42
Reszta dnia nie minęła im, w istocie, tak optymistycznie, jak Styles zakładał. A noc była jeszcze gorsza.
Josie obudziła Annie niezadowolonym gaworzeniem. Harry ucałował je obie, gdy otworzyły oczy i przejął małą od rudowłosej, dając jej możliwość wstania na nogi i pójścia do łazienki. Przez resztę dnia córka chrzestna Stylesa buntowała się głośno na każde ich słowo i czynność, jakby rozumiejąc, że nie są jej rodzicami i dając im znać, że jej to nie pasuje. Harry i Annie jedli obiad na zmianę, a o kolacji zapomnieli, bo toczyli z małą batalię w łazience, próbując ją wykąpać.
Była druga w nocy, gdy Annie chodziła w tę i z powrotem po pokoju dziecięcym Josie, próbując ukołysać ją do snu na wszelkie sposoby.
— Harry, połóż się, proszę — mruknęła do bruneta, który siedział w fotelu i przecierał oczy, wpatrując się w nią zaniepokojonym wzrokiem.
— Może jej coś jest? — spytał zmartwiony, zerkając na chrześnicę.
Annie pokręciła przecząco głową na znak, że fizycznie nie widzi niczego, co mogłoby ich zaniepokoić.
— Jak będziemy kiedyś robić sobie dziecko, Ann, to zaprogramujemy je tak, żeby było grzeczne — wymruczał, chowając twarz w dłoniach.
— Będziemy sobie robić dziecko, Styles? — Powtórzyła po nim pytająco, a przez dźwięk płaczu Josie dotarło do bruneta sarkastyczne chichotanie Annie.
— Owszem — potwierdził, a bezczelny uśmiech wpełzł na jego twarz.
Właśnie oświadczył jej, że będzie z nią uprawiał seks. Tak po prostu.
— Zrobić ci kawy? — Zmienił temat mało subtelnie.
— Idź spać, Harry — pokiwała przecząco głową. — O której musisz być w centrum jutro?
— O dziewiątej — jęknął żałośnie, wiedząc, że nawet jak się położy to i tak nie ma szans na to, żeby się już wyspał. — Poproszę Sama, żeby dostrzyknął mi kofeiny do dializatora...
Annie zaśmiała się perliście, całując dziewczynkę w główkę.
— Może weźmy ją do nas do łóżka? — zaproponował, podnosząc się z miejsca i podchodząc do nich. Objął Annie mocno w pasie i oparł podbródek na jej ramieniu. — Skoro łóżeczko ją parzy to nie ma sensu się z nią bić. — Spojrzał na córkę chrzestną i otarł jej łezki spływające po policzkach. — Jesteś uparta jak ojciec, Jo — mruknął cicho do zapłakanych, brązowych oczu małej, pocałował Annie w kark i puścił ją, żeby przejąć z jej ramion dziewczynkę.
— Może to nie taki zły pomysł — przyznała z westchnieniem, zaczynając zbierać najpotrzebniejsze rzeczy z łóżeczka małej. — Chociaż to mało wychowawcze — zauważyła.
— Pieprzyć to, jeśli zaśniemy dzisiaj choć na trochę to jest to wychowawcze — odpowiedział jej, a Annie pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Wyrażaj się przy dziecku, Styles — napomniała go, wywracając oczami i rozglądając się za zapasowym smoczkiem Josie. Zlokalizowała go wzrokiem, zgarnęła go dłonią i zarządziła: — Chodź, spróbujemy planu z naszym łóżkiem.
Mała Josie usnęła godzinę później, w ramionach Annie. Dochodziła trzecia, gdy i rudowłosa, i Harry, z ulgą spojrzeli na zegarek, gdy w końcu otoczyła ich cisza.
— Myślisz, że możemy spróbować ją położyć obok? — spytał niepewnie brunet, zaspanym i zmęczonym głosem.
— Nie waż się jej dotykać, bo obudzisz tego małego szatana — wymruczała szeptem Ann.
— Nie wyśpisz się, Annie — zauważył bystro, posyłając jej zatroskane spojrzenie w półmroku.
— Z naszej dwójki to ja jestem przyzwyczajona do zarwanych nocek, Harry — odszepnęła mu uspokajająco. — Kładź się, proszę, bo nie wstaniesz rano...
Brunet westchnął, wiedząc, że i tak nie ma szans na przegadanie rudowłosej. Nachylił się nad Annie i dłonią złapał ją delikatnie za podbródek, obracając jej twarz delikatnie w swoją stronę. Złożył na jej wargach kilka czułych pocałunków, uważając, żeby nie zbudzić chrześniaczki oddychającej spokojnie na klatce piersiowej Ann.
Zawsze marzył, żeby jego życie wyglądało właśnie tak, jak w tej chwili.
Harry usnął na boku, z ręką położoną na podbrzuszu Annie. Loki bruneta rozsypały się chaotycznie wokół jego głowy, a jego twarz rozluźniła się, gdy odpłynął w krainę Morfeusza. Usta miał lekko rozchylone i oddychał powoli. Annie spoglądała na niego z uśmiechem na ustach, jakby nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Zamknęła powieki i pozwoliła sobie na płytki sen, uchylając powieki za każdym razem, gdy mała Josie na jej piersi poruszyła się niespokojnie.
Jak się okazało, Harry'emu budzik się nie przydał, bo Jo obudziła ich oboje już lekko przed szóstą rano.
— Boże, ona jest straszna — wyjęczał spod kołdry Styles, otwierając powieki. Oczy miał lekko podkrążone, bo brak porządnej ilości snu wymalowany był na jego twarzy wyraźnie. — Daj mi ją — polecił Annie, podnosząc się do pozycji siedzącej z nieprzytomną miną.
— Masz jeszcze ponad godzinę snu, Harry, kładź się, ja ją nakarmię — zaprotestowała cicho Ann.
— Ann, kochanie, wyglądasz okropnie — zaczął, spoglądając na zmęczoną twarz rudowłosej.
— Dzięki, skarbie — sarknęła, wywracając oczami.
Harry uśmiechnął się i poruszył brwiami, rejestrując, że pierwszy raz zwróciła się do niego zdrobniale.
Ironicznie, bo ironicznie, ale liczy się, no nie?
— Połóż się chociaż na chwilę, bo będę musiał was zostawić same do popołudnia — dokończył swoje poprzednie zdanie i pocałował ją mocno, żeby nie zdążyła zacząć z nim dyskutować. — Obudzę cię za godzinkę, to jeszcze zdążysz pod prysznic, dobra? Potem się zmienimy — zarządził i pocałował ją raz jeszcze, wyjmując z jej ramion Josie i nakrywając Annie kołdrą, gdy ta zwinęła się w kulkę i z westchnieniem zamknęła oczy.
— Chodź, Jo, damy cioci godzinę spokoju — mruknął do dziewczynki i podreptał do kuchni, żeby zrobić małej butelkę z mlekiem.
Rejestrując, że jest jeszcze cholernie wcześnie, ułożył sobie chrześnicę na kolanach, gdy usiadł na fotelu i, korzystając z tego, że mała leżała spokojnie przez aż pięć sekund z rzędu, podłączył słuchawki do swojego telefonu i wsunął je do uszu. Ułożył sobie Jo w ramionach, a komórkę położył na udzie i wybrał połączenie do Gemmy. Sięgnął po butelkę z mlekiem, którą wcześniej odłożył na stół i zaczął karmić małą, jednocześnie czekając, jak siostra odbierze telefon.
— Brat? — Gemma odebrała telefon wyraźnie zdziwiona. — Czemu do mnie dzwonisz o szóstej rano na twój czas? — zaśmiała się nieco cwaniacko.
Styles zmarszczył brwi.
— Hej, sister — przywitał się, ciesząc się, że ją słyszy. — Jeff ci już doniósł, prawda?
Znał ją na wylot, więc gdy zachichotała po drugiej stronie słuchawki szaleńczo to odpowiedziała mu na jego pytanie bez słów.
— Nie mogę się doczekać, aż będziecie w domu. Oboje — dodała ostatnie słowo.
— Nie mów "hop", Gem. Annie jeszcze nie wie — zachichotał nieco złowieszczo, ściszając ton głosu.
Mała Josie w jego ramionach walczyła ze smoczkiem butelki, nie chcąc współpracować.
— No, Jo, proszę cię, przecież jesteś głodna, nie marudź... — mruknął do dziewczynki, na co Gemma po drugiej stronie telefonu parsknęła śmiechem.
— Jak mała? Spaliście cokolwiek w nocy?
— Annie prawie nic, ja chyba z trzy godziny — wymruczał, w jego głosie wyraźnie było czuć zmęczenie.
— Wyślij mamie i mi jakieś zdjęcie, coo? — Zajęczała żałośnie, prosząc.
— Małej Josie? — droczył się, doskonale wiedząc, o co jej chodzi.
— Też — zaśmiała się.
— Boże, Gem, zachowujecie się jakbyście mnie prześladowały — zachichotał.
— No a dziwisz się? Jak cię znam od urodzenia, tak nigdy cię takiego nie widziałam, Styles — wytknęła mu Gemma. — Nie mogę się doczekać, aż ją tu przywieziesz, brat — zaśmiała się złowieszczo.
Jej niezdrowe podniecenie mówiło mu, że jego siostra przeczuwała doskonale, że dogada się z Annie.
— Dobra, Gem, kocham cię, ale muszę kończyć — zarządził, zmieniając temat. — Ucałuj ode mnie mamę, dobra?
— Pamiętaj o zdjęciu! — krzyknęła jeszcze na pożegnanie, na co Harry przewrócił oczami.
— Pa, sister. — Rozłączył się, kołysząc małą Jo w ramionach.
Mając do dyspozycji tylko swoją prawą rękę dokończył karmienie małej i dopilnował, żeby się jej odbiło, a potem trzymając ją na jednym ramieniu zrobił Annie gorącą kawę. Z Josie w ramionach skierował się do pokoju gościnnego i uchylił drzwi, a potem wszedł do środka. Mała, dla odmiany, gaworzyła radośnie, wodząc wzrokiem za brązowymi lokami wujka, które nieznośnie opadały mu na oczy.
— Annie? — spytał Harry, siadając na brzegu łóżka. Rudowłosa natychmiastowo otworzyła oczy, zsuwając sobie kołdrę z twarzy. — Spałaś w ogóle coś? — Zmarszczył brwi na widok tego, jak szybko rudowłosa podniosła się do pozycji siedzącej, przecierając oczy. Normalnie obudzenie jej nie było takie proste.
— Tak, troszkę — ziewnęła cicho. — Jak samopoczucie? — Wskazała głową na dziewczynkę.
— Chwilowo się nie buntujemy, nie, Josie? — Zaśmiał się brunet, całując małą w czoło. — Na blacie w kuchni masz kawę, a potem uciekaj pod prysznic, to ja też zdążę przed wyjściem jeszcze się wykąpać.
Skinęła głową, skopując z siebie kołdrę. Dopiero teraz Styles dostrzegł, że spała w swoich, króciutkich spodenkach od piżamy i w jego t-shircie.
— To moja koszulka — zauważył bystro, udając oburzenie. Annie zaśmiała się dźwięcznie i nachyliła się nad nim, opierając się na zgiętych kolanach. Złapała za oba policzki Harry'ego i pocałowała go mocno, podgryzając leciutko jego dolną wargę.
— Chwilowo moja — wymamrotała, rozbawiona, odsuwając się od niego i zeskakując z łóżka.
Och, zaczynała się rozkręcać. Bardzo dobrze.
Harry, z zadowolonym uśmieszkiem na ustach, wodził wzrokiem za jej sylwetką, zawieszając oko na jej wydziaranych nogach.
Annie zniknęła w łazience i Styles po raz kolejny docenił to, że nie potrzebowała godziny na wyszykowanie się z samego rana. Ruda związała mokre loki w koka na czubku głowy i odebrała od niego Josie, układając ją sobie na ramieniu i drugą ręką sięgnęła po kubek z parującą kawą, wskazując Harry'emu drzwi do łazienki.
Brunet ogarnął się szybko i w sumie równo o czasie, w którym planował wyjechać, wsuwał adidasy na nogi i chwycił kluczyki do samochodu w dłoń.
— Poradzisz sobie, miśka? — spytał Annie, która wywróciła oczami na jego pytanie.
— Uciekaj, bo się spóźnisz — odmruknęła mu.
— Pytam serio...
— Błagam cię, Styles, to tylko kilka godzin — wyszczerzyła się do niego i zamknęła mu usta pocałunkiem, żeby nie zdążył wyrzuć z siebie kolejnego pytania. — Zmykaj, Harry. Napisz jak dojedziesz — otworzyła mu drzwi i ruchem głowy pokazała mu, że ma iść do samochodu.
— Wolę, jak ja rządzę — mruknął sfrustrowany i ucałował jeszcze skroń i Josie, i Annie, a potem wsiadł do samochodu obserwując, jak Ann zamyka drzwi wejściowe.
W centrum znalazł się chwilę po dziewiątej. Wyszedł z windy i już z daleka widział, że będą z Samuelem sami, bo nikogo innego nie widział na horyzoncie.
— Cześć, Styles — przywitał się z nim blondyn już z daleka.
— Hej — wychrypiał do niego brunet, wzdychając i poprawiając okulary przeciwsłoneczne na nosie.
— Boże, brzmisz na zajebiście zmęczonego. — Sam spojrzał na niego zaniepokojony, a gdy Harry zsunął z nosa okulary przeciwsłoneczne, składając je i zahaczając o swoją koszulkę, dodał jeszcze: — i wyglądasz na zajebiście zmęczonego — wyszczerzył się. — To winna Annie?
— Nie, ale też kobiety — zaśmiał się.
Samuel na dobór jego słów zmarszczył groźnie brwi.
— Styles...
— Jezu, Sam, nie, nie w tym sensie — zachichotał, broniąc się. — Zaraz ci wytłumaczę.
— Ładuj się na fotel i... ekhem... — Sam zagryzł wargę i poprosił jeszcze, ściszając ton głosu. — Zasłoń kotarę, Harry, okej?
Styles uniósł jedną brew, po czym bezgłośnie spytał Samuela:
— Dylan? — poruszył tylko ustami, a Sammy skinął głową.
Harry uniósł brwi i zsunął wargi w dzióbek, a jego mina wyrażała mało dyskretne "oops". Szybkim krokiem podreptał w stronę fotela, który był już przygotowany przez Sama i zaciągnął zasłony. Zsunął z siebie adidasy i wyciągnął z kieszeni komórkę, zostawiając ją na widoku, w razie, gdyby Annie miała dzwonić.
Samuel wpadł za kotarę po chwili, mając ze sobą już i dokumenty, i kubek z kawą dla siebie, i wózek ze sprzętem, żeby nie biegać po piętrze. Trochę nieprzepisowo, no ale trudno.
— Mam dla ciebie dobrą informację, Harry — zaczął od razu. — Rozmawiałem wczoraj z Jane.
— No i?
— Utargowałem cztery tygodnie — wyszczerzył się szeroko. — Jane chciała jej wcisnąć aż sześć, ale wiem, że Ann by się wściekła jeszcze bardziej. Jakbyście potrzebowali więcej czasu i przekonasz ją w trakcie to dawaj znać, wszystko da się załatwić — puścił brunetowi oczko, dumny z siebie.
— Zajebiście, Sam. Dziękuję.
Harry aż przygryzł wargę z radości.
— Polecam się — blondyn poruszył brwiami. — To co to za kobieta? — Nawiązał do ich rozmowy sprzed kilku minut, a Styles zaśmiał się i sięgnął po telefon, odblokowując go. Odszukał zdjęcie w galerii, które wysłał Jeffowi, a które przedstawiało śpiącą Annie z jego chrześnicą na piersi i wręczył Samuelowi komórkę w dłonie.
— O Jezusie, jak słodko... — Sam rozczulił się momentalnie, patrząc na ekran.
— Ja wyglądam okropnie, ale to Ann jest w gorszym stanie, spała może z godzinę — wymruczał Harry i uśmiechnął się, gdy Samuel podniósł na niego zdziwione spojrzenie. — Pilnujemy małej przez weekend. Josie jest istnym szatanem, a jej rodziców wysłałem, żeby się wyspali poza miastem, bo oni wyglądają tak, jak ja dzisiaj, od czterech miesięcy — wyjaśnił.
Samuel pokiwał głową i oddał brunetowi telefon.
— Wyślij mi to zdjęcie — polecił. — Nigdy w życiu nie widziałem Annie tak niewinnej, jak na tej focie.
— Mylący obrazek, no nie?
Roześmiali się oboje, a potem Sam zaczął zbierać wywiad i podłączył lokatego do dializatora.
— Czy chcę wiedzieć co się stało Dylanowi? — spytał w końcu Samuel, formułując pytanie w błyskotliwy sposób. Blondyn nie chciał naciskać, ale martwił się i był ciekawski jednocześnie.
— Dlaczego? — Harry chciał najpierw wybadać teren.
— Bo ma siniaka na pół szczęki? — Samuel odpowiedział mu pytaniem na pytanie.
Harry zacisnął wargi, próbując powstrzymać śmiech pełen dumy i satysfakcji.
— Cóż, miałby większego, ale Ann nie wycelowała dokładnie — poruszył brwiami, a Samuelowi stetoskop wypadł z rąk.
— Annie go tak urządziła?
Blondyn był ewidentnie zszokowany.
— Skończ wszystkie papiery, Sam i siadaj, to pogadamy.
No, to spisek Stylesa w połowie wyszedł na jaw!🤩😎
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top