14
Annie obmyła twarz chłodną wodą przed wyjściem z łazienki. Spojrzała w swoje odbicie w ogromnym lustrze i skrzywiła się. Wyglądała jak po batalii. Cieszyła się, że nie maluje się na co dzień, bo jutro będzie mogła poratować się makijażem, żeby nie straszyć pacjentów od samego rana.
Wyszła z łazienki w dresach i w koszulce Stylesa i podreptała w stronę otwartej przestrzeni, z której dochodził głos Harry'ego. Opadła na jeden z foteli, gdy ten przerwał połączenie telefoniczne i wsunął swojego iphone'a do tylnej kieszeni spodni.
— Załatwiłem nam obiadokolację — wyszczerzył się w jej stronę. — Normalnie ugotowałbym coś normalnego, ale dzisiejszy dzień nie sprzyja standardowym rozwiązaniom — zaśmiał się i rzucił się na kanapę obok fotela, wyciągając stopy na oparcie.
Annie sięgnęła po swój telefon i zerknęła na godzinę. Dochodziła osiemnasta.
— Już tak późno?
— W dobrym towarzystwie czas szybko leci — Harry poruszył brwiami i pokazał jej rząd białych zębów, na co uniosła jedną brew i prychnęła, rozbawiona. — No co, stwierdzam fakt — dodał, a potem w narcystycznym geście przejechał dłonią po swoich włosach, wywołując melodyjny śmiech rudowłosej.
Nagle telefon rudej zawibrował. Oboje podnieśli na niego wzrok i oboje dostrzegli zdjęcie wyszczerzonego Dylana na ekranie. Harry przeniósł wzrok na twarz Annie, która uniosła jedną brew, wyciągnęła dłoń w stronę urządzenia i nacisnęła boczny przycisk, odrzucając przychodzące połączenie.
— Nie masz zamiaru z nim porozmawiać? — spytał, przewracając się na brzuch i podpierając sobie dłonią brodę.
— Nie, Harry. Nie mam takiego zamiaru.
— Czemu?
Spojrzała na niego, a Styles widział, jak walczy sama ze sobą, żeby nie rzucić żadnego sarkastycznego tekstu.
— Nie mam z nim o czym rozmawiać, Harry — mruknęła. — Nic się nie zmieniło od wczoraj między mną, a nim.
— Z kim jutro masz dyżur? — spytał, nagle zmieniając temat.
— Z Sammym. — Zmarszczyła brwi i zacisnęła usta w linię, rozbawiona. — Boisz się Dylana?
— Cóż, gdyby przypadkiem wyszło, gdzie spędziłaś ostatnie... — Zrobił pauzę na szybkie kalkulacje w myślach. — Prawie osiem godzin to mógłbym nie wrócić z jutrzejszej dializy, gdyby to on miał zmianę — zironizował, cisząc się widokiem jej czerwieniejących policzków. — Harry Styles, zginął tragicznie zamordowany przez zazdrosnego...
— SKOŃCZ! — przerwała mu, zamykając oczy i chowając twarz w dłoniach, na co Harry wybuchnął głośnym śmiechem.
Z jej zakłopotania uratował ją dźwięk dzwonka komórki bruneta, który, nadal rechocząc, wyjął telefon z kieszeni i podparł się na łokciach, widząc niezapisany numer.
— Styles — odebrał, nadal rozbawiony. Wsłuchiwał się przez chwilkę w głos po drugiej stronie i zrobił minę mówiącą "oops, o kurwa, zapomniałem". — Przepraszam Sam, już ci wysyłam adres.
Annie zrobiła wielkie oczy.
— Siedzi obok mnie i ma się całkiem dobrze. Dać ci ją? — spytał, a potem pokiwał głową, mrucząc ciche "spoko" i wyciągnął rękę ze swoją komórką w stronę rudej.
— Do ciebie — wyszczerzył się, a ona zrobiła zbolałą minę i wzięła głęboki oddech przed tym, jak przyłożyła do ucha słuchawkę.
— Sammy — rzuciła nieco niepewnie.
Jak nic dostanie zjebę.
— Anastasio Jackowsky masz u mnie takie lanie, że jak cię dorwę to przysięgam ci, że urwę ci nogi z tyłka! — Nie miała go na głośnomówiącym, a i tak krzyczał na tyle głośno, że siedzący obok Harry słyszał każde słowo. Słyszał i zagryzał pięść zębami, żeby znowu się nie roześmiać w głos. — Annie, kurwa, wiesz co ja tu przeżywam od rana odkąd Styles do mnie zadzwonił?!
Ann zmarszczyła brwi.
— Czekaj, czekaj, Harry dzwonił do ciebie rano? — Zadała to pytanie do telefonu, ale uniosła jedną brew, patrząc w szmaragdowe oczy.
Chłopak po raz kolejny zrobił minę z serii "oops" i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu z groźną miną, jakby szukając winnego zaistniałej sytuacji.
— No tak. Miałem się zwolnić z pracy, ale powiedział... — Blondyn zrobił pauzę, wzdychając i nie kończąc zdania. — Dobra, nieważne zresztą. Jak się czujesz? Wszystko już okej?
— Sam, wszystko jest w porządku — odparła miękko. — Wyszedłeś już z centrum?
— Tak, zaraz wsiadam do samochodu. Powiedz Stylesowi, żeby wysłał adres — zarządził.
— Okej, Sammy.
— Kocham cię Ann.
— Ja ciebie też — odpowiedziała, rozłączyła się i oddała Harry'emu telefon. — Podeślesz mu? — spytała bruneta, który bezczelnie szczerzył się szeroko.
— Podeślę — zachichotał. — Ale zostaniecie na jedzenie chociaż?
Annie uniosła jedną brew i otworzyła usta, żeby odmówić.
— Nie jadłaś nic od rana, nie wypuszczę cię stąd głodnej.
— Bo co?
— Bo wtrącę cię do lochu w piwnicy. — Spojrzał jej w oczy i zawadiacko poruszył brwiami. — Nooo, i skończyły ci się argumenty, cwaniaro — zaśmiał się.
— Idiota — mruknęła pod nosem, nasilając chichot bruneta. — Wyślij mu ten adres, bo dostanie piany na ustach.
— Właśnie to zrobiłem. — Uniósł się na lewej ręce i prawą odłożył telefon na stolik. — A ty gdzie się wybierasz? — spytał dziewczyny, która właśnie podniosła się z fotela i podążyła w kierunku komody w korytarzu, na której dostrzegła swoją torbę na ramię.
— Przebrać się i ogarnąć — odparła mu, chwytając pasek. — Gdzie zostawić ci ubrania?
— Moje czy twoje? — Zagryzł wargę i poruszył brwiami szelmowsko.
To powinno być zakazane.
— Twoje, Styles, moje zabieram na sobie, ze sobą. — Wywróciła oczami.
— Rzuć je gdzieś w łazience. Zrobić ci coś do picia? — krzyknął za nią, gdy wchodziła do łazienki.
— Kawy! — odkrzyknęła i zamknęła za sobą drzwi.
— O tej godzinie?!
Usłyszała go przez zamknięte drzwi, odpowiadając mu bardzo głośnym "tak". Harry pokręcił głową z niedowierzaniem i zaśmiał się pod nosem sam do siebie.
Dawno nie czuł się tak zajebiście lekko.
Nastawił wodę na kawę i na herbatę dla siebie, a potem wyciągnął z szafki trzy kubki przeczuwając, że Samuel wpadnie do jego mieszkania za dosłownie moment. Nie miał stąd daleko do centrum medycznego, w którym tamta dwójka pracowała.
Tak jak się spodziewał usłyszał właśnie sygnał powiadomienia w swoim telefonie. Aplikacja systemu alarmowego pytała, czy otworzyć bramę wjazdową komuś, kto powołał się na jego numer mieszkania. Ach, technologia, wspaniała rzecz. Harry zdalnie otworzył Samowi bramę i zalał wrzątkiem swoją herbatę i dwie kawy, dolewając mleka do każdego kubka.
Annie wyszła z łazienki i usłyszał jej ciche kroki zmierzające w jego stronę.
— Dzięki ci, dobry człowieku — mruknęła z aprobatą na widok parującego napoju i chwyciła jeden z kubków, podnosząc go sobie do ust.
— Sam już jest na dole — poinformował ją, na co skinęła głową.
Dopiero teraz spojrzał na nią. Związała tę niewiarygodną burzę włosów w jednego, wysokiego koka, pozostawiając dwa nieposłuszne kręciołki na jej karku. Odsłoniła całą swoją długą szyję, na której Harry zawiesił przez chwilę oko.
Och. Ładna.
Otrząsnął się, gdy spojrzała na niego szaroniebieskimi oczami pytającym wzrokiem. Uśmiechnął się rozbrajająco, na co Ann uniosła brew. Polubił sposób, w jaki robiła ten ruch.
Ciszę między nimi przerwał dzwonek do drzwi. Harry już ruszył w ich kierunku, jednak Samuel sam nacisnął klamkę i wsunął głowę do środka, jakby upewniając się, że to mieszkanie jest na pewno tym, do którego miał zamiar wejść. Obsłużył się sam, przekraczając próg i zamykając za sobą drzwi. Wyszczerzył się na widok zszokowanej i rozbawionej miny Harry'ego.
Drugi Niall...
— Wybacz, wpuściłem się sam — zachichotał przepraszająco. — Annie! — zawołał od wejścia.
Rudowłosa wychyliła głowę z kuchni z niepewną miną.
— Chodź tu... — Sam otworzył ramiona, a jego mina wyglądała na zmartwioną, gdy zobaczył nadal zaczerwienione oczy przyjaciółki.
Harry z zachwytem obserwował, jak Annie odkłada kubek na blat, rzuca mu przepraszające spojrzenie, wymija go i podbiega do blondyna, rzucając mu się na szyję w momencie, w którym on zamknął ją w swoim uścisku.
— Tak mi przykro, kochanie. — Harry dosłyszał mruknięcie chłopaka i ciepło rozlało się po jego sercu.
Chciałby, żeby o niego ktoś w Miami martwił się tak, jak Sam martwi się o Annie.
Nawet bez podtekstu miłosnego, tak jak w ich przypadku.
Jeff się nie liczył, Jeff go nie przytulał.
Sam wypuścił dziewczynę z uścisku, a ona posłała mu uspokajający uśmiech. Samuel podarował jej najbardziej przyjacielskiego, gejowskiego buziaka w czoło, jakiego Harry w życiu widział i jak gdyby nigdy nic zdjął swoje buty i odwrócił się w stronę Stylesa.
— To co, mamy coś do jedzenia? — Spytał, zsuwając z siebie skórzaną kurtkę i wszedł do środka, rozglądając się po wnętrzu.
Harry zaśmiał się na widok facepalma, jakiego poczyniła Annie za plecami blondyna.
Nie wiedział, skąd ten koleś się urwał, ale to była po prosu gejowska kopia Nialla.
Annie podskoczyła na dźwięk dzwonka do drzwi.
— Idealnie w porę — stwierdził Harry i sięgnął po swój portfel leżący obok kluczy do samochodu na szafce i wyminął Annie, która zmierzała w kierunku kuchni po kubki i talerze.
Jak się uda, to ugrasz dzisiaj jeszcze całkiem przyjemny wieczór, Styles.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top