50

— Poradzisz sobie?

— Boże, Styles, zostaję sama w twoim mieszkaniu, nie wiem co mogłoby mnie przerosnąć: zrobienie prania, bo szmaty wysypują się z kosza w łazience, czy zrobienie czegoś na obiad? Idźże już, bo jesteś spóźniony... — Annie zaśmiała się głośno, wywracając oczami i klepnęła bruneta sugestywnie w tyłek. 

Mężczyzna przeczesał dłonią loki i pocałował ją ostatni raz, na pożegnanie. Zaśpiewał cicho, ale wyraźnie, nieco pod nosem, wers:"baby, I'll never leave if you keep holding me this way", który był fragmentem piosenki Stockholm Syndrom, napisaną przez niego dla zespołu, a na dźwięk czego Annie roześmiała się dźwięcznie. 

— Idź już, Harry — poleciła mu, śmiejąc się i gryząc jego dolną wargę.

— Wolałbym zostać i wrócić do łóżka — wyszeptał flirciarsko do jej ucha, a na twarz rudowłosej wpełzł szeroki uśmiech.

— Im szybciej wrócisz do domu tym szybciej się w nim z powrotem znajdziesz — odparła mu, na co lokaty oderwał się od niej nagle i, wyszczerzony, rzucił krótkie "no to siema", machając jej ręką na pożegnanie i znikając za drzwiami z prędkością światła.

— Wariat... — zachichotała Annie sama do siebie, kręcąc głową. Przetarła dłońmi twarz, ziewając i zauważyła, że cały czas uśmiecha się sama do siebie. — Co ty ze mną robisz, Styles, na litość?

Odpowiedziała jej cisza, w trakcie której zagryzała swoją dolną wargę od wewnątrz, bezskutecznie powstrzymując uśmiech.

Harry wsiadł do swojego samochodu i również nie mógł powstrzymać śmiania się do siebie, gdy odpalał silnik audi. Wsunął na nos okulary przeciwsłoneczne i stuknął w ekran telefonu, otwierając sobie bramę wyjazdową. Stado fotoreporterów stało w gotowości wokół ogrodzenia i, gdy już z daleka dostrzegli jego samochód, dostał lampą błyskową po oczach. Wyjechał na ulicę, uśmiechając się nadal. Wystukał krótkiego smsa do Annie, jedną ręką manewrując kierownicą.

"Obserwatorzy przed osiedlem mają się dobrze. Areszt domowy aktualny, śliczna. Tęsknię x"

Pod centrum zaparkował spóźniony dobre dwadzieścia minut. Kątem oka zarejestrował dwa lub trzy czarne samochody z reporterami w środku, gdy wysiadał z audi na parkingu. Szybkim krokiem udał się do środka budynku i chwilę później znalazł się na ósmym piętrze. Samuel podniósł na niego wzrok zza papierów, widząc z daleka jego szelmowski uśmieszek, nad którym nie panował.

— Jak się czuje? — spytał go na przywitanie, a Harry, z początku nie wiedząc, o co pyta zmarszczył brwi i spojrzał na niego ze zdezorientowaną miną. Samuel zaśmiał się bezsilnie i potarł twarz dłonią, szydząc: — Boże, Harry, naucz się kłamać chociaż trochę — jęknął, śmiejąc się. — Annie. Pytałem o Annie — wyjaśnił mu, a na twarzy lokatego pojawił się szeroki uśmiech.

— Aaaa — mruknął mało bystro, a potem zacisnął wargi, siląc się na zbolałą minę. — Nie, no, Annie czuje się strasznie. Ma zakaz wychodzenia z łóżka.

Samuel klepnął się z otwartej dłoni w czoło, widząc transparentność na twarzy bruneta.

— Idź już na fotel, Styles, błagam — zachichotał, kręcąc głową na boki. Harry wyszczerzył się w jego stronę z przepraszającym i rozbawionym wyrazem twarzy jednocześnie i udał się w stronę fotela przygotowanego dla niego przez Samuela.

Gdy blondyn podłączał Harry'ego do dializatora to na jego ustach błąkał się złośliwy uśmieszek.

— Wiesz, że dzisiaj mamy już dwudziesty ósmy stycznia? — spytał bruneta nieco hipotetycznie.

Styles zmarszczył brwi.

— Wyglądam na idiotę, Sam?

— Zakochanego w dodatku — Samuel pokręcił głową. — Kiedy masz zamiar jej powiedzieć?

— No nie wiem, przed odprawą na lotnisku? 

Samuel podniósł na mężczyznę przerażony wzrok.

— O Boże, ty mówisz serio — stwierdził zaszokowany. — Harry, ona cię udusi. 

Styles zaśmiał się dźwięcznie.

— Ja mówię poważnie. — Ton głosu Sama nie brzmiał optymistycznie. — I, dodatkowo, jak, do diabła, wyobrażasz sobie zaciągnięcie jej na to lotnisko?

Pytanie Samuela rozbrzmiało między nimi, a Harry zacisnął wargi i spojrzał na pielęgniarza wymownym wzrokiem.

— Nie, Styles, nie ma takiej możliwości — zaprotestował od razu Sammy, widząc jego niewypowiedzianą na głos prośbę. — Ona mnie wypatroszy za samo spakowanie jej i współpracę z tobą. Radź sobie sam — rzucił do niego stanowczo, a potem jeszcze dodał: — Te kocie, proszące oczy nie robią na mnie wrażenia.

— Nie kłam.

— Wybacz, słodziaku, ale Ann boję się bardziej niż ciebie — powiedział stanowczo i wzruszył ramionami. — Do uprowadzenia jej nie przyłożę ręki. 

— Będziesz coś chciał — wymruczał do niego Harry, robiąc obrażoną minę i krzyżując ręce na klatce piersiowej, niczym naburmuszony dzieciak. — Przyniesiesz mi chociaż jej grafik?

Samuel wywrócił oczami, ale spełnił prośbę bruneta, znikając na moment w pokoju socjalnym.

Harry cały czas spędzony na dializie przesiedział na fotelu, rozważając różne opcje. Uprowadzenie rudowłosej tak, żeby cała sytuacja nie skończyła się wojną z jej strony było dla niego niewątpliwym wyzwaniem. Kłamanie nie wchodziło w grę, bo nie potrafił tego robić przekonująco i nie chciał jej okłamywać. Siła perswazji i twarda ręka? Będą przydatne, ale musi mieć coś jeszcze w rękawie. Szantaż emocjonalny i element zaskoczenia? Tylko jak? Sprawę komplikował mu fakt, że Annie schodziła przed dziewiętnastą z dyżuru, a w okolicy jedenastej wieczorem powinni być już na odprawie na lotnisku. 

— Słyszę, jak myślisz — zaśmiał się Sam, gdy odłączał dreny, wyjmując igły z jego przedramienia. — Dam ci wskazówkę, Styles. Wykorzystaj urok osobisty — puścił oczko brunetowi i dał mu znać, że puszcza go wolno, zakładając mu opatrunek w miejscu wkłucia na przetoce.

Lokaty uniósł jedną brew.

— To załatwia sprawę?

— Oczywiście, że nie. —Samuel wywrócił oczami. — Ale załagodzi sytuację. Poza tym, przestań tyle analizować. Zrób to po swojemu, Harry. Bądź tym Stylesem, na którego tak warczy i fuka, i przy którym tyle się śmieje, i wszystko będzie dobrze. Poważnie.

Zielone oczy Harry'ego odnalazły oczy Sama.

Czy on chciał mu coś powiedzieć?

— Dzięki, Sam. Jesteśmy w kontakcie — uśmiechnął się do chłopaka i skierował swoje kroki do samochodu na parkingu. W windzie wsunął okulary przeciwsłoneczne na nos i zasłonił opatrunek rękawem koszulki, a potem wyszedł z budynku, starając się ignorować ludzi czających się na niego z aparatami z daleka. 

Wyciągnął z kieszeni telefon i puścił do Annie krótkiego smsa z pytaniem, czy ma wszystko, co jest jej potrzebne, bo może po drodze zajechać do sklepu. Odpowiedź dostał niemal natychmiast.

"Nic, po prostu wracaj już do mnie, żabko"

Uśmiechnął się do siebie jak głupi, odpalając silnik audi. Wpatrywał się w smsa przez moment, jakby chcąc się upewnić, że naprawdę to Annie go przysłała.

Do mieszkania wkraczał niecałe piętnaście minut później, od progu czując zapach obiadu i płynu do płukania tkanin.

— Jestem! — oświadczył od progu. — Nie potrafisz usiedzieć pięciu godzin na dupie, w jednym miejscu, co, miśka? — Pocałował Annie na przywitanie, gdy ta przydreptała w skarpetkach do korytarza, uśmiechając się do niego.

— Masz w domu kobietę, która ci ugotowała, zrobiła pranie i jeszcze marudzisz, że ci się to nie podoba? Co z ciebie za facet? — Prychnęła nieco, przytulając się do niego.

— "Co ze mnie za facet", tak? — Powtórzył jej pytanie, ironicznie, zjeżdżając dłońmi na jej pośladki i nos zanurzając w jej włosach. Ucałował jej obojczyk i spojrzał na nią zielonymi, ciemnymi tęczówkami, w których malowało się pożądanie. — Sypialnia, Annie — polecił krótko.

— O nie, nie, Harry Styles — zaprotestowała, próbując odepchnąć go od siebie, gdy ciasno objął ją ramionami.

— Obiecałaś, jak wychodziłem — zauważył bystro, przekomarzając się jak mały chłopczyk.

— Najpierw obiad.

— Sypialnia.

— Obiad, Styles.

— Sypialnia — upierał się przy swoim, kierując ich kroki na otwartą przestrzeń apartamentu mimo, że Annie, chichocząc, zapierała się przed tym, prostując kolana. — Jak będzie trzeba to cię tam zaniosę — ostrzegł ją, próbując się nie roześmiać.

— Harry, zjedz coś, co cholery.

— No właśnie próbuję, ale mój obiad jest uparty.

— Styles, ja nie jestem do zjedzenia, ogarnij się, na litość.

— I tu się mylisz, kochanie — rzucił, a potem szybkim ruchem podniósł ją do góry i przewiesił sobie przez ramię, dłonią uderzając ją w pośladki.

— Tobie nie wolno dźwigać, idioto! — krzyknęła jeszcze, nieco przestraszona, a gdy brunet wszedł do sypialni i zrzucił ją sobie z ramienia prosto na poduszki na łóżku zachichotała z niedowierzaniem.

— A przez smsy jesteś taka słodka... — pokręcił głową z dezaprobatą, wyszczerzony od ucha do ucha i rzucił się na nią, gdy chichotała szaleńczo, a potem wpił się mocno w jej wargi.







O kurde, pół stówki za nami. Kiedy to się wydarzyło?



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top