43

— Wróciłem! — krzyknął Harry od progu, zamykając za sobą drzwi. W dłoni dzierżył reklamówkę z logo tesco, do którego wpadł po drodze po kilka rzeczy na obiadokolację na dzisiaj i na jutro.

Annie wychyliła się z pokoju małej Josie z dziewczynką na rękach.

— Dała ci popalić? — spytał, zsuwając ze stóp adidasy.

— Właściwie to było nienajgorzej, nie, Jo? — Mała dziewczynka w jej ramionach zachichotała żywo, na co Annie zaśmiała się czule. — Jadła trochę, ale nie spała mi nic. Nic, Harry — westchnęła ciężko. — Próbowałam ją położyć od godziny, ale to dziecko nie chce zasnąć, a w nocy sam wiesz, że spała kilka godzin — Annie pokiwała głową z niedowierzaniem. — Współczuję Jeffowi i Emmie, muszą mieć z nią armagedon...

— Żebyś wiedziała. — Styles podszedł do nich i ucałował je obie. — Na wieczór chińszczyzna made by Styles — poruszył zawadiacko brwiami. — Jadłaś coś, Ann?

— Banana — wyszczerzyła się.

— To nie jest jedzenie — przewrócił oczami, przejmując małą Josie z ramion rudowłosej. — Idź zjeść coś porządnego — polecił jej. — Ciocia czasem mnie wyprowadza z równowagi, wiesz, Josie? — oświadczył czteromiesięcznej dziewczynce donośnym głosem.

Rudowłosej z ust wyrwało się prychnięcie śmiechem, ale Harry zgromił ją wzrokiem i palcem wskazującym wskazał na kuchnię, wydając jej niemy rozkaz. Pokręciła głową, ale posłuchała.

— Chcesz herbaty? — krzyknęła do lokatego, wstawiając wodę na na kawę dla siebie.

— Możesz mi zrobić — wymruczał, siadając z małą na rękach na wysokim taborecie przy blacie, obok którego krzątała się Annie. — Kubki masz tam — wskazał głową na wiszącą szafkę, gdy rudowłosa rozglądała się poszukująco po wnętrzu.

Chwilę później Annie postawiła przed nosem Stylesa herbatę z mlekiem, a on przerwał nucenie czegoś w stronę małej Josie.

— Pomyślałem sobie, Ann — zaczął, zatapiając wargi w herbacie i obserwując, jak rudowłosa kroi kiwi w plasterki, żeby wrzucić je do owsianki — że skoro jest dzisiaj tak super ciepło na zewnątrz i nie zapowiada się, żeby padało, to może wzięlibyśmy ją na spacer? Może odleci w wózku, na powietrzu?

Annie pokiwała głową z aprobatą.

— Świetny pomysł.

— Tylko Ann... — zaczął, ale mu przerwała.

— Chcesz też? — Wskazała na owsiankę, na co Harry zmarszczył brwi.

— Fu, nie, owsianka to pasza dla konia a nie jedzenie dla ludzi — mruknął z teatralnym obrzydzeniem, na co się roześmiała.

— To co ty jadłeś od rana, cwaniaku?

— Sammy odpalił mi kanapki z nutellą — wyszczerzył się, popijając herbatę.

— Mogłam się domyślić — mruknęła sama do siebie z dezaprobatą. — Promocja zdrowia i Samuel jak zawsze się kleją... 

— Annie, wracając do spaceru. — Harry zagryzł wargę. — To jest pewne ryzyko.

— No wiem, że Jo i tak nie będzie miała zamiaru spać — zmarszczyła brwi, a brunet pokręcił głową.

— Nie to ryzyko, Ann — kontynuował, widząc, że w końcu rudowłosa skupia na nim całą swoją uwagę. Wziął głęboki oddech. — Annie, kotku, nie wiem czy zauważyłaś, ale w ostatnim czasie mało wychodziłem z domu, co miało taki skutek, że nie łaziło za mną żadne paparazzi, ale nie mogę ci obiecać, że no... wiesz... nie natkniemy się na nikogo, w dodatku gdy będziemy z wózkiem... Mam co prawda oficjalną przerwę od końca trasy koncertowej i nie ma mnie w mediach, ale, no...

Zagryzł wargę, obserwując jej szaroniebieskie oczy, które wpatrywały się w niego czujnie, a mała Josie zagaworzyła na jego ramieniu.

— Czy ty się mnie wstydzisz, Styles? — spytała prosto z mostu, nie przerywając kontaktu wzrokowego z brunetem i zamoczyła usta w gorącej kawie.

— Boże, Ann, nie — zdziwił się i podszedł do niej tylko po to, żeby ją przytulić wolnym ramieniem i złożyć pocałunek na jej ustach. Smakowała kawą z mlekiem. — Ja po prostu uprzedzam cię, że jeśli wydarzy się tak, że wypłynie na wierzch twoja tożsamość, to ci ludzie będą tak upierdliwi, że nie będziesz w stanie spokojnie ani wyjść z domu, ani wyjść z pracy, ani właściwie wyjść gdziekolwiek...

Nadal wpatrywała się w niego badawczo.

— Annie, będę najszczęśliwszy na świecie, jeśli zgodzisz się przejść ze mną i z Jo. Czuję się przy tobie jak zwykły facet i to jest, cholera, bezcenne uczucie, ale pamiętaj, że dla świata nadal jestem tym Stylesem, za którym biega milion reporterów i fani, którym nigdy nie odmawiam, bo kocham ich całym sercem.

Zacisnęła wargi.

Wiedziała o tym.

— Daj mi Jo, ja skończę jeść, a ty szykuj wózek, dobra? — spytała go jak gdyby nigdy nic.

Uniósł brwi ku górze, wyraźnie zaskoczony.

— Serio?

Annie wstała i wyjęła mu dziewczynkę z ramion, a Harry nadal wpatrywał się w nią wielkimi oczami, niedowierzając.

— Ogłuchłeś? — Zaśmiała się w jego stronę, delikatnie kołysząc Josie. — Jezu, Harry, zdawałam sobie sprawę kim jesteś, jak wpuszczałam cię do mojego życia. Godzę się z każdą częścią ciebie. Jesteś kim jesteś, kochają cię miliony, a media czyhają na nowinki. Nie mam zamiaru tego zmieniać, ty też nie. Kochasz to, co robisz, a to ma swoje konsekwencje. Skoro już pozwoliłam ci poprzestawiać moje życie to z tym też będziemy musieli sobie poradzić... - Spojrzała mu w oczy i zaśmiała się, widząc jego nieprzemijający szok. — Oddychaj — poleciła mu i pogładziła go po policzku.

Wpił się w jej wargi niespodziewanie, mocno i gwałtownie, całując ją zachłannie i uważając na chrześnicę w ramionach rudowłosej. Gdy się oderwał od Annie oparł swoje czoło o jej własne i szepnął:

— Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło...

Annie posłała mu uroczy uśmiech.

— Zmykaj po ten wózek — mruknęła, skradła całusa z jego warg i klepnęła go delikatnie w biodro, popychając go dłonią w stronę wyjścia z kuchni. Rzucił jej szeroki uśmiech i zniknął w głębi domu.

— Szalonego masz tego wujka, Josie — mruknęła Annie do dziewczynki, która zamrugała i pomachała rączkami, jakby podzielała jej zdanie.

Rudowłosa skończyła owsiankę, która i tak była już na wpół zimna, dopiła do samego końca swoją kawę i z Jo na rękach podreptała do korytarza, w którym Harry kończył dopakowywać torbę w wózku córki chrzestnej.

Brunet zabrał małą z ramion Annie, a ta skoczyła jeszcze do łazienki celem umycia zębów i poprawienia koka na swojej głowie. Przed wyjściem wsunęła trampki na nogi, a Harry podał jej jedną parę okularów przeciwsłonecznych, które przyjęła od niego skinieniem głowy. Zniósł wózek z Josie na podjazd przed domem, zgrabnie omijając kilka schodków i zamknął drzwi kluczami, które zostawił mu Jeff.

— Gotowa? — pytał Annie i splótł swoją jedną dłoń z jej własną, jednocześnie przejmując prowadzenie wózka z córką chrzestną.

— Tylko, jeśli ty jesteś, Harry — odmruknęła do niego, łapiąc wzrokiem jego zielone tęczówki.

Wiedział, o co jej chodziło. Jeśli paparazzi ich złapią, to zdjęcia dotrą nie tylko do Jeffa i do fanów, ale też do jego rodziny, przyjaciół i znajomych z branży. No, i do Louisa.

— No, to idziemy — uśmiechnął się szeroko, wsuwając na nos okulary przeciwsłoneczne, poprawił koczka na głowie i, ściskając jej dłoń, ruszył przed siebie, zamykając za nimi bramkę ogrodzenia posiadłości Jeffa i Emmy.

Tak, był na to gotowy.

Mała Jo wierciła im się w wózku, jednak nie płakała już kilkadziesiąt minut z rzędu, co uznali za niewątpliwy postęp w porównaniu do dnia wczorajszego.

— Myślę, że to był dobry pomysł — mruknął Styles do Annie. — Pogodę mamy super, a ona chyba zaakceptowała zmianę otoczenia — zachichotał.

— Może jak się nawdycha tlenu to da się nam wyspać dzisiaj w nocy?

Harry spojrzał na Annie z uniesioną brwią.

— Nie marz, bo wiesz dobrze, że to się nie wydarzy — roześmiał się, i pokazał rząd zębów na widok tego, jak Josie zagaworzyła na dźwięk ich głosów. — Boże, jest tak słodka, jak nie płacze, że ciężko uwierzyć, że jest takim szatanem.

— Poczekaj co będzie, jak zacznie mówić — rzuciła mimochodem Annie, rozglądając się po okolicy.

— Jezu — do Harry'ego dotarł sens jej słów — masz rację... 

Ann prychnęła śmiechem.

— Jeff będzie ci ją podrzucał raz w tygodniu minimum, żeby nie zwariować — zaśmiała się na widok jego nietęgiej miny.

— Nie rośnij, Josie, słyszysz? — Rzucił, żartując, do chrześnicy i nachylając się nad wózkiem.

— Na pewno cię posłucha — skomentowała sarkastycznie Annie.

— Nie przeszkadzaj mi teraz, debatuję z nią. Ustalam warunki, nie widzisz, kobieto? — Zaśmiał się, udając oburzonego.

W takiej atmosferze spędzili całe popołudnie. Styles kradł Annie co chwilę jej butelkę wody i zwykł opuszczać okulary przeciwsłoneczne na jej nos, gdy tylko rudowłosa - nieprzyzwyczajona do ciemnych szkieł - z irytacją zakładała je na głowę, bo jej przeszkadzały. Od czasu do czasu przyciągał ją do siebie, całując ją, gdy ta śmiała się w głos. W parku przy plaży zatrzymali się na chwilę, żeby pokazać Jo nieco świata dookoła i dać jej pić.

Harry, korzystając z okazji, że miał przed sobą i ładny widok, i chrześnicę w ramionach Annie zrobił im kilka zdjęć. Ann buntowała się nieco, ale ostatecznie, gdy zdjął na chwilę okulary z nosa, uległa jego prośbie pod naciskiem zielonych oczu i zapozowała mu z małą do kilku fotek. Siedzieli na ławce w trójkę, z zaparkowanym wózkiem obok, wpatrując się w popołudniowy horyzont oceanu i rozmawiając ze sobą swobodnie.

Ukradkiem podesłał jedno ze zdjęć zarówno Jeffowi z obietnicą, że przedzwoni, jak będą wracać do domu, jak i Gemmie i mamie, puszczając tę samą fotkę na ich konwersację rodzinną. Cieszył się, że w Anglii była dopiero czwarta nad ranem, bo przynajmniej wiedział, że będą się do niego dobijać dopiero, gdy obie wstaną z łóżka.

— Wracamy, promyczki, co? — spytał, chowając telefon do kieszeni i rejestrując, że mała Josie ziewnęła w ramionach Annie. — Ty też to widziałaś? — Zaśmiał się cicho do szarookiej.

Ann pokiwała żywo głową.

— Dawaj wózek, Styles, spadamy stąd — zarządziła, rozbawiona. — Josie, aniołku, wytrzymaj jeszcze trochę i idź spać dopiero, jak będziemy przed domem, co? — Zachichotała do małej, odkładając ją do wózka.

Harry zagryzł wargę, nie mogąc powstrzymać swojego rozczulenia, gdy usłyszał, jak Annie wypowiada imię małej i słowo "aniołku" tuż po.

— Chodź, Ann — przyciągnął ją do siebie i pocałował ją krótko, obejmując rudowłosą w pasie. — Prowadź tego mercedesa, a ja zadzwonię do Jeffa jeszcze — wskazał głową na rączkę od wózka Josie, uśmiechnięty i wyjął telefon z tylnej kieszeni spodni.

Zdał szybki raport stęsknionym rodzicom, którzy z ulgą przyjęli informację, że on i Annie sobie radzą i, że porozmawiają na spokojnie jutro na kolacji. Życzył im jeszcze udanej ostatniej doby wolności od dziecka i ze śmiechem się rozłączył, zrównując krok z rudowłosą.

Pocałował ją czule w czoło i, rozkoszując się świeżym powietrzem i widokiem uśmiechniętej Ann, objął ją w pasie z myślą, że ten weekend nie mógł potoczyć się lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top