55
— Masz się odzywać, Annie — polecił jej Samuel, żegnając się z nią ze łzami w oczach i tuląc ją mocno przed stanowiskiem odprawy osobistej. Sam poczekał na nich, aż odprawią swoje bagaże i odbiorą bilety lotnicze. — Boże, nigdy nie rozstawaliśmy się przez ostatnie dwa lata dłużej, niż na trzy dni... — Pokręcił głową z niedowierzaniem, a ruda zmierzwiła włosy przyjaciela, chichocząc.
Zarówno Annie, jak i Harry mieli okulary przeciwsłoneczne na nosach, jednak brunet i tak zwracał na siebie uwagę. Był pewien, że gdy tylko przekroczą z Annie bramki odprawy osobistej to prędzej czy później trafi na swoich fanów. O ile już nie zrobiono im tony zdjęć.
— Pilnuj Stylesa, mała. Wcisnąłem ci do apteczki wszystko co się dało — wymruczał jej dyskretnie do ucha blondyn, wypuszczając ją z objęć. Pożegnał się z lokatym i odebrał od niego kluczyki od jego samochodu zgodnie z tym, co ustalili.
— Jak go porysujesz to skrócę cię o jaja — ostrzegł go Styles, rozbawiony, gdy wręczał mu klucze w dłoń.
— Mnie tego nie powiedziałeś — zauważyła bystro Ann.
— Bo ty nie masz jaj, skarbie — odparł jej lokaty, wystawiając jej język. — Musimy uciekać. Puszczę ci wiadomość, Sam, jak wylądujemy, okej?
Annie po raz ostatni przytuliła przyjaciela i ucałowała go w czoło, pozwalając następnie Harry'emu spleść razem palce ich dłoni, gdy skierowali się w kierunku odprawy osobistej.
— Dlaczego Londyn? — spytała, na wpół znając odpowiedź. Żałowała, że oboje mieli na nosach okulary, bo nie mogła wpatrywać się w jego zielone ślepia - ostatnio nauczyła się odnajdywać w nich pewne emocje, które potrafiła już rozpoznać.
— Annie — przystanął na moment, sięgając dłonią do jej podbródka. — Zabieram cię do domu — wymruczał ciepło, niepewnie zagryzając wargę. Bał się jej reakcji.
Rudowłosa miała wrażenie, że stanęło jej serce.
— Poważnie? — spytała zaskoczona.
Skinął głową bez słowa, całując ją przelotnie w skroń i skanując ich bilety tak, aby mogli przejść przez bramki.
Tak, jak Harry się spodziewał, gdy już znaleźli się w strefie bezcłowej, mając ponad pół godziny czasu wolnego zlokalizowały go pierwsze fanki. Nie odmówił fotki pamiątkowej z nimi, a Annie, mimo, że zaskoczona i nieswoja, zaoferowała się, że zrobi im zdjęcie. Dziwnie było jej patrzeć na podekscytowane dziewczyny - i nie tylko - w różnym wieku, które mówiły Stylesowi wprost, jak bardzo go kochają. A Harry nigdy od fanów nie uciekał - zawsze starał się z każdym z nich zamienić chociażby słowo, pamiętając, że to jedno słowo może być dla nich spełnieniem ich największego marzenia. Annie nie miała odwagi wtrącać się w te rozmowy. Stała z boku i obserwowała, jak każda z tych dziewczyn posyła jej pytające spojrzenia.
— Nie jesteś głodna? Jest lekko po północy — wymruczał, gdy znów pojawił się obok niej. — Wziąć nam coś poza wodą do samolotu?
— Nie trzeba, Harry — odpowiedziała mu, siląc się na lekki uśmiech.
— Wszystko gra, skarbie? — spytał zaniepokojony, odnajdując jej oczy.
— Jestem po prostu zmęczona — wymruczała nieco wymijająco, choć mówiła prawdę.
— Dobrze, że Jeff nam wykupił miejsca z noclegiem w pierwszej klasie, bo zwariowałbym, jakbym musiał jeszcze ponad osiem godzin spać na wpół na siedząco — cicho rzucił mimochodem, przeczesując dłonią nieposłuszne loki. Annie podniosła na niego gwałtownie wzrok, mrugając. — No co? Od dziewięciu lat częściej bywałem w samolotach, niż w samochodach. Jestem rozbestwiony od jakichś ostatnich dwóch — wyszczerzył się, chwytając dwie duże butelki wody mineralnej i kierując się w stronę kasy.
Annie podążyła za nim, lekko kręcąc głową.
— O której będziemy w Londynie?
— Planowo jakoś po drugiej popołudniu na czas europejski.
— A co potem?
Styles zachichotał, słysząc jej pytanie.
— Liczysz na szczegółowy harmonogram całego wyjazdu, Ann?
— Nie uważasz, że chociaż tyle powinnam wiedzieć? — sarknęła, wywracając oczami. Ze zdziwieniem dostrzegła, jak Styles zagryzł dolną wargę. — A tobie co?
— Brakowało mi tego ciętego języka — pokazał jej rząd zębów i przytulił ją, obejmując ją ramieniem. W jednej ręce dzierżył butelkę wody, a drugą schował w swojej skórzanej torbie na ramię. — Cieszę się, że mnie nie zabiłaś, Annie... — dodał cicho, odnajdując jej oczy i kierując ich kroki w stronę odprawy na pokład samolotu.
— Harry, proszę, porozmawiamy jeszcze na ten temat, ale nie teraz... — wymruczała do niego nieco sucho. Niech wie, że mu nie odpuści. Skinął posłusznie głową, wzrokiem szukając odpowiedniego terminala.
Przed wejściem na pokład, Harry'ego dostrzegła jeszcze mała grupka fanek, które zatrzymały go nieco nieśmiało. Annie chciała puścić jego dłoń i stanąć z boku, dając mu swobodę rozmawiania z nimi, jednak on - inaczej, niż poprzednio - uparcie nie chciał puścić jej ręki. Uszczypnęła go delikatnie swoimi paznokciami, na co podskoczył i syknął, zaskoczony, ignorując zdziwione fanki tuż obok niego.
— Nie krzywdź mnie, ty paskudo — rzucił do niej cicho, chichocząc, ale wiedział, że dziewczyny stojące przed nim i tak go usłyszały. Annie pokiwała głową z niedowierzaniem i wyślizgnęła swoją dłoń z uścisku, stając nieco na boku i zakładając okulary przeciwsłoneczne na głowę po to, aby przetrzeć wierzchem dłoni klejące się powieki. I wtedy usłyszała, jak jedna z dziewczyn, które okrążyły Stylesa zwraca się bezpośrednio do niej samej.
— Masz bardzo ładne oczy — powiedziała nieśmiało, zaskakując Annie chyba bardziej, niż Sam i Harry razem wzięci w dniu dzisiejszym.
— Umm... ojej... to znaczy, dziękuję? — Uśmiechnęła się ciepło do nastolatki, która pomachała jej na pożegnanie i obróciła się, odchodząc w swoją stronę.
— Okulary na nos, maleńka — napomniał ją Styles, zsuwając ciemne szkła z powrotem na jej twarz jednym ruchem dłoni. — Przepraszam cię za to... — zaczął, kierując ich w końcu w stronę odprawy na pokład ich samolotu.
— Właśnie dowiedziałam się od twojej fanki, że mam ładne oczy, Styles — wtrąciła mu w pół zdania.
— Ej — oburzył się w żartach — to moi fani, nie mogą ci tak po prostu mówić, że masz ładne oczy. Są moi, a nie twoi, halo — grał zbulwersowanego, na wpół się śmiejąc. — To cudowni ludzie. Naprawdę. Rzadko kiedy spotykam się z przykrymi komentarzami, Annie. Są dla mnie ważni...
— Wiem o tym, Harry...
— ... ale ty jesteś ważniejsza. Dlatego nie uciekaj ode mnie przy nich, proszę — dokończył swoją poprzednią myśl, kolejny raz ją zaskakując. Splótł ich palce razem i raz jeszcze skradł jej pocałunek z jej skroni.
Właściwie to nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, zbyt zaszokowana, dlatego dziękowała losowi, że właśnie w tym momencie nadeszła ich kolej weryfikowania biletów i ich dokumentów tożsamości przed wejściem na pokład samolotu.
Nie spodziewała się, że wnętrze pierwszej klasy będzie przypominało zminiaturyzowany apartament z kilkunastoma fotelami, które można było rozkładać do stu osiemdziesiąciu stopni tak, żeby móc spać wygodnie.
— Wskakuj — polecił jej cicho lokaty, wskazując na fotel tuż przy oknie.
Annie usiadła na wskazanym miejscu i dopiero teraz zarejestrowała, że Harry wyjął ze swojej walizki z bagażem podręcznym koc zwinięty w rulon. Podał jej do rąk wodę mineralną i puchate zawiniątko, a potem usiadł obok niej. Wyciągnął telefon z tylnej kieszeni spodni i zdjął okulary, z westchnieniem ulgi wsuwając je za krawędź dekoltu swojej bluzy. Wystukał krótką wiadomość, którą wysłał mamie, Gemmie, Samowi, Jeffowi, Jamesowi i Niallowi, a potem wyłączył telefon. Spojrzał na rudowłosą niepewnie, gdy związywał włosy w koczka. Annie zerknęła na niego, a potem wlepiła wzrok w szybę, słysząc polecenie zapięcia pasów.
— Nie boisz się latać? — spytał ją cicho, widząc, jak uważnie śledzi kołowanie maszyny po asfalcie za oknem.
— Nie bardziej, niż podróżować samochodem — odmruknęła do niego nieco smutno, krzywiąc się nieznacznie. Posłała mu krótkie spojrzenie, odnajdując hipnotyzujące, zielone oczy, które wpatrywały się z nią wyrazem troski. — Wiesz, że nabroiłeś, Harry? — spytała go cicho.
— Nadal jesteś zła? — Skrucha w jego głosie w połączeniu z chrypą spowodowała, że ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej i, że po jej kręgosłupie przebiegł delikatny dreszcz. Samolot ustawił się na pasie startowym, a stewardessy skakały między fotelami pasażerów sprawdzając, czy wszystko jest przygotowane do startu. W kabinie zgasły światła, więc Annie w półmroku wpatrywała się w błyszczące ślepia bruneta. — Porozmawiamy, jak będziemy w powietrzu, misia — wyszeptał, całując ją w policzek i złapał ją za dłoń, kciukiem przejeżdżając po jej kostkach.
Dopiero teraz Annie spojrzała na Stylesa, który nerwowo oblizał spierzchnięte wargi.
— Nie lubisz startów i lądowań? — spytała cichutko, ale widząc jego zdenerwowanie poznała odpowiedź na to pytanie bez jego werbalnego potwierdzenia. Harry otworzył oczy, pokiwał delikatnie głową na boki i zagryzł dolną wargę.
— Ja z kolei zdecydowanie wolę samochody, Ann — wymruczał, mocno ściskając jej dłoń. Gdy zamknął oczy, czując, jak maszyna zaczyna się rozpędzać, nie spodziewał się poczuć na swojej skroni jej miękkich warg.
— Zaraz będzie po wszystkim, jestem obok — wyszeptała czule nad jego uchem i kciukiem pogładziła wierzch jego dłoni. Spojrzał na nią z wdzięcznością mimo, że był cały spięty.
Styles rozluźnił się dopiero, gdy komunikat pilota, że znaleźli się na odpowiedniej wysokości przetoczył się dźwiękiem po kabinie. Zadowolony odpiął pasy bezpieczeństwa i swoje, i Annie, uwalniając ją z nich. Rozłożył całkowicie na płasko jej fotel, wyjął z walizki podręcznej dwa małe jaśki, o których uprzednio zapomniał, kątem oka obserwując, jak Annie poprawia koka na głowie i zsuwa ze stóp buty.
— Zapraszam panią. — Wskazał głową na rozłożony fotel z dwoma poduszkami, dzierżąc w dłoniach rozwinięty z rulonu koc.
Annie z cichym westchnieniem ułożyła się na fotelu, nie spodziewając się, że po tym, jak Harry nakryje ją kocem, mruknie do niej ciche i rozbawione:
— Ale weź się posuń trochę...
— Gdzie się tu ładujesz, Styles? Przecież się nie zmieścimy — zachichotała, widząc jego poczynania, gdy próbował się ułożyć tak, żeby leżeć obok niej i nie zlecieć z fotela. — Obok masz swój własny, słyszysz?
— Jak nie będziesz się rozpychać to zmieścimy się na tym jednym — wymruczał z zawadiackim uśmieszkiem i wlazł pod koc, układając się na boku i ciasno przyciągając dziewczynę do siebie. Odetchnął głęboko, przymykając oczy, gdy poczuł, jak Annie się w niego wtula. Jednym ruchem pociągnął koc tak, żeby zakryć ich głowy, a potem pocałował ją mocno w usta.
— Czemu nas chowasz? — spytała cicho, marszcząc brwi, gdy oderwała się od jego warg.
— Bo po dzisiejszym wieczorze i tak wystarczająco dużo naszych zdjęć będzie w internecie, misia. Niektóre rzeczy są tylko dla nas, Annie... Nie mam pojęcia kim są ludzie w tej kabinie, ale po drugiej stronie siedzą dwie młode dziewczyny, które odkąd tylko zdjąłem okulary z nosa zdążyły mnie wrzucić na snapchata już z cztery razy — westchnął głęboko. — Chcę cię całować bez obawy, że zobaczy to cały świat. To tak dużo...? — spytał trochę bardziej sam siebie, niż Annie. — W Londynie będzie milion razy gorzej, niż w Miami, skarbie. Przepraszam, że rzucam cię na głęboką wodę, ale przygotuj się, że mogą nas nieco podeptać...
— Podeptać? — Annie uniosła jedną brew, słysząc to określenie.
Harry skinął niemrawo głową.
— Dlatego odbierze nas Nialler z ochroniarzami — rzucił mimochodem, szepcząc.
— Co takiego?
Styles zachichotał na widok jej zaskoczonej miny.
— Harry, jeśli ten wyjazd ma wyglądać tak, że non stop będziesz mnie stawiał przed faktem dokonanym to, jak boga kocham, zaraz zawrócę ten samolot, choćbym miała sama przejąć stery i zamordować pilota — Annie wywróciła oczami, mrucząc niezadowolonym głosem.
— Kotku, ja chcę po prostu pokazać ci mój świat i moją rodzinę. Najbliższą — wyszeptał jej do ucha, skubiąc wargami płatek jej ucha. — A, że mój świat wygląda, jak wygląda... — westchnął cicho. — Nie przejmuj się. Proszę... — Wsunął dłoń w jej włosy, kciukiem głaszcząc skórę jej głowy tuż nad karkiem.
— Wiesz, że prosisz o dużo..?
Brunet zacisnął wargi w wąską linię.
— Wiem... — wyszeptał niemal bezgłośnie i zrobił krótką pauzę. — Ale jesteś tu ze mną... — zauważył bystro. — Mogłaś zwiać, wiesz o tym...?
— Mam zacząć żałować, że tego nie zrobiłam...? — Podniosła na niego wzrok, nieco odsuwając się od niego. Koc, którym Harry przykrył ich głowy dawał im poczucie intymności na tyle duże, że postanowiła pociągnąć tę rozmowę dalej.
— Umierałem z niepokoju, że uciekniesz... — wyszeptał, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
— Dlaczego, Harry? — Zadała kluczowe pytanie. — Po co to wszystko?
Harry zagryzł wewnętrzną stronę policzka, słysząc jej cichy szept.
— Bo jestem pewien, że nigdy nie byłem tak zakochany, jak teraz, gdy patrzę w twoje wielkie, szare oczy... — wymruczał odrobinę nieśmiało, gładząc kciukiem jej policzek.
O słodki Jezu...
Serce Annie waliło jej w piersi tak mocno, że nie była w stanie oddychać. Próbowała dwa razy otworzyć usta, żeby powiedzieć cokolwiek, ale jedynie wpatrywała się w jego zielone tęczówki, mrugając powiekami.
— Jesteś w szoku, czy oficjalnie dajesz mi kosza, bo nie wiem? — wyszeptał, minimalnie unosząc jedną brew i pozwalając, żeby w jego ton wkradło się rozbawienie.
— Wiesz, nawet jakbyś dostał kosza, to jesteśmy jakoś na wysokości dziesięciu kilometrów, nad oceanem i nie bardzo mam jak uciec, więc chyba sobie tego nie zrobię, bo będzie nieco niezręcznie... — wyrzuciła z siebie powoli, rozbawiona.
— Pamiętaj, że morderstwo pilota pozostaje ci jako opcja awaryjna — wyszczerzył się do niej, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Odpowiedziała "tak" na jego niewypowiedziane pytanie w taki sposób, w jaki tylko ona potrafi.
— O, to świetnie. Myślisz, że lepszy będzie cyjanek, czy mam go zajść od tyłu z gaśnicą i trzasnąć go w tył głowy?
— Pocałuj mnie, głupia — zaśmiał się, rozczulony i przyciągnął ją do siebie. Zachichotała krótko, tuż przed tym jak mocno wpiła się w jego wargi, czując, jak brunet obejmuje ją mocno. Całowali się tak długo, dopóki obojgu nie urwał się film i nie zasnęli wtuleni w siebie, nadal nakryci kocem po same czubki ich głów.
Zasłodzę Was na śmierć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top