22

— Naprawdę aż tak mnie nienawidzisz, że po dziesięciu latach związku... 

— Dziewięciu — wtrącił mu się w środek zdania Harry, poprawiając błąd, co Louis zignorował, zaciskając szczękę.

— ... uważasz, że nie powinienem wiedzieć o tym, że twój stan zdrowia jest na tyle poważny, że powinieneś być wpisany na listę do przeszczepu nerek, a nie jesteś? — Mimo wszystko Lou dokończył pytanie.

Harry strzelił brwiami ironicznie.

Tomlinson nienawidził, gdy to robił.

— No odpowiedz mi — warknął do niego szatyn.

— Tak, Louis, aż tak cię nienawidzę — odpowiedział mu. 

Jego ton głosu był tak chłodny, że mógłby zamrozić dno oceanu. 

— Nic się nie zmieniło od naszej ostatniej rozmowy. 

Szatyn zacisnął szczękę tak mocno, że aż zazgrzytał zębami.

— Właściwie nie wiem po co fatygowałeś się na drugi koniec świata, gdy mama niechcący nakierowała cię na to wszystko — kontynuował Harry, a jego głos nadal mroził Lou krew w żyłach. — Po co tu właściwie przyleciałeś, Louis? 

— Porozmawiać.

Harry zaśmiał się gorzko.

— Ale my nie mamy o czym — stwierdził brunet oczywistym głosem, przesiąkniętym sarkazmem. — Nic się nie zmieniło niezależnie od tego czy umieram, czy nie umieram.

— Czy ty siebie słyszysz, kurwa? — Podniósł ton głosu.

A potem zacisnął wargę, gdy zobaczył jak Harry wpatruje się w niego beznamiętnie i nie wypowiedział charakterystycznego "nie klnij" w jego kierunku, które padało zawsze. 

Tym razem nie padło.

— Nie krzycz, to nie jest dobre miejsce na to — stwierdził Styles najspokojniejszym tonem głosu, na jaki był w stanie się zdobyć. — O co ci chodzi, Louis? O to, że mnie tracisz przez śmiertelną diagnozę medyczną? Jak mamę?

Szatyn przeczesał nerwowo grzywkę i zadrżała mu dolna warga.

Trafił w czuły punkt.

Szatyn uparcie milczał, błądząc wzrokiem to po twarzy Harry'ego, to po igłach w jego przedramieniu. Nie tak dawno stracił własną matkę, która odeszła z powodu nowotworu, więc nie robił na nim wrażenia żaden sprzęt medyczny. To nie o sprzęt tu chodziło.

— Wybacz, ale ty sam zabiłeś mnie już wcześniej, Loueh. — Szatyn podniósł na niego niebieskie oczy pełne emocji. — Niewydolność nerek nic nie zmienia.

— Harry, do cholery, to jest zupełnie coś innego prze...

— Nie, Louis — przerwał mu — to jest dokładnie to samo. Skreśliłeś nas i wszystko to, co było między nami przez jebaną dekadę, jedną, pieprzoną decyzją. To jest dokładnie to samo. Nie powinno cię obchodzić już nic, co tyczy się mnie, nic co... 

— Ale obchodzi! — syknął Tomlinson, starając się panować nad głośnością głosu, co był trudne bo, po pierwsze: był muzykiem, więc jego przepona działała zanim zarejestrował, że każe jej to robić, a po drugie: był na granicy odbezpieczenia granatu ze swoją frustracją.

— Po chuj, Louis? — Harry nie pozostał dłużny, podnosząc ton głosu.

Brunet nagle zmarszczył brwi, słysząc zbliżające się do nich szybkie kroki. Smukłe palce Annie zacisnęły się na krawędzi kotary, która odsunęła się gwałtownie. Oczy rudowłosej wpatrywały się stanowczym wzrokiem w zielone oczy Harry'ego, którego twarz nieco złagodniała na jej widok, co z irytacją zauważył szatyn.

— Harry, za... — zrobiła krótką pauzę, zerkając na wyświetlacz zegarka na wewnętrznej części swojego lewego nadgarstka — ... dokładnie dwadzieścia siedem minut będzie tu młody tata z dwójką dzieci. Ja i Sam zamykamy się w socjalnym, a wy możecie wrzeszczeć, ile wam się żywnie podoba. Z chwilą, z którą wpadnie tu kolejny pacjent nie chcę słyszeć żadnego podniesionego tonu głosu. — Brunet posłusznie skinął głową. 

— Dzięki, Ann — wymruczał nisko, widząc malutką zmarszczkę pomiędzy jej brwiami.

— Jeśli zobaczę na monitorze tętno powyżej stu trzydziestu to przerywam tę rozmowę, nawet, jeśli miałabym kogoś wypierdolić z oddziału — oświadczyła i odsłoniła całkowicie zasłonę, a potem obróciła się na pięcie, oddalając się od nich mocnym krokiem. 

Zgarnęła dłonią kubek z kawą z blatu dyżurki i trzasnęła za sobą drzwiami od pokoju socjalnego.

Oboje mężczyzn wpatrywało się przez moment w miejsce, w którym zniknęła. Louis zszokowany i zbulwersowany, a Harry zszokowany, i, ku swojemu zdziwieniu, rozbawiony. Po jego twarzy błąkał się cień ironicznego uśmiechu i zębami błądził po wewnętrznej części swojej dolnej wargi.

Cała Annie.

Lou podniósł na niego wzrok i zbulwersował się jeszcze bardziej.

— Co cię tak bawi? — spytał wprost. — Powinna wylecieć z roboty za ten tekst — dodał, ponownie spoglądając na zamknięte drzwi.

— I tak byś nie zrozumiał — sarknął szeptem Styles. 

Rozbawienie, które przez chwilę wypełniło go za sprawą Annie uleciało natychmiast. 

Dała mu dwadzieścia siedem minut na uporządkowanie własnego życia.

Nie powinno mu być potrzebne aż tyle.

— To dlaczego cię jeszcze obchodzę, Louis? — Ponowił swoje pytanie chłodnym tonem głosu.

— Nie bądź dupkiem i idiotą — wyrzucił mu szatyn ironicznie. — Byłem przy tobie przez jedną trzecią mojego życia, kochałem cię, ślubowałem ci i... 

Harry przestał słuchać po tym, jak zarejestrował w głosie Louisa czas przeszły.

— Słuchasz mnie? — warknął niebieskooki.

— Szybko ci przeszło, Lou — wsadził w to stwierdzenie tyle jadu, ile tylko był w stanie.

— Rozwodzimy się — zauważył bystro szatyn. — Czego ode mnie oczekujesz? Że powiem ci, że cię kocham?

Auć.

Druga szpileczka.

— Od ciebie, Louis, przestałem oczekiwać czegokolwiek w dniu, w którym zabiłeś nasze dziecko.

Trzecia szpileczka.

Tę jedną wsadził sobie sam.

To zdanie najpierw opuściło język bruneta, a potem dopiero jego mózg. Nie żałował jednak. Louisa zmroziło, a on miał na sobie twarz zimnego skurwiela.

Dzisiejszy dzień jest ostatnim dniem, w którym rozrywa sobie serce z tego powodu.

Ostatnim.

— Nagle nie masz nic do powiedzenia? — wycedził, przerywając milczenie i spijając zmieszanie szatyna, którego emocje w jednej sekundzie opadły. — Dlaczego nie porozmawiamy o tym, skoro już przeleciałeś pół kuli ziemskiej, żeby mnie zobaczyć? Przecież jestem umierający, prawda?

Louis cały czas wpatrywał się w szklaną ścianę, analizując horyzont Miami.

— To było twoje dziecko, Harry, nie nasze — mruknął, nie spoglądając w zielone oczy.

— Serio, Lou? — Ciśnienie Stylesa zaczęło niebezpiecznie rosnąć. — Masz ostatnią szansę na wytłumaczenie mi czegokolwiek, a ty czepiasz się jakiejś pieprzonej genetyki? Serio? Jesteś aż tak głupi? Żeby wypomnieć mi teraz, że to ja byłem dawcą nasienia dla naszego pierwszego, ślubnego dziecka? Poważnie? Myślisz, że gdyby było twoje, to coś by to zmieniło? Że bym się tak nie przejął?

Louis zacisnął wargi.

— Och, tak właściwie, to coś by zmieniło, prawda...? — Ciągnął dalej. — Byłoby łatwiej, co? A ja ci, cholera, skomplikowałem życie...

Harry wziął głęboki oddech widząc, jak mężczyzna nadal nie drgnął.

— Długo musiała cię przekonywać, żebyś załatwił jej te tabletki poronne? — Harry poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. — Właściwie to do dziś nie wiem, jak wam się układa, Louis — wycedził, modląc się, żeby się teraz nie rozryczeć jak dziecko. — Dobrze wam razem?

Szatyn nadal nie zaszczycił go spojrzeniem, mocno zaciskając szczękę.

— I po tym wszystkim śmiesz wpadać tu jak huragan, wkurwiony, z pretensjami do mnie, że ci nie powiedziałem o czymkolwiek, Tomlinson? Poważnie?

Harry roześmiał się gorzko.

— Boże, jesteś takim frajerem... — wyrzucił z siebie, patrząc na profil Louisa i czując, jak po jego policzku przetacza się pierwsza dzisiaj łza. — Ty się nawet nie bronisz... 

— Niepotrzebnie tu przyleciałem — wyszeptał szatyn i wyprostował się na fotelu. 

Zdobył się na spojrzenie na twarz Harry'ego i zagryzł wargę.

— W istocie — potwierdził brunet cicho. Przez chwilę oboje mierzyli się wzrokiem.

— Więc to po prostu koniec? — spytał Louis, w oczach Harry'ego robiąc z siebie idiotę. — Co z naszymi przyjaciółmi? Co z Niallem, Liamem, Zaynem? Co z mamą, z rodziną? Mamy udawać, że się nie znamy?

Harry'ego nagle olśniło.

Czwarta szpileczka.

— Przyleciałeś doprecyzować warunki rozwodu. — W oczach Harry'ego błysnęło rozczarowanie. — Boże, to, że mama ci powiedziała przez przypadek... To był tylko pretekst... Boisz się, że cię wysypię... — Styles przez chwilę łudził się, że Tomlinson zacznie zaprzeczać, albo chociaż będzie wyglądał na zbulwersowanego tym zarzutem. Ale nie - po twarzy szatyna przebiegło tylko zdziwienie. 

Był zszokowany, że Harry go przejrzał. 

— Ja pierdolę... Nie wierzę, kurwa, nie wierzę... 

Harry Styles i dwa przekleństwa w jednym zdaniu.

— Harry, ja... — zaczął mężczyzna, potwierdzając tylko jego przypuszczenia.

Brunet roześmiał się szaleńczo, kręcąc głową.

— Styles, Louisie Tomlinson. Dla ciebie Styles, to po pierwsze — zaczął, ocierając łzy. — Po drugie: przez wzgląd na to, że przez dziesięć pieprzonych lat kochałem cię bez pamięci masz dobę, żeby wynieść się z mojego mieszkania w tym mieście i zostawić trzeci komplet kluczy w kopercie z moim nazwiskiem u ochroniarza przy bramie wjazdowej. Po trzecie: mieszkanie w Miami, audi i dom w Alpach zostają moje. Reszta jest twoja. Chuj mnie obchodzi, co zrobisz z tym wszystkim, nie zależy mi na żadnym miejscu i na żadnym aucie, w którym zdążyliśmy spędzić razem jakikolwiek czas.

Louis wyglądał, jakby dał mu w policzek.

— I po czwarte, dla ciebie najważniejsze: masz zniknąć z mojego życia, Louis. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz. Nie zmienimy przeszłości, ale wiedz, że gdy zobaczę cię osobiście w towarzystwie kogokolwiek z naszej rodziny, chłopaków, bądź znajomych, czy nawet kurwa naszego psa, który zostaje u Lottie, to nie będę miał oporu powiedzenia im prawdy i tego, dlaczego najbardziej bajkowe, gejowskie małżeństwo, jakie znali rozleciało się z dnia na dzień. Od tego momentu powiem każdemu, jeśli kiedykolwiek ponownie zobaczę cię przed moimi oczami, a jeśli kiedykolwiek dowiem się, że skłamałeś w tym temacie publicznie, to osobiście wszystko sprostuję, operując faktami i nazwiskami. Rozumiesz?

Harry nie był w stanie przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widział Louisa tak przerażonego. 

— Ale...

— Rozumiesz? — Powtórzył twardo.

Louis wpatrywał się w niego wielkimi oczami, które tak kochał. W zwolnionym tempie widział, jak mężczyzna skinął głową.

— Coś jeszcze chcesz wiedzieć? — spytał go jadowicie.

— Co z rozprawą? — Głos szatyna był cichy i niepewny.

— Nie będzie rozprawy. "Po czwarte" dotyczy też sądu. Twoja decyzja. Orzeczenie o stronie, która zawiniła zostaje bez zmian. 

Louis zacisnął wargi w wąską linię. Oboje spali na kasie, więc nie o pieniądze tu chodziło. Wiedział, że rozprawa dla Louisa byłaby wygodną opcją kontynuowania kariery nie tyle muzycznej, co publicznej bez szemranych plotek. Z pytań o rozprawę można wybrnąć łatwiej, niż z pytań o to, że podpisałeś dobrowolnie pozew rozwodowy, który wskazuje na twoją winę, jako przyczynę rozpadu małżeństwa, a fakt, że ślubowali i byli legalnym małżeństwem media odgrzebią prędzej, czy później. To była kwestia czasu. Nie zamierzał ułatwiać mu życia.

— Coś jeszcze? — spytał, po raz ostatni skanując twarz Louisa.

 Odpowiedziała mu cisza. 

— Skoro wszystko już zostało ustalone to wyjdź stąd, Tomlinson. Masz dobę, żeby się wynieść z Miami i lepiej, żebyśmy się już nigdy nie spotkali.

Louis powoli podniósł się z fotela i stanął na nogi, wyglądając na roztrzęsionego i przerażonego. Harry domyślał się, że wyobrażał sobie przebieg tej rozmowy zupełnie inaczej. 

Mężczyzna poprawił ściągacz bluzy i zacisnął wargi, jakby kalkulując, czy odzywając się głośno może cokolwiek jeszcze zdziałać. Podjął próbę.

— Harry...

— Nie, Tomlinson. To koniec. Wypierdalaj stąd.

Przez chwilę zaskoczyło go to, że Louis nie dyskutował. Obserwował, jak po raz ostatni w jego życiu dwudziestosiedmiolatek spogląda w jego oczy. Lazurowe tęczówki, które przez tyle lat były jego ukojeniem, były zaczerwienione i zaszklone. Harry dziękował bogu, że jest podpięty pod dializator, bo wiedział, że gdyby tak nie było, to pewnie wpadłby na debilny pomysł przytulenia go na pożegnanie, co mogłoby się skończyć napadem paniki i płaczu. 

Mierzyli swoje twarze przez moment, a Louis wzrokiem pochłaniał tatuaże na lewej ręce Harry'ego, które były odpowiednikami jego własnych po prawej stronie. Oboje będą mieli teraz estetyczne, czarne blizny, jako pamiątki po wszystkich tych latach.

Przed tym, jak Louis - a Styles miał taką nadzieję - po raz ostatni w życiu obrócił się do niego plecami, rozpłakał się. Łzy popłynęły z jego oczu, gdy odwracał głowę w stronę wyjścia. Po raz ostatni w życiu brunet śledził jego drobne kroki i słyszał rytm jego chodu. 

A potem, gdy szatyn przywołał windę i zniknął w jej wnętrzu, na zawsze opuszczając jego życie, Harry pozwolił sobie po raz ostatni roztrzaskać serce z jego powodu i zapłakał głośno.











Macie przed oczami najtrudniejszy i najbardziej emocjonalny tekst,

 jaki kiedykolwiek napisałam.

Ryczę, przepraszam.

P. xx



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top