52
Leżeli na tej nieszczęsnej kanapie w akompaniamencie Sama Hunta, dopóki oboje nie poczuli się na tyle senni, żeby resztkami sił stanąć na nogi i przenieść się do sypialni. Ściągnęli z siebie ubrania i nadzy zakopali się w pościeli, tuląc się do siebie mocno. Annie objęła Harry'ego od tyłu, a ten z westchnieniem zanurzył twarz w poduszce i odpłynął w głęboki sen, mimo braku późnej godziny na zegarku.
Nie będzie kłamstwem stwierdzenie, że kolejny dzień w całości zmarnowali, niemal nie wychodząc z łóżka. Annie rozmawiała chwilę z Samuelem przez telefon, gdy blondyn zadzwonił upewnić się, czy na pewno wszystko w porządku. Poza tym - nie było ich dla świata. Spali do południa, kochali się na "dzień dobry", poszli pod prysznic, coś tam zjedli, znowu się kochali, a potem ponownie przysnęli, otwierając oczy późnym popołudniem. Dzień minął im tak bezproduktywnie, jak tylko się dało. Wieczorem obejrzeli jakiś średni film, podczas którego Annie popijała kakao zrobione przez bruneta, który odmówił kategorycznie zrobienia jej kawy, argumentując, że nie da mu spać w nocy.
Harry wiedział, że oboje musieli się wyspać - czekała ich ciężka doba. Plan był prosty, ale intensywny: obudzenie Annie, oficjalne rozpoczęcie zakładu i odwiezienie jej do pracy, powrót do mieszkania, spakowanie walizek, dializa, odwiezienie Annie do mieszkania po jej pracy w czasie, gdy Sam podrzuci mu po ich wspólnym dyżurze jej spakowane rzeczy, odebranie jej z jej mieszkania trzy godziny później i transport na lotnisko. Prosto i logicznie, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Cieszył się, że oboje mieli okazję odpocząć dzień przed tym, jak przyjdzie im spać zaledwie kilka godzin w samolocie. No, a potem jeszcze czekał ich zgubny i męczący jet-lag...
Bo tak właśnie będzie, prawda?
Annie przeciągnęła się leniwie, gdy Harry wyłączył budzik w swoim telefonie. Uchyliła powieki i znów miała w głowie przebłysk myśli, że nadal nie wierzy, że budzi się obok niego.
— Hej, piękna — wymruczał zachrypniętym głosem, całując jej usta na powitanie. — Oficjalnie oświadczam, że masz półtorej godziny na pyskowanie do mnie przed naszym dwudziestoczterogodzinnym zakładem — wyszeptał w jej wargi w przerwie na oddech, kładąc się na niej i podpierając ciężar swojego ciała na łokciach. — Chcesz mi coś powiedzieć, zanim oficjalnie będziesz urocza przez dobę?
— I to ja jestem okropna, Styles? — Zaśmiała się, oddając pocałunek. — Nie wierzę, że to mówię, ale nie chce mi się iść do pracy...
— Zawsze możesz się znowu pochorować. — Brunet poruszył zawadiacko brwiami.
— Nie ma opcji.
— No to rusz tyłek — mruknął do niej i zrzucił z nich pościel jednym ruchem ręki, ignorując protestujące jęknięcie rudowłosej.
Dziś rano oboje ogarnęli się sprawniej, niż zwykle. Umyli razem zęby i, gdy Annie walczyła w łazience ze swoimi mokrymi włosami, Harry w kuchni zalewał kawę dla nich obojga i pracował nad szybkim śniadaniem.
— Wezmę subaru Jeffa, tak na wszelki wypadek — mruknął nieco do Annie, a nieco sam do siebie, gdy dłubał łyżką w swoich płatkach czekoladowych.
— Co się dzieje, żabo? — Szarooka odnalazła jego oczy i spojrzała na bruneta pytająco. — Jesteś dziwnie spięty.
— Wydaje ci się — uśmiechnął się do niej uspokajająco.
W istocie, był spięty. Ostatecznie, dotarło do niego, że Annie może się nie zgodzić. Co, jak po prostu ucieknie? Przecież ma do tego prawo. Wcale nie musi się zgodzić na ten urlop, nie musi docenić jego starań i jego chęci. Nie zwiąże jej, nie zaknebluje, nie unieruchomi, nie otruje - nadal może mu zwiać tuż przed samą odprawą. Ma też prawo się na niego wkurwić, prawda? I to mocno wkurwić.
Tego ostatniego to, w sumie, był, tak troszkę, pewien...
— Okulary na nos, mała — polecił jej, gdy zamykał za nimi drzwi swojego mieszkania. W dłoń wsunął jej jedną parę swoich przeciwsłonecznych raybanów. — Wyjdziemy tylnym wyjściem z parkingu, ale nigdy nic nie wiadomo. Możliwe, że odpuścili po trzech dniach z rzędu bez rewelacji na nasz temat... — Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie, gdy opuszczali windę na poziomie minus pierwszym.
— Coś ty dzisiaj taki małomówny, Harry? — Annie uniosła jedną brew. Ewidentnie coś ją dziś niepokoiło w zachowaniu lokatego. Niby miał na twarzy ten urzekający uśmieszek, niby się z nią lekko przekomarzał, niby całował ją przelotnie, ale coś jej nie pasowało.
— Miałem dziwny sen — wymruczał wymijająco, rzucając jej przepraszający, uroczy uśmiech i otworzył garaż, wciskając przycisk na pilocie, pod wpływem czego białe subaru zamruczało cicho, odblokowując zamki w drzwiach samochodu.
Annie dyskretnie uniosła jedną brew tak, aby nie zauważył, gdy wsiadała do samochodu. Styles otworzył jej drzwi od strony pasażera, a ona usadowiła się na fotelu, prychając niemal bezgłośnie.
Co jak co, ale kłamać to on nie potrafił.
Jakim cudem dali mu rolę w jakimkolwiek filmie?
Harry ze zdziwieniem zauważył, że pod bramą wjazdową było spokojnie: zero podejrzanych, czarnych aut i zero paparazzi. Odetchnął z ulgą pod nosem na ten widok. Pod centrum zaparkował celowo chwilę przed czasem, ukradkiem zerkając na zegarek. Mieli niecałe dziesięć minut dla siebie, zanim Annie będzie musiała wyskoczyć z auta i udać się w stronę szatni.
— Powiesz mi w końcu co się dzieje? — spytała miękko rudowłosa, odpinając pas bezpieczeństwa, gdy brunet zgasił silnik auta. Zmarszczyła brwi, gdy zarejestrowała, że zostawił odpaloną elektronikę w aucie, przekręcając kluczyk w stacyjce do połowy, po to, żeby uniemożliwić jej otwarcie drzwi - zamknął ich w samochodzie od środka.
— Annie, myszko, jest ósma zero sześć — wymruczał, odpinając swój pas i obracając się bokiem w jej stronę.
— Serio, aż tak oficjalnie? — zaśmiała się sarkastycznie.
— Stawka wysoka, to i żartów nie ma. — Poruszył brwiami. — Za dwadzieścia cztery godziny dostaniesz ode mnie mój telefon do ręki, jeśli wygrasz.
— Nadal nie zgadzam się na twoją część — wymruczała, niezadowolona.
— To zrób tak, żeby nie musieć się nią martwić.
— Wiesz, że to ty jesteś teraz okropny? — wyrzuciła mu lekko pretensjonalnie, wiedząc, że i tak niczego nie ugra.
— Doba, Annie — wyciągnął mały palec prawej dłoni w jej stronę. Rudowłosa westchnęła głęboko, odgarnęła z czoła swoje loki i złapała swoim małym palcem jego własny na znak obietnicy i rozpoczęcia zakładu jednocześnie.
Przecież to nie może być takie trudne, prawda?
— Dobra, Ann, to skoro jesteśmy już po... — zaczął, oblizując spierzchnięte wargi, ale mu przerwała.
— O której będziesz w centrum?
— Późnym popołudniem, nie wiem czy przypadkiem nie będę ostatnim pacjentem Samuela dzisiaj - odpowiedział jej, skradając jej całusa z czoła. — Przywieźć ci coś ciepłego na obiad?
— Nie musisz — uśmiechnęła się do niego.
— Okej, to przywiozę — odparł, jakby nie usłyszał jej odpowiedzi, a Annie całą sobą powstrzymała się od ironicznego przewrócenia oczami i tylko uśmiechnęła się do niego niewinnie. — Odwiozę cię po pracy do domu, zostawię cię w mieszkaniu na chwilę i będę po ciebie jakoś w okolicy dziesiątej wieczorem — oświadczył jej, nie pytając jej o zdanie.
— Po mnie? Nie "u mnie"? — spytała bystro, wyłapując różnicę. — Nie mogę chociaż raz wyspać się we własnym łóżku? — zaśmiała się, nawiązując do ich przedwczorajszej rozmowy.
— Ubierz się wygodnie, weź sobie ciepłą bluzę i wygodne adidasy, dobra? — kontynuował, jak gdyby nigdy nic, nie odpowiadając jej.
Annie zmrużyła podejrzliwie oczy.
— Nie mówisz mi wszystkiego, Harry — mruknęła do niego z wyrzutem w głosie, gestem prosząc, żeby otworzył jej zamek w drzwiach. Posłuchał i wcisnął odpowiedni przycisk na kierownicy, wpatrując się w nią nieco niepewnie. — Wiesz, że nie lubię niespodzianek...
— Ufamy sobie, Annie, tak? — Uśmiechnął się do niej ciepło, obracając twarz w jej stronę.
— A to, z kolei, jest szantaż emocjonalny, kochanie... — szepnęła cicho, ale wiedziała, że i tak słyszał. — Zobaczymy się w centrum — nachyliła się nad nim i skradła mu całusa z policzka, łapiąc dłonią za klamkę drzwi od strony pasażera.
— Bądź grzeczna! — krzyknął za nią, szczerząc się.
— A byłam niegrzeczna kiedykolwiek? — zachichotała, puściła mu oczko i wyskoczyła z samochodu czując, że mimo wszystko coś jest mocno nie w porządku.
Dziś jest dobry dzień, moi drodzy! ☀️ x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top