60
Gdy Annie otworzyła oczy i wyplątała się z objęć podchrapującego pod nosem Harry'ego, zegarek wskazywał zaledwie szóstą rano. Jęknęła cichutko, gdy zdała sobie sprawę, że nie chce jej się spać, mimo, że się nie wyspała. Wyślizgnęła się spod kołdry i zniknęła w łazience, żeby wziąć szybki prysznic. Po cichu liczyła, że gdy z powrotem znajdzie się w pokoju to lokaty już otworzy oczy - na próżno. Zdążyła przekopać całą swoją walizkę, żeby mieć rozeznanie co tak naprawdę w ogóle w niej ma, wyprostować loki na gładką taflę prostych, rudych włosów i ubrać się, kradnąc Harry'emu kolorowe skarpetki, koszulkę i ciepły sweter. Rozszczelniła okno balkonowe, żeby do pokoju wkradła się odrobina świeżego, chłodnego powietrza i, stwierdzając, że nie ma sensu, żeby siedziała obok niego i patrzyła, jak chrapie - mimo, że wyglądał zajebiście mocno niewinnie, seksownie i słodko na raz - ucałowała go w linię szczęki i wyszła z pokoju, dając mu pospać.
Nie bardzo wiedziała gdzie właściwie powinna się kierować, bo miała świadomość, że raczej jest jedyną osobą, która o tej godzinie już nie śpi. Zeszła bezszelestnie w dół po schodach, wychodząc na otwartą przestrzeń salonu. Na kanapie dostrzegła porzuconą kołdrę i poduszkę Zayna. Gdy podniosła wzrok na drzwi tarasowe zobaczyła ciemnowłosego Malika siedzącego na ławce, wypalającego papierosa, który namiętnie głaskał czarno-białego kota na swoich kolanach. Niepewnym krokiem podeszła do wejścia na taras i uchyliła drzwi cichutko, strasząc Zayna swoim nieoczekiwanym przybyciem. Podskoczył na jej widok, zlękniony.
— Jezu, Annie, nie skradaj się tak — rzucił do niej, posyłając jej uśmiech. — Zawału dostałem.
— Sorki — wymruczała przepraszająco, odwzajemniając uśmiech i skrzywiła się, gdy poczuła, że na zewnątrz mimo, że było ładnie i słonecznie, to temperatura nadal była zdrowo zimowa.
— Ubierz coś na nogi, bo będziesz chora zaraz — polecił jej Malik, patrząc na jej stopy, odziane w bawełniany róż i w malutkie, kolorowe tęcze. — To nie są skarpetki Harry'ego? — spytał, rozbawiony.
— Już nie są jego — odpowiedziała mu, śmiejąc się pod nosem. — Czemu nie śpisz?
Zayn wypuścił dym papierosowy z płuc i odłożył rozżarzonego papierosa na krawędź popielniczki tak, żeby nie zgasł.
— Siadaj i czekaj chwilę. — Wstał, wskazując na ławkę i trzymając kota w ramionach. Wszedł na chwilę do salonu po to, żeby wrócić ze swoją kołdrą pod pachą. Zajął miejsce obok Annie i, podobnie jak ona, podwinął nogi pod siebie po to, żeby nakryć ich oboje, z uwagą zawijając ich stopy szczelnie puchatą narzutą. — Wyspałem się poprzedniego dnia prawie do dwunastej, więc otworzyłem oczy jakoś dziesięć minut temu. A ty co? Jet-lag?
Annie pokręciła niemrawo głową.
— Liczyłam, że Stylesa też to dopadnie, ale on chrapie w najlepsze.
— Nigdzie nie śpi tyle, ile w domu, więc dobrze, że na niego nie czekałaś — zachichotał Zayn. — Pewnie jeszcze trochę zabawi w łóżku. Jak wszyscy w tym domu, nie, Evie? — Podrapał kotkę za uchem, ponownie zaciągając się papierosem. Stworzenie wpatrywało się czujnie w Annie, która nachyliła się i dawała kotce obwąchać dłoń na znak pokojowych zamiarów. Evie, po akceptacji Ann, odrzuciła ramiona Malika i podreptała w kierunku rudowłosej, zatapiając łapki w pościeli.
— Czeeeść kicia — przywitała się z nią Annie, drapiąc ją pod brodą, na co kotka zaczęła cicho mruczeć z aprobatą.
Zayn zaśmiał się zachrypniętym głosem.
— Kolejna kociara w rodzinie? — Jego ciemne oczy wpatrywały się w zdziwione, szare tęczówki Annie. Wypuścił dym z płuc i zaśmiał się, widząc jej niepewną minę. — Jejku, Annie, znam Hazzę dekadę i nigdy, przysięgam, nigdy nie widziałem go takiego. Zresztą, nie tylko ja. Nie dziw się, że wszyscy komentujemy to głośno.
Rudowłosa nie odpowiedziała nic, nerwowo zaczesując kosmyk włosów za ucho.
— To jest po prostu... — zaczęła niepewnie, wpatrując się w ciemnowłosego — strasznie dużo nowego na raz, Zayn. Rozumiesz?
Malik wyszczerzył się, gasząc papierosa.
— Styles umie rzucać ludzi na głęboką wodę, to fakt — zaśmiał się. — Mam pomysł, Annie. Ubierz się, przejdziemy się po świeży sok pomarańczowy i po ciepłe bułki do piekarni.
Annie skinęła głową z aprobatą i z kotką w ramionach weszła do salonu, a za nią podążył Zayn. Mężczyzna rzucił z powrotem kołdrę na kanapę i skierował się w stronę korytarza. Annie wsunęła adidasy na stopy po tym, jak Evie postanowiła opuścić ją i skierować się leniwym krokiem w kierunku kanapy z pościelą Malika, żeby uciąć sobie drzemkę. Annie założyła na siebie płaszcz, nie zapinając go i odnalazła ciemne oczy Zayna, który wpatrywał się w nią badawczo.
— Czekaj, wyjmę ci jakiś szalik i czapkę — mruknął i bezceremonialnie otworzył szafę w przedpokoju, odnajdując po chwili plastikowy koszyczek z podpisem "Harry". Wysunął go z półki i podsunął go w jej stronę, tak, żeby miała dobry widok na zawartość. — Częstuj się, Ann, to Stylesa — wyszczerzył się do niej.
— Przerażające jest to, jak dobrze znacie rozkład szaf w domach swoich przyjaciół — zaśmiała się, wyjmując czarny, wełniany komin bruneta z koszyczka i czarną czapkę z napisem "bad hair day", na widok której zachichotała.
— Harry jest jak brat, to jest inna ranga — zachichotał Malik i chwycił jeszcze swój telefon w dłoń po tym, jak odłożył koszyczek na miejsce. — Chodź, Annie.
Zrealizowanie planu zakupowego zajęło im nie więcej, niż czterdzieści minut. Szli, spacerując i rozmawiając ze sobą swobodnie. Annie śmiała się szczerze, gdy Malik, korzystając z okazji, że Stylesa nie było obok, zdradzał jej kompromitujące bruneta momenty z tras koncertowych i nie tylko. Zeszli również na szczere tematy w drodze powrotnej: Zayn opowiedział jej nieco o kulisach solowej kariery, a Annie wymsknęło się z ust trochę o wypadku samochodowym jej rodziców i młodszej siostry, o pracy i o szkole muzycznej. Miała gorącą nadzieję, że tego ostatniego Zayn nie zarejestrował jakoś dokładnie.
Gdy weszli z powrotem do domu, dzierżąc ciepłe jeszcze pieczywo i zimny sok w szklanych butelkach z kuchni dobiegły ich głosy Anne, Liama i Michała.
— Ooo, Annie! — krzyknął Liam na widok rudej.
— A, że ja wróciłem, to się nikt nie ucieszy — wymruczał obrażony Malik, odbierając od Annie reklamówki i kierując się z zakupami do kuchni. — Właśnie dlatego nie wróciłem do One Direction, Payne! — zażartował, śmiejąc się dźwięcznie na widok miny bruneta. — Nawet byś się nie ucieszył!
— Nieprawda! — zaprotestował Liam, zaczynając przekomarzać się z przyjacielem, a Michał stał z boku i tylko patrzył na nich z politowaniem w oczach. Dorosłe chłopy, a zachowywali się jak pięciolatki.
— To nie jest czapka Harolda? —zaśmiała się Anne, podchodząc do rozbierającej się z płaszcza Annie.
— Zayn mnie nią poczęstował — uśmiechnęła się nieśmiało, zsuwając ją z głowy i chowając w rekawie swojego płaszcza. — Reszta jeszcze śpi?
— Moje dzieci, gdy są w domu, mogłyby przespać całe życie — brunetka wywróciła oczami. — Niall ma to samo, więc nikogo nie dziwi, że akurat ta trójka utknęła w łóżkach — wyjaśniła i objęła rudowłosą, prowadząc ją do kuchni. — Kawy, Annie?
— O jeny, tak — westchnęła na myśl o życiodajnym napoju i wyszczerzyła się szeroko.
— Hej, Ann — przywitał ją Michał znad kubka z gorącą herbatą, gdy rudowłosa zajęła miejsca na wysokim krześle przy wyspie kuchennej. — Dasz się porwać po śniadaniu na spacer? Dawno nie miałem z kim pogadać w ojczystym języku — posłał jej zawadiacki, porozumiewawczy uśmiech.
— Obawiam się, że będziecie musieli to przełożyć na inny dzień — wtrącił się Liam. — Hazza wspominał, że ma dzisiaj napięty plan dnia i, że obejmuje on ściśle tę pannę — wskazał na Annie mało subtelnie.
— Dlaczego ja znowu o niczym nie wiem? — spytała nieco Liama i Zayna, a nieco samą siebie sarkastycznie, przewracając oczami, co wywołało śmiech wszystkich zgromadzonych.
— Ale obiecaj, że nadrobimy, Annie, proszę — mruknął błagalnie Michał. Ann w odpowiedzi posłała mu porozumiewawcze perskie oczko, bez słów deklarując się, że dotrzyma słowa.
— Skoro ma napięty plan dnia to co on jeszcze robi w łóżku? — spytał Zayn Payne'a i zachichotał, gdy Anne mruknęła pod nosem coś o tym, że jej syn nie zwykł być konsekwentny w swoim życiu, dopóki nie skończył dwudziestu pięciu lat, na co Malik zgiął się wpół ze śmiechu mało dyskretnie.
— A jaki mamy czas? — spytała Annie, dziękując Anne skinięciem głowy za kubek gorącej kawy z wdzięcznością w oczach.
— Środkowoeuropejski — rzucił błyskotliwie Liam, ucieszony ze swojego żartu. — Ooo, eeej, Zaynie, zrób mi dwa tosty z avocado, jak już tam stoisz — polecił Malikowi, który właśnie podłączył toster do prądu, posyłając mu w podziękowaniu całusa w powietrzu.
— Pięć dolców, Liam — dopowiedział mu sarkastycznie mulat, pokazując mu język.
— Po ósmej dwadzieścia — odpowiedział na pytanie rudej Michał, wgryzając się w kanapkę z hummusem.
— Może go obudzić? — spytała niepewnie, patrząc na Anne. Rudowłosa wiedziała, jak nieznośny staje się Styles, gdy zaśpi i na wariata musi realizować swój plan dnia, zaplanowany co do minuty.
— Siedź i pij kawę, póki gorąca — poleciła jej stanowczo brunetka. — Zjedz normalne śniadanie, Annie. I siedź na tyłku. Jeśli moje dziecko nie potrafi się zorganizować to będzie się martwić o to, jak już wstanie — wymruczała, puszczając jej oczko. Annie prychnęła śmiechem, rozbawiona i stwierdziła, że nie ma odwagi się sprzeciwić. — Z czym chcesz tosty? — spytała jeszcze Anne, patrząc na szarooką wyczekująco.
Annie została nakarmiona i zaopiekowana kompleksowo - Anne wcisnęła w nią śniadanie, nie przyjmując sprzeciwu. W kuchni rozbrzmiewał gwar rozmów na tyle głośny, że docierał na piętro. Jako pierwszy zwlekł się z łóżka zaspany Niall, który przekroczył próg kuchni, mrucząc: "usłyszałem słowo tosty". Gemma przydreptała do nich w piżamie w misie, rozczochrana i zaspana dosłownie chwilę po blondynie.
— A gdzie solenizant? — spytała blondynka nieco nieprzytomnie, rzucając się na wpół pusty kubek Michała z jego herbatą.
I właśnie w tym momencie dobiegły wszystkich kroki na schodach, a po chwili do kuchni wkroczył Harry Styles, w spodniach od piżamy w kartę (w których nawet nie spał) i w żółtej bluzie z kapturem wsuwanej przez głowę, ziewając potężnie.
— Solenizant został porzucony we własnym łóżku — rzucił z wyrzutem, odnajdując szare oczy Annie. — Ładnie to tak? — spytał ją, całując ją w usta na przywitanie przy wszystkich i marszcząc brwi. — Gdzie są loczki? — rzucił do niej, zbulwersowany, kradnąc jej z dłoni szklankę soku pomarańczowego i pociągając łyk. Skrzywił się mocno, gdy przełknął napój.
— Umyłeś zęby przed śniadaniem? — spytała hipotetycznie Annie, szydząc z niego, bo rzadko kiedy tak robił.
— Nigdy nie zrozumiem jak możesz pić cokolwiek po paście do zębów, fuj — wymruczał, oddając jej szklankę, niepocieszony. — Mamuuuś — mruknął, podchodząc do Anne i przytulając się do brunetki od tyłu. — Zrobisz mi śniadanko?
— Jezusie, Harry, pięć lat masz? — zaśmiała się Anne.
— Dwadzieścia pięć. I Annie zrobiłaś — zauważył bystro i pocałował kobietę w policzek, wiedząc, że i tak mu nie odmówi. — Niall, czesałeś się dzisiaj? — rzucił do blondyna, zajmując miejsce obok Annie przy wyspie kuchennej.
— Jeszcze nie, ale i tak jestem śliczny — wymruczał Nialler, przełykając tosty z ananasem i z szynką.
— Kto cię tak okłamał, Horan? — zaszydził Malik, rzucając w chłopaka kulką winogrona i trafiając w jego czoło.
— Ej, nie ma rzucania się jedzeniem przy stole, dzieci — zarządził Payne, zamaczając wargi w kawie.
Annie nie mogła wyjść z podziwu tego, jak bardzo niepoważnie zachowują się w swoim towarzystwie. Harry nachylił się nad nią i skradł buziaka z jej policzka, a potem jeszcze przelotnie spojrzał w dół, na nogi Annie.
— To moje skarpetki! — Zapowietrzył się, ściągając brwi oburzony.
— Już nie — zakomunikowała mu rudowłosa, uśmiechając się niewinnie.
— Możesz mi wyciągać z szafy wszystko, ale skarpetkami nie będziemy handlować.
— Będziemy.
— Nie będziemy.
— Będziemy.
— Wystarczy już, że tamta jędza podbierała mi skarpetki przez całe życie — wskazał oskarżycielsko na Gemmę, która zachichotała złowieszczo.
— Robiłam to tylko po to, żeby cię zdenerwować — przyznała się z cwaniacką miną, wybuchając śmiechem.
— Nasienie diabła — rzucił do niej Styles ze zmrużonymi oczami, a potem odwrócił się z powrotem w stronę Annie. — Oddawaj. — Wskazał na jej stopy.
— Nope.
— Oddawaj, Ann.
— Boże, Hazza, to tylko skarpetki — wywrócił oczami Nialler, niemal płacząc ze śmiechu nad swoim talerzem.
— To są aż skarpetki, Niall. Ja mam uraz psychiczny. — Złapał się teatralnie za klatkę piersiową.
— No, uraz psychiczny to ty akurat masz niewątpliwie — podsumowała go ironicznie Anne, podsuwając Harry'emu talerz z tostami z avocado i z pomidorkami koktajlowymi ułożonymi na brzegu talerza. — Jedz, bo świrujesz na głodnego — poleciła mu, stawiając przed synem jeszcze kubek gorącej herbaty z mlekiem i zmierzwiła mu czule włosy na czubku głowy.
— O której wybywacie? — spytał Harry'ego konkretnie Michał, spoglądając na zegarek.
— O jedenastej mam dializę, więc jakoś o dziesiątej musimy wyjechać — zaczął głośno liczyć brunet. — Wrócimy wieczorem, jakoś koło siódmej, bo chciałem jeszcze w drodze powrotnej zajechać w jedno miejsce.
— Dobra, to o ósmej wieczorem startujemy — zakomunikowała Anne wszystkim, uśmiechając się.
— Obiecaliście, że nie będzie grubej imprezy — zauważył bystro Styles, wrzucając sobie pomidorka do ust.
— Jakie to uczucie nie mieć kontroli nad tym, że ktoś coś dla ciebie zaplanował, Harry? — spytała go ironicznie Annie, podpierając głowę na dłoni i patrząc cwaniacko w jego oczy. — Świetna sprawa, co?
— Nie cwaniakuj, mała — rzucił do niej, śmiejąc się zachrypniętym głosem. — No więc? — ponowił temat, spoglądając wyczekująco na twarze chłopaków, którzy mieli na ustach pełne niewinności uśmieszki.
— Hazza, my nigdy nie bawimy się w grube imprezy — wyrzucił w końcu z siebie Zayn, niewinnie mrugając powiekami.
— I tak wam nie wierzę...
Wszyscy powstrzymywali chichot, rozkoszując się tym, że odebrali Harry'emu kontrolę nad sytuacją.
— No dalej, Harry, jakie to uczucie? — Annie ponowiła sarkastycznie pytanie.
— A kysz — mruknął do niej, wystawiając jej język na znak, żeby się od niego odczepiła, a jego dłoń dyskretnie wylądowała na jej pośladku. Uśmiechnął się cwaniacko pod nosem, wiedząc, że nadal to on ma kontrolę nad ich aktualną sytuacją.
Lekko ponad pół godziny później, gdy skończyli śniadanie, Harry wrócił na górę pod szybki prysznic i przebrał się w ciemne spodnie, koszulę i niebieski kardigan w tygrysy. Wsunął na stopy czarne sztyblety i dostrzegł, że Annie ma na sobie błękitną koszulę, czarne rurki z dziurami i czarną, dopasowaną marynarkę, a potem uśmiechnął się, zaskoczony, bo żadna z wyżej wymienionych części jej garderoby nie była ani jego, ani Samuela.
— Nie patrz tak. Sam ma inne wyobrażenie na temat moich swetrów i trampek, niż ja — wymruczała niezadowolona, wsuwając na siebie płaszcz i sięgając po czapkę Harry'ego.
— Ej, to nie moja? — Wskazał palcem na napis na jej głowie.
— Twoja — potwierdziła.
Pokiwał głową z niedowierzaniem i sięgnął po kluczyki do range rovera.
— Niall, biorę auto! — zakomunikował blondynowi, nie czekając na odpowiedź, a potem otworzył Annie drzwi wejściowe.
— Dokumenty wziąłeś? — spytała go jeszcze ruda, gdy wsiadali do samochodu. Skinął głową twierdząco, wskazując na swoją skórzaną torbę na ramię i otworzył jej drzwi od strony pasażera.
Ten uczuć, gdy miałaś mieć cały dzień zawalony,
a życie układa się tak,
że masz cały dzień wolny ❤️🤷🏼♀️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top