48

Brunet, mijając kanapę w salonie zdjął z siebie koszulkę i bluzę, łapiąc je razem i ściągając je sobie przez głowę. Górne części garderoby wylądowały niedbale na fotelu w salonie, a swoje kroki skierował w stronę łazienki, odpinając pasek od spodni. Wychylił się za próg sypialni i cisnął swój telefon w pościel, a potem zsunął z siebie spodnie, zostawiając je na ziemi, w progu. Odwrócił się w stronę drzwi łazienki, zza których szumiała woda lecąca z deszczownicy i ruszył w ich stronę, ściągając po drodze swoje skarpetki.

Akustyka jego łazienki miała jeden ogromny plus i jeden ogromny minus. Plusem było to, że echo pod prysznicem było tak wspaniałe, że odbijało idealnie każdy dźwięk od ścian nawet przy cichym nuceniu, dając wrażenie pogłosu jak w studio nagraniowym. Minusem, z kolei, było to, że gdy wodę rozkręciło się bardzo mocno to nie było słychać dźwięku otwierania i zamykania drzwi do pomieszczenia.

I dziś Styles postanowił zrobić użytek z tego minusa.

Dziś postanowił, że minus będzie plusem.

Dziś nikt im nie przeszkodzi, tak, jak ostatnio.

Bezwstydnie wlazł Annie do łazienki, zamykając za sobą bezszelestnie drzwi. Chwycił telefon rudej, który leżał bezbronnie obok umywalki na błyszczącym blacie. Dwoma stuknięciami zsynchronizował jej odtwarzacz w komórce z głośnikami w łazience i, marszcząc brwi, wybrał losowe odtwarzanie jednej z jej playlist w bibliotece - wdusił tę zapisaną tylko serduszkiem, a potem odłożył telefon i, zanim muzyka popłynęła z głośników, zsunął z siebie bokserki, rzucając je na kosz na pranie i wparował jej pod prysznic.

Podskoczyła, śmiertelnie wystraszona, gdy przytulił ją od tyłu, kładąc brodę na jej ramieniu. Nie miała szans go usłyszeć - o czym doskonale wiedział - a, i stała pod prysznicem obrócona tyłem do wejścia. 

— Czyś ty, kurwa, zwariował, Styles? — Niemal krzyknęła, wstrzymując oddech. — Nie rób tak, do chuja, bo na zawał zejdę...

— Nie rób jak? — Skubnął jej ramię zębami, chichocząc pod nosem na dźwięk siarczystej wiązanki przekleństw, jakie z siebie wyrzuciła, a ręką przesunął po jej wytatuowanym boku na żebrach i na biodrze. — Nie klnij... — zagryzł lekko płatek jej ucha, szepcząc.

Poczuła, jak serce łomocze jej w piersi.

Oto był: on, Harry Styles, po raz pierwszy całkowicie nagi, specjalnie dla jej oczu. 

— Wiesz, że do łazienki się puka? — Fuknęła na niego, niby oburzona.

— To moja łazienka, ja nie muszę — zauważył bystro, nie puszczając jej. Zrobił krok w stronę deszczownicy tak, żeby oboje znaleźli się pod strumieniem gorącej wody, na co Annie zaśmiała się, bo woda leciała jej centralnie na nos i do oczu.

— To był twój niecny plan? Utopić mnie znienacka? — zachichotała, próbując walczyć z jego ramionami. Cóż, sytuację utrudniał fakt, że oboje byli nago.

— Nie do końca taki — mruknął nisko, wywołując dreszcz na jej kręgosłupie. Dłonią przesunął po jej udzie, a potem wrócił opuszkami palców z powrotem na jej żebra, niby przypadkiem zahaczając o jej pośladek.

O matko, Styles... 

Nie wytrzymała.

Odwróciła się przodem do niego, sekundę przed tym, jak sam miał zamiar obrócić ją twarzą do siebie. Wspięła się na palce i mocno wpiła się w jego usta, łącząc razem ich języki. Mocno przywarła swoim ciałem do jego ciała, szukając uścisku jego mocnych ramion. Wplotła obie dłonie w jego włosy, całując go i odgarniając z tego czoła loki wpadające mu do oczu.

Mruknął, gdy zassała jego dolną wargę. Harry złapał Annie mocno w pasie i obrócił ją bokiem tak, żeby móc popchnąć ją plecami na chłodne kafelki. Nie przeszkadzała im bliskość. Nie przeszkadzała im nagość. Nie przeszkadzało im to, że gdy ich dłonie błądziły po ich stęsknionych ciałach, to co chwilę zaplątywali palce w długie, rude włosy szarookiej. Nie przeszkadzało im to, że w sypiani Stylesa ponownie rozdzwonił się agresywnie jego telefon, którego dźwięk dzwonka dosięgał łazienki.

Lokaty odsunął się od Annie na chwilę po to, żeby sięgnąć szampon do włosów z górnej, metalowej półeczki. Wycisnął trochę żelowej substancji na dłoń, po czym polecił jej:

— Stań do mnie tyłem i odchyl głowę.

Ann, ku jego zdziwieniu, zmrużyła oczy patrząc niepewnie na tubkę z szamponem, którą dzierżył w dłoni.

— Co to za szampon? — spytała, podskakując i wyjmując mu opakowanie z dłoni, a potem odchyliła się tak, żeby woda z deszczownicy nie leciała jej do oczu i obróciła tubkę tak, żeby mieć drobny druczek przed oczami.

— Co ty wyprawiasz? — zaśmiał się nisko.

— Czytam skład — odmruknęła. — Czemu myjesz włosy taką chemią?

— Annie, to tylko szampon... 

— Gówniany szampon.

— Cytrynowo-miętowy, a nie gówniany. — Zaśmiał się, podszedł do niej i roztarł substancję w dłoniach, ignorując jej protestujący śmiech i wmasował płyn w jej skórę głowy.

— Muszę ci kupić normalne kosmetyki do łazienki, Styles, bo twoje loki płaczą na widok tych chemikaliów. — Odłożyła tubkę na półkę, uciekając od niego.

— Przestań być nieznośna, Ann. — Złapał ją za ramię i, śmiejąc się, wytarł pianę, którą miał na dłoniach w jej twarz. — Nie słyszałem, żeby moje loki się skarżyły. — Sięgnął po swój żel pod prysznic i powtórzył czynność, rozprowadzając go na ramionach rudej.

— Bo boją się do ciebie mówić po tym, jak je traktujesz — roześmiała się.

— Jesteś straszna — wymruczał i, ignorując to, że oboje byli już aktualnie cali w pianie, ponownie wpił się w jej wargi. — Jeszcze jedno słowo i przysięgam, a tym razem nie żartuję, że cię zdzielę po tyłku.

Annie zachichotała, nadal przyssana do jego ust i objęła go mocniej, językiem głębiej penetrując podniebienie bruneta. Ścisnęła pośladki Harry'ego, odnotowując jego twardość na swoim podbrzuszu. Mruknął gardłowo, a ona nawet nie próbowała hamować swojego ciała przed drżeniem na ten dźwięk. Przy nim jej starania były zupełnie bezsensowne.

Fuknęła, niezadowolona, gdy oderwał się od niej po to, żeby rozpocząć żmudną procedurę spłukiwania szamponu z ich głów. A Styles, jakby nieco na złość, powoli przekładał pukle jej długich włosów między palcami, żeby mieć pewność, że na pewno pozbył się całej piany.

On miał, kurna, samokontrolę ze stali.

— Co masz taką naburmuszoną minę? — zachichotał, zagryzając wargę i podpuszczając ją.

— Coś ty taki niedomyślny? — odmruknęła mu wyzywająco.

Styles zaśmiał się bezdźwięcznie, robiąc flirciarską minę za jej plecami i strzelając brwiami z niedowierzaniem.

Znowu mu napyskowała.

— Ostrzegałem — wymruczał nisko i obrócił ją do siebie gwałtownie przodem. 

Raz jeszcze popchnął ją na ścianę. Jego ruchy były tak szybkie, że Annie zdała sobie sprawę, że tym razem to nie ona rozdaje karty. Harry warknął, sięgając po jej jedną nogę i zaplatając ją sobie wokół pasa tak, że jej łydka ciasno przylegała do jego pośladków. Dłońmi sięgnął na jej tyłek i ścisnął go mocno, wsuwając język na jej podniebienie, a potem nagle sprzedał jej konkretnego klapsa - tak konkretnego, że aż ją zapiekło. Jęknęła głośno, zaskoczona, prosto w jego wargi, rozchylając swoje malinowe usta w zdziwieniu. I mimo, że nie spodziewała się tego ruchu, to naparła na niego biodrami, mrucząc cicho.

Cholernie podniecało ją to, w jaki sposób dominował.

Cholernie mocno.

Harry czuł, jak napięcie buduje się w jego podbrzuszu. Rozkoszował się jej mieszanką szoku, niedowierzania i podniecenia, gdy to on dyktował warunki. Nie był przyzwyczajony do dominacji - za czasów szczeniackich miłości i szkoły licealnej miał zapędy w tym kierunku, ale od czasu relacji z Tomlinsonem to on był tym, który słuchał, a nie tym, który decydował i zaskakiwał. Zwłaszcza w łóżku. 

Och, tęsknił za tym poczuciem kontroli.

Naparł mocniej na Annie i ustami, i swoim ciałem. Widząc, że rudowłosa pod nim drży z napięcia przesunął kciukiem po jej łechtaczce, zaledwie ją drażniąc, a potem bezceremonialnie wsunął w jej ciasne wnętrze palec wskazujący, rozkoszując się jej reakcją. Krzyknęła głośno, pieszcząc jego uszy tym dźwiękiem. Ściana, do której przycisnął jej ciało skutecznie uniemożliwiała jej swobodne manewry. Jego ruch był szybki i głęboki tak bardzo, że Annie wygięła plecy w łuk, starając się odchylić głowę. Uniemożliwił jej to, zagryzając jej dolną wargę i całując ją głęboko.

— Kurwa, Harry — jęknęła głośno w jego wargi, sfrustrowana. Ta chwilowa ulga tylko bardziej ją podnieciła, nie zaspokajając jej jakkolwiek - wręcz przeciwnie. Wycofał się z jej wnętrza dłonią i objął ją mocno, puszczając jej nogę i oplatając ją ramionami.

— Sypialnia — warknął gardłowo, w przerwie na oddech, zakręcając kurek od deszczownicy i sięgając po duży ręcznik jedną ręką. Nie chciał odrywać się od jej ust, więc tego nie robił. Owinął jej ciało ręcznikiem, ignorując wodę skapującą z końcówek jej długich loków. Annie sięgnęła po drugi ręcznik i, uchylając jedno oko, zaczęła na ślepo wycierać jego plecy i klatkę piersiową, na co mimowolnie zachichotał. Była urocza, nawet, jak podniecała go do granic możliwości. Obejmując ją i błądząc językiem po jej podniebieniu przez cały czas popychał Annie w stronę swojego łóżka. Przytrzymał ją za ramię, gdy ze zduszonym okrzykiem poślizgnęła się na jego spodniach, które leżały na drewnianych panelach w samym przejściu. Rudowłosa spojrzała z dezaprobatą i na pieprznięte byle gdzie spodnie, i na niego, ale Styles nie dał jej tego skomentować, łapiąc ją mocno w pasie i popychając ją na pościel jego łóżka.

Przywarł do niej wargami, a ona jęknęła, gdy biodrami otarła się o jego erekcję, obejmując go nogami w pasie. Jej paznokcie delikatnie przesunęły niecierpliwie po skórze jego pleców, a on w reakcji uwolnił jej usta i schylił się nieco po to, żeby zassać sutek na jej piersi. Przygryzł go i puścił nagle, wywołując w niej jeszcze większą frustrację. Dłoń bruneta ponownie odnalazła jej wnętrze. Annie krzyknęła, gdy ponownie wsunął się w nią i wygięła plecy w łuk, skomląc. Poruszał palcami wolno, dręcząc ją tempem. Nie przerywając, przygniótł ją ciężarem swojego ciała i nachylił się nad jej twarzą, wpatrując się w Ann wielkimi, szmaragdowymi oczami.

— Patrz na mnie — wychrypiał. Rudowłosa nieprzytomnie uchyliła powieki, starając się panować nad gardłem. — Dzisiaj w nocy ja rządzę, Annie — oświadczył jej zachrypniętym, niskim głosem, a jej z ust wyrwał się krzyk. — Dzisiaj w nocy pokażę ci, jak facet powinien panować nad swoją nieznośną, wyszczekaną, nieusłuchaną... 

Zachichotała mimowolnie, gdy wymieniał przymiotniki, a chwilę potem mruknęła niezadowolona, gdy wycofał z niej dłoń, ostentacyjnie unosząc brew i oblizując swoje palce.

—  ... pyskatą kobietą. — dokończył, a potem opuszkiem kciuka potarł jej policzek w czułym geście. — Potrzebujemy zabezpieczenia? — spytał ją zachrypniętym głosem, patrząc w jej roziskrzone oczy.

— Specjaliści dają mi maksymalnie do pięciu procent szans na zajście w ciążę w ogóle, więc...

— Nie takie było moje pytanie, skarbie — przerwał jej, wwiercając się w jej oczy.

Serce zabiło jej szybciej.

Zostawił jej decyzję.

— Nie — wymruczała.

Brunet wpił się w jej wargi, w duchu ciesząc się na dźwięk jej odpowiedzi. Przesunął dłonią po wewnętrznej stronie jej uda, rozchylając jej nogi i szepcząc w jej wargi w przewie na oddech:

— Dzisiaj w nocy, Annie — zagryzł delikatnie jej dolną wargę — mam zamiar się z tobą kochać. Nie będę się z tobą pieprzył, będę się z tobą kochał — oświadczył jej, chrypiąc. Chwycił ją za podbródek z niemą prośbą, żeby spojrzała mu w oczy. Ann jęknęła na sam dźwięk tego, w jaki sposób wypowiedział to zdanie.

Miał ją całą.

Miał jej duszę.

Miał jej ciało.

— Do białego rana, skarbie — dokończył poprzednie zdanie, a potem podniósł się na łokciach i wsunął się w nią swoim członkiem, od razu wypełniając ją szybko i do samego końca. Rudowłosa krzyknęła pod wpływem intensywności tego doznania, odchyliła głowę ku tyłowi i przymknęła oczy. Harry całował jej czoło, skroń i linię szczęki, nie ruszając się w niej i jakby czekając na to, aż Annie zniecierpliwi się, leżąc pod nim.

Ruszył się w niej powoli, lecz mocno, a pchnięcia jego bioder nie były szybkie i nie dawały rudowłosej szybkiej ulgi, jakiej potrzebowała. Nie - ten seks był inny. Styles budował w niej napięcie, z jakim nigdy jeszcze się nie mierzyła. Budował emocje. Niecierpliwość. Żądzę. Zagryzła mocno swoją dolną wargę, próbując panować nad swoją krtanią. Zaskomlała, gdy brunet poruszył się z niej mocno dwa razy pod rząd, do samego końca, a potem znieruchomiał i, podpierając się na jednym łokciu, przesunął kciukiem po jej wardze, uwalniając ją spod jej zębów.

— Chcę cię słyszeć, kochanie — wymruczał do niej, wywołując falę dreszczy. — Nie obchodzi mnie, jak grube są te ściany. Chcę słyszeć moje imię... 

— Boże, Harry! — Zaskomlała ponownie, czując jak jej świat koncentruje się na jego ruchach w jej wnętrzu i na jego zachrypniętym głosie. Mruknął z rozkoszy, gdy jęknęła głośno i szarpnęła go za włosy, napierając na niego swoimi biodrami.

Torturował ją, przelewając na nią całą swoją czułość, całe swoje pożądanie i wszystkie intensywne emocje, jakie w nim w ostatnim czasie wywoływała. Obserwował zafascynowany, jak spycha ją na krawędź, dając jej minutę szybkich i intensywnych pchnięć, a potem nagle zastyga, przerywając jej wspinanie się na wyżyny. Zwiększał jednocześnie i jej frustrację, i jej zniecierpliwienie, i intensywność odbieranych bodźców. A, gdy nagle nieruchomiał, jej niecierpliwe ruchy, i to, jak przeklinała, krzycząc z frustracji, było dla niego tak dotkliwe, że z całych sił powstrzymywał się, żeby nie zakończyć tego aktu w chwili, w której jej jęki dobiegały jego uszu. Gdy dawał jej ulgę, zbawienny ton, z jakim pojękiwała jego imię było dla niego jak najbardziej intensywne doznanie w życiu, na które nie był przygotowany. Była tak ciasna, tak idealna. Zaciskała się na nim dokładnie tak, jak sobie to wymarzył. Była wszystkim, czego potrzebował i wszystkim, o czym marzył.

Nigdy nie przeżył takiego seksu, jak tego, który przeżywał właśnie z Annie.

Zamknął oczy, rozkoszując się jej zapachem i miękkością jej delikatnej skóry pod własnymi wargami. Oboje oddychali ciężko, odurzeni doznaniami. Harry'emu z ust wyrwał się gardłowy jęk, gdy poczuł, jak wnętrze Annie zaciska się wokół niego coraz szybciej, coraz mocniej. Oboje dochodzili do momentu granic swoich wytrzymałości. Brunet raz jeszcze przygniótł szarooką swoim ciałem, podpierając się na łokciach po obu stronach jej głowy. Wodził wargami po jej spoconym czole i po linii jej szczęki, celowo nie zajmując jej ust pocałunkami, a potem zaczął poruszać się bardzo szybko, mocno, uderzając w jej czuły punkt.

— Złap dla mnie króliczka, Annie — polecił jej, czując, jak spycha ją za krawędź orgazmu tak intensywnego, że jej ciało zamarło w oczekiwaniu na torsje pełne spełnienia. Krzyczała jego imię, nie panując nad tym, co wyrywa się z jej gardła. Tuż przed tym, jak doszła zagryzła zęby na obojczyku bruneta i szarpnęła go mocno za włosy. 

Jej pierwsza malinka na jego ciele. Podniosły moment... 

Harry krzyknął, syknął i warknął jednocześnie, zamykając oczy w trakcie tego doznania i rozlał się w jej wnętrzu, próbując przypomnieć sobie, jak się oddycha, gdy orgazm przysłonił mu cały świat. Wnętrze Annie zaciskało się na nim jeszcze przez moment, a rudowłosa skomlała cichutko z zamkniętymi oczami, drżąc pod nim.

Nie wysunął się z niej, gdy oboje łapczywie łapali powietrze. Opadł na jej ciało, tuląc ją i odnajdując jej usta. Jego pocałunki były delikatne i łaskoczące, a jego ciepły oddech omiatał jej twarz. Czubkiem swojego nosa czułym gestem trącił jej własny, lekko chichocząc, a wtedy Annie rozchyliła powieki i spojrzała na niego najbardziej roziskrzonymi oczami, jakie dane mu było zobaczyć w całym swoim dotychczasowym życiu.

— Króliczka, huh? — wydusiła z siebie, zagryzając wargę nieco nieśmiało.

Harry nie mógł powstrzymać małego prychnięcia śmiechem, a potem ucałował czule jej skroń.

— To był taki króliczek na rozgrzewkę — wymruczał jej do ucha, opuszkiem palców gładząc jej policzek.

Och.

— Na rozgrzewkę? — powtórzyła po nim, wyraźnie zaskoczona i uniosła jedną brew.

— Mówiłem, że dzisiaj ja rządzę — wyszczerzył się zbereźnie w półmroku, wpijając się w jej wargi. — Nie licz, że się wyśpisz, skarbie — dodał zachrypniętym głosem.

W istocie, zasnęli przed piątą rano.










Jest 01:07 w środę, 13.02.

Skończyłam pisać tę zajebiście trudną opisówkę, z którą bujałam się cztery dni.

I, na Boga, jestem zajebiście dumna z tego rozdziału.

*

Update na dzień 15.02: nadal jestem dumna.  🔥

A teraz serio idę się uczyć, bo, na Boga, upierdolę ten test.


Do jutra!

P

xxo








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top