

Annie zmrużyła oczy.

— Harry, kotku, o co mnie właściwie pytasz, skoro widzę, że decyzja o tym, że jedziemy i tak już dostała podjęta? — spytała go wprost, nadal zachrypniętym głosem, chichocząc. Styles nie spojrzał na nią, ale wiedziała, że uśmiechnął się szeroko.

— Bo zastanawiam się czy lepszą opcją byłoby jechać z nimi jutro i wrócić do domu na resztę czasu, czy teraz posiedzieć w domu z mamą, a potem przed wylotem zabawić chwilę w Londynie — zastanawiał się na głos. — Jak myślisz? Gem i Mike posiedzą maksymalnie do końca tygodnia, a potem muszą uciekać — dodał, pytając ją o zdanie.

— Wydaje mi się, że opcja druga jest bardziej logiczna. Nie będziemy musieli się cofać — wymruczała, a potem zamyśliła się na moment. — O jakim wylocie mówisz, Styles? I ile właściwie my tu zostajemy?

Harry zaśmiał się w jej szyję.

— Dwa tygodnie — odpowiedział jej zdawkowo.

— A potem?

Odnalazł jej usta i pocałował ją mocno, unikając odpowiedzi.

— Idź pod prysznic i umyj zęby, bo czuć od ciebie wczorajszą wódkę — zaśmiał się, zmieniając temat.

— Spadaj. — Annie odepchnęła go teatralnie, i udawała oburzoną, gdy słyszała jego głośny śmiech. — Idź lepiej zobacz, czy twoja rodzina jeszcze żyje. Nialla szukaj w wannie na parterze — dodała, zamykając za sobą drzwi do łazienki.

— Gdzie, na Boga? — krzyknął za nią, żeby się upewnić, że dobrze słyszał.

— Niall. Wanna. Parter. — Wychyliła głowę zza drzwi, uchylając je nieznacznie. — Potrzebujesz mapy, czy ruszysz dupę?

— Mam wejść tam do ciebie, ty pyskata łajzo? — pogroził jej, na dźwięk czego prychnęła ironicznie, rozbawiona i zamknęła drzwi łazienki, odkręcając wodę pod prysznicem.

Harry podniósł się z łóżka z cichym westchnieniem, ubrał na siebie pierwszą lepszą koszulkę z długim rękawem i zaczesując loki ku tyłowi wyszedł z pokoju, celem sprawdzenia czynności życiowych każdego, kto wczoraj miał w ustach alkohol - poza Anne. Gemma i Michał nie zamknęli drzwi od pokoju jego siostry, więc gdy je uchylił zastał ich głęboko śpiących w jej łóżku. Na parterze Corden - zgodnie z przypuszczeniami Harry'ego - przemieścił się w nocy do pokoju gościnnego, gdzie chrapał teraz głośno, a obok niego, zwinięty w kłębek, spał rozczochrany Nialler. James, trafiając w nocy do łazienki, musiał ewakuować blondyna z wanny, litując się nad jego losem. Liam nadal spał rozwalony na kanapie. Za to Malik stał na wpół rozebrany na tarasie i rozmawiał z jego kotem, wypalając papierosa. Uśmiechnął się na ten widok i podreptał w stronę Zayna, otwierając drzwi tarasowe.

— Siema — przywitał się z nim i zachichotał na widok podkrążonych oczu ciemnowłosego. — Moja bardziej kompetentna medycznie połówka kazała mi się rozeznać, czy żyjecie. Jak się czujesz? — spytał, biorąc kota na ręce. — Nie dmuchaj tym na mnie — mruknął niepocieszony, gdy powiew wiatru sprawił, że twarz lokatego została otoczona przez dym papierosowy. 

Zayn jedynie rzucił mu przepraszające spojrzenie. 

— Jesteś blady jak gówno, Malik. Wymiotowałeś? — spytał hipotetycznie, patrząc na przyjaciela, wyglądającego jak siedem nieszczęść w jednej postaci.

Zayn skinął głową, niepocieszony i potarł wolną dłonią twarz.

— Więcej nie piję — wymruczał standardową formułkę, zaciągając się papierosem.

— Taaa, pewnie...  — Styles przewrócił oczami.

— Dobrze wiemy, Hazza, że gdybyś mógł pić to skończył byś gorzej niż ja i każdy inny w tym domu po minionej nocy — wyśmiał do Zayn, chichocząc.

— Dobra, dobra. — Styles pokręcił głową, drapiąc kota po brodzie. — Annie kazała spytać czy preferujesz tabletki czy kroplówkę.

Malikowi zaświeciły się oczy.

— O boże, poważnie może mnie poratować glukozą? — spytał, jakby usłyszał, że za dwie minuty czeka go zbawienie boskie po apokalipsie. — Czemu ja nigdy nie wpadłem na to, żeby wyrwać pielęgniarkę? — zapytał sam siebie, klepiąc się z otwartej dłoni w czoło.

One Direction, generalnie, za starych czasów międzynarodowych tras koncertowych zwykło leczyć kaca właśnie w ten sposób. 

— Bo i tak żadna by cię nie chciała — rzucił Styles mimochodem, uśmiechając się złośliwie. — Wracaj do domu, bo zmarznie ci dupa. — Wypuścił kota z ramion i wrócił do salonu, drżąc pod wpływem zmiany temperatury.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top