32
Annie biegała po mieszkaniu przy bardzo głośnej muzyce rozkręconej w głośnikach. Ciężkie brzmienia Three Days Grace odbijały się od ścian na tyle głośno, że każdy normalny człowiek stwierdziłby, że nie słyszy w tym hałasie własnych myśli. Ale nie Annie. Ona uwielbiała, gdy wokół niej coś grało w tle, najlepiej tak, żeby pod wpływem basów drżała podłoga. Gdy wybierała drogę do pracy na pieszo to nie rozstawała się z słuchawkami, niszcząc swój słuch i torturując swoją błonę bębenkową niefizjologiczną drogą odbierania muzyki, ale kochała to.
Zarzuciła na swój koronkowy t-shirt czarną, skórzaną ramoneskę naszpikowaną ćwiekami i naszywkami, a na nogach zawiązała czarne trampki do kostek. Przez chwilę przeszła jej przez głowę myśl, że powinna ubrać się kobieco na spotkanie ze Stylesem. No, albo chociaż założyć buty na obcasie, czy sukienkę. Albo chociaż się uczesać, na litość. A potem zadzwoniła do Samuela, który stwierdził, że ma być po prostu sobą, więc jej szalona lista przygotowawcza miała ostatecznie dwie pozycje: tusz do rzęs i nawilżającą szminkę. Ot, poszalała.
Z drugiej strony można by jej zarzucić, że jest wariatką. Sam Harry Styles, TEN Styles, oświadcza jej, że zabiera ją w jedno ważne miejsce, a ona ucieka się do wytuszowania rzęs i do przejechania ust pomadką, nie robiąc nic więcej. Może była szalona?
Kilka minut po siódmej Annie leżała na łóżku, opierając stopy odziane w trampki o ceglastą ścianę. Przez moment przemknęło jej przez głowę, że ją wystawił, ale równocześnie z tą myślą w jej głowie rozbrzmiał dźwięk pukania do drzwi wejściowych. Zerwała się z łóżka szybciej, niż miała zamiar, a w jej brzuchu kotłowało się niezdrowe podekscytowanie. Otworzyła drzwi z wypiekami na twarzy, a jej oczom ukazał się lokaty brunet, opierający się barkiem o futrynę jej drzwi wejściowych z uśmiechem na ustach.
— Wybacz poślizg, mała Josie nie chciała mi usnąć — wytłumaczył od progu, a widząc jej zdezorientowaną minę, dodał: — usypiałem córkę Jeffa.
— Och — wyrwało jej się w zdziwieniu.
— Ostrzegam, że trochę nam dziś zejdzie, więc jeśli chcesz wziąć sobie jakieś rzeczy do spania albo do pracy na jutro, to śmiało.
Ann uniosła brwi.
— Mogłeś powiedzieć wcześniej — zauważyła bystro, cofając się po swoją torbę na ramię.
— Lubię cię zaskakiwać — wyszczerzył się bezczelnie.
Pozbierała chaotycznie najpotrzebniejsze rzeczy, gdyby faktycznie przyszło jej zostać poza mieszkaniem na noc. Skinieniem głowym dała znać Stylesowi, że jest gotowa i wyłączyła w telefonie muzykę w głośnikach. Wyszli, a ona sprawnie zakluczyła drzwi i nacisnęła na klamkę, sprawdzając, czy na pewno je zamknęła.
Gdy schodzili po schodach Harry odnalazł jej dłoń i, z cwaniackim uśmiechem, wcisnął jej do ręki kluczyki do swojego samochodu.
— Nie ma opcji, Harry.
— Nie marudź — uciął dyskusję twardo, otwierając jej drzwi wyjściowe z bloku.
— No, nie, no, naprawdę, Styles...
Zignorował jej marudzenie, a po jego twarzy błądził zawadiacki uśmieszek. Bez pytania zdjął z ramienia Ann jej torbę i wzrokiem poprosił ją o wciśnięcie zielonego guziczka na pilocie ze znaczkiem audi. Usłuchała, ale przewróciła oczami, sygnalizując, jak bardzo jej się to nie podoba. Wrzucił jej torbę do tyłu i odnalazł jej oczy.
--Nie buntuj się tak, Annie, przecież będę obok — wymruczał jej do ucha, gdy otwierał jej drzwi od strony kierowcy. — Nie każę ci prowadzić samochodu w samotności...
— Spróbowałbyś — mruknęła pod nosem.
— Jeszcze — dodał znaczącym tonem głosu, dokończając swoje poprzednie zdanie i zaśmiał się, gdy zgromiła go wzrokiem.
Zajął miejsce po stronie pasażera dopiero, gdy ustawiła sobie wszystkie lusterka i fotel. Usiadł, zapiął pas bezpieczeństwa i obserwował, jak Annie z zawahaniem odpala silnik samochodu, a potem rozgląda się po lusterkach.
— Jak ja mam stąd, cholera, wyjechać?
Brunet stłumił chichot i sięgnął ręką w stronę kierownicy.
— Powoli, Ann. Wrzuć wsteczny. I powolutku wdepnij gaz...
Kręcił kierownicą razem z nią, a drugą dłoń położył na jej kolanie, żeby kontrolować wyczucie, z jakim manewruje stopą na pedale. Razem z nią zerkał w lusterka i kątem oka zobaczył, jak zaciska wargi w skupieniu. Wyrzuciła z siebie głośno powietrze, gdy wjeżdżała na główną ulicę i dyskretnie zerknęła na dłoń Stylesa, która nadal znajdowała się na jej kolanie. Po jego twarzy błądził uśmiech.
— Rozpraszasz mnie, Harry — zwróciła mu uwagę, wlepiając wzrok za przednią szybą.
— Och? — zachichotał, nadal pozostawiając swoją dłoń na swoim miejscu i kciukiem pogłaskał ją przez spodnie.
Pokiwała głowa z niedowierzaniem, ale odpuściła.
— Masz wbity adres na mapie — poinformował ją, gdy zatrzymała auto na czerwonym świetle. Dopiero teraz Annie odnalazła wzrokiem komórkę bruneta z włączoną nawigacją.
— Przecież to twój adres — zauważyła bystro, nie spodziewając się takiego obrotu sprawy.
Przytaknął i skierował wzrok na jej profil, gdy ruszyła z miejsca po tym, jak dostrzegła zielone światło sygnalizatora.
— Nie było cię w mieszkaniu od wczoraj, prawda?
Zaskoczyła go najpierw tym, że spytała o to, prowadząc. Normalnie, gdy siedziała za kierownicą nie podejmowała sama rozmowy, woląc milczeć i skupić całą swoją uwagę na manewrowaniu samochodem. A potem zaskoczyła go tym, że nie cackała się z nim i spytała o to bezpośrednio, bez owijania w bawełnę. Mimo tego, że było mu z tym pytaniem trudno, to uwielbiał w niej tę bezpośredniość.
— Nie, Ann.
Między jej brwiami pojawiła się malutka zmarszczka.
— Jaką mamy pewność, że już go tam nie ma?
Sam siebie o to pytał, tak właściwie.
— Żadnej... — odpowiedział jej cicho. Przez moment miała wrażenie, że zabrzmiał jak mały, bezbronny chłopczyk, który świadomie wystawia się na linię ognia.
Annie westchnęła głośno i zamilkła ponownie.
Potrzebował jej.
Dotarli do bramy wyjazdowej jego osiedla szybciej, niżby chciała.
— Zatrzymaj auto przed bramą, dobra? Zaraz się dowiemy — mruknął, a gdy spełniła jego prośbę wysiadł z samochodu i okrążył go, pukając w okienko stróżówki ochroniarza. Zniknął w niej na kilka sekund i wrócił, dzierżąc w dłoni kopertę ze swoim imieniem i nazwiskiem.
Wsiadł z powrotem do auta i rzucił kopertę na deskę rozdzielczą.
— Nie ma go, zostawił klucze — oświadczył, a w jego głosie wyczuła nutę ulgi. Sama odetchnęła lżej, mając świadomość, że nie będzie musiała znów mierzyć się oko w oko z Tomlinsonem. — Parkuj, Ann — polecił, gdy Harry zdalnie otworzył bramę wjazdową.
Ku jej uldze parking był w połowie pusty, więc nie miała problemu ze znalezieniem miejsca. Harry kiedyś wspominał jej, że połowa mieszkań na osiedlu była jeszcze w stanie deweloperskim, niezamieszkana, albo dopiero świeżo kupiona - stąd mógł wynikać brak natłoku aut.
Pozwoliła mu spleść ich palce, gdy chwycił ją za dłoń, a ona wręczyła mu kluczyki do samochodu. Dopiero teraz zarejestrowała, że miał przy nich dopięte również klucze do mieszkania. Przejął od niej jej torbę na ramię i swoją aktówkę, kierując ich do windy. Szybko znaleźli się pod drzwiami jego apartamentu.
Harry otworzył drzwi i wpuścił Annie przodem. Omiótł wzrokiem otwartą przestrzeń i odetchnął z ulgą - wszystko było na swoim miejscu. Najwyraźniej Tomlinson nie uniósł się honorem i nie zachował się jak szczeniak, który w napadzie frustracji ma zdolności destrukcyjne dla otoczenia. Bo Louis, generalnie, już nie raz zdemolował kilka pomieszczeń w złości. Tym razem zachował się jak dorosły facet, najwyraźniej.
— Harry, wybacz, że to mówię, ale mam powody, żeby powątpiewać, że to bardzo ważne miejsce, w które miałeś mnie zabrać, znajduje się w twoim mieszkaniu. — Na wpół żartem, na wpół serio wydusiła z siebie, zsuwając z siebie trampki i zostając w niebieskich skarpetkach w uśmiechnięte banany. Styles spojrzał na jej stopy i zachichotał.
— Może miałem na myśli sypialnię? — spytał flirciarsko, zagryzając wargę.
Uniosła jedną brew i zaczerwieniła się.
— Pytam poważnie.
— A ja poważnie odpowiadam — wyszczerzył się, rozkoszując się jej zawstydzeniem. — Zrobię nam herbaty i już ci wszystko wyjaśniam — zachichotał, widząc jej karcące spojrzenie.
Annie zsunęła z siebie ramoneskę, zostając w samej luźnej, koronkowej koszulce, przez którą Harry mógł dostrzec jej wydziarane żebra, bok brzucha i koronkowy stanik z dużą ilością ozdobnych, czarnych tasiemek. Wpatrywał się w jej długą szyję, gdy w czajnik gotował wodę na herbatę - dostrzegł dwa kolejne pieprzyki na jej karku, które po chwili zasłoniła kurtyną swoich długich, rudych, kręconych włosów.
— Czemu nie masz żadnych tatuaży w widocznych miejscach? — spytał nagle, obserwując jej alabastrową skórę na przedramionach.
— Bo w kraju, z którego pochodzę, wytatuowana kadra medyczna nie jest postrzegana profesjonalnie — wytłumaczyła mu rzeczowo, podchodząc do niego.
Zdziwił się.
— To głupie — skomentował, nie rozumiejąc. — Przecież twój wygląd nie ma wpływu na to, jak dobra jesteś w tym, co robisz.
— Ty to wiesz, i ja to wiem i całe młode pokolenie to wie. Ale... Polska, Harry, to... hm... — Zamyśliła się — Nieco zacofany kraj. Nie wykluczam tego, że za wiele, wiele lat wrócę tam i będę musiała się jakoś utrzymać — wyznała. — Nie chcę zamykać sobie żadnej drogi.
Pokiwał głową, rozumiejąc. Annie nie była osobą, która przejmowała by się opiniami innych, ale miała zdrowo-rozsądkowe podejście do życia.
Przycisk na czajniku kliknął głośno oznajmiając im, że wrzątek był gotowy do zalania kubków. Harry wrzucił do obu kubków zielonej herbaty, zaskakując Annie. Zalał naczynia wodą i poczekał moment, a potem wyjął saszetki z kubków i wrzucił je do śmietnika.
— Od kiedy ty pijesz słabą, zieloną herbatę? — spytała go, unosząc jedną brew.
— Zaraz się dowiesz — mruknął do niej i podał jej kubek do rąk. — Nie poparz się.
Wyjął ze spiżarnianej szafki zgrzewkę półlitrowych butelek niegazowanej wody mineralnej, a w drugą dłoń chwycił swój kubek. Zarejestrował, że serce waliło mu mocno.
Denerwował się jak diabli.
— Dobra, Ann, idziemy korytarzem w prawo do samego końca — poinstruował ją, kierując ją przez apartament. Obróciła się na pięcie i, uważając, żeby nie rozlać herbaty po drodze udawała się w kierunku, w którym ją pokierował. Styles dreptał tuż za nią.
— A teraz na lewo i drzwi na wprost.
Zmarszczyła brwi i posłuchała go, zerkając na niego niepewnie, bo głos mu zadrżał.
— To scena prawie jak z pięćdziesięciu twarzy Greya — rzuciła, rozluźniając atmosferę.
Harry roześmiał się w głos, słysząc to i o mało co nie rozlewając herbaty.
— Batem dostaniesz potem, Annie — rzucił do niej, śmiejąc się.
— No już, napewno — sarknęła, wywracając oczami.
Gdy Annie nacisnęła na klamkę zagryzł mocno wargę. Otworzyła drzwi i zamarła.
Miała przed oczami studio nagraniowe samego Harry'ego Stylesa.
Na dobry wieczór x.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top