23
Annie wychyliła się z socjalnego dopiero po kilku minutach od wyjścia Louisa z piętra.
Przez te kilka minut Harry po prostu patrzył w krajobraz, znajdujący się za szklaną szybą i wylewał z siebie łzy. Bezgłośnie. Zaszlochał kilka razy, gdy Louis zniknął w windzie, a potem po prostu bezdźwięcznie pozwolił łzom spływać po jego twarzy. Do tej pory zawsze, gdy po nim płakał, to robił to głośno. Wył, szlochał i wbijał pięści w ściany. Dziś było inaczej. Dziś wiedział, że szkoda jego sił. W całej tej rozpaczy i w bólu, który rozrywał mu klatkę piersiową od wewnątrz czuł, że nie ma sensu marnować więcej sił. Dlatego po prostu obrócił głowę w bok, patrzył na linię budynków przed nim i mierzwił swoje włosy lewą dłonią, czując jak raz po raz loki łaskoczą jego kark i obojczyki. I płakał. Po prostu płakał.
Samuel wyszedł na przestrzeń piętra tuż za Annie. Gdy tylko zobaczył twarz Harry'ego, na której już z daleka widać było lśniące łzy i zapuchnięte, czerwone oczy bruneta rzucił do przyjaciółki krótkie, ciche i stanowcze:
— Ja go odłączam, ty się przebierasz i zabierasz go stąd, Ann. Dam radę sam do końca dyżuru, dzisiaj i tak mamy małe obłożenie.
— Sam... — zaczęła niepewnie.
— Bez dyskusji — rzucił do niej i ruszył w stronę Stylesa, nakazując jej wzrokiem posłuchać i wycofać się do socjalnego.
Blondyn nie bardzo dał jej w ogóle możliwość dyskusji, ale w głosie Samuela Annie słyszała upór, którego się nie spodziewała. Sam współczuł Harry'emu cholernie mocno i, mimo, że nie wiedział dlaczego tak przeżywa rozmowę z szatynem to i tak bolało go serce, gdy patrzył na lokatego.
Annie postanowiła, że nie ma sensu się stawiać. Posłusznie przebrała się sprawnymi ruchami i wsunęła trampki na nogi, chaotycznie wiążąc sznurówki wokół kostek. Zarzuciła pasek swojej torby na ramię i, dezynfekując dłonie płynem alkoholowym, podeszła do chłopaków. Sam miał na twarzy maseczkę chirurgiczną i kończył odłączanie Stylesa od maszyny.
Harry zarejestrował obecność Ann w chwili, w której Sam kończył mierzyć mu ciśnienie, podał mu jego torbę i powiedział, że puszcza go wolno. Lokaty uniósł brwi na widok szaroniebieskich oczu, a potem jeszcze wyżej na widok dziewczyny w cywilnych ciuchach. Opuścił podwinięty rękaw koszuli, uważając na opatrunek zabezpieczający miejsce wkłucia i wwiercał się tęczówkami w oczy Annie.
— Dasz radę prowadzić? — spytała go wprost, widząc, jak po twarzy Harry'ego nadal płyną łzy. Wyglądał gorzej, niż ona wczoraj, a ona wczoraj była istnym gównem, gdy zobaczył ją przed szpitalem stanowym.
Błagam, Styles, powiedz, że tak...
Zbladła znacznie, gdy Harry bez ogródek podniósł się z fotela, i zmarszczył brwi, czując, jak kręci mu się w głowie, a potem wyjął z tylnej kieszeni spodni pęk kluczy i dowód rejestracyjny swojego audi, który wręczył Annie w jej dłoń. Spojrzała na niego spanikowana i otworzyła usta ze zdziwienia, a on, mimo, że zapłakany, pozwolił sobie na cwaniacki uśmiech i zassanie policzka, gdy zobaczył jej reakcję.
Sam również gwałtownie obrócił głowę w ich stronę na tę scenę.
— Annie... — zaczął blondyn niepewnie, z wyraźnym przerażeniem w głosie.
Annie nie prowadziła samochodu od czasu wypadku taty.
Annie nie wsiądzie za kółko wielkiego audi.
To się, kurwa, źle skończy.
— To my spadamy, Sam, dzięki, hej, dzwoń jak coś. — Harry brzmiał zaskakująco normalnie. Jego głos był bardziej zachrypnięty, niż zwykle i mówił przez nos. Pomachał Samuelowi krótko i położył na plecach Annie dłoń. Popchnął ją w kierunku wyjścia, gdy dziewczyna nadal zszokowana wpatrywała się w kluczyki w swojej ręce.
— Harry, nie ma opcji... — zaczęła cicho, patrząc na twarz bruneta.
— Ciii, Ann, nie panikuj — rzucił, uspakajając ją i mogłaby przysiąc, że mimo rozbicia i łez, przez jego głos przetoczyło się rozbawienie. Przełknęła głośno ślinę, gdy wyszli z budynku.
On naprawdę miał zamiar posadzić ją za kierownicą.
On naprawdę nie żartował.
On naprawdę miał siłę po rozmowie z Louisem stoczyć z nią tę bitwę.
— Harry — ostrzegającym tonem wydusiła z siebie imię bruneta, który nadal opierając rękę na jej plecach kierował ich kroki na parking przy placówce. Wydął wargi wyraźnie, słysząc jej panikę.
Jak on, do chuja, mógł być taki rozbawiony, jak z oczu nadal kapały mu łzy?
— Zielony guziczek na pilocie — pochylił się nad nią, gdy byli już niedaleko jego samochodu i chwycił dłonią jej własną, odnajdując w pęku kluczy niewielki pilocik.
Zadrżała nieznacznie, gdy palcami musnął jej skórę. Poczuła jego oddech na policzku. Wcisnął wspomniany zielony przycisk, a audi zamruczało.
— Czerwonym zamykasz — dodał jeszcze, wskazując na niego palcem.
Annie wyglądała bladziej, niż powinna, gdy Harry bez skrępowania zdjął rękę z jej pleców i podszedł do samochodu od strony kierowcy i otworzył jej drzwi, patrząc w jej oczy.
— Harry... — zaczęła po raz kolejny.
— Annie, proszę — spojrzał na nią. — Naprawdę wolę nie prowadzić w tym stanie, zwłaszcza, że czuję, jak szczypią mnie soczewki od płaczu i zamazuje mi się obraz — patrzył w jej oczy.
Nosił soczewki? Niby od kiedy?
— Co, jak go zarysuję? — spytała spanikowana.
Nie spodziewała się jego chichotu.
On był normalnym facetem?
— Możesz go nawet skasować, nie zależy mi, bylebyś nie zrobiła sobie krzywdy — posłał jej uśmiech. — No już, Ann. — Wskazał głową, żeby wsiadła. Nie drgnęła z miejsca, patrząc na niego i zagryzając wargę.
Harry przekręcił nieco głowę i utkwił oczy w wardze, którą zagryzała, ściskając te cholerne kluczyki w ręce.
— Nie wsiądę za kierownicę, więc sobie tak postoimy, dopóki sama tego nie zrobisz — oświadczył i przeciągnął się na środku pieprzonego parkingu niczym kot, napinając mięśnie. Chwycił dolną krawędź koszuli i schylił się, wycierając nią swoje policzki.
— Chusteczek nie masz? — mruknęła do niego ironicznie rudowłosa, nadal stojąc w tym samym miejscu. Starała się zignorować widok jego tatuaży przy kościach biodrowych i zarys jego mięśni w dole brzucha.
— Nie — odpowiedział jej i związał włosy w koczka, zdejmując gumeczkę do włosów z nadgarstka. — To co, stoimy sobie tutaj, tak? — Uniósł brwi i oparł się ramieniem o dach samochodu.
Nie odpowiedziała.
— No dobra, to stoimy — oświadczył i wpatrywał się w dziewczynę.
Annie tupała stopami w miejscu, patrząc na niego z zagryzionym od wewnątrz policzkiem.
To nie było takie proste.
I ten skubaniec o tym doskonale wiedział, bo przerażona mina Sama powiedziała mu więcej, niż powinna.
Harry wrzucił swoją torbę na ramię na siedzenie pasażera, uprzednio wyciągając z niej okulary przeciwsłoneczne, które wsunął na nos. Plecami ponownie oparł się o dach pojazdu i spojrzał w niebo.
Annie poczuła, jak pocą jej się dłonie.
— Nie odpuścisz, co? — spytała, znając odpowiedź.
— A wyglądam, jakbym miał? — odpowiedział jej pytaniem na pytanie. — Annie... — zaczął już miękko, westchnął cicho i podszedł do niej, kładąc dłonie na jej ramionach. — Ann, zaufaj mi. Proszę.
Przesunął okulary tak, żeby trzymały się na jego głowie, odsłaniając przed nią swoje ogromne, zapłakane oczy. Był kurewsko przystojny nawet, jak był zaryczany. I stał tu przed nią, z nieskończonymi pokładami cierpliwości, wiedząc, że walczy ze swoimi demonami. Stał z nią, chcąc być obok, gdy będzie się z nimi mierzyć. Świadomie chciał być tą osobą, która będzie przy niej. A ona nie rozumiała, dlaczego właściwie to robi. I dlaczego robi jej aferę o prowadzenie samochodu, zamiast pozwolić samemu sobie się rozsypać.
— Dobra — wyrzuciła z siebie w końcu, zgadzając się i nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.
Harry uśmiechnął się do niej i przepuścił ją tak, żeby mogła swobodnie dostać się do fotela, jednocześnie odbierając od niej jej torbę na ramię i wrzucając ją na tylne siedzenie samochodu. Annie niepewnie zajęła miejsce za kierownicą i przysunęła bliżej fotel. Harry miał nieco dłuższe nogi od niej. Poprawiła sznurówki wokół kostek tak, żeby na pewno żadna z nich nie rozwiązała się w czasie prowadzenia samochodu. Ze zdziwieniem zauważyła, że Harry kucnął przy otwartych na szerokość drzwiach od jej strony i pochylił się nieco do środka, znacznie zmniejszając dystans między nimi.
— Tutaj — zaczął, wskazując palcem na miejsce tuż obok kierownicy — wsuwasz kluczyk. To automat, więc nie musisz się martwić o sprzęgło — tłumaczył jej niskim, zachrypniętym głosem, a Annie poczuła intensywny zapach Hugo Bossa, piżma i trawy cytrynowej, gdy się nad nią pochylał. — Zamknę drzwi. Ustaw sobie lusterka, dobra?
Poczekał, aż spojrzy w jego zielone tęczówki, a dopiero potem odsunął się od niej i zatrzasnął drzwi. Annie wsunęła kluczyk do stacyjki i przekręciła go do połowy w środku, odpalając elektronikę w samochodzie. Ustawiła lusterka i wtedy dostrzegła, że Harry dopiero teraz obchodzi samochód dookoła. Wsiadł na miejsce obok, rzucając swoją torbę również na tylne siedzenia.
— Odwieźć cię do mieszkania? — spytała niepewnie, spoglądając na bruneta, który zaczesał swoje włosy do tyłu, zdejmując okulary i rzucając je na deskę rozdzielczą przy przedniej szybie.
— Gdziekolwiek, tylko nie tam.
Harry otarł trzy nieposłuszne łezki, które spłynęły z jego oczu. Annie skinęła głową i wyjęła telefon z tylnej kieszeni spodni. Wsunęła go w uchwyt, w którym normalnie spoczywa telefon bruneta. Nie wybudziła go jednak, po prostu go tam zostawiła.
— Odpalić ci mapę?
— Nie trzeba — odparła.
Znała trasę do miejsca, w które zamierzała go zabrać aż za dobrze.
— Masz ze sobą jakąś bluzę dla siebie, jakby co?
Wieczory w Miami w styczniu potrafiły być chłodne.
— Mam — skinął głową, marszcząc brwi. — A gdzie się wybieramy?
— Jak dojedziemy żywi, to będziesz wiedział — mruknęła Annie mało optymistycznie, zapinając swój pas bezpieczeństwa.
Zignorowała jego ledwo słyszalne prychnięcie śmiechem.
— Pas, Harry — zwróciła mu uwagę, widząc, że nie robi tego samego.
Normalnie nie zapinał go, gdy był na miejscu pasażera, ale tym razem zrobił dla niej wyjątek.
Annie przełknęła głośno ślinę i ułożyła nogi na pedałach. Odpaliła silnik, wrzuciła wsteczny i z wahaniem opuściła hamulec ręczny próbując nie przejmować się tym, że Styles wpatruje się w nią z półuśmiechem, wyraźnie zadowolony. Musiała się skupić.
— Powoli, Annie. — Zerknął w lusterka i wychylił się do tyłu, obserwując, czy nic nie jedzie z tyłu. — Z mojej strony masz wolne.
Wycofała się z miejsca parkingowego, modląc się, żeby nie uszkodzić nie tylko audi Harry'ego, ale też żadnego innego samochodu.
Harry w ciszy obserwował, jak rudowłosa powoli włączyła się do ruchu. Wszystkie jej mięśnie były spięte, a jej twarz skupiona. Z ulgą odnotował, że po kilku minutach przestały jej drżeć dłonie. Nie włączył radia, kontrolując to drogę, którą pokonywali, to profil Annie.
Miał dziwne wrażenie, że gdyby nie ta rudowłosa, temperamentna osóbka prowadząca właśnie jego najukochańszy ze wszystkich samochodów, jego życie wyglądałoby nadal tak żałośnie, jak wyglądało jeszcze przed tygodniem.
I, że gdyby nie jej obecność, to właśnie umierałby z płaczu w tym samochodzie, w samotności.
Dziękuję ża każde słowo w Waszych komentarzach!
Wiedzcie, że zawsze czytam wszystko, ale o tak szalonych godzinach i w takim biegu, że nie zawsze mam moment, żeby na gorąco odpisać. Dziękuję za każdą waszą emocję, jaką wywołałam, za każdą myśl i za każde odczucie, którymi się dzielicie. Nie przestawajcie, proszę.
Jesteście wspaniałe.
xx
P.
Sobotni maraton czas start!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top