30
Harry przydreptał do łóżka z powrotem z dwoma kubkami kawy i podał Annie jeden, prosząc, żeby się nie poparzyła. Śniadanie mogło chwilę poczekać. Przyjęła od bruneta napój ze skinieniem głowy i spojrzała na linię jego żuchwy i na wielkie, szmaragdowe oczy.
Boże, traciła dla niego głowę.
Po jego twarzy błąkał się uśmieszek, który przypominał jej minę kota, który właśnie coś zbroił i udaje, że nic się nie wydarzyło.
— Ann — mruknął — porywam cię dziś o dziewiętnastej w jedno ważne miejsce.
Uniosła jedną brew.
— To nie było pytanie. — Spojrzała na niego nieco zdezorientowana.
— Noo, bo to nie było pytanie — przyznał jej rację bezczelnie i wyszczerzył się. — Nie pytałem cię o zdanie. — Wzruszył ramionami, a potem zagryzł wargę.
— Jesteś bezczelny, Styles — mruknęła z dezaprobatą, z westchnieniem upijając kawy. Kochała ten smak i była uzależniona od zapachu tego napoju.
— Z tobą i tak po dobroci się nie da — mruknął, upijając kawy ze swojego kubka. — A teraz muszę z tobą szczerze pogadać — wyrzucił z siebie nagle, patrząc w jej oczy.
Zaskoczył ją. Znowu. On ją, w ogóle, stale zaskakiwał.
— Odnośnie? — Zmarszczyła brwi.
— Twojego grafiku i twojej pracy, Ann...
Przewróciła ostentacyjnie oczami.
— Harry, nie zaczynaj znowu, proszę.
— Jak pracujesz do końca tego miesiąca? — spytał nagle, chcąc wybadać teren.
— Toż to jeszcze ponad tydzień — zdziwiła się, ponownie zamaczając wargi w gorącej kawie. — Po co ci to? --Zmrużyła oczy podejrzliwie.
— I tak ci nie powiem, dopóki ty mi nie odpowiesz.
Szach mat, mała.
Wpatrywał się w nią wyczekująco, a Ann uparcie zaczesywała dłonią swoje loki z jednej strony na drugą i przerzuciła całe swoje zainteresowanie na kubek, który lekko parzył jej dłonie. Harry zagryzł wargę na ten widok. Boże, jaka ona była frustrująca...
Westchnęła głośno wiedząc, że tym, co zaraz powie, wywoła aferę.
— Od jutra rano mam trzy dyżury ciągiem, potem doba przerwy, nocka, dniówka, przerwa, dwie dniówki, a potem...
— Co masz od jutra? — spytał głośno. Jego ton głosu był zaskakująco zimny, a jego oczy ogromne ze zdziwienia.
Zacisnęła wargi w wąską linię. Wiedziała, że tak będzie.
— Powtórz to głośno — poprosił. Zadrżała pod wpływem chłodu w jego chrypie.
— Trzy dyżury ciągiem. — Spełniła jego polecenie, jednak jej słowa były ciche. Zagryzła mocno swoją dolną wargę.
Jej głos rozbrzmiał echem między nimi, a Harry wpatrywał się w nią tak ostrym wzrokiem, że aż spuściła oczy na swoje dłonie, nie mając odwagi mierzyć się z nim na spojrzenia.
— Nie ma takiej możliwości, Anastasia — wycedził dobitnie przez zęby, zwracając się do niej pełnym imieniem po raz pierwszy, odkąd się znali. Och, bardzo go wkurwiła... — Nie ma nawet, kurwa mać, takiej opcji.
— To jest sytuacja awaryjna — próbowała wybrnąć z twarzą, usprawiedliwiając się.
— Nie obchodzi mnie to. Nie zgadzam się.
Zmarszczyła brwi.
— A co ty masz, przepraszam bardzo, do zgadzania się, Harry? — spytała nieco zbyt bojowo, a oczy jej niebezpiecznie zaświeciły.
— Nie będę patrzył na to, jak się zajeżdżasz i psychicznie, i fizycznie — syknął do niej.
— Nikt ci nie każe — odpyskowała mu.
— Ja pierdolę — rzucił głośno, sfrustrowany i z trzaskiem odstawił swój kubek z kawą na szafkę nocną obok łóżka. Następnie wyjął jej z dłoni jej własny i powtórzył czynność.
— O co ci chodzi, Styles? — zapytała ostro.
— O to, że nie szanujesz swojego zdrowia, dziewczyno!
— Odezwał się ten, który to robi — sarknęła, nie pozostając mu dłużną.
Uniósł jedną brew, a wyraz twarzy miał śmiertelnie poważny.
— Rozwiń — polecił lodowato.
— Przeszczep — wyjaśniła mu jednym słowem. — Nie jesteś wpisany na listę, Harry, mimo, że jesteś młody, masz przed sobą, kurwa, całe życie jeszcze tak naprawdę, jesteś wolny od uzależnień i wyprowadzony zdrowotnie.
— Jesteś niepoważna, to nie jest to samo! — zaprotestował, unosząc się.
Spojrzała na niego z miną "och, no czyżby?", co jeszcze bardziej wyprowadziło go z równowagi.
— Poza tym, tę decyzję zawsze mogę zmienić. W moim przypadku czas nie jest aż tak istotny — wytłumaczył jej stanowczym tonem, przekonany o swojej racji.
Annie uniosła ironicznie obie brwi.
— No co ty? — spytała jadowicie, nawiązując do swojej pracy. Ona sama równie dobrze mogłaby się wytłumaczyć tak samo, jak on. — Ale gdybym ja ci tak odpowiedziała na pytanie "dlaczego zapierdalasz na drugim etacie" to nie byłbyś już taki przekonany, co, Styles?
Skubana, wiedziała jaki argument wyciągnąć.
Skopała z siebie kołdrę i wygramoliła się z łóżka, chcąc udać się w kierunku jakimkolwiek, byle z dala od tych oceniających, zielonych oczu. Gdy wstawała Harry chwycił ją za nadgarstek i pociągnął lekko tak, żeby stanęła w miejscu.
— Coś jeszcze masz do dodania? — spytała go sucho.
Strzelił brwiami, prychając i również wstał, a potem przesunął ją tak, że miał jej oczy tuż przed swoimi, gdy stała naprzeciwko niego. Ann wyrwała swój nadgarstek z jego uścisku i skrzyżowała ręce na piersiach.
— Zrobimy tak, Anastasia — zaczął cicho, ale stanowczo.
Nie mogła powstrzymać się od powolnego, pogardliwego przewrócenia oczami, gdy wypowiedział jej pełne imię.
— Ty rzucasz intensywną, a ja wpisuję się na listę osób oczekujących na przeszczep.
Uniosła brew, nie wierząc, że mówi serio.
— Dzisiaj — dodał śmiertelnie poważnie.
Mierzyli swoje tęczówki grobowymi spojrzeniami. Do Annie dotarło, że żarty w tej rozmowie skończyły się dobre kilka zdań temu. On naprawdę z nią negocjował, a stawką była jego przyszłość i jego życie. Jej zresztą też, choć ona nie patrzyła na to w ten sposób.
— Dlaczego miałabym na to pójść, Harry? — spytała twardo.
— Naprawdę o to spytałaś? — Tym razem to od przewrócił oczami, wzdychając bezsilnie. Przymknął oczy, gdy głośno i powolnie wypuszczał powietrze ze swoich płuc i potarł dłońmi swoje skronie.
— Jak widać — sarknęła cicho.
Chuj, miał to zrobić zupełnie inaczej, ale nie dała mu wyboru.
— Bo mi na tobie zależy, ty wredna łajzo — wyrzucił jej wprost, łapiąc jej policzki w swoje dłonie i patrząc jej prosto w oczy. — Dlatego, Annie.
Opuszkami kciuków potarł jej zaróżowione od emocji kości policzkowe. Zamknęła oczy i głośno nabrała powietrza do płuc. Poczuła, jak Styles oparł swoje czoło o jej własne i miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
— Wiesz, że kocham tę pracę — szepnęła z wyrzutem — nie grasz fair...
— Nie będę patrzył, jak z dnia na dzień chodzisz coraz bardziej zmęczona, bo za każdym razem rozrywa mi serce na sam widok — wyznał, oblizując wargi. — Daj siebie odciążyć, Annie, błagam...
Zamknęła oczy, żeby nie rozpraszała jej piękna twarz Harry'ego i jego roziskrzone, zielone tęczówki.
— Daj sobie czas, na intensywną zawsze możesz wrócić...
Miał rację, co by nie mówić.
— Zdejmij sobie to z głowy i zacznij żyć... — Jego szept był cichutki, ale na wskroś naszpikowany emocjami bruneta. — Znajdź dla mnie więcej czasu, proszę, Ann... — Ostatnim zdaniem zszokował ją tak bardzo, że gwałtownie otworzyła oczy, odnajdując od razu na linii swojego wzroku zielone tęczówki.
Znał ją zajebiście krótko, a czuł się przy niej, jak nigdy.
Nie chciał odpuścić. Nie miał takiego zamiaru.
— Obiecujesz, że oboje zrobimy to dzisiaj? — spytała cicho.
— Obiecuję.
— Oboje? — Upewniła się. Wiedziała, że jeśli podejmie tę decyzję to dla niego, a nie dla siebie.
Cała Annie...
— Oboje — potwierdził. Błądził oczami po jej twarzy w napięciu, czekając na jej decyzję.
A ona wiedziała, że przegrała z nim tę wojnę w momencie, w którym jego oczy potwierdziły jej, że faktycznie mu zależy.
Bała się tego jak diabli. Relacji. Takiej prawdziwej. A on nie ułatwiał jej niczego - nie był Dylanem, który po prostu przytakiwał. Styles ją ustawiał, a ona nawet nie zorientowała się, kiedy tak właściwie zaczął to robić. Wpadł do jej życia jak huragan i zaczął bezczelnie się rządzić, wytykać jej niedociągnięcia i pilnować jej, przerzucając na nią swoje nieskończone pokłady ciepła, cierpliwości i troski. Stawiał jej granice. Znali się przerażająco krótko w porównaniu do tego, jak duże przywiązanie zaczynali do siebie czuć. Oboje.
Przerażało ją to wszystko.
Raz się żyje, nie?
— Zgadzam się, Harry — wydusiła z siebie drżącym głosem sama nie wierząc, że się na to decyduje.
— Boże, Ann — wypuścił z siebie powietrze głośno, a na jego twarzy wymalowała się ogromna, nieopisana ulga. Przyciągnął ją do siebie, wtulając się twarzą w zagłębienie jej szyi i obejmując ją ciasno. — Już się bałem, że będę kolejnym facetem, któremu dasz kosza w tym tygodniu...
— Nadal rozmawiamy o mojej pracy?
— Oczywiście, słonko — zaśmiał się w jej włosy i ponownie odetchnął głęboko. — To co z tym śniadaniem?
Gif na samej górze jest kwintesencją Stylesa w tym rozdziale, nie?
Cóż, ta końcówka też będzie jedną z moich ulubionych.
P xo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top