36

Annie ogarnęła się w szatni z prędkością światła, zastanawiając się, czy od wczoraj Jane zdążyła już zmodyfikować grafik, skoro Samuel przez najbliższe półtorej miesiąca przejmował za nią każdy dyżur, na którym miał być przyjęty Harry. Tak to u nich działało - dwa miesiące pod opieką jednej osoby. Co dwa dni, bez żadnego "ale".

Wpadła na ósme piętro przebrana w ciemnozielony uniform i z radością przyjęła głośny krzyk od progu.

— Tłumacz się, kicia!

Podniosła wzrok na Samuela, który wpatrywał się w nią z miną "chcę wiedzieć wszystko". Roześmiała się i przytuliła go mocno.

— Boże, ale się miękka robisz — skomentował jej uścisk, mając z niej ubaw. — Zostaw rzeczy i chodź tu do mnie. 

Zostawiła torbę w socjalnym i wstawiła wodę na kawę, wyciągając na blat ich wspólny, wielki kubek, ciesząc się, że oddziałowa zdążyła od wczorajszego popołudnia nanieść poprawki. Wiedziała, że nieco poprzesuwa jej się grafik do końca miesiąca, ale marzyła o tym, żeby po dzisiejszym poranku i dwóch ostatnich dniach móc trochę czasu spędzić z Sammym. 

— Pachniesz męskim żelem pod prysznic, Ann i chyba jakimś Hugo Bossem — rzucił w jej stronę oskarżycielsko, zaciskając usta w cwaniacki dzióbek. — Opowiadaj w tej chwili.

Jeszcze nie zdążyła dobrze dołączyć do niego, żeby pomóc mu przygotowywać wszystkie stanowiska dializacyjne, a już zaatakował ją żądaniami. Pokręciła głową z niedowierzaniem, cały czas uśmiechając się sama do siebie i otworzyła usta, streszczając Samuelowi wydarzenia z ostatnich dwóch dni.











Harry wpadł do domu Jeffa jak do siebie, cicho otwierając drzwi.

— Styles? — Szept przyjaciela dobiegł go z kanapy w salonie.

— Tak, to ja — odpowiedział normalnym głosem, a potem zobaczył, jak mężczyzna podniósł się gwałtownie i szepnął agresywne "ciiii". — Jak obudzisz mi dziecko to sam z nią będziesz walczył przez całą kolejną noc... — warknął do niego, wyraźnie zmęczony ciężką nocą.

Harry uśmiechnął się współczująco pod nosem.

— Podrośnie niedługo, Jeff, i da wam trochę pospać — starał się go pocieszyć.

Jeff usiadł po turecku na kanapie, nakrył nogi kocem i schował twarz w dłoniach, pocierając twarz.

— Pogadamy, jak będziesz miał swoje, Styles. Ja wtedy też cię tak dobiję, jak będzie miało dopiero cztery miesiące — burknął, wpatrując się w bruneta, a potem uśmiechnął się cwaniacko. — Mikrofon cię nie pogryzł zeszłej nocy? — rzucił wrednie, zmieniając temat, nadal szepczącym tonem głosu.

— Przesłuchałeś?

— Wysyłasz mi jakiś załącznik o drugiej nad ranem, po roku czasu, i pytasz, czy przesłuchałem? Nie bądź idiotą, Styles — wymruczał. — Chcę na nią namiar.

Harry zachichotał.

— Chcesz mnie jeszcze żywego zobaczyć? — zaśmiał się, opadając na fotel. — Nie podłożę się tak, rozszarpie mnie.

Jeff spojrzał na niego spod byka.

— Ale ja nie proszę.

— Ale ja ci go nie dam — wyszczerzył się, szepcząc, a po chwili oberwał ozdobną poduszką od Jeffa. — Chociaż chciałbym... — przyznał. 

— Muszę poznać dziewczynę, która ulepiła z tej kupki gówna, jaką byłeś, z powrotem mojego przyjaciela — mruknął Jeff pod nosem.

— Orientowałeś się, jak z biletami? — Lokaty zmienił temat, kodując sobie w głowie prośbę mężczyzny.

Mężczyzna skinął głową.

— Masz zabukowane wszystkie loty, o które prosiłeś.

— Nie musiałeś, Jeffy, miałeś tylko sprawdzić — wywrócił oczami.

— Noclegi też masz już dograne — mruknął, ignorując uwagę bruneta.

— Co ja bym bez ciebie zrobił, Jeff?

— Zginąłbyś, Hazza — wyszczerzył się. — Zrób mi kawę chłopie, najlepiej z amfetaminą, albo zerknij na Josie w czasie, kiedy ja się prześpię, co? — Poprosił żałosnym tonem głosu, ponownie chowając twarz w dłoniach.

— Sory, Jeff, amfę mam w innych spodniach — sarknął lokaty, podnosząc się z fotela. — Posiedzę z twoim dzieckiem, biedaku. Masz cztery godziny — szepnął do mężczyzny, który z jęknięciem pełnym ulgi zawinął się w koc na kanapie i wtulił twarz w poduszkę.

— A nie chcesz jej za dopłatą tak na stałe? — rzucił za Harrym cichym krzykiem.

— Idź spać, Jeff! — odszepnął mu z udawaną, groźną miną, a potem zniknął w pokoju dziecięcym, rozczulonym wzrokiem wpatrując się w łóżeczko, w którym spała jego czteromiesięczna córka chrzestna.











Annie siedziała przy fotelu Mii i odrabiała z nią pracę domową, jaką nauczyciel zadał im na cały okres ferii zimowych. Samuel kręcił się między pacjentami, zagadując każdego co rusz i co jakiś czas wybuchając głośnym śmiechem. 

— Sam, czy tobie kiedykolwiek kończy się energia w bateriach, które masz w tyłku? — spytała go, gdy pochylił się nad Annie po to, żeby rozplątać jej włosy z kitki i zacząć zaplatać jej warkocza. 

— Nigdy. — Nie widziała jego twarzy, ale i tak czuła, jak się szczerzy sam do siebie. Uwielbiała pozytywną energię tego człowieka. Odkąd mieszkała w Miami był dla niej promyczkiem światła nawet w najbardziej gównianych chwilach. — Uuuu, Annie, zgadnij kto idzie... — mruknął zawadiacko pod nosem, zaplatając jej włosy.

Nie musiała spoglądać na zegarek, który wskazywał piętnastą, żeby wiedzieć, o kim mowa.

— Sam, wyszło ci krzywo — zauważyła bystro Mia, siedząca na fotelu dializacyjnym obok Annie.

Samuel prychnął, kończąc swoje dzieło i zawiązując gumkę na końcu włosów przyjaciółki.

— Jest bellissima, moje drogie, piękniejszego warkocza nie miałaś już dawno, Ann — stwierdził głośno, a potem z entuzjastycznym okrzykiem odwrócił się w stronę szklanych drzwi — Harry! Mój pacjencie! — wydarł się radośnie i w podskokach podążył w stronę bruneta. 

Styles roześmiał się na jego widok i udał, że zawraca, obracając się o sto osiemdziesiąt stopni i uciekając przed nim, a potem się zaśmiał się raz jeszcze, poprawiając okulary, które zsunęły się z jego nosa.

— Annie mi cię sprzedała, mówiła ci? — wyszczerzył się do lokatego, podając mu dłoń na przywitanie, którą po chwili Harry zamknął w męskim uścisku, witając się.

— Wspominała — zaśmiał się. — Opłacało jej się chociaż?

— Ty mi powiedz. — Sam poruszył znacząco brwiami, a Harry odnalazł wzrok rudowłosej, która, gdy odnalazła jego zielone oczy, zaśmiała się i wzruszyła ramionami bezradnie. — Stanowisko masz obok Mii, więc rozgość się śmiało, zaraz wrócę z papierami — oświadczył blondyn, poprawił kiteczkę na czubku głowy i udał się po dokumenty Stylesa.

Harry zacisnął wargi w wąską linię i skierował swoje kroki w stronę małej blondynki i Annie.

— Cześć, Mia — rzucił na przywitanie, obserwując, jak zszokowana dziewczynka robi wielkie oczy i uśmiechnął się do niej. Przeniósł wzrok na Annie.  — Hej — mruknął nisko i nachylił się nad nią, nie dając jej zaprotestować, gdy znalazł jej podbródek palcem wskazującym i uniósł jej brodę po to, żeby skraść jej całusa prosto z ust.

Odsunął się od niej i puścił jej oczko, przechodząc na fotel obok i siadając na nim po to, żeby rozwiązać swoje adidasy. 

Nie wiedział, czy bardziej zaszokowana była mała blondynka na fotelu, sama Annie, pacjenci dookoła, czy Samuel.

Styles, ty skandalisto.

Sammy wyszczerzył się sam do siebie, chwycił dokumenty i, zanim rudowłosa zaczęła podnosić się z fotela obok Mii, żeby popełnić mord na biednym brunecie, dobiegł do fotela Harry'ego i zaciągnął zasłony wokół stanowiska, pokazując jej język. 

Poniekąd, właśnie go uratował.

Obrócił się w stronę lokatego, który bez skrępowania śmiał się w głos.

— Udusi cię, Harry — oświadczył mu, zaczynając się śmiać razem z nim.

— Miała już kilka okazji i jeszcze jakoś żyję — wydusił z siebie przez śmiech lokaty, siadając wygodniej na fotelu dializacyjnym.

— Odważny jesteś — Samuel pokiwał głową. — Dobra, co się zmieniło od ostatniego razu? — Zadał brunetowi standardowe pytanie, uzupełniając kartę. Porozmawiali chwilę o konkretach, a potem Samuel zniknął, żeby przyprowadzić jałowy wózek ze sprzętem.

Harry czekał na powrót Sama, zagryzając wargę. 

— Idź sobie, Ann, to nie twój pacjent! — Zza zasłony zaśmiał się blondyn, wyraźnie buntując się przeciw przyjaciółce. — Daj mi pracować, kobieto! 

Do śmiechu Sama dołączyły inne.

— A kysz! — krzyknął i schował się za zasłoną, wciągając wózek za sobą. — W sumie — zaczął Sam, zakładając rękawiczki — może mnie udusi pierwszego. — Roześmiał się w głos.

— Ta zasłona nie jest dźwiękoszczelna, Samuel! — Głos Annie dobiegł ich zza kotary.

Na twarzy Harry'ego błądził uśmiech, gdy mężczyzna w uniformie w ciszy dezynfekował jego przedramię i zabezpieczał podłokietnik fotela. Sam, milcząc, wkłuł się dwiema igłami w przetokę bruneta i podłączył go do dializatora, wypełniając dreny jego krwią.

— Nie wiem, jak tego dokonałeś, Harry — zaczął Sam cicho, spokojnym głosem — ale dziękuję ci z całego serca za to, że się zwolniła ze stanowego. 

Blondyn zacisnął wargi.

— Zaczyna się regenerować w oczach... — dodał, posyłając mu niepewne spojrzenie.

— Też to widzę — przytaknął mu cicho Styles. — Przemyślałeś moją propozycję? — spytał cicho, na co blondyn pokazał rząd zębów w szerokim uśmiechu.

— Jeszcze się pytasz — zachichotał konspiracyjnie. — Oczywiście, że ci pomogę. Nie gwarantuję, że się nie wścieknie - przyznał, strzelając brwiami i uśmiechając się złowieszczo — ale jak ją udobruchasz, zanim minie jej szok, to wszyscy powinniśmy przeżyć tę akcję.

— Jesteśmy w kontakcie?

— Tak, Harry — pokiwał głową, zdejmując maseczkę chirurgiczną z twarzy. — Jutro pogadam z Jane, Ann ma chyba wolne.

— Świetnie.

Samuelowi błądził szatański uśmiech na ustach, gdy mierzył ciśnienie lokatemu i spisywał jego parametry z monitora.

— Wiesz, Styles — mruknął cicho. — Jak jeszcze uda ci się zaciągnąć ją do studia i sprawisz, żeby nagrała cokolwiek, to osobiście wyskoczę z trzech stówek, żeby się wam dołożyć do paliwa na ten wyjazd... 

Harry zmrużył oczy i zassał policzek od wewnątrz, próbując powstrzymać rozbawienie i cwaniacką minę.

— Cztery stówki --poruszył brwiami, patrząc na blondyna i negocjując. Sam zmrużył oczy.

— Co ty knujesz, Styles? — spytał podejrzliwie.

— Nic, paliwo jest drogie — zaśmiał się brunet, zagryzając wargę.

Och, to nie o pieniądze tu chodziło.

Jego po prostu niezmiernie bawił ten zbieg okoliczności.

— Stoi, cztery stówki i moje błogosławieństwo, jeśli postanowisz z tą wariatką wytrzymać przez resztę życia.

Harry zagryzł wargę od wewnątrz bardzo, bardzo mocno.

Naprawdę bardzo mocno.

— Obiecujesz? — Lokaty wyciągnął w stronę Samuela mały palec.

Sam spojrzał na wyciągniętą dłoń Harry'ego i prychnął, zahaczając swoim małym palcem małej dłoni o mały palec bruneta.

— Obiecuję.

— Bez żadnych krzyżyków?

--Bez krzyżyków, Harry.

Zielone oczy Stylesa wwiercały się w te Samuela.

--Podaj mi swój adres mailowy — Harry wręczył w dłonie blondyna swoją komórkę, a potem kontynuował: — a potem zniknij poza piętrem na dziesięć minut, weź ze sobą słuchawki i wróć tu, jak się uspokoisz — polecił mu, próbując zapanować nad rozbawieniem.

Samuel uniósł jedną brew, ale nie protestował, gdy wpisywał na iphonie Harry'ego swojego maila. Pokręcił głową, nie rozumiejąc i zostawił bruneta samego, oddalając się, aby uprzątnąć wózek ze sprzętem.

Lokaty przejechał językiem po górnych zębach, śmiejąc się do siebie, gdy wklepywał palcami treść wiadomości.

Do: Samuel

Mój numer konta:

(link)


Miłego słuchania, H x

(załącznik)

Zachichotał złowieszczo, wysyłając wiadomość mailową do blondyna i spostrzegł, że Annie uchyliła zasłonę i wpatrywała się w niego podejrzliwie.

— Wyglądasz jak kocur, który właśnie coś zbroił — podsumowała jego minę, pochodząc do niego.

— Wydaje ci się — uśmiechnął się niewinnie. — Jesteś na mnie zła?

— A powinnam być? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie, kręcąc głową. — Jesteś po prostu niemożliwy, Harry — zaśmiała się i wyciągnęła język w jego kierunku. 

— A ty jesteś nieznośna — odparł jej.

— Przyjdę z tobą posiedzieć trochę, jak Sam wróci z łazienki, dobra? — spytała go i poczekała, aż skinie głową. Odsłoniła zasłonę wokół jego fotela tak, żeby miał lepszy widok na większość oddziału i zniknęła przy starszej pacjentce, obok której maszyna zaczęła piszczeć. 

Harry zagadał Mię, która siedziała obok niego z ogromnymi oczami. Debatowali nad słusznością wykładania algebry w szkołach podstawowych, gdy nagle telefon Stylesa zawibrował, oświadczając o nowej, nieodczytanej wiadomości tekstowej. Brunet odblokował ekran i zacisnął wargi, powstrzymując śmiech.

Od: Sam

"Przelew poszedł. Daj znać, jak będziesz wybierał pierścionek x"

Nie wytrzymał i roześmiał się głośno, sam do siebie, jak upośledzony.












Startujemy z weekendem! xo 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top