24

Annie droga zajęła dłużej, niż Samowi, który normalnie pokonywał dystans z centrum do parku narodowego w około trzydzieści minut, ale to przez to, że oszczędzała pedał gazu. Bała się prędkości i czuła, że ten niespodziewany kamień milowy, który dziś miał miejsce w jej życiu i tak przełamał właśnie wiele granic - do płynnego prowadzenia samochodu dynamicznie i szybko będzie potrzebowała jeszcze dużo czasu, spędzonego na oswajaniu się z kierownicą. Ale to był ogromny przełom. Nie wiedziała, dlaczego przez rok Sam nie dał rady namówić jej do prowadzenia auta, a Styles pojawił się w jej życiu i wymusił to na niej po cholernych kilku dniach znajomości.

Spędzili czterdzieści minut obok siebie w ciszy, która nie była dla nich udręką. Raz na jakiś czas Harry pozwalał sobie skorygować delikatnie jej ruchy kierownicą, gdy ledwo zauważalnie na prostej zjeżdżała z idealnego środka pasa, albo pomagał jej kręcić kółkiem, gdy przed samym parkiem przyszło jej zaparkować. Czasem ocierał policzki z łez rękawem koszuli, który był już tak pomięty i wilgotny, że aż go podwinął.

Annie skorygowała z pomocą bruneta pozycję samochodu na miejscu parkingowym, zaciągnęła ręczny, a potem zgasiła silnik. Dopiero wtedy wypuściła z siebie głośno powietrze, oparła dłonie na kierownicy, a do wierzchu dłoni przyłożyła swoje czoło, zamykając oczy.

Miała ochotę zakląć głośno i siarczyście, żeby wyrzucić z siebie natłok emocji, ale usłyszała chichot Stylesa i powstrzymała się, zaciskając wargi.

— Jestem z ciebie dumny, Annie — uśmiechnął się do niej, odpinając pas i pochylając się w jej stronę bardzo mocno. Podniosła na niego wzrok, obracając głowę, która nadal spoczywała na kierownicy.

— Nigdy więcej, Harry — wypuściła z siebie głośno powietrze i złapała jego oczy.

— Powrót będzie prostszy — zaśmiał się.

— Nie ma takiej możliwości.

— Wychodź — rzucił do niej, ignorując jej protestujące oczy.

Uśmiechnięty wysiadł z samochodu i przeciągnął się, rozprostowując nogi.

Cholerny Styles.

Annie wysiadła z samochodu, wcześniej wyjmując kluczyki ze stacyjki. Zamknęła drzwi od strony kierowcy i rozejrzała się. Mieli idealną pogodę na spacer, a za lekko ponad godzinę miało zacząć zachodzić słońce.

— Wywiozłaś mnie na straszne zadupie — stwierdził, zerkając na tablicę parku narodowego. — Nigdy tu nie byłem.

— Podziękujesz mi potem — odparła i pozwoliła sobie odsłonić rząd zębów w uśmiechu. 

— Zostawiasz telefon w samochodzie? — spytał ją, podchodząc do bagażnika i otwierając go przyciskiem. 

Zarzucił sobie szarą bluzę z kapturem na ramię, a potem spojrzał na Annie i zmierzył ją od stóp do głów. Chwycił w rękę jeszcze swój sweter rejestrując, że ruda ma na sobie tylko luźną koszulkę na ramiączkach, więc jedno okrycie przyda się dodatkowo.

— Nie będzie mi potrzebny raczej — mruknęła, podchodząc do niego.

Jej wzrok padł na gitarę w futerale, spoczywającą na samym przodzie bagażnika. Styles, oczywiście, wyłapał to spojrzenie i pozwolił sobie na zawadiacką minę. W sumie sam nad tym myślał po tym, jak dziś z nią zaśpiewał, na wpół się wydurniając, a ona właśnie wywołała w nim potrzebę tego, żeby tę myśl zrealizować. 

— Weź komórkę Ann, Sam może się martwić — rzucił, a ona przez chwilę analizowała jego słowa. Skinęła głową, przyznając mu rację i cofnęła się, otwierając drzwi od strony kierowcy, żeby sięgnąć po swój telefon.

W tym czasie Harry złożył sweter w niechlujną kostkę i wsunął go do kieszeni futerału gitary, a potem wyjął instrument i założył go sobie na plecy, przewieszając szarą bluzę przez drugie ramię. Annie zatrzasnęła drzwi auta i spojrzała na niego, a potem ją zmroziło.

Nie stał tam z gitarą na plecach, prawda?

— Nie gwarantuję, że się nam przyda, ale lepiej ją mieć, niż jej nie mieć. — Wymówił to zdanie powoli i spokojnie, widząc jej pytające spojrzenie i zamknął bagażnik.

Och.

— Czerwony guziczek, Annie — dodał, wskazując na klucze, które dzierżyła w dłoni. 

Jego kręcone włosy były rozczochranie, po tym jak rozpuścił ponownie loki, twarz wyglądała na zmęczoną i opuchniętą, a oczy miał czerwone, ale stał i patrzył na nią z delikatnym uśmiechem, wyglądając nieprzyzwoicie niewinnie, słodko i pociągająco jednocześnie. Harry Styles - nawet na skraju załamania nerwowego sprawiał, że poleciałoby na niego trzy czwarte kuli ziemskiej.

Rudowłosa nacisnęła posłusznie guzik na pilocie i podeszła do niego, oddając Harry'emu klucze w dłoń. Ruszyli w stronę wejścia do parku ramię w ramię, powolnym krokiem. Annie prowadziła, kierując się znajomymi ścieżkami. 

Lubiła spacerować. Lubiła chodzić. Gdy robiła to sama to zawsze robiła to z słuchawkami na uszach, w których maksymalnie głośno rozkręcała muzykę - dopiero wtedy jej myśli dawały się analizować. Nie liczył się cel, a czas spędzony na pokonaniu drogi i sama trasa.

— Niedawno trochę padało, więc może być trochę błota po drodze. Mam nadzieję, że nie jesteś przywiązany do tych białych adidasów - mruknęła, spoglądając na profil Harry'ego. 

Styles prychnął, rozbawiony.

— Właściwie to je uwielbiam, ale to tylko buty, Annie. Po prostu prowadź — posłał jej uśmiech.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

Dwudziestopięcioletni milioner, proszę państwa, ma swoje ulubione buty, których wolałby nie wymieniać na nowe.

Przemierzali trasę w ciszy, a Annie z rozkoszą zaciągała się zapachem zieleni, który unosił się w powietrzu. Nie był to zapach lasu iglastego, za którym diabelnie mocno tęskniła, odkąd opuściła ojczyznę, ale i tak był lepszy od tego w centrum miasta. Na ich drodze pojawił się pierwszy, drewniany pomost, a dookoła rozciągnął się widok na podmokłe tereny i jezioro w oddali.

Harry pokiwał głową z uznaniem, rozglądając się dookoła.

— Ciężko uwierzyć, że nadal jesteśmy w Miami. — Spojrzał na rudowłosą, której złagodniały rysy twarzy. 

Na jej ustach błądził delikatny uśmiech, a w jej oczach tańczyły iskierki, których wcześniej nie widział.

— Grosik za myśli Annie?— spytał zachrypniętym głosem, zauważając, że udziela mu się jej radość, która była wywołana tym miejscem.

Jakby dzisiejsza rozmowa podczas dializy się nie wydarzyła.

— Czasem tęsknię za domem, Harry — wymruczała, błądząc oczami po krajobrazie i powoli stawiając kroki. — Za zapachem lasu, za spacerami w niedzielę, za uśmiechem taty, za tym, jak za dzieciaka biegało się między drzewami z babcią i zbierało się grzyby... 

Uśmiechnęła się do swoich wspomnień, pozwalając oczom na to, żeby się zaszkliły.

— Dlaczego nie wrócisz...? — spytał delikatnie, wpatrując się w jej profil. 

— Nie chcę. Nie przeżyłabym powrotu do... do domu — dokończyła, ignorując to, że się zająknęła. —  Ich obecność tam jest wszędzie. W każdym miejscu, ja... Nie jestem wystarczająco silna, żeby to dźwignąć...   

Harry pozwolił sobie na krótką pauzę. 

— Jesteś silniejsza, niż myślisz, Annie — niemal wyszeptał, ale wiedział, że go słyszała.

Gdy znaleźli się przy drugiej kładce słońce powoli zaczęło chować się za horyzont, malując niebo nad nimi wielobarwnymi odcieniami różu i błękitu.

— Dziękuję, że mnie tu przywiozłaś...

Annie uśmiechnęła się, pokazując mu rządek zębów.

— Polecam się — wyszczerzyła się i z uciechą obserwowała, że się rozluźnił i wyglądał na zrelaksowanego, mimo worków pod oczami.

— Ann, mogę cię o coś spytać? — Cichy, zachrypnięty głos sprawił, że zadrżała. 

Harry wyłapał to kątem oka i zdjął z ramienia swoją szarą bluzę. Zwinął ją w dłoniach tak, żeby powiększyć dziurę na głowę i podszedł do rudowłosej bez ostrzeżenia.

— Rączki do góry. — Rozkazał, a ona spojrzała na niego zdezorientowana i zachichotała, gdy wsunął jej bluzę przez głowę nieco nieporadnie. Wsunęła ręce w rękawy, które podwinęła, bo były jej nieco za długie.

— Dziękuję — zaśmiała się. — Pytaj, Harry — odpowiedziała na jego wcześniejsze pytanie.

Bluza pachniała nim tak mocno, że przez moment miała wrażenie, że gdy odgarniała swoje włosy poza kaptur to zakręciło jej się w głowie od jego intensywności.

— Jaka jest twoja historia, Annie?

Pokonywali trasę wyznaczoną przez ścieżkę turystyczną, spijając widoki, jakie serwowała im przyroda.

— To nie jest długa opowieść.

— Moja wbrew pozorom też nie.

Uniosła jedną brew i zachichotała.

— Harry, uściślijmy, że z naszej dwójki to ja miałam i mam nudne życie — zaśmiała się dźwięcznie.

— Annie, ty ratujesz ludzi. Ja tylko śpiewam. Jak możesz tak mówić? — Przystanął i chwycił jej podbródek tak, żeby odnalazła jego oczy. — Gdybym mógł cofnąć czas, wiedząc, jak to wszystko wygląda to uwierz mi, mimo miliona przepięknych wspomnień, nie zdecydowałbym się na to ponownie. 

Uniosła delikatnie brwi, zaskoczona.

— Tak byłoby dużo prościej, po prostu wiedzieć, że to zła decyzja i cofnąć czas... — mruknął, a jego oczy podeszły mu nagle łzami. Annie intensywnie wpatrywała się w szmaragdowe tęczówki, czując, jak znów zaczyna boleć ją serducho z bezradności na widok jego emocji. — Mogę cię przytulić, Ann?

Spytał tak niespodziewanie, że najpierw się zdziwiła. Zagryzła dolną wargę i po krótkiej chwili skinęła potwierdzająco głową, a on zamknął ją w uścisku. Annie odruchowo objęła go w pasie, wsuwając dłonie między jego plecy, a pokrowiec z gitarą i z cichym westchnieniem schowała twarz w zagłębieniu na szyi Harry'ego. Objął ją mocno, oddychając głęboko i starając się zapanować nad szlochem, który chciał przedrzeć się przez jego krtań. Wdychał zapach jej włosów i, o dziwo, wygrał walkę z płaczem.

Nie była za wysoka, nie była za niska. Była tego wzrostu, do którego nie był przyzwyczajony, bo nie musiał się schylać, żeby wtulić się w nią tak, jak zwykł przytulać Louisa. Z jakiegoś powodu nie czuł się źle, że stoi tu z nią, właśnie dzisiaj. Nie rozumiał dlaczego, bo kiedyś jeszcze powiedziałby, że nie powinien tego robić i miałby żal do samego siebie. Stał tu z nią jednak, nie mając poczucia, że coś dzieje się zbyt szybko.

Stał z nią na środku pomostu w parku narodowym, przy zachodzącym słońcu Miami, w dniu, w którym zamknął bolesny, dziesięcioletni etap swojego życia.

Stali tak wieczność.

Albo kilka minut.

Zresztą, nieistotne.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top