54

Annie dawno nie wychodziła z centrum tak zmęczona, jak tamtego wieczora. Pożegnała się z Samem, który w pośpiechu ucałował jej policzek na pożegnanie i zniknął w windzie chwilę przed tym, jak z ulgą zgasiła wszystkie światła na piętrze i, wtulając się w ramię Stylesa, skierowała się w stronę wyjścia, marząc o gorącej kąpieli i śnie we własnym łóżku.

— Musimy dzisiaj wychodzić do ludzi? — spytała, marudząc zmęczonym głosem. — Chyba nie przewidziałam, że będzie się tutaj dziś aż takie zamieszanie... 

Harry ucałował czule jej czoło.

— Obiecuję, że nie wymęczę cię mocno — wychrypiał cicho nad jej uchem. Pokiwała głową, niepocieszona. Zjechali na minusowe piętro i weszli do szatni. Hary opierał się barkiem o szafki i spoglądał na rudowłosą, gdy ta szybko i chaotycznie przebierała się w swoje cywilne ubrania. Z uniesioną brwią obserwował jak pomimo zmęczenia składa uniform szpitalny w perfekcyjną kostkę tak, żeby się nie wygniótł w szafce.

— Jesteś pedantką, Ann — zachichotał cicho, i uśmiechnął się szeroko, gdy podniosła na niego wzrok.

Bez pyskowania, Annie, pamiętasz?

— Nie, skarbie, ja po prostu nie lubię zostawiać swoich ubrań w losowych miejscach na podłodze, jak to robisz ty — odpowiedziała mu, siląc się na zbyt słodki ton, na dźwięk którego brunet wywrócił oczami.

— Taki mój urok. — Poruszył brwiami, śmiejąc się. — Masz wszystko? Lecimy? — spytał jeszcze, gdy zamykała szafkę i zakładała torbę na ramię. Pokiwała twierdząco głową i splotła razem palce ich dłoni, kierując się w stronę schodów prowadzących na parter budynku.

Styles odwiózł ją do jej mieszkania i odprowadził pod same drzwi wejściowe, całując ją mocno i głęboko na pożegnanie. 

— Przecież za trzy godziny tu wrócisz — zaśmiała się, gdy odkleił się od niej i poluzował uścisk ramion, które mocno oplatały ją w talii.

— Za dwie i pół — poprawił ją.

— Tym bardziej — uśmiechnęła się do niego, a potem zmarszczyła brwi. — Jezusie, Styles, o co chodzi? Spójrz na mnie, Harry — poleciła mu twardo, chwytając między kciuk i palec wskazujący jego podbródek. Całował ją przed chwilą tak, jakby już nigdy mieli się nie zobaczyć. — O co chodzi?

— Annie, kotku, wszystko gra — ucałował jej usta, żeby odepchnąć jej uwagę od swojego zdenerwowania. — Mam napięty terminarz godzinowy, maleńka. Uciekam. Za dwie i pół godziny po ciebie jestem - wepchnął ją delikatnie za próg jej mieszkania i uśmiechnął się czarująco. — Pamiętaj, Ann: bluza, wygodne adidasy, wygodne spodnie, nie zapomnij skarpetek, nie maluj się i weź sobie szczotkę do włosów do torby... 

Annie uniosła brwi, zdziwiona.

— Chociaż nie, ja szczotkę i tak wezmę swoją, a ty nie czeszesz włosów na sucho, więc nie bierz, bez sensu.

— Styles? — spytała go zdezorientowana, czując, że i tak nie dostanie odpowiedzi.

— Albo weź. Tak jakby co — zmienił zdanie i uśmiechnął się szeroko. — Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie, Annie. Pa — rzucił przez ramię i pomachał jej, znikając na klatce schodowej.

Rudowłosa pokręciła głową z niedowierzaniem i zamknęła drzwi od swojego lokum. Nie było jej we własnym domu ponad pięć dni. Lodówkę miała pustą, ale gdy omiotła wzrokiem wnętrze to zarejestrowała poskładane estetycznie pranie, które zostawiła rozwieszone na tarasie i kaktusa, który jeszcze nie umarł. Samuel musiał być w jej mieszkaniu.

Rzuciła torbę niedbale na kanapę, cały czas zadręczając się dzisiejszym zachowaniem lokatego bruneta. Z jednej strony naprawdę zachowywał się tak, jakby wszystko było między nimi w porządku, a z drugiej czuła, że kręci - ściemniał jej prosto w oczy i denerwował się mocno, gdy próbowała cokolwiek z niego wyciągnąć. Harry nie był osobą, która się zamykała w sobie - zwłaszcza przed nią. Już nie raz powtarzali sobie, że o emocjach trzeba rozmawiać: to, że oboje byli w tym dość bezpośredni, to już inny temat.

Annie wykąpała się, rozkręcając muzykę w mieszkaniu tak głośno, jak tylko się dało. Założyła na siebie wygodne, czarne rurki z wysokim stanem, które uwielbiała przez wzgląd na elastyczny materiał, z jakiego były uszyte. Zgodnie z prośbą Harry'ego chwyciła czarną koszulkę ze znaczkiem Guns'n'Roses, ciepłą bluzę z kapturem, która kiedyś należała do Sammy'ego, a wilgotne loki związała w wysokiego koka. Na stopy - również zgodnie z rozporządzeniem pana despoty - wsunęła skarpetki w koty i białe, masywne adidasy, które uwielbiała, ale których nie nosiła zbyt często - białe buty miały to do siebie, że zrobiła w nich trzy kroki i już były upieprzone. Wrzuciła do swojej torby na ramię kilka rzeczy, które mogłyby jej się przydać, jakby znowu miała nocować poza domem.

Chyba nigdy odkąd się poznali nie denerwowała się tak, jak wtedy, gdy czekała, aż Harry po nią przyjedzie. Serio - stresował ją nieustannie, będąc po prostu sobą i zaskakując ją raz po raz, ale dzisiejszy wieczór był inny. Tym razem denerwował się też brunet, co wcześniej nie miało miejsca, a zaczynało jej się udzielać. W jej głowę zaczęły wkradać się dziwne i absurdalne myśli, o które nigdy wcześniej nie posądziłaby sama siebie. Zaczynała zachowywać się i myśleć jak paranoiczka - chodziła w kółko wokół fortepianu, wyłamując nerwowo palce u swoich dłoni.

Drżącymi dłońmi przekręcała klucz w zamku, gdy Harry zapukał do drzwi. Był ubrany niemal identycznie, jak ona sama, na widok czego zachichotał krótko.

— Gotowa? — spytał konkretnie od progu, całując ją w policzek. — Bierz torbę i zwijamy się, Annie.

— Nadal nie masz zamiaru mi powiedzieć gdzie właściwie mnie uprowadzasz? 

Harry przez ułamek sekundy zamarł, gdy użyła słowa "uprowadzanie". Szybko otrząsnął się z letargu, uświadamiając sobie, że był to zwykły - aczkolwiek, niezwykle trafny - zbieg okoliczności.

— Dowiesz się na miejscu, mała. Czas nas goni, Ann — pospieszył ją miękko i w ciszy obserwował, jak gasi wszystkie światła w mieszkaniu i zamyka drzwi. Dla pewności nacisnął klamkę, upewniając się, że na pewno zamknęła mieszkanie, gdy Annie chowała klucze do torby. Złapał ją za dłoń i szybkim krokiem skierowali się w stronę audi Harry'ego.

Teraz nie ma już odwrotu, Styles.

Harry otworzył rudej drzwi od strony pasażera, a potem sam okrążył samochód i usadowił się na fotelu kierowcy, zapinając pas bezpieczeństwa. Gdy odpalił silnik Annie włączyła radio, pozwalając cichym dźwiękom popowej piosenki wypełnić wnętrze audi.

Z rozczuleniem zauważył, że rudowłosa przysnęła na fotelu pasażera tuż po tym, jak zsunęła ze stóp buty i zwinęła się w kulkę. Fotel miała odchylony odrobinę w tył, przez co prościej jej było podciągnąć kolana niemal pod samą brodę. Mimo tej mało wygodnej pozycji nie odpięła pasa. Wiedział, że nie pośpi zbyt długo, bo do lotniska zostało im zaledwie dwadzieścia minut trasy, ale i tak zerkał co chwile czule na jej pogrążoną w spokoju buzię i lekko rozchylone wargi.

Wjeżdżał na parking tuż obok lotniska z sercem bijącym w piersi tak mocno, że miał wrażenie, że słyszy dudnienie w uszach. Przełknął głośno ślinę i zerknął w kierunku wejścia do hali odlotów. Przy wyjściu - tak jak się spodziewał - zobaczył Samuela w skórzanej kurtce, który zarejestrował przyjazd audi Stylesa, zgasił papierosa i ruszył w ich stronę. Brunet gasił silnik i pogłaskał Annie po głowie, licząc, że wybudzi się z drzemki, jednak tak się nie stało. Harry odpiął pas i wysiadł cichaczem z samochodu, a potem odnalazł oczy Samuela.

— Jeszcze żyjesz? — Przywitał się z nim, obejmując go po męsku i zachichotał.

— Zasnęła w trasie — wymruczał Styles.

— Aaa, to wiele wyjaśnia. Powiem ci, stary, że ja sram po gaciach, ale ty wyglądasz, jakbyś zaraz miał zemdleć — zaśmiał się nerwowo blondyn. — Budź ją, ja wyjmę walizki z samochodu — polecił brunetowi, popychając go w stronę drzwi pasażera.

Harry zacisnął wargi w wąską linię i pociągnął za klamkę, a potem schylił się mocno, całując skroń rudowłosej.

— Annie, myszko... — wymruczał cicho zachrypniętym głosem, dłonią przesuwając czule po jej policzku. — Otwórz oczy, mała — polecił miękko, widząc, jak niezadowolona marszczy nosek.

Otwórz oczy i mnie nie zabij, błagam.

— Gdzie jesteśmy? — wymamrotała nieprzytomnie, mrugając powiekami i podnosząc się do siadu. — Zasnęłam?

— Tylko na dwadzieścia minut. — Z racji tego, że nachylał się nad nią, nie była w stanie zarejestrować więcej niż to, że byli na jakimś wielkim parkingu. — Chrapałaś — zachichotał jeszcze, widząc, jak przeciąga zastane mięśnie, marszcząc brwi.

— Nie kłam, Harry — zaśmiała się, wystawiając mu język. — To gdzie mnie wywiozłeś?

Styles wziął głęboki oddech do płuc i podał jej dłoń, którą posłusznie chwyciła. Pomógł jej wysiąść z samochodu po tym, jak wsunęła adidasy na stopy i niczym spetryfikowany obserwował, jak jej oczy urosły do wielkości pięciozłotówek, gdy zobaczyła szyld "Miami International Airport". Potem obróciła się nerwowo wokół własnej osi, odnajdując Samuela stojącego tuż obok dwóch walizek i zamarła. 

Nabrała powietrza w płuca, zszokowana.

— Ann, kicia... — zaczął Sam, ostrożnie, jednak przerwał mu Styles, widząc, jak ciśnienie Annie wzrasta w ekspresowym tempie.

— Nie, Sam, najpierw ja — rzucił do chłopaka, a potem mocno chwycił ją za ramiona i obrócił gwałtownie przodem do siebie. — Annie, kochanie, zanim się wściekniesz to najpierw posłuchaj... 

Miała chłodny wyraz twarzy i uniosła ironicznie jedną brew, a w jej oczach tańczyła wściekłość.

— Masz piętnaście sekund, Styles.

Harry zmarszczył brwi.

— Za mało.

— Już trzynaście.

— Annie, błagam, zaufaj mi, nie robię niczego złego, po prostu... 

— "Złego"?! - krzyknęła. — Kurwa, Harry, ty mnie uprowadzasz wbrew mojej woli! To jest kurwa, prawie, jak gwałt! — Wyrwała się z jego uścisku, a z oczu ciskała piorunami.

— Jeśli chcesz być jutro na każdym możliwym portalu plotkarskim to krzycz jeszcze głośniej — sarknął do niej brunet, starając się nad nią zapanować, jednak olała go.

— A ty! — Odwróciła się w stronę blondyna, podchodząc gwałtownie w jego stronę. — Jak mogłeś, Samuel?!

— I czego robisz aferę, Anastasia? — spytał spokojnym głosem Sam, lekko lekceważąco.

— Nie wyprowadzaj mnie z równowagi... — rzuciła ostrzegawczo.

— Osobiście cię spakowałem, kochanie, bo również uważam, że po tym wszystkim, co ostatnio oboje przeszliście, powinniście uciec przynajmniej na drugi koniec tego kraju.

— Nie masz prawa podejmować za mnie takich decyzji, Sam — warknęła do przyjaciela.

— Harry, zostaw nas samych na chwilę — rzucił blondyn do stojącego jak kołek bruneta, który zagryzał wargę, patrząc na nich. Lokaty uniósł ironicznie i pytająco brwi na znak tego, że nie ma pojęcia, co miałby niby ze sobą zrobić. — Nie wiem, Styles, idź zapalić, złap motylka, wsiądź do samochodu, cokolwiek — sarknął Samuel.

Brunet ponownie wywrócił oczami, ale posłuchał. Wsiadł do audi, a Annie słyszała wyraźnie, jak siarczyście klnie pod nosem. Zagryzała mocno zęby, próbując nie wpaść we wściekłość. Wszystkie puzzle ułożyły jej się w głowie, gdy tylko zobaczyła szyld lotniska - ich dziwne zachowanie, zdenerwowanie Stylesa, zasady zakładu... Wszystko ułożyło jej się w spójną całość.

Boże, jak ona mogła na to nie wpaść sama?

— Okłamałeś mnie, Sam — wyrzuciła mu z żalem w głosie. — Mówiłeś, że nie spiskujesz z nim.

— Nie widzisz, idiotko, że robię to dla twojego dobra? — spytał ją miękko blondyn, podchodząc do niej i przytulając ją mocno, mimo tego, że protestowała. — Uspokój się i daj mi coś powiedzieć, Ana.

"Ana".

— To jest cios poniżej pasa, Sam — wyrzuciła mu. — Nie mów do mnie tak, jak mówili do mnie moi rodzice... 

Czuła, że emocje przelatują przez nią z taką prędkością, że zaraz z ich nadmiaru po prostu się rozpłacze.

— Annie, aniołku — westchnął Samuel, tuląc ją do siebie mocno i uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch — ty go kochasz, uparty ośle... — wymruczał rudowłosej do ucha tak, żeby jego słowa słyszeli tylko oni.

Ann zacisnęła mocno wargi, ponownie próbując wyszarpnąć.

— Uspokój się. Nie widzisz, że to jest facet, jakiego potrzebujesz, na litość? — Ścisnął ją tak mocno, że aż jęknęła, gdy zabolały ją żebra. — On się stara, Ann. Chce cię taką, jaka naprawdę jesteś, z całym popierdolonym bagażem. — Tłumaczył jej cicho i czuł, jak przestaje z nim walczyć. — Osobiście myślę, że go pojebało, bo widzi, że ładuje się w misję samobójczą i nadal cieszy się jak dziecko na twój widok — szeptał jej we włosy, nadal trzymając ją mocno. — Daj mu swoje serce, Ana. Błagam cię, przestań w końcu zaprzeczać i mówić, że nie zasługujesz na normalne życie, bo jesteś najcudowniejszą, najbardziej upartą osobą na ziemi, jaką znam i nikt nie zasługuje na to bardziej, niż ty.

Sam wziął głęboki wdech, czując, jak łzy napływają mu do oczu.

— On nie zwróci ci rodziny, on da ci rodzinę, Ana... — wyszeptał i ścisnął ją bardzo mocno, słysząc, że zaszlochała gwałtownie. — Wystarczy już walki z całym światem, kochanie. Daj mu rządzić. Daj mu się pokochać, Anastasia, bo zwariował na twoim punkcie. I, na chuja, niech będzie samym, pierdolonym Stylesem, niech będzie kimkolwiek, ale niezależnie od tego kim jest, to nie dam ci po raz kolejny zwiać przed własnym szczęściem, dociera to do ciebie?

Po policzku Samuela przetoczyło się kilka łez.

— Nie tym razem, Ana. Wsiądziesz do tego samolotu i dasz mu rządzić, rozumiesz? Niczego nie potrzebujesz bardziej, niż tego. Niż jego. Potrzebujesz go. Bo go kochasz, Ana — wyszeptał i zamilkł, wsłuchując się w jej szlochanie w jego ukochaną koszulkę. Annie wsunęła ręce pod jego kurtkę i ułożyła dłonie na plecach Samuela. — Niech to do ciebie w końcu dotrze, ty oślico ty... 

— Jesteś dupkiem, Sammy — wyrzuciła mu zapłakana, mówiąc przez zatkany nos.

— Wiem, aniołku — ucałował ją w czubek głowy i wtulił twarz w jej włosy, gdy zaszlochała ponownie. — Kocham cię, Annie... 

— Ja ciebie też, Sam... 

Harry nie wytrzymał i wysiadł z samochodu, nie mogąc dłużej udawać, że nie słyszy płaczu rudowłosej. Zamarł, widząc jak Annie roni łzy w ramionach Samuela, który sam miał zapłakane oczy - tego drugiego Styles się nie spodziewał. Zamknął cicho drzwi od strony kierowcy i podszedł do nich niepewnie.

— Mam spierdalać? — spytał cicho, prosto z mostu, zagryzając mocno dolną wargę. Annie uniosła swoje zaczerwienione oczy, odnajdując jego ogromne, przejęte, zielone tęczówki swoimi szarymi.

Błagam, nie mów "tak", Annie... 

Prychnęła ironicznie, odsuwając Samuela od siebie i odwróciła się do nich tyłem, żeby wytrzeć łzy z twarzy rękawem bluzy. Chwała bogu, że posłuchała Stylesa i nie nałożyła na siebie ani grama makijażu. Westchnęła cicho i obróciła się w stronę bruneta. 

Harry miał wrażenie, że zapomniał, jak się oddycha, gdy do niego podeszła.

— Zakład jest nieważny, Styles — oświadczyła mu, krzyżując ręce na piersi. — Nie miej nadziei, że się z tobą nie rozliczę z tego, co nawywijałeś.

Wpatrywał się badawczo w jej oczy, czekając na wyrok.

— Bierz walizki, ja siedzę przy oknie — rzuciła do niego i zrobiła krok w bok po to, żeby otworzyć tylne drzwi w celu wyjęcia swojej torby na ramię.

Harry odchylił głowę w tył i głośno wypuścił z płuc powietrze, które przez cały czas wstrzymywał. Dobrze, że był piosenkarzem i miał większą pojemność w klatce piersiowej. Bo gdyby nim nie był, to raczej by już zemdlał.

— Wybacz, Sam — mruknął w stronę blondyna i rzucił się na rudowłosą, robiąc ku niej jeden, długi krok i przyciągając ją do siebie. Chwycił jej policzki w swoje dłonie i pocałował ją mocno, językiem wchodząc na jej podniebienie. Annie jęknęła, zaskoczona. Smakowała łzami. Dopiero po chwili objęła bruneta mocno, zarzucając ręce na jego kark i oddała pocałunek, stając na palcach i wpijając się w jego usta. Oboje włożyli w niego wszystkie emocje, które wstrząsnęły nimi w ciągu ostatnich kilkunastu minut. Ann wplotła dłonie w loki bruneta i pociągnęła za nie, zagryzając jego dolną wargę.

— Jeśli macie zamiar się pieprzyć na środku parkingu to sobie pójdę — rzucił głośniej, niż powinien Samuel, patrząc na nich z politowaniem i z rozczuleniem jednocześnie.

Annie wystawiła mu mało subtelnie środkowy palec w odpowiedzi, wyplątując jedną dłoń z włosów Harry'ego i wychylając rękę za plecami bruneta. Blondyn zaśmiał się głośno i pokręcił głową z niedowierzaniem, wiedząc, że nie ma sensu odklejać ich od siebie - i tak go oleją.









No, wjeżdża dzisiaj, bo jutro pewnie nie będę miała kiedy dotknąć komputera! 💙

Na początku zupełnie nie wiedziałam w którą stronę popchnąć ten rozdział - miałam na niego milion wizji i milion pomysłów, ale, końcem końców, wyszło dokładnie tak, jak chciałam. Tak, jak sobie go wymyśliłam, nie wiedząc nawet, że to właśnie o tym myślę. Jakkolwiek nienormalnie to brzmi, no nie?

No, i jedna łezka też mi poleciała.

x





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top