25
— Są tu jakieś ławki? — spytał, odsuwając się od Annie nieznacznie, tak, żeby spojrzeć w jej szaroniebieskie oczy, jednak nie wypuszczając jej z ramion.
Strzeliła brwiami, rozbawiona.
— Jakieś na pewno. To park, generalnie. W dodatku narodowy.
— Znajdźmy jakąś, potrzebuję miejsca do przetestowania — mruknął, po czym zagryzł wargę i pociągnął rudą za dłoń, ruszając na przód.
Annie przez chwilę zaciskała wargi, jednak, ku jego niezrozumieniu, nagle wybuchnęła głośnym, dźwięcznym śmiechem, nie puszczając jego ręki.
— Nie marnujesz czasu, Styles — zaśmiała się szczerze, a on dopiero teraz uświadomił sobie, jak dwuznacznie zabrzmiało jego poprzednie zdanie, które było najzwyklejszym w świecie skrótem myślowym. Spojrzał na nią i z udawanym oburzeniem uniósł brwi w symulowanym szoku, rozchylając wargi.
— Nie rozumiem zarzutu, ja seks uprawiam dopiero po ślubie, Jackowsky — wyrzucił głośno, nadal grając zgorszenie jej rozbawieniem.
Obserwował, jak urocza jest, gdy zgina się w pół, nie potrafiąc zapanować nad atakiem śmiechu.
— No oczywiście, Panie Styles — wydusiła.
Harry pokiwał głową z niedowierzaniem i wywrócił oczami.
— Chodź. — Jakoś tak wyszło, że trzymając jej dłoń splótł razem ich palce, czując delikatną skórę na dłoniach Annie pod swoimi opuszkami. Nie zaprotestowała.
Kierowali się wgłąb parku, poszukując ławki powolnym krokiem.
— Przed wypadkiem rodziców byłam zaręczona — wyrzuciła z siebie nagle Annie, a Harry przeniósł na nią wzrok, zaskoczony. — Pytałeś o historię — wyjaśniła, widząc jego zdezorientowaną minę.
Skinął głową, bez słów prosząc, żeby kontynuowała.
— Miałam wszystko. Miałam narzeczonego, rodzinę, skończyłam zajebiście ciężkie studia, które dawały mi wiele radości i satysfakcji. Nie mieliśmy świetnej sytuacji finansowej, ale wszystko się układało. Miałam dobrą pracę, rozwijałam się, pracowałam w dwóch językach, w prywatnym miejscu... Młodsza siostra miała zacząć studia, rodzice byli przeszczęśliwi po dwudziestu sześciu latach razem... — zrobiła pauzę. — I wszystko nagle jebło...
Zagryzła wargę, wpatrując się w słońce chowające się za jeziorem.
— Trochę tak, jak u mnie... — przyznał cicho, otwierając się.
— Wiesz, Harry... Zginęli na miejscu... Rozeszłam się z narzeczonym, bo okazało się, że przerosła go ta sytuacja. Ja go przerosłam. Właściwie, to wszystko go przerosło...
Westchnęła ciężko. I przymknęła oczy.
— W jednej chwili okazało się, że ma przy sobie kobietę, której postawili diagnozę białaczki i która straciła jego dziecko.
Zrzuciła to na niego niczym bombę atomową.
Harry stanął nagle i odwrócił Annie przodem do siebie pewnym ruchem.
— Zostawił cię, bo straciłaś rodzinę, poroniłaś i byłaś chora? — spytał, upewniając się. Głos mu drżał.
— Wszystko na przestrzeni dziewięciu dni — potwierdziła szeptem.
— Boże, Annie...
Nie wiedziała, kiedy dokładnie, po raz drugi dziś, zamknął ją w uścisku. Z zaskoczeniem zauważyła, że Harry się trzęsie. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia i wtuliła się w niego, a jej głowa podsunęła jej po raz pierwszy od dwóch lat myśl, że mogłaby się do tego przyzwyczaić.
Powinien uciec.
Zostawić ją.
Każdy uciekał, gdy się dowiadywał.
Każdy, poza Sammym.
Dlaczego nie ucieka, dlaczego się nie wycofuje?
Annie poczuła, jak Harry obejmuje ją mocniej i przesuwa głowę tak, że jego wargi niemal muskają jej policzek.
— Zabiłbym chuja w imię męskości tego świata... — wyszeptał gardłowo. Ponownie zadrżała pod wpływem jego głosu. — Zimno ci?
— Nie, Harry, jest okej... — wyszeptała, po czym odsunęła się od niego z niechęcią. — Nie przejmuj się tak. Nie zmienisz przeszłości — niepewnie wyciągnęła dłoń w kierunku policzka bruneta i opuszkiem palców starła łzę, która zabłąkała się na jego twarzy. — Dlatego tak trudno jest się z nią pogodzić...
Wpatrywał się w jej oczy i pod wpływem impulsu wypowiedział na głos zdanie, które wypowiedział tylko przy Jeffie.
— Rozwodzę się, bo Louis zabił nasze dziecko — obserwował, jak w zwolnionym tempie po twarzy Annie przetacza się szok, paraliż, przerażenie oraz ból i współczucie tak wielkie, że aż zaszkliły jej się oczy. Zaschło jej w ustach, a wargi miała rozchylone. Odsunęła się od Harry'ego i zbladła w jednej chwili, próbując złapać oddech, jednak czuła się, jakby nie była w stanie nabrać powietrza do płuc. Przez kilkanaście sekund obserwował, jak kręci głową z niedowierzaniem i próbuje zacząć bezskutecznie oddychać. A potem nagle wzięła głośny, głęboki oddech i zaszlochała głośno, wtulając się w bruneta.
— Jakim cudem ty jeszcze dajesz radę żyć po takim ciosie, Harry?
Szloch zniekształcał pytanie, ale dotarło do niego każde słowo i, gdy pojął, że zrozumiała go bardziej, niż ktokolwiek inny do tej pory, zapłakał razem z nią, ściskając ją mocno.
Tym razem to ona wzięła na siebie część jego cierpienia.
Odruchowo wplotła jedną dłoń w jego miękkie kręcone włosy i gładziła skórę jego głowy opuszkami palców, gdy jego ramionami wstrząsał płacz. Stanęła na palcach i wczepiła się mocniej w jego ciało, a Harry posłusznie objął ją jeszcze bardziej, wyczuwając jej potrzebę bycia jeszcze bliżej niego.
Gdy oboje uspokoili swoje oddechy na tyle, żeby rytmicznie i spokojnie wydychać powietrze, dookoła nich zaczęło zmierzchać. Słońce niemal całkowicie schowało się za jezioro, oznajmiając im, że powinni zacząć wracać w stronę samochodu.
Harry odsunął rudowłosą od siebie nieznacznie i opuszkiem kciuka przesunął po jej policzku, wpatrując się w zapłakane szaroniebieskie oczy, rozmazany tusz do rzęs Annie i jej spierzchnięte wargi. A potem przysunął się do niej i złożył na jej czole długi, czuły pocałunek, jednoczasowo znów przyciągając ją do siebie bliżej. Zamknął oczy, gdy jego wargi dotknęły jej skóry i wypuścił z siebie powietrze, czując ciepło rozlewające się po jego klatce piersiowej. Miał wrażenie, że po raz kolejny, przy niej, spadł z niego ogromny ciężar. Wsunął dłoń w jej włosy i pogłaskał ją.
— Rozmazałaś się — wyszeptał, nadal muskając wargami jej skórę.
— Nadal wyglądam lepiej, niż wczoraj — odmruknęła, a w tonie jej głosu usłyszał nutkę rozbawienia i dystansu do samej siebie.
Harry zdusił prychnięcie śmiechem i skradł z jej czoła jeszcze jednego całusa.
Nic wielkiego, Samuel też tak robił, prawda?
— Jesteś mocno zmęczona?
— To zależy, kto prowadzi samochód z powrotem — stwierdziła, nie odsuwając się od bruneta.
— No przecież mówiłem ci, że ty — zaśmiał się.
— No ale, Harry.... — jęknęła przeciągle.
— Nic nie ugrasz — oświadczył jej, śmiejąc się. — Wracajmy, jeśli w drodze powrotnej znajdziemy jakieś miejsce do siedzenia, to chciałbym dosłownie na chwilę wyjąć gitarę... — mruknął i odsunął Annie od siebie, odnajdując swoją dłonią jej własną.
Splatanie swoich palców z jej wydało mu się tak naturalne, że nawet o tym nie myślał. Po prostu to zrobił.
Skierowali swoje kroki w stronę parkingu. Mrok zaczął otaczać ich na tyle szybko, że Harry w pewnej chwili przystanął, wyjął sweter z pokrowca na gitarę, wsunął go na siebie i z powrotem zawiesił instrument na swoim ramieniu. Robiło się chłodno. Z tylnej kieszeni spodni wyjął swój telefon, odpalił latarkę i, świecąc na ścieżkę pod ich nogami ponownie wznowił spacer, łapiąc Annie za dłoń. Nie spodziewała się, że znów chwyci jej rękę w ten sposób.
Wielu rzeczy dzisiaj się nie spodziewała.
Odkąd Harry Styles wpadł do jej życia nie potrafi sobie niczego zaplanować.
Annie szła w ciszy, rozkoszując się tym, że Styles, trzymając ją za rękę, od czasu do czasu błądził opuszkiem kciuka po jej kostkach na dłoni. Miała burdel w głowie przez tego faceta. Nie panowała nad tym, jak sama się do niego zbliża, nie mówiąc o tym, że nie panowała nad tym, jak on zbliża się do niej. A nad tymi dwoma rzeczami zwykła panować zawsze.
— Wiesz, że znowu mieszasz, Styles? — spytała go wprost, po długiej ciszy między nimi.
Harry zaśmiał się dźwięcznie.
— Jesteś okropna, Annie. Niemożliwa wręcz — zachichotał, a w półmroku, jaki dawało światło lampy błyskowej jego telefonu widziała rząd jego białych zębów. — Nie wierzę, że nigdzie na tej trasie nie ma żadnej ławki, co za wybrakowany park...
— Nie zmieniaj tematu — zwróciła mu uwagę błyskotliwie.
— Boże, jaka ty jesteś uparta — zagryzł dolną wargę, ale w tonie głosu słyszała, że się uśmiecha.
Nie miała zamiaru na niego naciskać, bo te kilka ostatnich, szalonych dni, w czasie których rozpoczęła się ich znajomość przyniosło za sobą tyle wydarzeń, że nie miałaby nawet odwagi poprosić go o cokolwiek konkretnego. Lubiła po prostu wiedzieć jak druga strona odbiera sygnały. Tylko tyle. I aż tyle.
Z oddali dostrzegli parking, na którym zostawili samochód bruneta.
— No nie wierzę, naprawdę nie było żadnej ławki — z autentycznym niedowierzaniem w głosie wyrzucił z siebie lokaty. Zgasił latarkę w telefonie i wsunął urządzenie do tylnej kieszeni spodni, widząc, że zbliżają się do oświetlonej części trasy. — Musimy kiedyś nadrobić — zadecydował, zaskakując ją po raz kolejny.
— Musimy? — Powtórzyła za nim.
— Boże, Annie — mruknął zbolałym tonem głosu, wyraźnie rozbawiony i pokiwał głową na boki.
No co?
Sięgnął do tylnej kieszeni spodni po tej stronie, w której miał schowane kluczyki do samochodu. Pociągnął za wąską smycz i pomachał nimi, wręczając je Annie w wolną rękę, która nie była spleciona z jego własną. Kciukiem po raz kolejny przesunął po skórze jej dłoni i wyrzucił z siebie głośne i wyraźne:
— Ann, odpowiadając na twoje niewypowiedziane pytanie, nie wpuściłbym za kierownicę mojego ukochanego audi zwykłej koleżanki. — Obróciła się gwałtownie w stronę jego twarzy z wielkimi oczami, a on po raz kolejny zachichotał. Puścił jej dłoń i przystanął w miejscu.
— Idź do samochodu, proszę, ja zaraz wrócę.
Zmarszczyła brwi w niemym pytaniu.
— Siku — wytłumaczył i wyszczerzył się, zaczesując długie, opadające mu na twarz loki do tyłu, na co Annie zaśmiała się i pokiwała głową, obracając się do niego plecami. Skierowała się w stronę samochodu, próbując przypomnieć sobie, jak się właściwie oddycha.
Lubię, jak cukierkowy sarkazm miesza się z rozczuleniem, radością i ze smutkiem.
Jestem masochistką.
P x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top